Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2011, 00:07   #225
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Ulga. Jedno uczucie, które uderzyło w Tamira z siłą eksplodującej nowej, ogarnęło go po salwie z broni pokładowej Ambasadora. Mieli wsparcie, a to oznaczało, że ten szaleńczy plan się udał! Kastar i Ziew byli wolni, Era była cała i teraz tylko on i mistrz Karnish musieli znaleźć się na statku, by móc odlecieć z tego pustynnego więzienia.
Jeszcze trochę wysiłku, Tamirze zmotywował się w duchu, gdy wraz ze starszym Jedi zmierzali ku ocaleniu.

Gdy tylko dwójka Jedi wtoczyła się na pokład, Zabrak nie miał zamiaru tracić czasu i czekać, aż Darc ruszy za nimi w pościg. Pozbierał się z szybko z pokładu, na który padł zaraz po wejściu na Ambasadora i rzucając tylko krótkie spojrzenie Erze i przelotny uśmiech, ruszył w kierunku kokpitu.
- Zabierz ten złom stąd! - rzucił jeszcze w korytarzu.
Opadając ciężko na fotelu drugiego pilota, błyskawicznie odwrócił się w kierunku kontrolnej konsolety. Jego palce zaczęły po niej przebiegać z dużą wprawą, pomagając Kastarowi na przygotowanie maszyny do startu, a później już tylko odlot...
Tylko, że coś musiało pójść nie tak. Ambasador, który już uniósł się ku górze, by odlecieć w gwieździstą przestrzeń, nagle zaczął odmawiać współpracy. I chociaż silniki pracowały jak należy, żadne systemy nie wskazywały na awarię, frachtowiec nie miał zamiaru odlatywać. Zupełnie jakby został złapany w promień ściągający.
- Dalej, dalej, dalej! - nalegał Zabrak, zwiększając ciąg. Statek jednak usilnie odmawiał odlotu, co każdego pilota doprowadziłoby do pasji. I to się prawdopodobnie stało z Kastarem, który niespodziewanie zerwał się ze swojego miejsca i zniknął w korytarzu.
- Obyś tylko to naprawił... - mruknął pod nosem Tamir przesiadając się na fotel pilota.

***

Torn był zamyślony. Drapiąc swój podbródek zastanawiał się, czy to wszystko naprawdę się stało. Teraz był już bezpieczny, z dala od Tatooine. Zabrudzone i zniszczone ubrania leżały w pokoju w Świątyni, a na sobie miał doskonale znany strój, typowy dla Jedi.
Przylecieli wczoraj i myślał, że przez czas jaki spędzili w podróży na Coruscant, zdołał uporać się z wydarzeniami z Tatooine. Ze śmiercią Jareda i Nejla, z krokiem w kierunku Ciemnej Strony i śmiercią Kastara, która teraz do niego wróciła. To było właściwie jakby film mu się urwał. Pamiętał moment, kiedy Induro wybiegł, później do kokpitu weszli pozostali, wybiegł mistrz Karnish i... jakiś czas później przyszła Era, żeby zająć się jego nogą.
Dopiero teraz sobie przypominał, wspomnienia wracały jak flashback. On siedzący a sterami, zmagający się z maszyną, która nie chciała odlecieć mimo jego usilnych starań, a później pustka w Mocy. Czuł, jak zgasły dwa życia i cząstka niego wiedziała, że to odszedł Kastar. Ale nie załamał się wtedy. Po prostu odleciał, spełniając polecenie mistrza Karnisha. Zupełnie jakby zabrakło już w nim smutku i łez, na opłakiwanie śmierci kolejnego towarzysza.
Wróciło teraz. Pewnie dlatego, że uderzył go spokój tego miejsca. Siła drzemiąca w murach Świątyni działała kojąco. Była opoką. Dawała poczucie bezpieczeństwa, jak żadne inne miejsce w Galaktyce, a Tamir zwiedził ich wiele. Mimo, iż nie był już dzieckiem, lubił tu przebywać, bo wiedział, że znajduje się pod troskliwymi skrzydłami członków Rady. I wciąż naiwnie wierzył w to, że nic i nikt nie może skrzywdzić Jedi zasiadające w Wysokiej Radzie.
- Dużo zmartwień, jak na tak młodą głowę. -
Łagodny i kojący głos, oderwał Zabraka od rozważań. Odwrócił głowę, by przywitać się z jego właścicielką, ale Yalare zdążyła już zająć miejsce obok swojego dawnego padawana. Poprawiła zgrabnie płaszcz i uśmiechnęła się do Tamira.
- Nie sądziłam, że wojna aż tak się na tobie odbije. -
- To nie sama wojna, ale jej skutki. - odparł Zabrak - Troje przyjaciół. Tylu straciłem podczas ostatniej misji. A podczas mojej pierwszej, właściwie wszystkich moich podkomendnych. -
- Przejdźmy się. - zaproponowała wstając. A kontynuowała dopiero, gdy wyszli na korytarz. - To nie są łatwe czasy. Żaden Jedi nie jest gotowy na to, co niesie ze sobą wojna. Jedni radzą sobie z tymi warunkami lepiej, inni gorzej. Tak samo jedno przystosowują się lepiej od innych, jak jedni lepiej używają miecza, a inni Mocy. - położyła mu dłoń na ramieniu. - Nie mogłeś być gotowy na dowodzenie. Jedi nie przechodzą przeszkolenia oficerskiego. Tego nie ma w planie nauki młodzików i padawanaów, bo nie jesteśmy żołnierzami. Musimy uczyć się na błędach, Tamirze. I to, co teraz powiem będzie brutalną prawdą, ale prawdą. Im więcej nas kosztują nasze błędy, tym lepiej się uczymy. -
- Ale to i tak boli. -
- Oczywiście, że tak. - Yalare skręciła w boczny korytarz. - Strata zawsze boli. Nie jesteśmy przecież droidami. Sama straciłam przyjaciela na tej wojnie, więc wiem co czujesz. - powiedziała łagodnie, wchodząc do sali treningowej.
- Mogłem im pomóc. Mogłem ocalić chociaż jednego. - mruknął
- Nie mogłeś. - odparła Iktotchi. - Gdybyś mógł, zrobiłbyś to. Znam cię. Wiem, że się starałeś. I dlatego mam pewność, że nic więcej nie mogłeś zrobić, by ocalić swoich przyjaciół. Sięgnij po broń. -
Yalare uśmiechnęła się łagodnie, zapalając swój miecz i odeszła, robiąc dystans pomiędzy nimi.
- Chcesz teraz ze mną walczyć? - zapytał zaskoczony Zabrak.
- Trening zawsze pomagał ci poukładać myśli, zapomniałeś już? Poza tym, chcę sprawdzić jakie postępy zrobiłeś. -

***

Żwawy i pewny krok Zabraka odbijał się echem po korytarzu Świątyni. Jakże różnił się od niepewnych, cichym i czasem nawet ślamazarnych kroczków młodzików, którzy dopiero wkraczali na ścieżkę Mocy. Jego postawa, wyprostowana z wypiętą piersią, ale w żadnym wypadku nie sztywna, także różniła się od tych prezentowanych przez dzieci. Młody rycerz zwolnił nieznacznie, uświadamiając sobie, że niemal pędzi chcąc nadążyć za własnymi myślami. Złapał się na tym, że przeszedł już cel swojej podróży, zatem zawrócił i stanął przed drzwiami. Wyjmując ręce z obszernych rękawów płaszcza typowego dla Jedi, zapukał do drzwi pokoju Ery
Dziewczyna od dłuższego czasu chodziła wokół stołu zerkając co i raz na zdjęcia rodziców i na datapad z nowymi artykułami odnośnie fizjologi Verpinów. Pukanie zaskoczyło ją, niemal podskoczyła. Myślała, ze to znowu Caprice, ale ta nie pukałaby tylko weszła znów jak do siebie. Wolno podeszła do drzwi i natychmiast rozpoznała aurę. Dobrze. I tak miała z nim pomówić.
- Wejdź - uśmiechnęła się i jednocześnie cofnęła w drzwiach.
Tamir przekroczył próg pokoju, zaczekał aż drzwi zamkną się za nim, po czym mijając Erę musnął ustami jej policzek. Uśmiechnął się do niej przelotnie podchodząc do jednego z foteli znajdujących się w pokoju i przystanął przy nim. Jak zwykle nie miał zamiaru zająć miejsca bez jej wyraźnej zgody.
- Siadaj, siadaj, napijesz sie czegoś? - spytała. Dziwne, że wybrał miejsce akurat obok jej rodzinnych fotografii.
Stęskniła sie za nim. Choć ostatni tydzień obfitował w atrakcje, jak to zawsze było kiedy Leh przewijała sie przez jej życie jak huragan,brakowało jej obecności Tamira. Zdążyli tylko raz wyjść do miasta nim oboje zostali osaczeni przez swoich mistrzów. Brakowało jej takiej zwyczajnej, prostej rozmowy z nim.
- To zależy od tego, co masz do picia - odparł, zajmując obrane wcześniej miejsce. Usiadł z gracją godną co najmniej Mistrza Jedi, jeśli nie członka rodziny królewskiej. Miniony tydzień zmienił wiele. Chociaż wciąż ciężko było przywyknąć do śmierci trójki przyjaciół, to można było powiedzieć, że Tamir się z nią pogodził. Nie rozmyślał więcej nad tym co mógł zrobić, by ich ocalić. Nie rozpaczał, że był zbyt słaby i, że ich zawiódł. Żył dalej, tak jak powinien.
- Jak po wizycie Caprice? - zagadnął
- Jako, że ktoś mi znów ukradł Alderaaańskie wino, mam herbatę i sok. - stwierdziła po oględzinach lodówki. - Caprice ma nową padawankę. Razem z Shoo przeraziłyśmy biedną dziewczynę niemal do nieprzytomności - odpowiedziała krzywiąc się. - Jak Yarale?
- To zatem soczek poproszę. - stwierdził z promiennym uśmiechem. - Skoro Caprice ma nową padawankę, to oznacza, że zakon wzbogaci się o kolejną panią doktor. - Zabrak pokręcił głową z uśmiechem. - Aż mi jej żal. A co się zaś tyczy Yalare, to nie mogło obyć się bez sparingu. No i z tego co mówiła, to radzi sobie jako dowódca lepiej niż ja. -
- I jak poszedł sparing? Noga nie dokuczała? - spytała podając mu szklankę z sokiem po czym usiadła na oparciu fotela. - Młoda wyglądała na ciężko przerażoną, ale jest twarda. Pierwsza barowa burd.ę przetrwała dzielnie, lepiej niż ja Shoo.
- Noga jeszcze nie jest w 100% tak sprawna jakbym tego chciał, ale jest znacznie lepiej niż tydzień temu. Myślę, że tak jeszcze ze dwa, trzy dni i będzie jak nowa. - stwierdził, ujmując dłoń Ery. - Sparing oczywiście przegrałem, ale Yalare musiała się namęczyć. -
- I dobrze, czasem każdy powinien się zmęczyć, dobrze robi na krążenie - stwierdziła z uśmiechem. - Dobrze ją było znowu zobaczyć, co?
- Tak, zdecydowanie tak. - stwierdził, potakując głową. - Zwłaszcza, że dawno nie mieliśmy okazji na rozmowę. No i ulżyło mi, bo martwiłem się o nią. Zresztą ona o mnie bardziej, ale co się tu dziwić. O takiego wariata martwią się wszyscy. Zwłaszcza kobiety. - zakończył z łobuzerskim uśmiechem.
- Jakby wariat sam się o siebie martwił nie byłoby zabawy - stwierdziła mierzwiąc mu włosy ręką.
- Żeby jeszcze chciał się o siebie martwić. - odparł, przyciągając Erę ku sobie
Zarzuciła mu ręce na szyję i oparła nos o jego nos.
- Cóż... kochaj albo rzuć. - powiedziała na wpół żartobliwie. - A ja nie zamierzam rzucać póki co, chyba że mi naprawdę zdewastujesz nerwy.
- To jeszcze mi się to nie udało? - powiedział udając mocno zasmuconego i ciężko westchnął. - Powoli mi już zaczyna brakować pomysłów, co jeszcze wykombinować. -
- Bądź idealnie, perfekcyjnie grzeczny... oszaleje ze strachu zastawiając sie w co grasz i kiedy w końcu coś wywiniesz - odparła lekko.
Torn uśmiechnął się szeroko i drapieżnie.
- Dziękuję za podpowiedź, kochanie. - cmoknął ją krótko. - Będę tak grzeczny, że będzie ci się wydawało, że ktoś zastąpił Tamira jego klonem. -
- Hmm wiesz sklonowanie cię to byłby całkiem ciekawy pomysł - stwierdziła z szelmowskim uśmiechem.
- Galaktyka nie wytrzymałaby podwójnej dawki mnie. - odparł z pełnym przekonaniem. - A tak w sumie, to po co ci mój klon? - zapytał unosząc brew
- Stałby na czatach - odpowiedziała.
- Że niby tylko do tego się nadaje? -
- No i udawałby ciebie... a ja bym cie miała tylko dla siebie - mrugnęła.
- Byłyby to jakieś plusy, ale trzeba by wtedy ciebie też sklonować. - odparł z namysłem. - Powiedziałbym, że lenistwo się niedługo skończy, ale okazuje się, że jednak niekoniecznie. -
Westchnęła.
- Co o tym myslisz... o tej bezpiecznej przystani dla sfrustrowanych Jedi?
- Sam nie wiem co o tym myśleć. - stwierdził zgodnie z prawdą. - Jeżeli Świątynia naprawdę nie wystarcza żeby ukoić nerwy, to to może być dobry pomysł. Ale z drugiej strony, takie zbieranie Jedi w innym miejscu niż na Coruscant może być niebezpieczne. -
Skinęła tylko głową.
- Zamierzasz tam pojechać?
- Nie wiem. - odparł kręcąc głową. - Na pewno mogłoby mi się to przydać, zwłaszcza po Tatooine. Z drugiej strony, jak sama mówiłaś, jesteśmy potrzebni. -
- Chciałbym pojechać... ale nie bez ciebie. - powiedziała opierając policzek o jego czoło, tuz obok rogów. - Martwi mnie to co powiedział mistrz, o nierozwiązanych sprawach. - Chwilę milczała. - Mysli, że nas o coś podejrzewa?
- Wątpię. - stwierdził gładząc dłonią jej policzek. - Mógł pić do czegokolwiek. Łącznie z... - Zabrak westchnął. - z tym, jak poniosło mnie na Tatooine. -
- Poniosło? - spytała łagodnie marszcząc brwi.
- Korel zabijając Jareda przelał czarę. - powiedział spokojnie, acz ze wstydem. - Dałem się ponieść gniewowi, powstrzymać Korela raz na zawsze. -
Era zamarła na chwile i zbladła niemal do poziomu czystej bieli. Przez chwile nie wiedziała co powiedzieć. Nawet co czuć. Więc po prostu przyciągnęła go do siebie mocniej.
Tamir wtulił się mocniej w Erę. Musiał przyznać, że kamień spadł mu z serca, bo przecież mogła zareagować zupełnie inaczej. Ale zasługiwała na to, by znać prawdę, choć ta nie należała do miłych i przyjemnych rzeczy.
- Ale to już minęło. To była tylko chwila. - wyszeptał
- Każdy popełnia błędy... - powiedziała cicho usiłując zwalczyć wielką pustkę zaległą jej w głowie. Miała wrażenie, ze za chwile sie rozpadnie gdzieś w środku. - ...powinniśmy się na nich uczyć i... - głos na chwilę uciekł jej z gardła. Znaczenie tego czego sie dowiedziała było zbyt przytłaczające. Poza tym nie umiała powstrzymać pytanie o to czy sama nie jest przypadkiem współwinna. Czy nie wystawiła go niechcący na działanie zbyt silnych emocji. - Obiecasz mi, ze to się już nie powtórzy?
Zabrak czuł i słyszał, jak wielkim ciosem dla młodej Jedi było to, co Tamir zrobił na Tatooine. To był cios dla niego samego, ale dla jego ukochanej zdecydowanie większy. Przecież zrobił krok w kierunku Ciemnej Strony, mógł się stoczyć w jej objęcia i tam już zostać... Mimo, że czuł wtedy wielką siłę, że czuł się znacznie silniejszy niż normalnie, wiedział, że to było tylko złudzenie. Za duża cena. Nie chciał poddać się gniewowi raz jeszcze.
- Obiecuję. - powiedział. - Obiecuję, kochanie. -
Skinęła tylko głową usiłując przezwyciężyć nagłe poczucie bezradności i zagnania w ślepą uliczkę. Chyba faktycznie nie mogła wrócić do akcji.
- To co? Robimy sobie wakacje?
- Czyli wakacje na Tython, tak? - zapytał, gładząc Erę po plecach. Miał wyrzuty sumienia, że jej to powiedział. Wydawała się naprawdę mocno zmartwiona, a on nie chciał być przyczyną jej zmartwień. Ale nie chciał mieć też przed nią sekretów.
- Mam nadzieję, że mi wybaczysz Tatooine. -
- Wszystko będzie w końcu dobrze... - zapewniła cicho. - ...jeśli jeszcze nie jest, to znaczy, ze to jeszcze nie koniec.
- A zatem lecimy z mistrzem Karnishem? - upewnił się
- Tak chyba będzie najlepiej - potwierdziła.
- Dobrze... - szepnął, wtulając się w nią. - Robimy sobie zatem wakacje.
 
Gekido jest offline