Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-06-2011, 00:36   #221
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Zniknij. Rozpłyń się w Mocy. Od tak, po prostu, na zawołanie. Łatwo mu mówić.
Myślała Era D’an obserwując dwie sylwetki schodzące wolno po trapie. Chwile potem westchnęła przeczesując palcami krótkie, czarne włosy.
Nie. Nie łatwo. Nikomu na tej zakurzonej pustyni nie jest łatwo.
Caprice powiedziała jej kiedyś… kiedy? Nie pamiętała, ale znając mistrzynię było to w jakimś zaplutym barze po wielu, wielu drinkach. Tak, to na pewno była kantyna. Ich poważne rozmowy zawsze odbywały się w spelunach albo ambulatoriach. A tym razem Era nie pamiętała krwi. Tak czy inaczej Caprice powiedziała jej kiedyś o pstryczku. Miało to być wielce kapryśne urządzenie zainstalowane w głowie D’an, które sterowało jej przetwarzaniem bodźców. Raz odbierało te z jednego oka, a raz te z drugiego i bardzo rzadko z obu. Co więcej miało tendencję do chaotycznego przełączania perspektywy niekiedy nawet co kilka minut. A jako, że dziewczyna, w wyniku wybuchowego koktajlu genów rodem z Thyrsus i Alderaanu, miała jedno oko czarne a drogie srebrne, nie trudno było się domyślić filozoficznych implikacji tej teorii wprost znad kufla Oddechu Rancora.
Nie było to bynajmniej nic nowego. Już jeden z mistrzów za starych dobrych dni w Młodzikach oznajmił, że przy tej ilości sprzecznych instynktów i pomysłów pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy coś ją rozsadzi od środka. Zapamiętała te słowa bo wizja wybuchu i jasnych ścian świątyni umazanych krwią i flakami wydała jej się ciekawa. Cóż, była naprawdę dziwnym pięciolatkiem. Bywało chwile, kiedy sama dostrzegała w sobie dwie zupełnie różne Ery.
I zdaje się, że ta czarnooka i srebrnooka znów dla zabawy zamieniały się miejscami i to z coraz częściej
Tak więc jak srebrna słusznie zauważyła nikomu na tej kupie piachu łatwo nie było. Co nie zmieniało faktu, że czarna dalej była wściekła na całą sytuację. Najgorsze jednak było to, że żadna z nich nie miała ochoty zniknąć. A tego teraz od nich wymagano.
Rozpłynąć się w Mocy. Długo uczyła się tej umiejętności i wciąż tak jak statyczna medytacja nie przychodziło jej to łatwo. Może tylko, kiedy miała coś lub kogoś uleczyć. Mając przed sobą coś konkretnego, wyrazistego w Mocy jak rana i choroba łatwiej było się skupić i… nie być.
Ale teraz w kokpicie, wśród ciszy ciężkiej jak tyłek Hutta za dużo było myśli latających pod czaszką jak wściekłe elektrony obijające się o kości z prędkością światła.
Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. To powinno sprawić, że będzie bardziej zrelaksowana. Zadziałało łagodnie mówiąc marnie, ale dziewczyna kontynuowała mimo wszystko. Chwilowo obudziła się czarna, a z niej zawsze była uparta bestia. Tak wiec wyobraziła sobie wielką stalowa skrzynię z potężnym wiekiem i elektronicznym zamkiem.
Wdech. I łapiemy najbardziej uparta myśl. Która to będzie?
„Wszyscy zginiemy” – Tak, ta chyba najbardziej dawała się jej we znaki. Tak więc łapiemy i ignorujemy uparte protesty ciągniemy do skrzyni. Powoływanie się na karty praw i zgrzytanie pazurami o kości czaszki na nic się nie zdają. Myśl skończyła w kufrze i od razu jest luźniej.
Dalej jazda.
„Wiesz, że przesadziłaś z tym życiem, prawda?” – Kandydat numer dwa do przymknięcia. To nie był czas na takie rozważania. Kto jeszcze? „Wiesz, że ten plan jest dziurawy jak senatorska moralność? To się zwyczajnie nie uda” – do pudła. „Jak niby zamierzasz trafić w mrocznego z działka i nie poharatać chłopaków?” – pod klucz. „Wiesz, że w tej celi mogą być już tylko trupy?” – zamknięte.
Zrobiło się ciszej, spokojniej. Ale one wciąż tam były, przyczajone gotowe niespodziewanie wszystko popsuć. Na szczęście pstryczek przeskoczył na korzyść srebrnej, a ta była skrupulatna. Wygrzebała, więc gdzieś z konta prawdziwe egzystencjalne pluskwy jak: „Czy ty na pewno wiesz w co się wpakowałaś z tym romansem?”, „Świat się wali, pali i chyba nawet Rada nie wie już co robi.”, „Powinnaś być teraz przy Caprice” i parę innych cichych rezydentów.
I stało się. Pustka. Cisza. Niebyt. Tylko cień swobodnie unoszący się na prądach Mocy.
Otworzyła oczy i ze spokojem obserwowała czarna sylwetkę wychodzącą z domu. Rozmowę, której nie mogła usłyszeć, ale nie niepokoiło jej to wcale. A potem błysnęły miecze i ciało podniosło się z fotela.
Jak dobrze zaprogramowana maszyna wysunęła się cicho ze statku i truchtem podbiegła do drzwi. Panowie sobie radzili. Przynajmniej na razie. Jednak nie mieli wiele czasu.
Wślizgnęła się do środka, wprost do miejsca, które po lekkim uprzątnięciu nadawało się do ilustracji hasła „bajzel” w słowniku (poprzednio ilustrowało hasło „zagrożenie biologiczne”). Nie napotkawszy żadnej przeszkody przeszła dalej do schodów na dół. Metodycznie zlustrowała ciemność w korytarzu i odetchnęła z ulgą.
Postąpiła krok bliżej i nadepnęła na coś miękkiego. W głowie rozległ się czerwony sygnał alarmowy. Dziewczyna instynktownie schyliła się i dotknęła ręką posklejanego futerka.
W pustej przestrzeni pojawiła się myśl która jednak została natychmiast schwytana i ciśnięta do kufra. Wieko zatrzasnęło się i tym razem trzeba było na nim usiąść ponieważ skrzynia cała latała i trzęsła się grożąc rozbiciem kamuflażu. Na szczęście wciąż rządziła srebrna ze swoim lodowatym spojrzeniem na życie. To nie był dobry moment na emocje i żale. Miała obowiązki. Zbyt wiele od niej zależało.
Nie było czasu pytać się jak. Przecież umysł myszy był zbyt prosty, niemal pozbawiony pamięci długotrwałej, nie mógł w nim powstać żaden trwały ślad. Skąd Artel mógł wiedzieć? Gammoreanie nie widzieli Łasucha, na karcie nie było śladu zębów. Skład mógł wiedzieć? A może to była tylko nieukierunkowana agresja a szczurek oberwał przypadkowo? Odchodząc nie sądziła by zabieranie zwierzątka z jego domu było konieczne. Czyżby aż tak się myliła?
Cóż cokolwiek się stało zwierze nie żyło. Nic już nie mogła zrobić. Musiała iść dalej.
Przykro mi malutki. Pomyślała jeszcze i odłożyła zwierzątko na ziemię.
Ruszyła korytarzem przed siebie.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 11-06-2011, 00:51   #222
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Czarne myśli rozproszyły się powoli. Ziew nie wiedział, czy ktokolwiek odebrał jego przekaz. Być może nigdy on nie dotarł do adresatki? Nie wiedział, czy ten Mroczny Jedi go zablokował, zignorował, czy nie zauważył. Nic z tego nie wiedział, więc nie mógł zakładać, że właśnie wciągnął resztę w pułapkę. Ale wciąż żył. I chciał żyć. Udowodnił to będąc jeszcze w jajku. Rozejrzał się po swojej celi starając się na zimno ocenić sytuację. Skalne ściany, bariera mocy w przejściu i ciało leżące na ziemi. Obraz nie był optymistyczny. Ale rozpacz i zwątpienie nie były dobrym doradcą w tej sytuacji. Musiał chwycić się każdej szansy i każdego sposobu, żeby się stąd wydostać. I na pewno nie mógł się poddawać. Być może przegrał bitwę, ale wciąż żył. Jego rezygnacja przerodziła się w determinację.

>>Kastar? Jesteś tam?<<

Delikatnie spróbował nawiązać kontakt z towarzyszem. Nawet, jeśli to, co mówił ich wróg, było prawdą, to ta istota myślała i działała, jak Jedi. Induro nie zdążył nawet zareagować, bo nagłe zaburzenie mocy, które wyczuli obaj, zmusiło ich do spojrzenia w kierunku drzwi. Stała tam Era dzierżąc znany Ziewowi miecz świetlny, choć nie był to jej miecz. Przez chwilę straszne podejrzenie ścisnęło Verpinowi gardło, ale wiedział, że to absurd. Gdymy jego mistrz zginął, na pewno by to odczuł. Ale był on w niebezpieczeństwie. I to czuł wyraźnie.

Obaj, cali i bez wyraźnych ran ciętych, dziur w kadłubach i innych wesołych atrakcji. Dziewczyna uśmiechnęła się. Wreszcie miała do tego powód.

- Witam chłopcy. Jeśli myślicie, że kiedyś jeszcze puszczę was gdzieś samych to lepiej zrewidujcie ten pomysł. - stwierdziła przypatrując się czytnikowi kart. Szlak, mogła zabrać jedną kiedy uciekała... powinna była też zabrać Łasucha.

Odpędziła natrętną myśl. Na żale przyjdzie czas potem. Teraz miała coś do zrobienia i mało czasu zanim sytuacja wymknie się spod kontroli. Przez chwilę gapiła się tempo w czerwoną ścianę energii. Nie mogła przecież dać się zatrzymać teraz, tak blisko celu. Przecież ich widziała, byli tuż obok. Dłoń dziewczyny zacisnęła się mocno na mieczu. Spojrzała na broń. Cóż, przeczyło to wiekszości znanych jej praw ale... chyba była dośc zdesperowana żeby spróbować. Aktywowała ostrze i uderzyła nim w barierę. Bariera zadrgała i zniknęła.

- No, koniec wczasów. W drogę! - zawołała.

>>Co tak długo? Coś Cię zatrzymało?<<

W przekazie można było wyczuć nutę humoru, który wracał do padawana. Co prawda nie zdążył nic zrobić, ale nadzieja powróciła. Wciąż żyli i znów byli razem. Tylko Kastar zdawał się nie zauważać zmian zachodzących w otoczeniu. Verpine podszedł do niego i delikatnie potrząsnął.

>>Chodźmy … Jesteś Jedi … Mimo wszystko … I ufam Tobie …<<

Starał się przekazać wraz z pojęciami swoją wiarę i zaufanie do towarzysza.

- Była impreza, jak huragan przeszła nam po pokładzie. - odpowiedziała na wpół wesoło. - Mistrz Karnish dłuuugo się po niej nie podniesie.

Zmierzali w kierunku wyjścia prowadzeni przez fioletowy blask ostrza. Nie mogli sobie pozwolić na marudzenie, bo ich wróg mógł się pojawić w dowolnym momencie i zrobił to. Po minięciu prawie pustych celi i wbiegnięciu po schodach wyjście mieli o kilka kroków. Niby blisko, ale też jakże daleko, bo naprzeciw nich stał dyszący sługus ich głównego przeciwnika z bronią w ręku. To przywołało refleksję, że ich miecze też powinny gdzieś tu być. Tylko po drodze nie mijali żadnych innych odgałęzień do pomieszczeń, gdzie mogły się znajdować, a to prowadziło do wniosku, że albo są w tym pomieszczeniu, albo ma je przy sobie ich gospodarz. Verpine odepchnął od siebie te rozważania. Teraz musieli się stąd wydostać jak najszybciej i na tym trzeba było się skoncentrować. Na zewnątrz mieli większe pole manewru. On nie miał broni, więc tylko przekazał do pozostałej dwójki.

>>RAZEM<<

Poczuł przepływającą i powodującą miłe mrowienie Moc, gdy ją przywołał, żeby całą jej siłą pchnąć przeciwnika w kierunku wyjścia znajdującego się za nim.

Zadziałała instynktownie, na fali spokoju i pustki jakie ogarnęły ją już wcześniej. Odebrała sygnał i zreagowała. Bez komentarza, ostrzeżenia płynnie łącząc swoje działania ze Ziewem D’an uderzyła w żywą przeszkodę Mocą.

Ennrian odbił się od metalowych drzwi, które nie zdążyły się w porę otworzyć. Szybko jednak wstał, tym razem już z włączonym mieczem.

Era rozpoznała ostrze, srebrzyste jak łza, jak warkocz komety. Ogień Durinda, ogień jej ojca. Płynnym ruchem wypuszczając powietrze z płuc postąpiła krok do przodu. Zasłoniła towarzyszy dzierżąc w dłoni fioletowe ostrze Irtona, uniosła je przyjmując pozycje obronną.
Przy pierwszej okazji uciekajcie stąd Ziew. Przekazała w Mocy Verpinowi.
Nie spuszczała wzroku z przeciwnika, nie zaatakowała. Zamiast tego D’an zebrała w sobie Moc poczuła jej prądy, jej spokój i siłę tętniącą w żyłach, pierwotną, prostą. I wystosowała w niej jedną cicha prośbę. Coś tak prostego, naturalnego jak oddychanie.
Tato... słyszysz mnie? Pomóż mi.
I w pewnej chwili nie była pewna do kogo się zwraca, do tej potężnej siły która była jej ojcem i matką, a teraz napełniała ciało dziewczyny spokojem. Czy też do zapisanego w krysztale wspomnienia, ognika istoty, która kiedyś oddała za nią życie. Tak czy inaczej liczyła, że więź z kryształem jeśli nie zwróci jej go to choć złagodzi atak przeciwnika.

Padawan wiedział, co robić. Pozostawało jeszcze tylko zmobilizować Kastara do aktywniejszego udziału w wydarzeniach.

>>KASTAR …<< Niestety, obecny stan Jedi i sytuacja wykluczały delikatne rozwiązania, i spokojną terapię. Verpine szarpnął towarzysza za ramię, wziął zamach i po prostu chciał uderzyć go w twarz. >> … OBUDŹ SIĘ, DO CHOLERY.<< Głośny plask zagłuszył na chwilę dyszenie ich przeciwnika, a towarzyszący mu przekaz można było porównać z okrzykiem.

Ziew trafił w otwartą dłoń Induro, którą ten zasłonił się przed atakiem. Chłopak spojrzał na padawana z miną pt. “Oszalałeś?” Najwyraźniej wrócił do siebie, ale na razie tylko patrzył się na Ennriana nie podejmując żadnych działań. Verpine wyczuwał w nim zwątpienie. Nie wiedział co robić. A padawan nie czuł się na siłach, żeby teraz odbudowywać jego poczucie wartości. Uścisnął tylko dłoń, która powstrzymała jego cios.

>>Gotów? Ucieczka!<<

Odwrócili się w kierunku stojących naprzeciw siebie Ery i Ennriana, którzy ciągle mierzyli się wzrokiem, jak wytrwni szermierze oceniający możliwości przeciwnika przed zadaniem pierwszego ciosu. Czas jakby zwolnił, a powietrze stało się gęste od napięcia.

- Tym razem Karnish was nie uratuje - Ennrian powiedział cicho, może nawet bardziej do siebie niż do Jedi. Na jego twarzy pojawił się uśmiech maniaka, a prawa dłoń, w której trzymał miecz lekko zadrżała.

Mroczny zrobił krok w kierunku Ery i nagle spadł na nią szybki i silny cios, który z trudem sparowała. Ku swojemu zdziwieniu zauważyła, że nie poczuła siły uderzenia, a przecież musiało być mocne. Kolejne dwa ciosy Ennriana również zdołała zablokować, a nawet sama zaatakować. Radziła sobie nadspodziewanie dobrze, pozostawał tylko problem, że Ennrian nie oddalał się od wyjścia dalej niż na kilka kroków.

Padawan wyczuł moment ataku, jak wszyscy w pomieszczeniu. Atak … blok … blok … atak … ostrza spotykały się na moment krótszy od mgnienia oka i odskakiwały od siebie. Stopy przesuwały się po posadzce w tańcu śmierci. On z Induro cofnęli się trochę, żeby nie ograniczać pola manewru Erze. Był dziwnie pewien, że w tej walce ktoś zginie. I najlepiej by było, gdyby nie był to nikt z ich trójki. On z Kastarem nie mieli zbyt wielu możliwości. Brak mieczy prawie przekreślał ich przydatność w walce. Ale "prawie" nie oznacza "całowicie". W końcu mieli Moc za sprzymierzeńca "… a potężny jest on …", jak stale powtarzał Mistrz Yoda. Być może krótka dekoncentracja przeciwnika Ery będzie wystarczająca, żeby go zmusić do zmiany pozycji i odblokowania ich drogi ucieczki. Obserwacja kilku pierwszych ciosów pozwoliła na wyczucie rytmu tej walki, jej tempa. Oczy Jedi i padawana spotkały się, jakby pomyśleli o tym samym. Skoncentrowni zaczęli przemieszczać się po ścianą, zajmując dogodną pozycję i czekając na odpowiedni moment, aż Era nie będzie im zasłaniała przeciwnika.

>>Teraz …<<

Jedno z krzeseł poleciało w kierunku … drzwi, a moment po nim następne pchnięcie posłało za nim ich przeciwnika.

Era była skupiona, zestrojona z Mocą reagowała na każdy kolejny ruch przeciwnika. Szło jej dobrze, aż sama siebie nie poznawała. Irton miał rację, coś musiało być w tym mieczu, coś co właśnie ratowało jej tyłek. Przynajmniej na razie. Czas uciekła szybko i dziewczyna czuła na karku jego oddech. Jeszcze chwila i będzie musiała przejść do ofensywy, inaczej cały plan nie będzie wart więcej niż garść piachu na pustyni.
Wtem pochwyciła spojrzenie Ziewa, podążyła za nim i... już mieli plan.
Dziewczyna zdwoiła siły i koncentracje. Gdyby wróg się choć zachwiał może mogłaby go zredukować do parteru. Otworzyć im drogę do ucieczki. D’an starała się cały czas pamietać o co walczy. O życie, przetrwanie i ucieczkę dla nich wszystkich. I jesli przydarzy sie choć najmniejsza okazja wykorzysta ją. Niezależnie od tego jak boleśnie kusiło srebrne ostrze, jak tęskniła za tym by znów wziąć je do reki i poczuć się jak małe dziecko trzymające za dłoń swojego tatę. Służba jest wszystkim. Ta zasada wpisywała sie w życie Jedi. I dziewczyna zamierzała być jej posłuszna.

Krzesło spełniło swoje zadanie i drzwi się otworzyły, ale Mroczny zamiast przez nie wylecieć upadł w progu. Gdy wstał wciąż tarasował przejście. Wyglądał też na coraz bardziej złego.

Trzeba było działać szybko zanim się podniesie i rzuci na nich z całą zajadłością.
- Razem! Zawołała Era do obu swoich towarzyszy i pchnęła Mocą w Ennriana usiłując wyrzucić go przez otwarte drzwi. Jeśli miał się na nią rzucić jak wściekłe nexu niech to zrobi na zewnątrz. Padawan natychmiast dołączył do niej. Nadzieja dodawała mu sił, a powiew gorącego powietrza z pustyni zdawał się nieść najsłodszy zapach, wolność.

Ennrian mógł być potężny, ale nawet musiał ulec jednoczesnemu atakowi trójki Jedi. Wyleciał przez drzwi, chociaż nie bez oporów. Wyraźnie było czuć, że spodziewał się takiego kroku ze strony przeciwników i starał się mu zaradzić, ale po prostu nie mógł. Droga na zewnątrz stanęła otworem. Przynajmniej chwilowo.

Udało się. Dziewczyna miała głeboka ochotę odetchnąć, odprężyć się. Jednak to nie był dobry moment. Tak niewiele brakowało, tym bardziej musiała być skupiona. Mieli szansę wyjśc z tego domu w komplecie. Nie mogła jej zaprzepaścić.
- Na statek! - poleciła Era ruszając do drzwi, po czym dodała już ciszej. - Zabezpieczam tyły.
Przy każdym swoim ruchu pilnowała żeby być pomiędzy wrogiem a bezbronnymi towarzyszami.

Chwila wystarczyła, żeby i oni wydostali się na zewnątrz w ślad za wypchniętym przez nich przeciwnikiem. Ziew zawachał się przez moment. Nie chciał zostawiać towarzyszki sam na sam czerwonym ze wściekłości Ennrianem, który właśnie odzyskał równowagę. Ale teraz nic więcej nie mogli zrobić, jak tylko najszybciej dostać się na statek i uwolnić ją od obowiązku osłaniania ich. Ramię przy ramieniu ruszyli biegiem w kierunku ich pojazdu, który stał niedaleko. Sekunda … dwie … trzy … gdzieś za sobą słyszeli dźwięk stykających się promieni mieczy świetlnych i wiedzieli, że muszą dopaść Ambasadora najszybciej, jak się da. Tym bardziej, że trochę z boku zauważyli toczącą się inną potyczkę … mistrza Karnisha i Tamira z tym, którego widzieli w korytarzu ich byłego już więzienia.

>>Pilotuj<<

Krótki przekaz do Kastara ustalił role. Po chwili wpadli na pokład i Jedi udał się do kokpitu, a po chwili znajome, narastające buczenie generatorów oznajmiło, że niedługo będą gotowi do startu. Zaś padawan dopadł stanowiska sterowania uzbrojeniem. Migające diody oznajmiły gotowość, a na ekranie pojawił się obraz otoczenia z siatką celowniczą. Sprawnymi, płynnymi ruchami obrócił wieżyczkę i uchwycił sylwetkę walczącego z Erą człowieka dokładnie na skrzyżowaniu linii.

>>Pora<<

Przekaz do Ery miał mu umożliwić ostrzelanie Ennriana, żeby dać jej czas na ewakuację. Gdy tylko pojawiła się na pokładzie, ten sam manewr musieli powtórzyć natychmiast z Karnishem i Tamirem.
 
Smoqu jest offline  
Stary 12-06-2011, 17:29   #223
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Gdy tylko Ambasador zbliżył się do chatki, Zabrak poczuł na sobie ciężar ich zadania. A może nie tyle zadania, co sposobu wykonania go. Nadal uważał, że to samobójstwo, ale coraz bardziej tracił pewność co do tego, że jego pomysł był mniej samobójczy. Prawda była taka, że Tamir znał Artela na tyle dobrze, by mieć złe przeczucia. Ale czy mieli inny wybór? Dopóki Ziew i Kastar żyli, należało im pomóc. Bez względu na to, w jak kiepskiej formie byli Torn i Karnish, młody Jedi zdawał sobie sprawę z tego, że na nic więcej nie mogą teraz liczyć, a nawet gdyby Ennrian zdołał wrócić, to po uwolnieniu dwójki więźnów, w najgorszym razie byłoby pięciu Jedi przeciwko dwóm Mrocznym. W najlepszym pięciu przeciwko jednemu, a to dawało jakieś realne szanse na to, że nikogo więcej już nie stracą na tej surowej planecie.

Osadzając statek w pobliżu celu, Torn wypuścił cicho powietrze z płuc. Wahał się. Nie chciał się niczym usprawiedliwiać, wiedział, że nie powinien się wahać. Że musi pomóc towarzyszom. Przecież sam znajdował się w podobnej sytuacji, wiedział, co mogą czuć, że zapewne tracą nadzieję. Przylecieli po niego na Elom, on nie mógł zawieźć na Tatooine.
Podniósł się z ciężkim westchnieniem z fotela pilota. Musiał naprawdę mocno walczyć, by pokonać jego przyciąganie i nie siąść w nim ponownie. Nie miał w sobie takiej równowagi i spokoju, jaką chciałby mieć przed zadaniem, jakie go czekało. Do tego noga pozostawiała wiele do życzenia, mimo usilnych starań Ery. No i pozostawała też kwestia dziewczyny. Gdy mijał ją na korytarzu zmierzając w kierunku rampy, rzucił jej jedno spojrzenie. Na moment ich oczy się spotkały. Zabrak był świadom tego, że to może być ostatni raz, kiedy się widzą i nie chciał, żeby rozstawali się pokłóceni. Nic nie powiedział. Zrobił to niewerbalnie. Jego krótkie spojrzenie mówiło ''Przepraszam''. Rzucił jej też cień uśmiechu, który miał być pokrzepieniem. Dla niej, czy dla niego? Pewnie dla obojga. A później ruszył w dół rampy w ciemną noc Tatooine, na spotkanie z Artelem Darc.

Schodząc z pokładu i stawiając pierwsze kroki na piasku, Tamir poczuł się, jak w innym świecie. Grunt był znacznie mniej stabilny niż metalowe płyty pokładu. Od razu dało się wyczuć, że ranna noga musi tu bardziej pracować, co tylko utwierdziło Zabraka w przekonaniu, jak ciężka czeka go walka. Ale idąc za przykładem Mistrza Karnisha, kroczył spokojny. Wszystkie myśli inne niż te związane z chwilą obecną pozostały na statku. Tam też pozostawił zwątpienie, niepewność co do przyszłości i wszelkie swoje obawy. Teraz był opanowany, niemal leniwy jak mały strumyk.
- Tamirze - szepnął Irton, gdy razem z Zabrakiem okrążali statek. Mistrz kazał bowiem tak wylądować by trap znajdował się po przeciwnej stronie niż chata. Miało to pomóc Erze w wydostaniu się z Ambasadora niezauważenie. - Może nie spodoba ci się to co teraz powiem, ale musisz mnie posłuchać. I uwierz mi, że jeżeli byłby tu ze mną mistrz Yoda powiedziałbym mu to samo jeśli bym tylko uznał, że mogę pouczać kogoś takiego jak on - oboje stanęli przed wejściem do chatki. - Nie wychylaj się. Walczymy jako zespół, nie jako indywidualności. Jeden błąd i jest po nas, dlatego nie możesz zbytnio się ode mnie oddalać. To nasza jedyna szansa. Mam na myśli nas wszystkich.
Zabrak przeniósł spojrzenie na kroczącego obok niego Jedi i skinął posłusznie głową.
- Nie mam zamiaru ryzykować, mistrzu. - odparł ze spokojem. - Wiem o jaką stawkę toczy się gra i jaka jest w tym nasza rola. Nie zawiodę. -

Po ostatniej wymianie ciosów, rękojeść zatańczyła w dłoni Tamira. Jeden ruch nadgarstka i broń została sprawnie przekazana z jednej ręki do drugiej, a szmaragdowe ostrza przecięły powietrze, wydając charakterystyczne buczenie.
Zabrak cofnął się, by zrównać się z Mistrzem Karnishem. Praca zespołowa przynosiła efekty i należało ją kontynuować. Co więcej, bez względu na to jak bardzo Darc by go nie wyśmiewał, Torn wiedział, że nigdy będąc kontuzjowanym, nie walczył tak dobrze, jak dzisiaj. A przecież nie mógł wykorzystywać wszystkich atutów formy walki, którą opanował. I w dodatku ten spokój i pewność jaką czuł...Nie wiedział, czy dawała mu to bliskość Mistrza Karnisha, czy coś innego, ale to było niesamowite uczucie, które z pewnością pomagało podczas walki. I tego spokoju młody Jedi miał zamiar się trzymać, pozwolić by przepływał przez niego, wypełniał całe ciało i kierował ruchami.
Tamir ustawił miecz i swoje ciało w pozycji dogodnej do obrony. Przyjęcie ewentualnego ataku na jedno ostrze, po czym nieznaczny ruch w przód z wyprowadzeniem ciosu drugiego ostrza na nogę Artela.
Darc przeszedł do kolejnego ataku. Tym razem starał się uderzyć na mistrza Karnisha, jednak ten skutecznie był zasłaniany przez Tamira, czasami samemu parując ciosy przeciwnika. Nie mogąc dobrać się do bardziej doświadczonego Jedi znów skoncentrował się na Zabraku. Starał się też rozdzielić dwójkę rycerzy, ale gdy tylko mu się to udawało Karnish odpychał go Mocą lub Tamir związywał walką i obaj towarzysze znów byli jeden obok drugiego.
Darc poruszał się coraz szybciej, a zadawane przez niego ciosy były coraz groźniejsze, ale jednak Torn wciąż je odpierał raz samemu, raz ze wsparciem mistrza. Mroczny w pewnym momencie skorzystał nawet z Błyskawicy Mocy, o mało co nie zaskakując Zabraka. Młody Jedi miał dziwne wrażenie, że w normalnych okolicznościach nie zdążyłby się zasłonić mieczem.
Tamir ściągnął brwi zaskoczony tym, jak dobrze sobie radzi. Nadzwyczaj dobrze i co więcej, nie potrafił odnaleźć przyczyny. Jego forma, mimo ran, wciąż pozostawała dla niego zagadką, ale nie na tym musiał się teraz skupiać.
Nie spuszczał oczu z Darca, samemu powoli wypuszczając powietrze. Pozwolił, by Moc, która wirowała pomiędzy nim, Mistrzem Karnishem, a Artelem, swobodnie przez niego przepływała, wzmacniała jego szybkość, siłę, refleks i precyzję. Chciał czerpać z niej ile tylko mógł, przechodząc do ofensywy.
Okręcił rękojeść w obu dłoniach po swojej prawej stronie, przeniósł broń przed siebie, nie przestając nią kręcić, by w końcu znalazła się z jego lewej strony. Gdy tylko tam dotarła, ruchy Tamira stały się szybszy, szmaragdowe ostrza zawirowały z większą prędkością, a jego dłonie pokonały poprzednią ścieżkę raz jeszcze, a po niej następny, by wreszcie uderzyć, szybko i z zaskoczenia, ale tak, by nie oddalić się zbytnio od Mistrza Karnisha i odsłonić Artela na atak Mocą doświadczonego Jedi.
Irton pchnął Mocą Artela raz jeszcze, a ten zajęty odpieraniem ataku Tamira wylądował na ziemi.
Zabrak wyciągnął rękę w kierunku powalonego Mrocznego Jedi, posyłając w jego kierunku wici Mocy, które otoczyły jego miecz świetlny. Jedna myśl, jeden gest i nadzieja na rozbrojenie przeciwnika.
Niestety nic to nie dało gdyż Artel Darc wciąż trzymał swoją broń w mocno zaciśniętej dłoni. Szybko się podniósł i znów zaatakował. Tamir poczuł ogromny gniew jaki na myśl przysunął mu wściekłość Korela. Po raz pierwszy od początku walki przez chwilę zwątpił. Mroczny zaatakował go wyprowadzając szybkie trzy ciosy, które Zabrak zdołał zablokować, ale czuł, że nie wychodzi mu to już tak łatwo jak wcześniej.
Młody Jedi musiał znacznie podkręcić tempo i zwiększyć swój poziom skupienia. Artel był teraz rozwścieczony, a Tamir doskonale wiedział jak silne i zabójcze potrafią być ciosy wyprowadzane w takim stanie. Ale znał też minusy zaślepienia złością. Uleganie jej sprawiało, że stawało się krótkowzrocznym, perspektywa z szerokiej, stawała się wąska i skupiała jedynie na obiekcie wściekłości. Tym aktualnie był Tamir, więc Mistrz Karnish, mógł to wykorzystać. Sam Zabrak miał zamiar doszukiwać się luk we wściekłych atakach Artela. Nikt w przypływie gniewu nie potrafił skupiać się zarówno na obronie, jak i ataku i młody Jedi chciał to wykorzystać. Chciał przeciwstawić swój spokój i skupienie, chaotyczności i wściekłości Darca. Wystawić go swojemu towarzyszowi i jeśli to będzie możliwe, wykorzystać pierwszą lukę, jaką tylko dostrzeże.
Ale Mroczny, mimo napadu wściekłości, wciąż dysponował wspaniałą techniką, którą za pewne doskonalił przez lata. Tamir nie dostrzegał żadnych luk, a jego coraz to nowe ataki skutecznie uniemożliwiały mu możliwość skontrowania. Mimo iż dysponował mieczem o jednym ostrzu potrafił tak szybko atakować, by Zabrak korzystał z obu ostrzy swojego miecza.
Mistrz Karnish nie mógł się zbyt szybko poruszać i skutkiem tego nie był w stanie zaskoczyć Darca. Każda próba była skazywana na porażkę, a jedna o mało nie skończyła się tragicznie, gdy czerwona klinga o włos minęła głowę doświadczonego Jedi. Dobrze, że zdołał się odchylić do tyłu. Niestety ten manewr musiał go kosztować bólem poobijanych mięśni, gdyż Irton skrzywił się lekko i upadł na gorący piasek.
Gdy już leżał szybko podniósł miecz gotowy do obrony i sparował jeden cios Artela. Nic by to nie dało gdyby nie Tamir, który zdołał zasłonić mistrza przed drugim, tym razem na pewno śmiertelnym, ciosem. Przez chwilę Torna opuściła pewność siebie i lekkość z jaką teraz walczył. Przez chwile Darc stał się dla niego niepokonanym potworem, który z pewnością zabije obu Jedi. Jednak gdy tylko Karnish podniósł się z ziemi wrócił do poprzedniego stanu, w którym był gotowy na wiele.
Tamir nareszcie zrozumiał w czym tkwiła jego siła. Co było źródłem takiej pewności siebie i wiary we własne umiejętności, ale przede wszystkim spokoju, który pozwalał trzeźwo myśleć. Mistrz Karnish był źródłem. Cokolwiek robił, pomagał Tamirowi nawet bardziej, niż zapewne przypuszczał.
Teraz, gdy Zabrak znał już prawdę, delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Nie zamierzał lekceważyć Darca, o nie. Po prostu poczuł, że Mistrz Karnish znacznie bardziej mu pomaga, niż tylko od czasu do czasu atakując Mrocznego za pomocą Mocy. Tamir czuł, że może ciągnąć ten pojedynek jeszcze długo, tak długo, jak długo będzie potrzeba.
Zrobił krok w przód zadając bardzo proste pchnięcie, które po sparowaniu, miało przejść w cięcie drugim ostrzem, szybki obrót miecza w dłoniach, balans ciałem i seria kilku szybkich cięć.
Poruszaj się zwinnie jak Nexu, bądź plastyczny jak woda, to zawsze powtarzała Yalare i tego Tamir chciał się trzymać.
Starcie trwało i mimo mijającego czasu żadna ze stron nie potrafiła zyskać przewagi. Darc wściekły już zdołał raz wytrącić Tamirowi miecz z ręki, ale wówczas do akcji wszedł mistrz Karnish, który dał Zabrakowi chwilę na podniesienie broni. Innym razem Mroczny atakował wściekle błyskawicami i mieczem na zmianę, ale mimo usilnych starań nie był w stanie przebić się przez połączoną obronę obu Jedi. Ci nawet nie starali się zbytnio atakować wiedząc, że to bezcelowe. W obecnym stanie nie mogli pokonać Darca, ale mimo ran potrafili się skutecznie bronić.
W czasie walki Tamir dostrzegł kątem oka ruch przy chatce. Nie miał czasu by się temu dokładnie przyjrzeć, ale podejrzewał, że to jego przyjaciele uciekają na statek. Utwierdził się w tym przekonaniu gdy zobaczył na twarzy mistrza Karnisha uśmiech. Ta szaleńcza misja zdawała się powodzić.
Uśmiech Mistrza Karnish mówił bardzo wiele. Wszystko musiało układać się tak, jak to zakładał plan, a zatem już niedługo przyjdzie im odlecieć. Ale to niedługo musiało jeszcze zaczekać. Jeszcze nie byli bezpieczni, Artel jeszcze stanowił realne zagrożenie.
Zabrak okręcił miecz świetlny wokół nadgarstka, a następnie cofnął się o krok. W ten sposób zrównał się z Mistrzem Karnishem, ale w przeciwieństwie do doświadczonego Jedi, Tamir pozostawał poważny. Poważny, spokojny i skupiony na przeciwniku. Nie mogli popełnić żadnego błędu, zwłaszcza teraz.
Młody rycerz otwarł się na wirującą wokół Moc, wziął wdech, by następnie wyprostować szybkim ruchem rękę. Wypuścił powietrze i pozwolił Mocy przepłynąć przez jego ciało i uciec przez wyprostowaną dłoń, by z całej siły uderzyć telekinetycznie Darca.
Karnish wsparł swojego towarzysza i Mroczny odleciał kilka metrów w tył, chociaż przewidział ten ruch i starał się go zablokować. I tym razem jednak poniósł porażkę. Chwilę później odezwało się jedno z działek Ambasadora, którego wiązka laserowa uderzyła tuż obok Darca. Ten został odrzucony jeszcze o parę metrów po czym szybko się podniósł i zaczął unikać strzelającego działka.
- To nasza szansa, mistrzu! - powiedział, dezaktywując jedno ostrze. Jednak druga szmaragdowa klinga wciąż pozostawała aktywna i gotowa, by w każdej chwili znów podjąć śmiertelny taniec.
Pomagając Irtonowi, Zabrak ruszył ku Amabasadorowi, jednak jego myśli, uwaga i to, co czuł poprzez Moc, wciąż były skupione na Artelu, by nie dać się zaskoczyć w tym, tak ważnym, momencie.
 
Gekido jest offline  
Stary 16-06-2011, 21:57   #224
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Era dzielnie stawiała czoło atakującemu Ennrianowi, ale wiedziała, że długo nie wytrzyma. Jego ataki stawały się coraz szybsze, coraz silniejsze, coraz bardziej zażarte. Dziewczyna raz o mało się nie wywróciła. Tracąc równowagę przekoziołkowała w tył zyskując parę metrów nad Mrocznym.

Tą chwilę wykorzystał Ziew posyłając wiązkę o niewielkiej mocy pomiędzy walczących, bliżej Ennriana. Ten został wyrzucony w powietrze i upadł na ziemię. Nie ruszał się. Dziewczyna czuła, że żył, ale nie obchodziło jej to. Z ręki wypadł mu miecz i rękojeść potoczyła się po piasku. D'an wykorzystała okazję sięgając po niego Mocą. Następnie ruszyła biegiem w kierunku trapu. Nie wolno było marnować czasu.

Tymczasem młody Verpine zwrócił swoją uwagę na drugi pojedynek. Jego mistrz z Tamirem u boku dzielnie stawiali czoła Artelowi Darcowi. Blondyn walczył z całych sił, mogli to poczuć wszyscy obecni, ale coś jakby blokowało jego możliwości. Był szybki, był silny, przeważał nad przeciwnikami, ale nie potrafił tego wykorzystać. Ziew, który znał techniki swojego mistrza wiedział doskonale, że to jego zasługa. Znowu korzystał z jednej ze swoich sztuczek.

W pewnym momencie Zabrak i mistrz jednocześnie pchnęli Mocą Mrocznego Jedi, który wylądował na piasku parę metrów od nich. Na ten moment czekał Ziew. Niemal w tej samej chwili nacisnął spust, a wiązka lasera uderzyła w ziemię w pobliżu miejsca, w którym leżał Darc. Ten przetoczył się po ziemi, a następnie zaczął unikać kolejnych strzałów Verpine'a. W ten sposób padawan trzymał go z dala od statku.

Po paru nieudanych próbach zbliżenia się do uciekających powoli, z powodu ran, Karnisha i Tamira Mroczny zrezygnował i ruszył w kierunku chaty. Schronił się w środku, ale Xir'rk strzelił w nią i zawalił w ten sposób wejście. Prędko się stamtąd nie wydostanie.

Gdy wszyscy Jedi byli już na pokładzie Torn zajął miejsce drugiego pilota, a Kastar zaczął startować. Coś jednak było nie tak. Induro co chwilę zwiększał ich moc, ale statek się nie poruszał. Czyżby coś się zepsuło? Właśnie teraz? Brunet wybiegł nagle z kokpitu nic nie mówiąc towarzyszowi. Zabrak pomyślał, że wpadł na to co się mogło stać, więc przejął stery by móc w każdej chwili po naprawie wystartować. Zresztą nawet gdyby chciał nie był w stanie biegać tak szybko jak Kastar.

Niedługo potem do kokpitu weszli mistrz Karnish, Era i Ziew pytając co się dzieje. Tamir nie zdążył odpowiedzieć, gdy Irton wyglądając na zewnątrz krzyknął "Nie!" i również wybiegł. Pozostali oniemiali przez jakiś czas nawet nie ruszali się z miejsca. Wyjrzawszy jedynie przez okno zauważyli przytomnego już Ennriana ze wzniesionymi rękoma do góry. Mocą powstrzymywał ich przed odlotem. Karnish dotarł do trapu gdy zobaczył Kastara biegnącego w stronę Mrocznego Jedi.

- Wracaj! - krzyknął co usłyszeli też Jedi wewnątrz statku. - Kastarze! - mistrz wyszedł już na zewnątrz, ale Induro zdołał dotrzeć w tym czasie do Ennriana. Rzucił się na niego całym ciałem, ale ten pochwycił go za gardło. Tamir poczuł, że odzyskał kontrolę nad statkiem, lecz przecież nie mógł odlecieć w takiej chwili. Era i Ziew też ruszyli biegiem do wyjścia.

Zanim jednak tam dotarli usłyszeli eksplozję. Gdy znaleźli się na trapie zobaczyli Irtona ze smutną miną, a w oddali ogromną chmurę pyłu. Nagle poczuli, że w Mocy zgasły dwa życia. Karnish korzystając z pokładowego intercomu zwrócił się do Tamira: "Startuj".

* * * * *


Lot powrotny na Coruscant trwał kilka dni. Zanim grupa Jedi dotarła do stolicy Republiki, mistrz Karnish odbył rozmowę z każdym jej członkiem osobno, a także jedną wspólną, w czasie których wypytywał o przebieg ich misji, ale także pocieszał po okropnościach, jakie każdy przeżył na tej przeklętej planecie. Największym koszmarem była śmierć przyjaciół. Stracili ich aż trzech, niemal połowę drużyny. Każdy z nich był gotów do tego poświęcenia i mimo iż mistrz przygotowywał każdego na ciężką przeprawę z Mrocznym, rezultat misji był dla wszystkich szokiem, prawdopodobnie nawet dla niego samego. Jednak nawet Ziew nie był w stanie dowiedzieć się o czym teraz rozmyśla jego mentor. Wyczuł jednak, że coś zaprząta mu głowę.

* * * * *


W Świątyni Jedi mogli wreszcie odpocząć. Znów znaleźli się z dala od wojny, cierpienia i śmierci. O trwającym konflikcie przypominały tylko wiadomości z holowizji i plotki jakie można było usłyszeć od młodzików i padawanów, rozmawiających podnieconymi głosami w grupkach na korytarzach. Każde z trójki członków drużyny Karnisha odpoczywało we własny sposób, chociaż często się spotykali. Nie ulega wątpliwości, że zżyli się w ciągu tych dwóch misji, które razem odbyli. Również Irton od czasu do czasu nagabywał któregoś by z nim bądź nią porozmawiać spokojnie. Rozmowy z nim bardzo podnosiły na duchu.

Tamira i Erę spotkała też miła niespodzianka w postaci spotkania z ich własnymi mistrzami. Zabrak mógł się cieszyć obecnością Yalare już od momentu przybycia na planetę, z kolei dziewczyna spotkała Caprice trzeciego dnia pobytu. Zarówno Twi'lekanka jak i Iktochi musiały opuścić stolicę po paru dniach obecności, ale w tym czasie podzieliły się własnymi przeżyciami z frontu oraz wysłuchały problemów swoich uczniów.

* * * * *

Tydzień minął bardzo szybko i całą trójkę zmartwiła wiadomość o tym, że mistrz Karnish pragnie widzieć swoich podkomendnych w jednej z sali narad. Było to jednoznaczne z kolejną misją, którą przydzieliła im Rada. Polecenie do otrzymał Ziew, a następnie powiadomił o tym innych.

Swoją drogą młodzi rycerze oraz padawan ucieszyli się na wieść, że nie musieli stawać przed Najwyższą Radą by zdać raport z przebiegu misji na Tatooine. Właśnie dlatego Irton przepytywał ich dokładnie w drodze na Coruscant, żeby zaoszczędzić im tego i samemu wszystko zreferować.

Sala narad była spora. Miała okrągły kształt, a na jej środku znajdował się stolik z holoprojektorem na blacie. Wokół wznosiły się schodki, które przypominały trybunę. W sumie w sali mogło się pomieścić ze sto osób, jeśli nawet nie więcej. W tej chwili przebywały w niej tylko dwie, Tamir i Era. Po jakichś dziesięciu minutach do środka wszedł Karnish, a za nim Ziew, który zasiadł po chwili w pierwszym rzędzie. Mistrz tymczasem stanął koło stołu opierając się o niego.

- Poprosiłem was tutaj ponieważ mam wam coś bardzo ważnego do zakomunikowania. Nie zostaniecie wysłani na kolejną misję. Nie wrócicie także na front. Moją wolą jest aby ani jedno ani drugie nie zdarzyło się w najbliższym czasie.

- Przepraszam mistrzu? - przerwał Tamir. - Twoją wolą?

- Tak, Tamirze. Moją. Długo musiałem przekonywać Radę do mojego pomysłu, szczególnie po wypadkach na Ruul. Jeżeli jeszcze o tym nie słyszeliście mistrz Sora Bulq gromadził tam Jedi, którzy mieli dość wojny i dawał im możliwość wytchnienia. Okazało się jednak, że mistrz uległ Ciemnej Stronie i starał się przeciągać innych na stronę Konfederacji. Właśnie z tego powodu Rada miała obiekcje do mojego projektu – tu przerwał na chwilę. - Ja także pragnę stworzyć miejsce, w którym młodzi rycerze i padawani, a również bardziej doświadczeni Jedi, jeśli będzie taka potrzeba, będą mogli odpocząć i zregenerować siły zarówno te fizyczne jak i psychiczne. Pragnę jeszcze bardziej byście wy jako pierwsi udali się ze mną w to miejsce. Ziew jako mój padawan musi słuchać moich zaleceń, ale wam Ero i Tamirze nie mogę w tym przypadku wydawać poleceń. Dlatego pytam czy zechcecie polecieć ze mną? Jeśli mogę coś dodać, uważam to za konieczne.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 16-06-2011 o 22:09.
Col Frost jest offline  
Stary 24-06-2011, 00:07   #225
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Ulga. Jedno uczucie, które uderzyło w Tamira z siłą eksplodującej nowej, ogarnęło go po salwie z broni pokładowej Ambasadora. Mieli wsparcie, a to oznaczało, że ten szaleńczy plan się udał! Kastar i Ziew byli wolni, Era była cała i teraz tylko on i mistrz Karnish musieli znaleźć się na statku, by móc odlecieć z tego pustynnego więzienia.
Jeszcze trochę wysiłku, Tamirze zmotywował się w duchu, gdy wraz ze starszym Jedi zmierzali ku ocaleniu.

Gdy tylko dwójka Jedi wtoczyła się na pokład, Zabrak nie miał zamiaru tracić czasu i czekać, aż Darc ruszy za nimi w pościg. Pozbierał się z szybko z pokładu, na który padł zaraz po wejściu na Ambasadora i rzucając tylko krótkie spojrzenie Erze i przelotny uśmiech, ruszył w kierunku kokpitu.
- Zabierz ten złom stąd! - rzucił jeszcze w korytarzu.
Opadając ciężko na fotelu drugiego pilota, błyskawicznie odwrócił się w kierunku kontrolnej konsolety. Jego palce zaczęły po niej przebiegać z dużą wprawą, pomagając Kastarowi na przygotowanie maszyny do startu, a później już tylko odlot...
Tylko, że coś musiało pójść nie tak. Ambasador, który już uniósł się ku górze, by odlecieć w gwieździstą przestrzeń, nagle zaczął odmawiać współpracy. I chociaż silniki pracowały jak należy, żadne systemy nie wskazywały na awarię, frachtowiec nie miał zamiaru odlatywać. Zupełnie jakby został złapany w promień ściągający.
- Dalej, dalej, dalej! - nalegał Zabrak, zwiększając ciąg. Statek jednak usilnie odmawiał odlotu, co każdego pilota doprowadziłoby do pasji. I to się prawdopodobnie stało z Kastarem, który niespodziewanie zerwał się ze swojego miejsca i zniknął w korytarzu.
- Obyś tylko to naprawił... - mruknął pod nosem Tamir przesiadając się na fotel pilota.

***

Torn był zamyślony. Drapiąc swój podbródek zastanawiał się, czy to wszystko naprawdę się stało. Teraz był już bezpieczny, z dala od Tatooine. Zabrudzone i zniszczone ubrania leżały w pokoju w Świątyni, a na sobie miał doskonale znany strój, typowy dla Jedi.
Przylecieli wczoraj i myślał, że przez czas jaki spędzili w podróży na Coruscant, zdołał uporać się z wydarzeniami z Tatooine. Ze śmiercią Jareda i Nejla, z krokiem w kierunku Ciemnej Strony i śmiercią Kastara, która teraz do niego wróciła. To było właściwie jakby film mu się urwał. Pamiętał moment, kiedy Induro wybiegł, później do kokpitu weszli pozostali, wybiegł mistrz Karnish i... jakiś czas później przyszła Era, żeby zająć się jego nogą.
Dopiero teraz sobie przypominał, wspomnienia wracały jak flashback. On siedzący a sterami, zmagający się z maszyną, która nie chciała odlecieć mimo jego usilnych starań, a później pustka w Mocy. Czuł, jak zgasły dwa życia i cząstka niego wiedziała, że to odszedł Kastar. Ale nie załamał się wtedy. Po prostu odleciał, spełniając polecenie mistrza Karnisha. Zupełnie jakby zabrakło już w nim smutku i łez, na opłakiwanie śmierci kolejnego towarzysza.
Wróciło teraz. Pewnie dlatego, że uderzył go spokój tego miejsca. Siła drzemiąca w murach Świątyni działała kojąco. Była opoką. Dawała poczucie bezpieczeństwa, jak żadne inne miejsce w Galaktyce, a Tamir zwiedził ich wiele. Mimo, iż nie był już dzieckiem, lubił tu przebywać, bo wiedział, że znajduje się pod troskliwymi skrzydłami członków Rady. I wciąż naiwnie wierzył w to, że nic i nikt nie może skrzywdzić Jedi zasiadające w Wysokiej Radzie.
- Dużo zmartwień, jak na tak młodą głowę. -
Łagodny i kojący głos, oderwał Zabraka od rozważań. Odwrócił głowę, by przywitać się z jego właścicielką, ale Yalare zdążyła już zająć miejsce obok swojego dawnego padawana. Poprawiła zgrabnie płaszcz i uśmiechnęła się do Tamira.
- Nie sądziłam, że wojna aż tak się na tobie odbije. -
- To nie sama wojna, ale jej skutki. - odparł Zabrak - Troje przyjaciół. Tylu straciłem podczas ostatniej misji. A podczas mojej pierwszej, właściwie wszystkich moich podkomendnych. -
- Przejdźmy się. - zaproponowała wstając. A kontynuowała dopiero, gdy wyszli na korytarz. - To nie są łatwe czasy. Żaden Jedi nie jest gotowy na to, co niesie ze sobą wojna. Jedni radzą sobie z tymi warunkami lepiej, inni gorzej. Tak samo jedno przystosowują się lepiej od innych, jak jedni lepiej używają miecza, a inni Mocy. - położyła mu dłoń na ramieniu. - Nie mogłeś być gotowy na dowodzenie. Jedi nie przechodzą przeszkolenia oficerskiego. Tego nie ma w planie nauki młodzików i padawanaów, bo nie jesteśmy żołnierzami. Musimy uczyć się na błędach, Tamirze. I to, co teraz powiem będzie brutalną prawdą, ale prawdą. Im więcej nas kosztują nasze błędy, tym lepiej się uczymy. -
- Ale to i tak boli. -
- Oczywiście, że tak. - Yalare skręciła w boczny korytarz. - Strata zawsze boli. Nie jesteśmy przecież droidami. Sama straciłam przyjaciela na tej wojnie, więc wiem co czujesz. - powiedziała łagodnie, wchodząc do sali treningowej.
- Mogłem im pomóc. Mogłem ocalić chociaż jednego. - mruknął
- Nie mogłeś. - odparła Iktotchi. - Gdybyś mógł, zrobiłbyś to. Znam cię. Wiem, że się starałeś. I dlatego mam pewność, że nic więcej nie mogłeś zrobić, by ocalić swoich przyjaciół. Sięgnij po broń. -
Yalare uśmiechnęła się łagodnie, zapalając swój miecz i odeszła, robiąc dystans pomiędzy nimi.
- Chcesz teraz ze mną walczyć? - zapytał zaskoczony Zabrak.
- Trening zawsze pomagał ci poukładać myśli, zapomniałeś już? Poza tym, chcę sprawdzić jakie postępy zrobiłeś. -

***

Żwawy i pewny krok Zabraka odbijał się echem po korytarzu Świątyni. Jakże różnił się od niepewnych, cichym i czasem nawet ślamazarnych kroczków młodzików, którzy dopiero wkraczali na ścieżkę Mocy. Jego postawa, wyprostowana z wypiętą piersią, ale w żadnym wypadku nie sztywna, także różniła się od tych prezentowanych przez dzieci. Młody rycerz zwolnił nieznacznie, uświadamiając sobie, że niemal pędzi chcąc nadążyć za własnymi myślami. Złapał się na tym, że przeszedł już cel swojej podróży, zatem zawrócił i stanął przed drzwiami. Wyjmując ręce z obszernych rękawów płaszcza typowego dla Jedi, zapukał do drzwi pokoju Ery
Dziewczyna od dłuższego czasu chodziła wokół stołu zerkając co i raz na zdjęcia rodziców i na datapad z nowymi artykułami odnośnie fizjologi Verpinów. Pukanie zaskoczyło ją, niemal podskoczyła. Myślała, ze to znowu Caprice, ale ta nie pukałaby tylko weszła znów jak do siebie. Wolno podeszła do drzwi i natychmiast rozpoznała aurę. Dobrze. I tak miała z nim pomówić.
- Wejdź - uśmiechnęła się i jednocześnie cofnęła w drzwiach.
Tamir przekroczył próg pokoju, zaczekał aż drzwi zamkną się za nim, po czym mijając Erę musnął ustami jej policzek. Uśmiechnął się do niej przelotnie podchodząc do jednego z foteli znajdujących się w pokoju i przystanął przy nim. Jak zwykle nie miał zamiaru zająć miejsca bez jej wyraźnej zgody.
- Siadaj, siadaj, napijesz sie czegoś? - spytała. Dziwne, że wybrał miejsce akurat obok jej rodzinnych fotografii.
Stęskniła sie za nim. Choć ostatni tydzień obfitował w atrakcje, jak to zawsze było kiedy Leh przewijała sie przez jej życie jak huragan,brakowało jej obecności Tamira. Zdążyli tylko raz wyjść do miasta nim oboje zostali osaczeni przez swoich mistrzów. Brakowało jej takiej zwyczajnej, prostej rozmowy z nim.
- To zależy od tego, co masz do picia - odparł, zajmując obrane wcześniej miejsce. Usiadł z gracją godną co najmniej Mistrza Jedi, jeśli nie członka rodziny królewskiej. Miniony tydzień zmienił wiele. Chociaż wciąż ciężko było przywyknąć do śmierci trójki przyjaciół, to można było powiedzieć, że Tamir się z nią pogodził. Nie rozmyślał więcej nad tym co mógł zrobić, by ich ocalić. Nie rozpaczał, że był zbyt słaby i, że ich zawiódł. Żył dalej, tak jak powinien.
- Jak po wizycie Caprice? - zagadnął
- Jako, że ktoś mi znów ukradł Alderaaańskie wino, mam herbatę i sok. - stwierdziła po oględzinach lodówki. - Caprice ma nową padawankę. Razem z Shoo przeraziłyśmy biedną dziewczynę niemal do nieprzytomności - odpowiedziała krzywiąc się. - Jak Yarale?
- To zatem soczek poproszę. - stwierdził z promiennym uśmiechem. - Skoro Caprice ma nową padawankę, to oznacza, że zakon wzbogaci się o kolejną panią doktor. - Zabrak pokręcił głową z uśmiechem. - Aż mi jej żal. A co się zaś tyczy Yalare, to nie mogło obyć się bez sparingu. No i z tego co mówiła, to radzi sobie jako dowódca lepiej niż ja. -
- I jak poszedł sparing? Noga nie dokuczała? - spytała podając mu szklankę z sokiem po czym usiadła na oparciu fotela. - Młoda wyglądała na ciężko przerażoną, ale jest twarda. Pierwsza barowa burd.ę przetrwała dzielnie, lepiej niż ja Shoo.
- Noga jeszcze nie jest w 100% tak sprawna jakbym tego chciał, ale jest znacznie lepiej niż tydzień temu. Myślę, że tak jeszcze ze dwa, trzy dni i będzie jak nowa. - stwierdził, ujmując dłoń Ery. - Sparing oczywiście przegrałem, ale Yalare musiała się namęczyć. -
- I dobrze, czasem każdy powinien się zmęczyć, dobrze robi na krążenie - stwierdziła z uśmiechem. - Dobrze ją było znowu zobaczyć, co?
- Tak, zdecydowanie tak. - stwierdził, potakując głową. - Zwłaszcza, że dawno nie mieliśmy okazji na rozmowę. No i ulżyło mi, bo martwiłem się o nią. Zresztą ona o mnie bardziej, ale co się tu dziwić. O takiego wariata martwią się wszyscy. Zwłaszcza kobiety. - zakończył z łobuzerskim uśmiechem.
- Jakby wariat sam się o siebie martwił nie byłoby zabawy - stwierdziła mierzwiąc mu włosy ręką.
- Żeby jeszcze chciał się o siebie martwić. - odparł, przyciągając Erę ku sobie
Zarzuciła mu ręce na szyję i oparła nos o jego nos.
- Cóż... kochaj albo rzuć. - powiedziała na wpół żartobliwie. - A ja nie zamierzam rzucać póki co, chyba że mi naprawdę zdewastujesz nerwy.
- To jeszcze mi się to nie udało? - powiedział udając mocno zasmuconego i ciężko westchnął. - Powoli mi już zaczyna brakować pomysłów, co jeszcze wykombinować. -
- Bądź idealnie, perfekcyjnie grzeczny... oszaleje ze strachu zastawiając sie w co grasz i kiedy w końcu coś wywiniesz - odparła lekko.
Torn uśmiechnął się szeroko i drapieżnie.
- Dziękuję za podpowiedź, kochanie. - cmoknął ją krótko. - Będę tak grzeczny, że będzie ci się wydawało, że ktoś zastąpił Tamira jego klonem. -
- Hmm wiesz sklonowanie cię to byłby całkiem ciekawy pomysł - stwierdziła z szelmowskim uśmiechem.
- Galaktyka nie wytrzymałaby podwójnej dawki mnie. - odparł z pełnym przekonaniem. - A tak w sumie, to po co ci mój klon? - zapytał unosząc brew
- Stałby na czatach - odpowiedziała.
- Że niby tylko do tego się nadaje? -
- No i udawałby ciebie... a ja bym cie miała tylko dla siebie - mrugnęła.
- Byłyby to jakieś plusy, ale trzeba by wtedy ciebie też sklonować. - odparł z namysłem. - Powiedziałbym, że lenistwo się niedługo skończy, ale okazuje się, że jednak niekoniecznie. -
Westchnęła.
- Co o tym myslisz... o tej bezpiecznej przystani dla sfrustrowanych Jedi?
- Sam nie wiem co o tym myśleć. - stwierdził zgodnie z prawdą. - Jeżeli Świątynia naprawdę nie wystarcza żeby ukoić nerwy, to to może być dobry pomysł. Ale z drugiej strony, takie zbieranie Jedi w innym miejscu niż na Coruscant może być niebezpieczne. -
Skinęła tylko głową.
- Zamierzasz tam pojechać?
- Nie wiem. - odparł kręcąc głową. - Na pewno mogłoby mi się to przydać, zwłaszcza po Tatooine. Z drugiej strony, jak sama mówiłaś, jesteśmy potrzebni. -
- Chciałbym pojechać... ale nie bez ciebie. - powiedziała opierając policzek o jego czoło, tuz obok rogów. - Martwi mnie to co powiedział mistrz, o nierozwiązanych sprawach. - Chwilę milczała. - Mysli, że nas o coś podejrzewa?
- Wątpię. - stwierdził gładząc dłonią jej policzek. - Mógł pić do czegokolwiek. Łącznie z... - Zabrak westchnął. - z tym, jak poniosło mnie na Tatooine. -
- Poniosło? - spytała łagodnie marszcząc brwi.
- Korel zabijając Jareda przelał czarę. - powiedział spokojnie, acz ze wstydem. - Dałem się ponieść gniewowi, powstrzymać Korela raz na zawsze. -
Era zamarła na chwile i zbladła niemal do poziomu czystej bieli. Przez chwile nie wiedziała co powiedzieć. Nawet co czuć. Więc po prostu przyciągnęła go do siebie mocniej.
Tamir wtulił się mocniej w Erę. Musiał przyznać, że kamień spadł mu z serca, bo przecież mogła zareagować zupełnie inaczej. Ale zasługiwała na to, by znać prawdę, choć ta nie należała do miłych i przyjemnych rzeczy.
- Ale to już minęło. To była tylko chwila. - wyszeptał
- Każdy popełnia błędy... - powiedziała cicho usiłując zwalczyć wielką pustkę zaległą jej w głowie. Miała wrażenie, ze za chwile sie rozpadnie gdzieś w środku. - ...powinniśmy się na nich uczyć i... - głos na chwilę uciekł jej z gardła. Znaczenie tego czego sie dowiedziała było zbyt przytłaczające. Poza tym nie umiała powstrzymać pytanie o to czy sama nie jest przypadkiem współwinna. Czy nie wystawiła go niechcący na działanie zbyt silnych emocji. - Obiecasz mi, ze to się już nie powtórzy?
Zabrak czuł i słyszał, jak wielkim ciosem dla młodej Jedi było to, co Tamir zrobił na Tatooine. To był cios dla niego samego, ale dla jego ukochanej zdecydowanie większy. Przecież zrobił krok w kierunku Ciemnej Strony, mógł się stoczyć w jej objęcia i tam już zostać... Mimo, że czuł wtedy wielką siłę, że czuł się znacznie silniejszy niż normalnie, wiedział, że to było tylko złudzenie. Za duża cena. Nie chciał poddać się gniewowi raz jeszcze.
- Obiecuję. - powiedział. - Obiecuję, kochanie. -
Skinęła tylko głową usiłując przezwyciężyć nagłe poczucie bezradności i zagnania w ślepą uliczkę. Chyba faktycznie nie mogła wrócić do akcji.
- To co? Robimy sobie wakacje?
- Czyli wakacje na Tython, tak? - zapytał, gładząc Erę po plecach. Miał wyrzuty sumienia, że jej to powiedział. Wydawała się naprawdę mocno zmartwiona, a on nie chciał być przyczyną jej zmartwień. Ale nie chciał mieć też przed nią sekretów.
- Mam nadzieję, że mi wybaczysz Tatooine. -
- Wszystko będzie w końcu dobrze... - zapewniła cicho. - ...jeśli jeszcze nie jest, to znaczy, ze to jeszcze nie koniec.
- A zatem lecimy z mistrzem Karnishem? - upewnił się
- Tak chyba będzie najlepiej - potwierdziła.
- Dobrze... - szepnął, wtulając się w nią. - Robimy sobie zatem wakacje.
 
Gekido jest offline  
Stary 26-06-2011, 11:23   #226
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Młody Verpine zrozumiał, co się stało, gdy silne zakłócenie Mocy oznajmiło zniknięcie z niej dwóch silnych źródeł. Mnóstwo pytań kłębiło się w głowie padawana. Czy Mroczny mówił prawdę o tym klonie Jedi? W końcu nikomu się nie udało sklonować z sukcesem osoby wrażliwej na Moc. A nawet, jeśli były podejmowane takie próby, to klony zwykle nie zachowywały zdolności oryginału. Gdyby było to tak proste, to w końcu nic nie stało na przeszkodzie, żeby klonować Mistrza Windu? Z Armią złożoną z mistrzy Jedi nie musieliby się martwić o wygraną w wojnie. A jednak on też mu uwierzył. Uwierzył, że Kastar, z którym walczył ramię przy ramieniu przeciw temu Mrocznemu, jest swoim własnym klonem, który był powodem ich porażki w misji. Co mógł czuć ten niewiele starszy od niego człowiek, gdy usłyszał taką rewelację? Świadomość, że jest się tylko narzędziem, które zostało użyte do wciągnięcia ich wszystkich w pułapkę, nie mogła pozostawić go obojętnym. Więc Ziew pierwszy zrozumiał, jakie motywy mogły kierować Induro. Nie wiedział, co mogło spowodować taki wybuch, ale nie mógł wykluczyć, że wybiegając ze statku młody Jedi wziął ze sobą odbezpieczony granat.

>>Zrobił, co uważał za słuszne.<<

Przekazał do swojego Mistrza, czując jego frustrację i wyrzuty sumienia. Karnish najwyraźniej obwiniał się, że nie zdążył powstrzymać samobójstwa i uratować młodzieńca.

>>Lećmy …<<

* * *

Być może dlatego, że nie znał reszty zbyt dobrze, a może też dlatego, że sam tyle utracił na samym początku swojego świadomego życia, nad podziw dobrze zniósł fakt utraty tylu towarzyszy. W wypadku Kastara znał motyw, którym oczywiście podzielił się z Mistrzem w czasie ich rozmowy. Choć czy można nazwać rozmową sytuację, gdy dwóch Jedi siedzi naprzeciw siebie w medytacji absolutnie bez słowa? Było to bardziej przekazywanie wrażeń, obrazów, uczuć i myśli, co przy ich znajomości i połączeniu było bez wątpienia o wiele więcej mówiące niż zwykła rozmowa. Dzięki temu Ziew był w stanie przekazać stan Induro tak, jak sam go wyczuł, gdy byli uwięzieni, zaraz po rozmowie z Darcem. Był w stanie przekazać swoje wątpliwości i ich powody, mógł ze szczegółami pokazać ich pierwsze spotkanie z Mrocznym w jaskinii niedaleko kryjówki bandy "Jeźdźców". Tym niemniej również był przygnębiony tą stratą. W bolesny sposób, wyraźnie, jak nigdy przedtem, pokazała mu, że Jedi nie są nieśmiertelni, że po drugiej stronie są siły zła, które mogą i są potężniejsze, i stanowią śmiertelne zagrożenie. Od tej pory Separatyści już zawsze będą mu się kojarzyć z tą dziwną, przerażającą, ciemną stroną Mocy. To było coś, co było prawdziwym zagrożeniem. A jeśli Separatyści współdziałali z kimś, kto para się czymś tak odrażającym, to sami też byli źli. Przyłączył się więc do tej pełnej ciszy i wyczuwalnego smutku atmosfery panującej na Ambasadorze w czasie ich drogi powrotnej na Coruscant. Era zajmowała się rannymi, Tamir pilotował, a Mistrz nad czymś rozmyślał, więc Ziew zajął się tym, co pozwoliło mu na oderwanie myśli od ostatniej porażki, naprawą następnych podzespołów ich statku, zaczynając od modułu komunikacyjnego, który zawiódł na Tatooine.

* * *

Tydzień w Świątyni minął jak mgnienie oka. W wyciszeniu i otaczającej go harmonii Verpine odzyskał równowagę i spokój. Tu Ciemna Strona nie miała dostępu, tu czuł się bezpieczny, to była opoka i spokojna przystań w czasie tej wojennej zawieruchy, choć również tutaj dawało się odczuć jej podmuchy w postaci śpieszących niekiedy korytarzami grupek, które udawały się na kolejne misje. Było jednak miejsce, gdzie nawet te oznaki niespokojnych czasów się nie dostawały - biblioteka oraz sala medytacji. W drugiej Ziew, na polecenie Mistrza, spędził prawie cały dzień, wsłuchując się w podszepty Mocy, porządkując wspomnienia i dostrzegając w otaczającej go rzeczywistości ślady … nitki Ciemnej Strony. Teraz, po tak bliskim spotkaniu z nią, był w stanie rozpoznać niektóre jej oznaki. Próbował nawet prześledzić w medytacji jedną z takich nitek, ale zbyt szybko stracił trop. Wzbudziło to tylko jego frustrację tak, że następny dzień Mistrz polecił mu spędzić w bibliotece na przygotowaniach do zbudowania nowego miecza. W końcu swój poprzedni utracił na Tatooine podczas starcia z Darcem. To zadanie wymagało pełnego skupienia i zaangażowania ze strony Jedi, więc właściwie przez resztę pobytu padawan zajmował się tylko tym. Już wcześniej wykazał się niezwykłą biegłością w budowaniu miecza tak, że nawet jego Mistrz był pod wrażeniem jego pierwszego dzieła. Teraz poszło mu łatwiej, choć trochę zmodyfikował swój pierwszy projekt, wykorzystując doświadczenia z używania poprzedniego miecza. Co prawda wykonanie odpowiednich komponentów, jak rękojeści, kryształów skupiających, zaczepu, soczewki, obwodów sterujących, emitera, regulatora mocy, włącznika, dobór baterii diatiumowej podobnej do tej zasilającej blastery oraz w końcu kryształu głównego, odpowiedzialnego za kolor ostrza było pracochłonne, ale już po dwóch dniach miał wszystkie elementy potrzebne do zbudowania miecza i mógł przystąpić do jego złożenia. Poczuł dreszcz podniecenia przekraczając próg komnaty znajdującej się na najwyższym poziomie w południowo zachodnim narożniku Świątyni. Zbudowana w formie długiego korytarza wyłożonego granatowym kamieniem z wnękami skrywającymi wykonane z bronzium posągi starożytnych Jedi, które w dłoniach trzymały kamienne płyty, gdzie prowadziły małe schodki. To na takiej płycie, pod ochroną jednego z posągów, Jedi składali swoje miecze. I tam właśnie trafił Ziew, aby złożyć swój nowy miecz. Sala wyglądała na pustą, choć Verpine wyczuł czyjąś obecność. Jednak ograniczył swoją emanację w Mocy, aby nie przeszkadzać tamtemu w jego transie medytacyjnym. Sam niedługo w taki zapadnie, aby wyczuć każdą rysę, nierówność, niemal każdy atom w przyniesionych częściach, co pozwoli mu na doskonałe złożenie ich w jedną całość. Wybrał pustą wnękę, wspiął się na podest, usiadł w postawie medytacyjnej i złożył przyniesiony pakunek przed sobą. Wziął kilka głębszych oddechów i po chwili zamknął oczy, koncentrując się na swoim zadaniu. Cisza wypełniająca salę pomogła mu w szybkim zespoleniu z Mocą i doskonałym wyczuciu części. Mimo, że miał zamknięte oczy, doskonale widział każdą z nich osobno, ale miał również kompletny obraz efektu końcowego - swój nowy miecz. Pakunek samoistnie rozwinął się, a znajdujące się na nim komponenty uniosły powoli w powietrze przed głową padawana. Zaczął się powolny, skomplikowany taniec, gdy każda z nich, niesiona wolą twórcy, trafiała na swoje miejsce … rękojeść … bateria … kryształy … soczewki … kryształ … zaczep … Wszystko zostało ustawione w odpowiednim porządku i teraz można było zamknąć rękojeść i zespolić ją. Jednak nie było tu skręcania. Metal, kierowany Mocą i poddający się jej, zespolił się na poziomie atomowym tak, że nie było widać miejsca łączenia. Po kilku godzinach medytacji gotowa broń leżała przed Xir'rkiem. Pozostawało tylko ją sprawdzić i już. Verpine był jednak pewien, że wszystko poszło dobrze. Zabrał wszystko i cicho przemieścił się do jednej z przylegających do sali konstrukcyjnej sal treningowych. Po chwili niebieska poświata z ostrza rozświetliła ściany pomieszczenia …

* * *

Mistrz wprowadził go w swój plan wcześniej, przed naradą, więc teraz tylko czekał, czy ich towarzysze zdecydują się z nimi polecieć, czy nie. Rozumiał Erę, bo sam po części uważał, że ich miejsce jest tam, gdzie toczy się walka, ale nie mógł odmówić racji swojemu Mistrzowi. Wydarzenia wojenne wystawiały wszystkich na zbyt trudną próbę. Mieli być obrońcami pokoju, a prowadzą wyniszczającą wszystko wojnę z przeciwnikiem, który nie zna litości. Nawet Świątynia nie była już miejscem, gdzie można było w pełni odpocząć, oderwać się od mrocznych myśli. Potrzebowali czegoś innego, dobrze ukrytego, w pełni izolowanego od wojennego zgiełku ...
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 27-06-2011 o 13:45.
Smoqu jest offline  
Stary 26-06-2011, 22:55   #227
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Jest całkiem nieźle. Pomyślała Era D’an robiąc kolejny rozpaczliwy unik przed ostrzem Ennriana. W sumie póki miała głowę przytwierdzoną do reszty ciała był wręcz cudownie. Pytanie jak długo to jeszcze miało potrwać.
Nigdy nie miała najmniejszych wątpliwości, co do swoich umiejętności w dziedzinie szermierki. Caprice też nie umiała ich podsumować bez rzucania mięsem. A rozjuszony mroczny atakował z siłą rozpędzonego rankora. Był przeciwnikiem stanowczo ponad jej kaliber. Jakby na dowód ostrze mrocznego wizgnęło w powietrzu i bardziej za sprawą cudu niż jej zaplanowanej obrony zatrzymało się na fioletowym ostrzu tuż przed jej twarzą. Impet ciosu sprawił, że nawet nie wiedziała, kiedy zrównała się z gruntem. Płynąc z prądem odturlała się kawałek i zwinnie stanęła na nogi plując przy okazji piachem.
W sam raz żeby zobaczyć fajerwerki. Wielkie bum i latający kawałek czarnej szmaty zarył gdzieś nieopodal. Zdaje się, że chłopcy wreszcie dobrali się do działek. Cofnęła się dwa kroki, miała szczery zamiar wynieść się stąd zanim Enniran podniesie się z ziemi. Wtedy coś błysnęło. Znajoma srebrna rękojeść w nieruchomej dłoni.
Chodź tato! Zawołała w duchu wyciągając rękę. Cylinder poderwał się z miejsca i koziołkując w powietrzu już po chwili znajdował się w jej dłoni. Znajomy kształt, faktura i łagodna obecność. Jak dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Poczuła jak wzruszenie skleja jej gardło. Nie dobrze, jeszcze nie teraz. Zostało jej tylko kilka metrów do statku.

Kiedy wpadła na pokład znalazła pierwsze siedzenie opadła na nie i pozwoliła nerwom opaść. Serce kołatało się w piersi Ery jakby chciało wyrwać się z klatki żeber. Mięśnie w jednej chwili zapiekły składając się w jedną wielką skargę zmęczonego organizmu. Zamknęła, więc oczy i wsłuchiwała się w swój własny oszalały puls.
Ledwie usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi, potem coś łupnęło na stołku obok. Kiedy uchyliła powieki zobaczyła mistrza Karnisha z twarzą skrzywioną bólem oraz Tamira oddalającego się w stronę kokpitu. W tej samej chwili zastartowały silniki statku.
Przeżyliśmy. Ulga była wręcz obezwładniająca. D’an czuła jak przepełnia całe jej ciało, przepełnia je lekkością. Przez chwilę nie mogła wręcz oddychać. Było po wszystkim. Otworzyła oczy i spojrzała na Karnisha. Nie wyglądał najlepiej, jednak w Mocy nie wyczuwała zagrożenia życia.
- Chodź – powiedziała podnosząc się z jękiem wyczerpanych mięśni. – Obejrzymy dokładniej co nowego sobie potłukłeś.
Podała Jedi rękę i dźwignęła go do pionu. W tej samej chwili gdzieś w oddali usłyszała kroki. Pospieszne tup tup po pokładzie, jakby ktoś biegł.
Lodowata obręcz zacisnęła się jej wokół serca. Coś było nie tak. Nie wznosili się chociaż silniki pracowały.
- Co znowu – jęknęła zrozpaczona.
Poszli ale do kokpitu gdzie równie zaskoczony Tamir wpatrywał się w przyrządy. Zaraz za nimi dotarł tam Ziew gramoląc się po drabince ze stanowiska strzelniczego. Gdzie jest Kastar?
Ledwie zdążyła sformułować tą myśl kiedy usłyszała:
- Nie! - Irton oddalił się szybko, szybciej niż sądziła, że jest w stanie.
Potem wszystko było jak w koszmarnym śnie. Czarna sylwetka z palcami rozczapierzonymi jak szpony i Kastar pędzący w jej strony, tak jakby zamierzał się spotkać ze śmiercią. Ktoś coś krzyczał ale nie przebiło się to przez jedną uporczywą myśl.
Dlaczego go nie dobiłaś kiedy miałaś szansę idiotko?
Uciekła. Nawet nie pomyślała żeby zakończy życie Ennriana. To było zbyt sprzeczne zasadom w które całym sercem wierzyła. A teraz patrzyła tylko bezsilnie na to jak jeden z jej przyjaciół zderza się z mrocznym. Statkiem gwałtownie zarzuciło, Tamir szarpnął sterami by ponownie postawić maszynę. A potem był błysk, łomot, wybuch połączony z krzykiem w Mocy. A potem była pustka. Ktoś umarł. Seria zdarzeń które wrył się jej w umysł.
- Startuj – powiedział Karnish wracając na mostek. Twarz miał bladą, zmęczoną, w jedne chwili przybyło mu trochę lat.
Nie ten sen się już skończy. Chcę się obudzić. Pomyślała.

***

Era zatrzymała się przed drzwiami kokpitu z apteczką w rekach. Zapukała delikatnie we framugę czekając aż Torn przyjmie do wiadomości jej obecność. Nie chciała przeszkadzać.
- Masz chwilę? – spytała sugestywnie pokazując mu pateczkę.
Pilotaż przez nadprzestrzeń nie należał do wymagających. Właściwie to cała praca Tamira polegała teraz na siedzeniu i wpatrywaniu się w świetlne smugi za iluminatorem. Zajęcie to na chwilę przerwało pojawienie się młodej Jedi, a Zabrak skinął tylko głową, czekając aż podejdzie bliżej.
- Nie będziesz miała przy mnie za dużo roboty. - stwierdził. - Możesz tylko ponownie zająć się nogą.
Usiadła nieśmiało na fotelu obok.
- Czas najwyższy zmienić opatrunek... - przez chwile milczała przeglądając zawartość apteczki. - Jak się czujesz... poza nogą?
- A jak się mogę czuć? - zapytał wzruszając ramionami. - Chyba tak samo przybity i bezradny jak wszyscy.
Tak, to definitywnie było głupie pytanie.
Delikatnie wyciągnęła rękę i przykryła nią dłoń mężczyzny. Chciała móc mu powiedzieć, że to już koniec. Tyle że nie lubiła kłamać.
Zabrak spojrzał na dłoń Ery, po czym przeniósł wzrok na jej twarz. Pora żeby wziął się w garść, nie był przecież dzieckiem. Jakoś sobie z tym wszystkim poradzi. Kiedyś...
- A jak ty sobie dajesz radę?
Westchnęła cicho.
- Nie ma śmierci, jest Moc...
Przez chwilę milczała. Może i śmierci nie było, jednak obcowanie z tą pustką jaka została po utraconych przyjaciołach dało jej do myślenia i czas było z tego myślenia wyciągnąć wnioski.
- Przesadziłam w czasie naszej ostatniej rozmowy. Chciałam cię za to przeprosić.
- Nie ma o czym mówić. - Raz jeszcze wzruszył ramionami.
W tej chwili cały bojowy nastrój zniknął. Był po prostu zmęczony i czuł się na dużo starszego, niż naprawdę był.
- Powiedziałaś tylko głośno co myślałaś. Zresztą to zdanie podziela pewnie zdecydowana większość osób, które zdążyły mnie poznać, z Frostem i Bullseyem łącznie.
- Są pewne rzeczy, które mnie niepokoją... ale nie mam prawa cię pouczać. Za wiele głupot samemu wyrabiam. - odpowiedziała.
- Nie mam do ciebie żalu. Już nie. - odparł. - Miałaś rację, a ja po prostu byłem zbyt uparty i pewny siebie, żeby to dostrzec.
- Ja bym raczej powiedziała, że trochę za mało się cenisz - mrugnęła uśmiechając się łagodnie. - Pokój?
- Zgoda. - przytaknął z bladym uśmiechem. - Prowadzenie kilku wojen nigdy nie zakończy się zwycięstwem.
Ścisnęła mocniej jego rękę.
- Nie chcę prowadzić z tobą wojen
- Zatem postarajmy się utrzymywać ten pokój. - puścił do niej oczko.
- Hmmm możemy to po negocjować na Coruscant tam gdzie zwykle - zaproponowała niewinnie.
- Zaraz po powrocie? - Wypalił trochę zbyt szybko.
- Czemu nie.... chociaż... zaraz po powrocie i po prysznicu. - stwierdziła lekko żartobliwie.
- Zgoda. - skinął głową z lekkim uśmiechem. - Swoją drogą, wypad na zakupy też nie zaszkodzi. - stwierdził zerkając na kilka dziur w kurtce.
- Mężczyźni... jak mali chłopcy - westchnęła z przerysowanym dramatyzmem. - A to... - wskazała na kurtkę. - z pomocą igły i nitki można jeszcze ocalić.
- Co nie zmienia faktu, że jeszcze jedna by się przydała. - stwierdził rzeczowo. - A teraz pani doktor, jak pani ocenia stan mojej nogi? -
- Zraz zobaczymy – oznajmiła zabierając się za wymianę opatrunku.

***

Sen nie chciał przyjść. Wycieńczone ciało odmawiało zmniejszenia napięcia. Era nie była w stanie wyleżeć w jednej pozycji dłużej niż trzydzieści sekund wciąż przewracała się z boku na bok, a to coś ją kuło, a to co innego drapało.
Kończyła właśnie trzepać jeden z pledów składając się na jej posłanie w ładowni. Robiła to bardzo intensywnie tak, że w chwili, gdy z za powiewającego koca ukazała się postać Mistrza Karnisha aż podskoczyła.
Jedi wyglądał na równie zaskoczonego.
- Wybacz, że cię przestraszyłem. Nie miałem takiego zamiaru. - Powiedział unosząc ręce w obronnym geście.
- Nic się nie stało. Próbowałam się zdrzemnąć, ale jakiś śmieć utknął mi w posłaniu. I teraz próbuje go znaleźć - Skrzywiła się. W posłaniu albo w głowie, cóż posłanie łatwiej sprawdzić.
- Jak ręka? – spytała omiatając spojrzeniem sylwetkę Jedi, poszukiwała jakiegokolwiek punktu zaczepienia dla rozmowy. A temblak rzucał się w oczy.
- W porządku. Zresztą teraz nie powinna mi być potrzebna przez jakiś czas. – odparł mistrz.
- A reszta? Coś się stało? – dopytywała się ściśle trzymając się znanego podwórka.
- Też w porządku. Nie przychodzę do ciebie w kwestiach medycznych. Chciałbym po prostu porozmawiać, jeśli masz na to ochotę i znajdziesz trochę czasu.
I tyle w kwestii bezpiecznej branżowej gadki. Skinęła głową i uśmiechnęła się słabo.
-[] Jasne, obiecałeś mi opowieść, pamiętasz?[/i]
- Jakże bym mógł zapomnieć. – Uśmiech przebił się przez stanowczą twarz Jedi. – Najpierw jednak chciałbym o to poprosić ciebie. Chciałbym wiedzieć co się działo, gdy zostawiłem was w Mos Eisley.
No tak, tej spowiedzi raczej nie dało się uniknąć. Dziewczyna westchnęła.
- Poszliśmy grzecznie na miejsce spotkania i czekaliśmy kilka godzin na umówiony kontakt. Nie przyszedł więc poszliśmy się rozejrzeć.
Kiedy mówiła wracały wspomnienia. Czasu gdy nieświadomie pchała się w łapy wroga. Kiedy jeszcze byli w komplecie. Czy mieli szansę wyjść z tego cało i w pełnym składzie? Jakie błędy popełniła? Czy zdoła ich nie powtórzyć? To były ciężkie, bolesne pytania.
- Skończyliśmy w kantynie gdzie po gruntownym wybadaniu lokalnego folkloru, który musiałam potem rozpuszczalnikiem odklejać od swojego tyłka zdołaliśmy ogarnąć obraz sił w mieście. Za dużo tego było, więc wytypowaliśmy dwa wątki niezbędne do zbadania. Rozdzieliliśmy się... - Skrzywił się.- ...tak wiem głupi pomysł oglądałam tyle horrorów że powinnam mieć tego świadomość.
Westchnęła ciężko. Nic już nie mogła na to poradzić.
- Chłopcy mieli zbadać jeźdźców. Ja poszłam do siedziby Szczurów Pustyni i narobiłam tam małego zamieszania, co zapewniło mi rozmowę z kierownikiem. Potem do tej rozmowy włączył się któryś z naszych czarnych kolegów. Pewnie Ennrian skoro to on miał mój miecz. Pamiętam ciemność...
Nagle zmroziła ją pewna myśl. Gardło ścisnęło się boleśnie, jednak kontynuowała dalej.
- A potem celę, w której obudziłam się w towarzystwie kierownika kasyna. Nie wiem jak się tam znalazłam ale po wieściach na temat Kastara... - Przełknęła ślinkę. – ...chyba powinnam dać się gruntownie przebadać.
Cóż, w sumie sama chwilowo nie wiedziała, kim jest i niestety nie była to dla niej żadna nowość. Może ktoś inny zdoła to ustalić.
- Tak czy inaczej Kiedy przebywałam w celi odwiedzał mnie mroczny Jedi, zabił kierownika a potem gdzieś zniknął a ja uciekłam przy pomocy szczurka mieszkającego w jaskini. A potem jak skończona idiotka go tam zostawiłam... mogłam też zostawić rozwiązanych gammorean, może by mu uciekli... – westchnęła przełykając gorzkie poczucie winy. Czasu nigdy nie można cofnąć. Trzeba iść do przodu. - Następnie podróżowałam migaczem po pustyni i miałam znów więcej szczęścia niż rozumu trafiając na tą farmę z której mnie zgarnąłeś.
- Rozumiem - Karnish zamyślił się. – Czy jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć?
Nie... w sumie nic więcej dotyczącego tej sprawy sobie nie przypominała.
- Nie. Dam ci znać jeśli coś mi wpadnie do głowy.
- W porządku. Jak się teraz czujesz?
Taaa czyli trudne pytania dopiero się zaczęły, co? Pomyślała przekrzywiając głowę.
- Jak coś pomiędzy ścierką do czyszczenia silnika a poczuciem honoru Dooku. Zredukowana do podłogi.
- Jeśli chciałabyś się przed kimś wygadać, służę swoją pomocą. W każdej chwili.
Ja nawet z samą sobą nie chce o tym rozmawiać. Stwierdziła w myśli.
- Dziękuję ale na razie za dużo tego. Musze się wyspać zanim zacznę zbierać ten cały bałagan do kupy - westchnęła. – Za dużo myśli, sama się w nich nie rozeznaję. Tak jakbym miała w głowie stado Jawa ze spawarkami.
- Nic dziwnego po tym co przeżyłaś. Oczywiście nie nalegam, ale możesz przyjść do mnie z każdym problemem. Po prostu chciałem żebyś to wiedziała. Zostawię cię teraz, widzę, że chciałabyś odpocząć.
Dziewczyna pomyślała, że Jedi zaraz wyjdzie a ona znów zostanie w tej ładowni sama z głuchą ciszą i nagle zrobiło się jej zimno.
- Jak tylko znajdę ten przeklęty śmieć - westchnęła a potem uśmiechnęła się. – Pamiętaj odzyskałeś miecz ja chcę opowieść.
- Przed chwilą jeszcze byłaś śpiąca. Ale dobrze
Karnish usiadł na ziemi krzyżując nogi. Dziewczyna pomyślała, ze słaby z niej gospodarz skoro nigdzie go nie posadziła. W sumie jednak w ładowni poza jej posłaniem i tona kurzu nie było niczego. – Co byś chciała usłyszeć?
- O mieczu - stwierdziła siadając naprzeciw niego. Broń znacznie ułatwiła jej zadanie.
- O moim mieczu? - spytał retorycznie chwytając za broń i unosząc ją do swoich oczu. – Bardzo proszę. Rękojeść jest jak widać nowa... Znaczy na tyle nowa na ile może być miecz rycerza wykonany za czasów, gdy ten był jeszcze padawanem - mrugnął. – Widzisz ten znak? - Karnish Mocą zbliżył miecz do twarzy Ery, tak by dziewczyna mogła ujrzeć skrzyżowane ze sobą wibromiecz i rękawicę. - To herb mojej rodziny. Szlacheckiego rodu z Tython. Dziś to mało znana planeta, ale jest jedną z planet, na których narodził się Zakon. Wewnątrz miecza jest bardzo cenny kryształ, który otrzymałem z rąk mojego ojca. Miał go znaleźć mój daleki przodek Marton Karnish w jaskini na Dantooine, gdy szkolił się w tamtejszej akademii. Kryształ potrafi przejąć część siły właściciela i udostępniać ją kolejnym jego posiadaczom. Dzięki temu w tym mieczu zgromadzona jest siła rycerzy i mistrzów z przestrzeni czterech tysięcy lat. Niektórzy twierdzą, że to artefakt Ciemnej Strony i kto wie, może nawet mają rację. Faktem jest, że znajduje się w mojej rodzinie od ponad stu pokoleń, a na Ciemną Stronę przeszedł tylko jeden Karnish. Czy za sprawą tego kryształu? Tego niestety nie wiem.[/i]
Uśmiechnęła się. Pomyślała, że chyba każdy potrzebuje własnej legendy, czegoś do zaczepienia. Drogowskazu przy próbie zdefiniowania siebie samego.
- Zabawne... - Zamilkła na chwilę niepewna czy sięgnąć do tej tajemnicy. – ...w moim mieczu też coś siedzi, ale raczej nie jest aż tak majestatyczne.
- Doprawdy? A co to takiego?
Wzięła głęboki oddech.
- To był kryształ mojej matki, dostała go od swojego nauczyciela, jako nagrodę. Potem dała go mojemu ojcu kiedy jeszcze był padawanem, na znak przyjaźni. Miał go w swoim mieczu przez lata szkolenia, zanim znów jej nie spotkał i nie odszedł z zakonu. Miecz przechowywała Caprice, podobno od jego śmierci nie chciał działać, chociaż wszystko było w porządku. A potem dała mi go. I kryształ znów zapłonął, dla mnie. - Przez chwile milczała gładząc rękojeść. – Kiedy sięgam do niego Mocą czuje tam coś łagodnego, spokojnego, jakby kwintesencję słów "Wszystko będzie dobrze".
- I uważasz, że to nie jest majestatyczne? Doprawdy. Mój kryształ został tylko znaleziony w jaskini, a twój ma w sobie zapisaną piękną historię.
- W sumie bardziej tragiczną niż piękną. - westchnęła. Dlaczego gdy opowiadanie o trupach wydaje się takie wzniosłe. W zakrwawionych zwłokach nie ma nic pięknego. A oni oboje nie żyli. Matka i ojciec straceni w odstępie ledwie miesiąca, zanim zdołała ich choć zapamiętać. – No i twój manifestuje w bardziej widoczny sposób. Na przykład ratowaniem mojego zadka w pojedynku. Mój chyba działa tylko na mnie, Caprice nic w nim nie czuła.
- Tym bardziej możemy dostrzec jego piękno, jeśli nie wiemy jak właściwie działa. Jest dla nas tajemniczy, wzbudza naszą ciekawość. Być może ma w sobie ukryty potencjał, który z czasem się objawi. Tak samo zresztą jak ty. – zapewnił Mistrz.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 26-06-2011, 22:57   #228
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Skrzywiła się.
- Nie wiem, czasem mam wrażenie, ze za wcześnie zostałam rycerzem. Jestem trochę młodsza niż... niż inni padawani, których wyniesiono do rangi rycerza.
- Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Czy wiesz, że mistrzyni Yaddle, niegdyś członkini Rady po zakończeniu szkolenia została pasowana od razu na mistrza?

Era uśmiechnęła się smutno wspominając zmarłą mistrzynię, pamiętała ją z czasów kiedy jeszcze była młodzikiem.
- Nie wiedziałam. – odpowiedziała cicho na wspomnienie drobnej istotki. – Ale ona to coś zupełnie innego. Ja dalej czuje się jak dzieciak, który ledwie co rozumie.
- A jakbyś się chciała czuć?
To było dobre pytanie.
- Mądrzejsza... silniejsza... - westchnęła. – Bardziej przygotowana.
- Uważasz, że jesteś źle przygotowana? Uciekłaś z więzienia Mrocznego Jedi. I to sama. Potem jeszcze wyciągnęłaś stamtąd dwójkę swoich przyjaciół. Na Omwat porwałaś pilnie strzeżonego naukowca. Na Kamino obroniłaś kilkuset bezbronnych mieszkańców przed przeważającymi siłami Konfederacji. Na Elomie pozwoliłaś utrzymać linię obrony dzięki zniszczeniu stanowisk wrogiej artylerii. Nie wspomnę już o walkach na Iktoch i misjach, które odbyłaś ze swoją mistrzynią. Z tego co słyszałem tylko tobie zawdzięcza, że wciąż trzyma się w jednym kawałku. Caprice uznała, że jesteś gotowa, takie samo było zdanie Rady. Rozumiem, że masz wątpliwośc, każdy je ma. Jednak jeśli uważasz, że nie jesteś przygotowana to obrażasz pewność swojej mistrzyni, jaką ona w tobie pokłada. – mówił łagodnie ale stanowczo.
- Ja... - spuściła głowę. Odkąd nastała woja i świat oszalał wszystko wydawało się takie mgliste, lepkie – Nie wiem... może tęsknię za tym, że wtedy wszystko było prostsze. Caprice decydowała, brała na siebie większość odpowiedzialności. Teraz ja decyduje, ja popełniam błędy i... inni przez nie umierają.
- Hej - Karnish zbliżył się do Ery i położył jej dłoń na ramieniu. Wydawał się solidny, spokojny i w jakiś sposób ciepły. – Z tym wiąże się dorastanie. Pora wyjść spod skrzydeł swojego opiekuna i samemu poprowadzić swoje życie - powiedział swoim delikatnym tonem. – Błędy popełnia każdy i nigdy nie są one czymś miłym. Wprowadziłem was prosto w pułapkę Darca i jego kompanów, zginęła przez to trójka wspaniałych ludzi. Uważasz, że nie jestem przygotowany na podejmowanie własnych decyzji?
- Nie mogłeś o tym wiedzieć. Nikt nie mógł... - sprzeciwiła się stanowczo i nagle znów poczuła się jak małe dziecko w czasie. Głupiutka i nieświadoma. O dziwo nie było to poniżające odczucie, raczej spokojne, ciepłe.
- A jaką to robi teraz różnicę dla Kastara, Nejla i Jareda? Żałuję ich i wiem, że niepotrzebnie zginęli. Ale jednocześnie wierzę w słuszność podejmowanych przeze mnie decyzji. Wojna to okropna rzecz, na którą nikogo nie da się przygotować. Wy jednak spisujecie się świetnie. To naturalne, że macie wątpliwości, gdybyście ich nie mieli bylibyście zadufanymi w sobie bubkami z przerostem ambicji. Uwierz mi jednak, że jesteś gotowa na to by być pełnoprawnym członkiem Zakonu. Czy parę godzin temu przypuszczałabyś, że jesteś w stanie stoczyć wyrównany pojedynek z Ennrianem?
No cóż, Karnish musiał mocno oberwać w głowę żeby to rzucanie nią po piachu przez mrocznego nazwać udanym pojedynkiem. Chociaż w sumie żyła wiec cel został osiągnięty.
- Po tym jak przedtem go poturbowałeś raczej nie był wyrównany... no i twój miecz mi pomógł - odpowiedziała.
- Nie pokładaj zbyt wielkiej wagi w broń. To w tobie drzemie prawdziwa siła.
Taaa żebym tylko ja jeszcze czuła. Pomyślała.
- Tak? To czemu po połowie swoich decyzji mam ochotę iść na drinka byleby nie oglądać konsekwencji.
- Jakich decyzji?
- Na froncie... - Przygryzła wargę odpychając jednoznaczne skojarzenie. – ...poza nim... chwilami sama już nie wiem, kim jestem. Jakie są moje motywy.
- To nie ty tak sądzisz. To twój brak pewności siebie przemawia przez twoje usta. Po mianowaniu na rycerzy zostaliście od razu rzuceni na głęboką wodę. Nie jednego rycerza i mistrza nawiedzało na tej wojnie zwątpienie i nie jednego jeszcze nawiedzi. Mój bliski przyjaciel Mace Windu po bitwie o Geonosis załamał się. A przecież był wówczas przewodniczącym Rady. Wątpliwości to normalna rzecz, nie pozwól im tylko sobą zawładnąć. Widziałem dziesiątki jeśli nie setki padawanów i młodych rycerzy. Sam jednego wyszkoliłem. Możesz mi wierzyć, masz w sobie potencjał i kiedyś się o tym przekonasz.
Karnish mówił z sensem, Era rozumiała jego słowa. Tylko coś w niej miało problemy z przyswojeniem ich.
- Oby szybciej niż później... - podniosła wzrok. – Miałeś już jednego padawana poza Ziewem?
- Jest w tym coś dziwnego?
- Nieee w sumie Caprice wyeksportowała dwoje, plus tatę tak do połowy. – stwierdziła po chwili namysłu, sama nie wiedziała czemu tak wypytuje Irtona o przeszłość. Kobieca ciekawość chyba. – Twój poprzedni padawan też był tak egzotyczny jak Ziew?
- Egzotyczny? Nie uważam, żeby Ziew różnił się znacznie od ciebie czy mnie.
Taaak teraz jeszcze obraziłaś ich obu. Brawo D’an jesteś dziś złotousta.
- I tak i nie. Mistrz powinien zapewnić padawnowi zrozumienie... nie wiem czy umiałabym pomóc dorastać Verpinowi.
- Znów te wątpliwości - Karnish uśmiechnął się. – Zamiast zastanawiać się czy dasz radę lepiej zacznij myśleć jak to zrobić.
Skąd w nim taka wiara we mnie? Zastawiała się Era.
- Ja się jeszcze w wychowanie dzieci nie pakuje - uniosła ręce do góry.
- Nie chodziło mi ten konkretny przypadek. Mówiłem raczej o ogólnej postawie życiowej.
No tak. Mistrz Jedi, jakby powiedział kiedyś coś wprost chyba by się rozchorował. Inna sprawa, że pewnych rzeczy powinna już się nauczyć. Zarówno rozumieć jak i wyłapywać takie zagrania.
- Rozumiem. Staram się. Tak wiem mam się nie starać tylko robić ale... czasem zastanawiam się po prostu czy to jest na pewno właściwe miejsce dla mnie.
- A gdzie byś siebie widziała?
Ktoś jest dziś mistrzem ciężkich, niechcianych pytań. A może to ona zwyczajnie jęczy jak małe dziecko. Nie umiała ocenić. Cóż teraz dzięki Irtonowi miała co innego do rozważania.
- Nie wiem... może w jakimś szpitalu, przychodni... jako lekarz czuje się w sumie najpewniejsza swoich decyzji.
- Od tego mamy głównie droidy. Ty jesteś Jedi. Musisz pogodzić się z myślą, że zostałaś wychowana właśnie do tego co teraz robisz. Oczywiście nie wyklucza to pomagania innym lecząc ich, ale to tylko jedno z twoich zadań.
Jestem Jedi? Cóż chyba jakimś niedorobionym.
- Wiem... - westchnęła. – [i]I muszę się w nie jakoś wpasować.
Przez chwilę milczała myśląc o tym jak rozpaczliwie dotąd wyglądało to wpasowywanie się.
- Dziękuję za rozmowę Mistrzu, chyba mam wiele do przemyślenia.
- Mam nadzieję, że wyciągniesz z nich słuszne wnioski. I pamiętaj, nie martw się na zapas. Na to zawsze znajdzie się dogodna sytuacja, nie musisz temu poświęcać jeszcze swojego wolnego czasu.
Ja się nie martwię na zapas, ja odrabiam zaległości z młodości.
-[i] Najbliższy wolny czas zamierzam poświęcić na spanie. Mam tu pacjentów którym przyda się parę zabiegów [i]- odpowiedziała wracając na stare, dobre bezpieczne tematy, gdzie do jej obowiązków należało bycie napastliwą, a to Irton musiał się bronić.
- Zatem miłych snów.
- Dziękuję. – uśmiechnęła się do siebie. – A w ogóle Mistrz też powinien leżeć w łóżku u regenerować siły.
- Przed nami długa podróż, będzie na to mnóstwo czasu.
Jeszcze czego.
- Taaak tymczasem organizm jeszcze bardziej oberwie. Już ja to znam. Do łóżka marsz. I Tamira też proszę pogonić. Jesteśmy w nadprzestrzeni, komputer sobie poradzi.
- Dobrze, dobrze. Za nic w świecie nie zadarłbym z kimś kto nawet Caprice potrafił postawić do pionu - Karnish wyszedł śmiejąc się pod nosem.

***

Świątynia była jak inny świat, spokojniejszy, czystszy niż całe to szaleństwo na zewnątrz. Kiedy Era D’an kroczyła jej korytarzami miała wrażeni, że cały ten koszmar faktycznie był tylko snem. A teraz budziła pośród szumu tysiąca fontann gdzie mogła pogrążyć się w medytacji i pozbyć, choć części nagromadzonego stresu. A w bibliotekach już czekała na nią Jocasta Nu z pilikiem z kilkoma nowymi traktatami odnoszącymi się do leczenia mocą. Czasami miewały spięcia z sędziwą archiwistką jednak ta zawsze odkładała dla dziewczyny takie pozycje. Po tylu latach na stanowisku kobieta wiedziała do jakiej wiedzy garną się którzy rycerze i D’an była jej wdzięczna za pamięć.
Nie miała z resztą wielu ciekawszych rzeczy do roboty. Zaraz po powrocie Tamir został zdybany przez swoją mistrzynie i oboje z żalem uznali, że w obecności kogoś kto tak dobrze zna Zabraka lepiej było trzymać się od siebie z daleka. Wkrótce okazało się również, że znajomi Ery również szczęśliwie wrócili do domu.
Dziewczyna zauważyła jedno z nich wracając z ogrodu. Trudno był przeoczyć wysokiego falleena o szerokich barkach i stanowczym kroku.
- Shoo! – zawołała robiąc gwałtowny w tył zwrot.
Obcy zatrzyma się i odwrócił uśmiechając się łagodnie.
- Witaj maleństwo.
Dwadzieścia lat temu, podczas lotu z Thyrsus na Corusant jako świeży padawan Caprice Leh nosił ją na rękach. I nigdy nie dawał jej o tym zapomnieć. Przez lata gdy twi’lekanka odwiedzała ją przy każdej swej wizycie w świątyni jej uczeń był towarzyszem zabaw Ery. Zaś kiedy wymienili się przy jej boku był kimś do kogo mogła się odezwać kiedy zżerała ją złość lub bezradność wobec niektórych pomysłów mistrzyni.
- Nie widziałam cię chyba wieki. Gdzie się powiedziałeś?
Skrzywił się nieznacznie.
- Oddziały specjalne. Dali mi bandę klonów Arc do pomocy i Caprice do pilnowania.
Dziewczyna gwizdnęła cicho uśmiechając się pod nosem.
- Wiedziała, że bez przyzwoitki jej nigdzie nie puszczą – stwierdziła no i w sumie takiego przydziału mogła się spodziewać dla ich obojga. Leh zdołała zrobić falleena pierwszorzędnego szermierza.- I jak banda klonów Arc wystarczyła żeby ją powstrzymać przed głupotami?
Shoo zmarszczył czarne brwi, jego fiołkowe oczy połyskiwały wesoło.
- To Caprice, jej mistrz Yoda nie jest w stanie powstrzymać, a co dopiero jakieś klony.
Dziewczyna roześmiała się.
- Ona też jest w świątyni?
Skinął głową.
- U rady, podobno chcą jej przydzielić nowego padawana, jakiegoś dzieciaka który stracił mistrza na froncie.
No tak. Leh bez padawana to jak przewody pod wysokim napięciem bez bezpiecznika. Rada dobrze o tym wiedziała.
- Biedne dziecko – westchnęła Era na wpół żartobliwie. – Może wypadałoby je uświadomić w co się pakuje.
Falleen uśmiechnął się szelmowsko.
- Ja właśnie z misją ratunkową. Przyłączysz się?

Caprice spotkali już przy windzie. Lettańska twi’lekanka uśmiechnęła się szeroko widząc dwoje swoich uczniów ramię w ramię.
- Kogo my tu mamy... akurat na czas żeby kogoś poznać. - zawołała. – Tally!
Po kilku sekundach z windy wygramoliła się druga twi’lekanka, znacznie młodsza, o bladozielonej skórze poznaczonej jasnymi plamkami.
- Tak
- Poznaj proszę moich poprzednich padawanów. Shoo i Era D’an, dzieciaki...
Era pokręciła głowa. Dal Leh oboje chyba zawsze będą dziećmi.
- To jest Tally Vena, moja nowa uczennica – Caprice z szerokim uśmiechem wskazała na niczego nieświadome dziewczątko. Dziewczyna miała świadomość, ze oboje z Shoo taksują małą takim samym uważnym spojrzeniem. Maleństwo gdzieś w górnych nastu latach, o łagodnej aparycji i niewinnym spojrzeniu. Tym gorzej dla niej.
- Moje kondolencje – oznajmił faleeen zwracając się wprost do dziewczynki.
- Wiesz, że możesz się jeszcze rozmyślić, prawda? – dodała zaraz Era wpisując się w narzuconą przez obcego konwencję.
Młoda twi’lekanka osłupiała. Ta starsza pokręciła tylko głową ze śmiechem.
- Moje dwa ulubione, zazdrosne dowcipnisie. Właśnie idziemy to opić. Przyłączycie się?
- Do „Pod rozbitym hipernapędem”? – spytał Shoo.
- A niby gdzie indziej? – odparła Caprice ruszając raźno przed siebie. Jej nowa uczennica już trochę mniej zszokowana ruszyła za nią.
- Ero weź może jakąś apteczkę, co? – zaproponował falleen.
- Najlepiej wezmę dwie – stwierdziła przezornie D’an uznając, że biedactwa lepiej na razie samej z Caprice nie zostawiać.

***

- ... a wtedy major podnosi się z za tego stołu strącając z ramienia kapitana, który nie był już w stanie utrzymać pionu. Przez chwilę usiłuje ustać prosto, ale zatacza nim jak przy huraganie, sięga do pasa po kajdanki i przez przypadek samemu zatrzaskuje sobie jedną obręcz wokół nadgarstka. „Sirrr mussszzze panią arrressszzztować. Nieee wolnbo sssię sssmiać z regulaminu” oznajmia szarpiąc ręką tak że spada mu pasek a zaraz z nim część pancerza. – Caprice wyszczerzyła się szeroko znak kufla z pienistą bliżej nie zidentyfikowaną cieczą.
Tally siedziała nad swoim niemal nietkniętym drinkiem a jej oczy z każdą chwilą robiły się coraz większe. Rezon straciła już w chwili wejścia do baru. Kiedy uderzył w nią fetor alkoholu, wycie tandetnych remiksów z szafy grającej i widok tłumu niezbyt sympatycznie wyglądających obcych. Teraz tylko patrzyła po nich jakby usiłowała się obudzić. Cóż dziecko, witamy w naszym świecie.
- Shoo ona naprawdę zdołała upić te klony? – spytała Era podejrzliwie podchodząc do tej całej historii po własnych doświadczeniach.
- Nie wiem, byłem w terenie. A potem cała kompania milczała jak zaklęta. Chociaż technicy potwierdzają nocne odśpiewywanie regulaminu. – stwierdził falleen składając ponad kuflem długie palce.
- No tak, kto jak kto ale ty masz doświadczenie w deprawowaniu młodych umysłów – stwierdziła D’an mocząc usta w płynie. A ja chyba mam to po tobie dodała w myśli. – I co, następnym razem zabierasz ich po akcji na dziwki?
- Maleństwo ty jej z łaski swojej nie poddawaj takich pomysłów – poprosił Shoo.
Era pokręciła głową krzywym uśmiechem. Nagle znów czuła się swojsko i spokojnie. No i nawet była trzeźwa.
- Pójdę po następną kolejkę – Caprice podniosła się lekko.
- Nie bez eskorty – falleen również wstał z miejsca.
Era i Tally zostały przy stoliku w rogu sali.
- Czegoś chyba nie rozumiem.. – zaczęła nieśmiało młoda Vena.
- Wierz mi, wiem o co ci chodzi – odparła D’an.
Nie spotkałam jeszcze twi’lekanki która...
- Błąd! – przerwała Era. – Po wielokrotnej obdukcji mogę cię zapewnić, że to... – Wskazała palcem Caprice, która właśnie potrąciła przy barze jakiegoś Devaronianina. – ...nie jest twi’lek, to rancor w przebraniu.
Devaronianin podniósł się i przez chwilę wymieniali krótkie zdania z Caprice. Wiedząc co się święci Era zgarnęła z blatu wszystkie przedmioty.
Shoo podszedł do kłócącej sie pary próbując załagodzić sytuację. Ale dwóch kolegów Devaronianina zrozumiało to trochę inaczej.
- Pod stół. – Nie siląc się na subtelności D’an złapała padawankę za ramię i ściągnęła do parteru. Na górze coś łupnęło a potem nagle podniosła się wrzawa.
- Nie trzeba im pomóc? – spytała Tally.
- Nie. – zapewniła Era. Coś łupnęło obok w ścianę, jakaś kupa futra upadła na podłogę obok nich. – Shoo opanuje sprawę. Ty sobie zrób jeszcze dziś wolne. Tymczasem przeprowadzimy szybki kurs zaawansowanego wykorzystania apteczki.

***

- Pamiętaj, kiedy Caprice siada za sterami zawsze zapinasz pasy. Dokładnie i wszystkie, nawet jeśli jedziecie do sklepu za róg. – mówił Shoo z pełna powagą.
Tally słuchała go kiwając głową. Za nimi na lądowisku odbywały sie ostatnie przygotowania do startu.
Masz podręczny scyzoryk? – spytała Era oglądając wyposażenie przy pasku twi’lekanki. – Weź mój, przyda się do przecinania pasów jak dachujecie. Pamiętaj miej zawsze wytyczoną trasę do szpitala i to najlepiej taką na dziesięć minut nie więcej. Apteczkę już ci dałam? Dałam! Przydałby się jeszcze hełm, ale o to możesz jakiegoś klona poprosić.
Dziewczyna skinęła głową.
- Jeżeli robicie sobie ze mnie żarty... – zaczęła grożąc im wciśniętym przez D’an nożem.
- Nie żartujemy, niedługo sama zobaczysz – odparła Era. – Na pocieszenie powiem tylko, że to długo nie potrwa. Każdy kto przeżyje z Caprice pół roku i zdoła jej nie udusić zasługuje na miano Jedi.
- Uważajcie na siebie. Dołączę do was po dwóch dniach, tyle powinnaś sobie na początek poradzić. – dodał Shoo, który zabierał się następnego dnia wieczorem z opóźnioną częścią floty.
- Myślę, że sobie poradzę – Tally nie brzmiała tak pewnie jak chciała.
Zatrzeszczał komunikator.
- Jeśli ci dwoje już skończyli cię straszyć do nieprzytomności to właź na pokład Tally. – oznajmił drobny hologram Caprice wyświetlony na reku jej nowej padawanki.
- Zaraz będę. – dziewczynka podniosła na nich wzrok. - Do zobaczenia.
- Powodzenia młoda. Nie dziękuj bo ci się przyda – odparła Era z szerokim uśmiechem.
- Pamiętaj dwa dni – rzekł falleen.
Gdy dziewczyna odbiegała w stronę trapu D’an poczuła ucisk w gardle. Caprice miała nowego padawana. Ktoś zajął jej miejsce. Nie była już dzieckiem. Nie było odwrotu, trzeba było żyć samemu. Pytanie tylko czy wiedziała jak.
- Zazdrosna, co? – spytał Shoo po czym zawrócił w stronę świątyni.
- Trochę – przyznała podążając za wielką sylwetka falleena.
- Znam to, oj znam – Zaśmiał się po czym zerknął na nią łagodnie. - Jakbyś potrzebowała porozmawiać…
- Tak wiem, mam twój komunikator – Pokiwała głową.
- Zmieniłaś się maleństwo. A dorastanie nie jest łatwe. Masę wariactwa, masę błędów. Przyjaciele się przydają. – zapewnił.
- Teraz ty mi tu jeszcze będziesz uderzał w mentorski ton. – Przewróciła oczami i pokazała mu język. - Znajdź sobie padawana.
Obcy roześmiał się głośno.
- Chyba jeszcze nie dorosłaś aż tak bardzo jak myślałem. – odpowiedział szczerząc się. - A teraz mam cały dzień do zagospodarowania. Co powiesz na sparing, pogawędkę przy obiedzie i mecz z młodzikami.
- Nie masz innych ludzi do wycierania maty i zatruwania życia? – spytała zaczepnie.
- Maleństwo!
- Rozważę to jak pozbędziesz się z twarzy tego grymasu sadysty
Roześmiał się i zmierzwił jej włosy.

***

Era przez chwile patrzyła na Karnisha uważnie trawiąc jego w sumie zaskakującą propozycję. Z jednej strony marzyła o tym żeby się oderwać, uspokoić. Z drugiej...
- Z całym szacunkiem dla idei która jest co najmniej przydatna... wszystko wali się dookoła a my mamy po prostu... siedzieć i pachnieć?
- Tak, Ero. Sytuacja jest poważna, ale Republika poradzi sobie bez was przez jakiś czas. Myślę, że nie zawali się do tego czasu. Bardziej się jej przydacie świeży i wypoczęci niż przemęczeni i wątpiący w siebie. – Mówił ze spokojem i pewnością.
- Gdzie mielibyśmy właściwe wyjechać? – dopytywała się.
- Na planetę Tython.
Dziewczyna skinęła głową, słyszała o tym miejscu, jedna z planet na której narodził się zakon. To mogła być dobra, bezpieczna przystań..
- Na jak długo?
- Tego niestety nie wiem. Prawdopodobnie dla każdego będzie to inny przedział czasu.
Brzmiało dobrze, zbyt dobrze.
- Mistrzu... ja nie wiem czy powinniśmy, jesteśmy potrzebni tutaj i na froncie.
- Nikogo nie będę zmuszał by mnie posłuchał. Mogę wam tylko doradzać i doradzam to co uważam dla was za najlepsze. Jeżeli chcecie nadal walczyć, nikt wam nie odbierze tej możliwości. Jeśli jednak chcecie walczyć i na prawdę przydać się Republice, posłuchajcie mnie. Każdy z was w wyniku tej wojny ma wątpliwości, ja również. Jeżeli ich nie rozwiążecie lub przynajmniej nie wyciszycie mogą stać się gwoździem do waszej trumny.
Przez chwile trawiła jego słowa w puste własnej głowy.
- Czy muszę decydować w tej chwili Mistrzu? Czy mogę prosić o dzień do namysłu?
- Oczywiście, że nie musisz mi odpowiadać już teraz.
- Więc dam ci odpowiedź jutro. – obiecała, wygrała trochę czasu na omówienie problemu z Tamirem, nie chciała się nigdzie ruszać bez niego. – Musze się przespać z tym pomysłem.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 11-07-2011, 16:09   #229
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Podróż na Tython była stosunkowo krótka, nie zajęła nawet jednego dnia. Planeta nie leżała zbyt daleko od Coruscant. Aby do niej dotrzeć wystarczyło minąć Ruan i System Cesarzowej Tety. Gdy Gwiezdny Ambasador wyszedł z hiperprzestrzeni czwórka Jedi zobaczyła niebieską planetę.


Statek wszedł w atmosferę, a jego pasażerom ukazały się ogromne lasy, z wielkimi drzewami, ciągnące się przez całe kontynenty. Kierowany przez mistrza Karnisha Tamir poprowadził maszynę nad jednym z nich, aż dotarli w rejon gór. Tam, u stóp jednej z nich, dostrzegli sporą posiadłość, a przed nią kamienny plac, na którym można było wylądować.

Gdy Jedi wyszli na zewnątrz, ku ich zdziwieniu, okazało się, że spomiędzy płyt, z których składał się plac, wystają liczne źdźbła trawy. Chwast rozplenił się wokół, a w niektórych miejscach doprowadził do pęknięcia płyt.

Jeszcze gorzej prezentował się sam budynek. Była to dwupiętrowa kondygnacja, szeroka na jakieś sto metrów i nie wiadomo jak długa, gdyż częściowo wbijała się w górskie zbocze sprawiając wrażenie, że spora jej część znajduje się wewnątrz góry. Niestety budowla była już bardzo stara. W wielu miejscach porósł ją mech, ściany popękały, a miejscami czerwony kamień, z którego ją zbudowano, zaczął się kruszyć. Wyglądała jakby nikt w niej nie mieszkał od bardzo długiego czasu. I rzeczywiście tak było, chociaż młodzi rycerze nie zdawali sobie nawet sprawy z tego jak długo.

Posiadłość wyglądała już lepiej w środku, gdzie ząb czasu nie odcisnął tak bardzo swojego piętna jak na zewnątrz. Najpierw trafili do dużego holu, w którym znajdowały się szerokie schody prowadzące na piętra, a także liczne drzwi. Na ścianach wisiały najróżniejsze obrazy, na których ludzie nosili niezbyt bogate ubiory. Mogło to zastanawiać jeśli wzięło się pod uwagę rozmach z jakim budowano ten dom, ale ciekawszym był fakt, że na wielu obrazach postacie dzierżyły miecze świetlne. Czasami w walce, czasami podczas rozmowy, był nawet wizerunek czegoś w rodzaju rady.

- Witam w posiadłości Karnishów - oznajmił Irton. - Musicie wybaczyć nieco surowe warunki, ale nikt tu nie mieszkał od bardzo dawna. Myślę jednak, że jako Jedi nie będziecie zbytnio wybrzydzać. Po lewej stronie jest jadalnia, po prawej biblioteka. Pokoje z kolei są na górze. W każdym jest łazienka. Powinny one działać, jak widzicie wnętrze nieco odrestaurowano. Tam, w głębi korytarza, znajduje się wejście do pustego pomieszczenia, które może służyć jako sala treningowa. Rozgośćcie się i czujcie swobodnie. Za jakieś dwie godziny kolacja.

Za przyzwoleniem mistrza Jedi rozeszli się po budynku. Każdy pokój składał się z przestronnej izby z wielkim łóżkiem, na którym spokojnie mogły się zmieścić dwie osoby, łazienki oraz czegoś w rodzaju garderoby. Spora szafa była za duża jak na te kilka drobiazgów, które rycerze ze sobą przywieźli.

Jadalnia okazała się być olbrzymią salą, w której postawiono stół, przy którym wygodnie mogło usiąść kilkadziesiąt osób. Wieczorny posiłek dla czwórki wyglądał w niej wręcz śmiesznie. Biblioteka z kolei była niewielka, ale zawierała wiele interesujących materiałów i to nawet sprzed siedmiu tysięcy lat, choć takich było w sumie niewiele. Głównie zawierała dane dotyczące różnych pokoleń Karnishów.

Cały budynek wydawał się być jakimś monumentem poświęconym tej rodzinie. Gdzie człowiek nie spojrzał wisiał jakiś obraz z anonimowym Jedi, w korytarzach poustawiano liczne posągi, na których widniały imiona i nazwiska przodków Irtona, a na pierwszym piętrze znajdowała się nawet sala z wieloma rękojeściami mieczów świetlnych. Ale kto to wszystko właściwie stworzył?

* * * * *

Podczas gdy Era, Tamir i Ziew spędzali czas na Tython w galaktyce nadal szalała wyniszczająca wojna. Jeszcze w czasie, gdy drużyna Karnisha przebywała na Tatooine wojska Republiki rozbiły siły Separatystów na Pengalan IV i to bez udziału Jedi.

Ci zaangażowali się w poszukiwanie antidotum na gaz, którego fabrykę jakiś czas wcześniej odkryto na jednym z księżyców Naboo. Piątka mistrzów wyruszyła na wulkaniczną planetę Queyta by zdobyć lekarstwo. Misja zakończyła się sukcesem, ale po starciu z uczennicą hrabiego Dooku, Asajj Ventress i łowcą nagród Durgem czwórka z nich zginęła, nad czym potem długo ubolewano w świątyni na Coruscant.


Światło dzienne ujrzała też inna tajemnica Sojuszu. Jeszcze przed wybuchem wojny na wielu planetach budowano potężną flotę złożoną z niszczycieli, której zadaniem było zajmowanie neutralnych światów. Całą grupę nazwano Flotą Szturmową, a Republika stoczyła z nią dwie bitwy w systemach Llon Nebulae i Cyphar, w obu wypadkach zwyciężając i w sumie niszcząc połowę sił Separatystów.

Flota ta jednak zapoczątkowała nową taktykę Konfederacji, która polegała na atakowaniu bezbronnych planet w celu uzyskiwania źródeł surowców. Armia Republiki musiała potem oczyszczać taki świat z sił wroga.


Na Axion stoczono krwawą dla klonów bitwę i nawet interwencja mistrza Yody nie uchroniła republikańskich wojsk od klęski. Wkrótce jednak Yoda, z pomocą innych Jedi, przeprowadził próbę odbicia planety, która już odniosła sukces, a droidy bojowe więcej nie pojawiły się w tym regionie. Następnie Republikę czekały zwycięstwa na Rothanie, Mandalore, Muunillist, Mon Calamari, Ilum, gdzie droidy Konfederacji starały się zniszczyć jaskinie z kryształami do mieczy świetlnych oraz Dantooine. Serię tych sukcesów przerwała tragedia na Hypori.

Desant, który zrzucono został rozbity już w pierwszych godzinach walk w momencie lądowania. Droidy bojowe, których garnizon okazał się być o wiele większy niż przypuszczano likwidowały pojedyncze ogniska oporu klonów, aż wreszcie przy życiu zostali tylko Jedi, dowodzący armią. Tych miało spotkać jednak jeszcze większe zaskoczenie. Oto zmierzyć musieli się z wojownikiem używającym, tak jak oni, mieczy świetlnych, ale nie mającym kontaktu z Mocą. Mimo tej wady zdołał on zabić trójkę Jedi, kolejną trójkę ciężko ranić, a głównodowodzącego całą operacją mistrza Mundiego uratował specjalny oddział klonów, który przybył mu z pomocą. Ten groźny wojownik, który był w stanie zmierzyć się z kilkoma Jedi jednocześnie i jeszcze ich pokonać nazywał się Generał Grevious.


Mimo wszystko w kolejnym miesiącu Republika ponownie zwyciężała. Brentaal IV, Esseles, Iktotch, Terra Sool, Nadiem, Telos IV to tylko niektóre miejsca, z których Jedi i klony wyrzuciły armie droidów. Na Ord Canfre mistrz Yoda znów poprowadził swoje oddziały do zwycięstwa, na Aridce to samo uczynił Plo Koon. Sukcesy te przyćmiewał tylko fakt, że za każdym razem, gdy Separatyści wycofywali się z jakiejś planety, natychmiast atakowali inną zajmując ją i znów trzeba było ich stamtąd wyrzucać. Wojna zdawała się zmierzać donikąd.

Stoczono bitwę na Kalabrii, która była pierwszym, od czasu Hypori, zwycięskim starciem dla Konfederacji. Mistrz Kolar stoczył walkę z byłym Jedi Quinlanem Vosem, lecz niestety nie zdołał go zatrzymać. Wkrótce Vos miał dołączyć do Dooku. Na Haruun Kal mistrz Windu pokonał siły Separatystów, ale mistrzyni Billaba, jego była uczennica, uległa Ciemnej Stronie i czarnoskóry mistrz musiał ją powstrzymać. Był to kolejny cios dla byłego przewodniczącego Rady.


Na Amaltannie stoczono nierozstrzygniętą bitwę, w której zniszczone zostały obie walczące armie. Z wojsk Republikańskich przetrwała jedynie Bultar Swan, która prowadziła klony do boju. Do kolejnego krwawego starcia doszło na orbicie Drongaru, gdzie Republika odniosła taktyczne zwycięstwo, ale poniosła znacznie większe straty i wkrótce jej siły musiały się wycofać. Podobnie zachowali się Separatyści dowodzeni przez zdrajcę Sorę Bulqa. Do walki oddziały poprowadził po raz pierwszy sam hrabia Dooku, który zajął Antar 4.

* * * * *

Wieści z frontu rzadko dochodziły na Tython, o co sumiennie dbał mistrz Karnish. Jedynych informacji Jedi mogli zaczerpnąć u odwiedzających planetę innych rycerzy, którzy również zapragnęli odrobiny spokoju. Irton przyjmował ich chętnie i wkrótce na planecie wytworzyło się coś na wzór małej kolonii użytkowników Mocy.

Po otrząśnięciu się z wrażenia jakie wywarł na przyjezdnych zrujnowany budynek, w którym mieli mieszkać, można było zrozumieć wybór Karnisha. Cisza, spokój, w promieniu wielu kilometrów nie było żywej duszy. Spacery po ogromnych, ale w przeciwieństwie do Kashyyyk, bezpiecznych lasach pozwalały na bliższy kontakt z naturą i tylko pomagały w znalezieniu równowagi wewnątrz siebie.

Gospodarz dbał o wszystkich obecnych jak tylko mógł najlepiej. Już przed przylotem zapewnił regularne dostawy żywności i prawie zupełne odcięcie posiadłości od świata zewnętrznego. Jedyny projektor hologramów służący do komunikacji znajdował się w pokoju Irtona, który zabronił komukolwiek wchodzenia tam, chyba że w nagłych wypadkach, za co jednocześnie przepraszał.

Wielką radość sprawiało mu trenowanie pojedynków w pustej sali i uczenie młodszych rycerzy i padawanów różnych sztuczek, które okazywały się bardzo pomocne w walce. Z tej atrakcji często korzystał Tamir wynosząc wiele z tej nauki.

Era sporo czasu spędzała w bibliotece, gdzie dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy na temat Karnishów, planety Tython i historii Republiki. Największą radość sprawiło jej jednak odebranie nauk od mistrzyni T'ra Saa, która przybyła by odwiedzić swojego przyjaciela Irtona. Ponieważ była znakomitą uzdrowicielką przekazała wiele cennych wskazówek młodej D'an.

Ziew tymczasem sporo obcował z naturą i często oddawał się medytacji, zarówno samotnie jak i z innymi osobami. Otworzyło go to jeszcze bardziej na czucie poprzez Moc i zwiększyło jego możliwości władania nią. Wielce ucieszyło go, gdy jego mistrz pewnego dnia stwierdził, że Verpine już niedługo doczeka się pasowania na rycerza.

Karnish chętnie rozmawiał ze swoimi podopiecznymi, którym zdawać by się mogło poświęcał cały swój czas. Rozmowy z nim nie tylko uspokajały, ale również uczyły jeśli tylko otworzyło się na nie umysł, jak Jedi sam mawiał.

Niestety zdarzały się też przykre rzeczy. Najczęściej były one związane z przybyciem wyniszczonych przez wojnę członków Zakonu. Zwykle przywozili ze sobą niewesołe opowieści, niejednokrotnie jeżące włosy na głowie. Składało się to na bardzo pesymistyczny obraz przebiegu wojny, ale Irton uspokajał i tłumaczył, że walki są zacięte, a Republika potrafi zwyciężać. Wolał jednak nie zgłębiać tego tematu, który z kolei był jednym z najpopularniejszych gdy mistrza nie było w pobliżu.

Ku wielkiemu smutkowi Ery pewnego dnia na Tython pojawiła się Caprice. Dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała swojej mentorki w takim stanie. Okazało się, że Tally zginęła w trakcie bitwy, gdy krążownik, na którym się znajdowała, został zestrzelony. Caprice walczyła wówczas w swoim myśliwcu, a potem usłyszała, że jej padawanka prowadziła akcję ratunkową dzięki czemu ocaliła wielu żołnierzy, ale nie zdołała ewakuować się sama. Gdy prowadziła jedną z grup do kapsuł, od wysokiego ciśnienia eksplodowała jedna z rur zabijając większość członków grupy w tym młodą Twi'lekankę.

Dla jej nauczycielki to był szok. Nie potrafiła się z tego otrząsnąć. Przez wiele dni chodziła pochmurna i osowiała. D'an próbowała wielu sposobów by choć trochę ją pocieszyć, ale za każdym razem ponosiła klęskę. Dopiero po długiej, wielogodzinnej rozmowie jaką Caprice przeprowadziła za zamkniętymi drzwiami z Karnishem, uspokoiła się i powoli wracała do swojego zwyczajnego stanu. Jakieś dwa tygodnie później opuściła posiadłość.

Również ich gospodarz nie wysiedział na planecie do końca pobytu, tych których ściągnął tu jako pierwszych. Pięć miesiący po ich przybyciu oznajmił, że otrzymał nowe zadanie od Rady i mimo iż wielu obecnych na Tython chciało mu towarzyszyć oznajmił, że musi lecieć sam, gdyż podobno jest to misja dla jednej osoby, a większa grupa tylko zwiększa ryzyko. Erze, Tamirowi i Ziewowi powiedział w tajemnicy, że chodzi o dziwną maszynę, dzięki której stworzono klona Kastara. Podobno szpiedzy mistrza Tholme'a znaleźli miejsce, w którym się znajduje. Długo rozmawiał zwłaszcza z Verpinem, który po raz pierwszy nie był zabierany na misję wraz ze swoim mistrzem.

Jakiś czas później w posiadłości Karnishów pojawiła się znajoma dla Ery i Tamira postać. Była nią Shalulira Qua'ire, którą ostatni raz widzieli na Kamino, gdy w przeciwieństwie do nich postanowiła wrócić do XXX Korpusu. Swoim przełożonym oświadczyła, że ma już dość wojny i poprosiła o czas na odpoczynek. Przybywszy na Coruscant usłyszała o projekcie Irtona i postanowiła z niego skorzystać.

Tak mniej więcej młodym Jedi upłynęło sześć standardowych miesięcy...

* * * * *

Słońce powoli wyłoniło się zza górskich szczytów rozpoczynając nowy dzień. Jego promienie wchodziły przez okna i docierały do sypialni rozświetlając wszystkie zakamarki. Ich następnym celem zdawały się być zamknięte oczy śpiących w środku, co tych z kolei nieco irytowało. W takich warunkach nie można było pozwolić sobie na zbyt długie wylegiwanie się, więc życie w posiadłości zaczynało się dość wcześnie. Zresztą Jedi byli przyzwyczajeni do szybkiego wstawania.

Mimo nieobecności mistrza Karnisha wszystko przebiegało jak zawsze, oczywiście nie licząc licznych rozmów młodych z tym doświadczonym rycerzem, a nawet wykładów dla większej grupy słuchaczy, głównie o historii Republiki i Zakonu. Irton zdawał się być pasjonatem tej dziedziny wiedzy i nigdy nikogo nie zbywał jeśli zadano mu jakieś pytanie.

W większości obowiązków zastąpił go Ziew, co wydawało się oczywistym z racji, że Verpine był jego padawanem. Na szczęście wszystko ograniczało się do odbierania dostaw żywności i ustalania dyżurów gotowania i sprzątania. Cóż, ktoś musiał to robić.

Tego dnia wypadło akurat na Erę. Dziewczyna musiała przygotować śniadanie, ale nie było to zadanie aż tak trudne. Po pierwsze liczba mieszkańców domu nie była zbyt wielka, a poza tym śniadanie wydaje się być prostą sprawą w porównaniu z obiadem, ale ten był już zadaniem kogoś innego. Na szczęście każdy Jedi posiadał pewne zdolności kulinarne aby móc przeżyć w dziczy. W niektórych przypadkach ograniczały się one co prawda do upieczenia gryzonia na ognisku, ale wszyscy obecni zdążyli się już zorientować, że nie warto mieć zbyt wielkich oczekiwań co do posiłków.

Większość usiadła przy stole w jadalni prawie o tej samej porze, a kilkoro spóźnialskich dołączyło wkrótce potem. U szczytu stołu stało puste krzesło, które zwyczajowo zajmował mistrz Karnish. Po jego prawicy zawsze siedzieli Era i Tamir i tak też było tym razem. Obok Zabraka kolejną kanapkę pałaszował najwyżej parę lat od niego starszy mężczyzna. Miał krótko strzyżone brązowe włosy i strój rycerza o tej samej barwie. Nazywał się Ijan Bath, to on walczył ramię w ramię z Tornem na Kamino.

Dalej zasiadał osiemnastoletni blondyn z fryzurą podobną do tej Ijana, ale na ramię opadał mu jeszcze cienki warkoczyk, a z tyłu głowy wystawała krótka kitka. Był to Alerq Squit, padawan samego Kita Fisto, członka Rady Jedi. Żywo dyskutował o czymś z niebieskoskórą Twi'lekanką Antis Forsan, która również była jeszcze padawanką.

Z drugiej strony stołu licząc od pustego miejsca po nieobecnym gospodarzu siedział Ziew, a obok niego Shalulira. Dalej kobieta o długich blond włosach, równieśniczka Alerqa o imieniu Rila Amra, czarnoskóry młodzieniec Terr-Nyl O'wa i zielony Rodianin Tropull. Cała trójka wciąż posiadała stopnie uczniów. To byli wszyscy obecni mieszkańcy posiadłości.

Po śniadaniu wszyscy oddali się swoim zajęciom. Jedni ćwiczyli walkę, inni zamknęli się w bibliotece, kolejni preferowali medytację lub długi spacer. Możliwości było wiele, wystarczyło chwilę pomyśleć. Wszystko zdawało się przebiegać jak co dzień, lecz zmieniło się to wczesnym popołudniem.

Jedi zaczęli się zbierać na obiad. Brakowało jedynie Terr-Nyla i Alerqa, którzy niemal codziennie pojedynkowali się na miecze świetlne. Nieobecna była również Rila, lecz wkrótce pojawiła się z dziwną wiadomością. Wpadła lekko zadyszana do sali i niemal krzyknęła:

- Pokój mistrza Karnisha! Jest otwarty! Ktoś go przewrócił do góry nogami!

Wszyscy ruszyli na piętro by zobaczyć to na własne oczy. Rzeczywiście drzwi były otwarte, a konsola znajdująca się w ścianie kompletnie zniszczona, jakby ktoś uderzył w nią ciężkim przedmiotem i to kilka razy. W samym pokoju panował okropny bałagan. Wielka szafa leżała na ziemi, pościel i materac z łóżka również. Niewielka szafka miała powyjmowane wszystkie szuflady, które również wylądowały na podłodze. Drzwi do garderoby zostały wręcz wyrwane z zawiasów. Interwencji tajemniczego gościa nie uniknęła nawet łazienka.
 
Col Frost jest offline  
Stary 23-07-2011, 10:27   #230
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Podróż na Tythona zupełnie gdzieś Erze uciekła. W sumie tak jak poprzednia noc, którą spędziła bezsennie wpatrując się w sufit.
Wszystko za sprawą Tamira i jego wyznania. Tego co się stało na Tatooine. A stało się tam wiele złego.
Śmierć przyjaciół dotarła do niej w sumie późno, dopiero kiedy opadła cała adrenalina a spokój świątyni przeniknął jej ciało i umysł. Kiedy Caprice i Shoo zniknęli w wojennej zawierusze, jak dobre duchy znikające w cieniu.
Potem zobaczyła ich nazwiska na oficjalnych listach poległych to do niej dotarło. Kastar, Jared i Nejl byli martwi. Potrzebowała tej świadomości, tych kilku szczerych łez nad losem towarzyszy. Potrzebowała chwili żałoby. Chyba była już na to gotowa.
A potem przyszło wyznanie Tamira i na nie wcale gotowa nie była. Dopiero w tamtej chwili w pełni pojęła czym ryzykowali pozwalając żeby coś rosło pomiędzy nimi.
Jedi miał jednego prawdziwego wroga. Ciemność we własnym sercu. I zabrak przegrał właśnie jedną z ważniejszych bitew. Co gorsza niechcący przyczyniła się do tej przegranej. Jaka była jej rola w wydarzeniach z Tatooine. Czy swoją pochopną oceną nie skrzywdziła przypadkiem kogoś nam kim jej bardzo zależało?
Masę trudnych pytań, na które nie znała odpowiedzi. Tymczasem trafiła w miejsce tak ciche, spokojne i wyłączone z szalonego nurtu czasu, że nie miała się jak przed nimi osłonić.
Coś było w tym zrujnowanym domostwie, jakaś zatopiona w wieczności cisza ukryta w opuszczonych korytarzach. Wędrować po nich było jak wędrować po własnej głowie.
Tak właśnie się czuła przez pierwsze dni kiedy cicha, zmęczona i zamknięta w kręgu własnych myśli przemykała się po nich.
We śnie ścigał ją obraz Tamira, bladego jak śmierć, z twarzą wykrzywioną gniewem i oczami czerwonymi jak ostrze które wyciągał ku niej.
Za dnia czuła się z kolei ścigana prze portrety, które przyglądały się jej na każdym kroku.
Postacie na ścianach wydawały się żywe, patrzyły wzrokiem odległym, spojrzeniem z za zasłony czasu. Patrzyły z perspektywy wieczności. Czym dla nich była? Czym w ogóle była? Era snuła się cicho po holu. Cicha, taka ostatnio była zgaszona, jakby trochę nieobecna. Na wspólnej kolacji niemal nic nie jadła. Myślała. Była gdzieś daleko.
Tak daleko, że biorąc zakręt wpatrzona w oczy malowideł nie zauważyła mistrza Karnisha wpadając wprost na niego.
- Gdzież to uciekł twój umysł podczas tej przechadzki? - żartobliwie spytał Irton.
W pierwszej chwili spoglądała na niego zaskoczona, jakby nie spodziewała się, że jest realny, prawdziwy.
- Przepraszam. Ja... - Dziewczyna przetarła ręką oczy po czym zrobiła nią szeroki zamach. - ...To wszystko Karnishowie?
- W większości – odparł mistrz niezrażony jej gapiostwem.
- A pozostali? – spytała czujnie kuląc się przed spojrzeniami barwnych postaci.
- Ich mistrzowie, uczniowie, przyjaciele. W zależności, który obraz masz na myśli.
Mistrzowie, uczniowie czyli rodzina, ta najbliższa i najprawdziwsza dla Jedi.
- Ten. - Wskazała pierwsze płótno z brzegu. Przedstawiało wysokiego blondyna o niebieskich oczach z dwoma młodymi, jasnowłosymi bliźniaczkami po bokach.
- To Ward Karnish, rycerz Jedi sprzed pięciu tysięcy lat ze swoimi padawankami. Walczył w Wielkiej Wojnie Nadprzestrzennej – wytłumaczył Irton zerkając na płótno. Gdy tak stał obok obrazu dziewczyna widziała nawet pewne rodzinne podobieństwo. Rozmyte z wiekami, ale dalej obecne.
Miała ochotę zapytać czy gdzieś tu nie ma rodziców Mistrza, albo jego samego. Prezentował im cały swój dalszy ród a o najbliższych nic nie wiedziała.
- Przeżył? – spytała kontemplując oblicze blondyna.
- Wojnę? Tak, przeżył. Założył rodzinę, a potem żył długo i szczęśliwie.
Jak to zwykle w bajkach bywa, nie? Z otchłani czasu, chciałaby swoje życie nazwać bajką.
- A padawanki?
- Nie wiem o nich zbyt wiele, ale zdaje się, że również przeżyły cały konflikt.
No to podwójny happy end. Żebyśmy my mogli powiedzieć coś takiego kiedy ta cała zawierucha się skończy. Pomyślała.
- Wtedy wszystko było inne. Zakon... świat... - Omiotła wzrokiem portrety. – I z tych wszystkich Karnishów tylko jeden przeszedł na ciemną stronę?
- Tak właśnie było. To i tak spory odsetek porównując z resztą Zakonu.
Kusiło ją żeby zapytać, który. Kto z rodu przemierzał galaktykę świecąc sobie parą czerwonych oczu, ale zaraz przypomniała sobie zjawę ze snu i wszelka ochota na pytania odeszła w mgnieniu oka.
A jednak ci ludzie wokoło, to wszystkie portrety to było namacalne świadectwo czegoś ważnego w zakonie.
- Skoro mają namacalne dowody, że można mieć rodzinę i nie świecić czerwonymi oczami... czemu wciąż tego zakazują? – myślała głośno.
- Cóż, nie patrząc na moją rodzinę jednak wielu Jedi przeszło na Ciemną Stronę bo nie zapanowali nad swoimi uczuciami. Ale mimo tych przepisów padawani i tak ze sobą romansują licząc na to, że ich mistrzowie nie są tego świadomi - Karnish zaśmiał się krótko.
- Nie lepiej by było po prostu uczyć jak sobie z tym radzić? - spytała.
Z tym, czyli w sumie z czym? Z życiem? Z miłością?
- Z uczuciami nie można sobie “poradzić”. Można się ich albo wyzbyć, albo im oddać. Problem w tym, że w drugim przypadku niektórych... ponosi.
Taak wóz albo przewóz, czarne albo białe. A co z szarą strefą? Przecież to tam w życiu kryje się najwięcej. A może prawda było to co kiedyś powiedział jej pewien lekarz. Jedi nie są ludźmi. Jedi nie są żywi. Są jak te portrety na ścianach, kilkoma płaskimi kleksami, złudzeniem. Nieprawdziwi tak jak świat w jaki wierzą.
- Uczucia nie przekreślają zdrowego rozsądku. - odpowiedziała cicho.
- To prawda, ale są ludzie, którzy wypiwszy kilka drinków nie wsiądą na śmigacza, a są też tacy, którzy rozwalą się na najbliższym drzewie – rzekł Jedi.
W tym zdaniu było coś co chwyciło ją za gardło. Alegoria która trafiła ją w iście snajperskim stylu.
- A jak odróżnić jednych od drugich? – spytała, czując że gardło ma suche jak wiór.
- Pewności nabędziemy dopiero w kostnicy. – Irton spojrzał na nią parą ciemnych, niebieskich oczu, takich samych jak te widoczne na malowidłach i przez kilka sekund wydawał się dziewczynie jednym z obrazów. Jedną z tysięcy myśli z jej głowy.
I nagle zrozumiała, że nie będzie odpowiedzi na żadne z jej pytań. Nie będzie ze strony milczących portretów na ścianach, ani od żywych i tak odległych ludzi. I zarazem wszystkie odpowiedzi już były, gdzieś głęboko w jej sercu.
- Rozumiem. - Spuściła głowę.
- Coś się stało? Może chcesz o tym porozmawiać? – zapytał Irton, w jego wzroku była troska.
- Nie - odpowiedziała cicho, mechanicznie. Troska była niebezpieczna, mogła obudzić czujność. – W sumie... nie stało się nic, czego nie powinnam była przewidzieć.
Widmo z czerwonymi oczami. Czy mogła je przewidzieć? Czy mogła je zatrzymać? I co zrobi jeśli kiedyś stanie na jego drodze?
- Brzmisz dość tajemniczo - Karnish nie ustępował.
No tak, zapatrzona w przyszłość niemal przegapiła realne niebezpieczeństwo.
- Raczej delirycznie. - Skrzywiła się.
Bo w sumie co to za niebezpieczeństwo? Jak ktoś sie dowie to co? Wyrzucą ich z zakonu. To w sumie nie było najgorsze z możliwych rozwiązań. Bez zakonu nie byłoby postaci z czerwonymi oczami. A może tylko się oszukiwała? Bo mrok przecież atakuje nie tylko Jedi.
- Masz kłopoty z uczuciami? Swoimi czy czyimiś?
Ze wszystkimi. Tylko taka odpowiedź nie wchodziła w grę. Era westchnęła przecierając oczy wierzchem dłoni. Czuła się zmęczona i schwytana w pułapkę. Pułapkę, którą sama na siebie zastawiła.
- Nie jestem upoważniona do wyjawiania nie swoich tajemnic mistrzu.
Wyprostował się, z sylwetki starszego Jedi zniknęła większość swobody. Tak jakby odepchnęła go krok w tył.
- Wybacz, nie chciałem być wścibski.
- Nie jesteś mistrzu. – odpowiedziała zgodnie z prawdą i uśmiechnęła się słabo żeby jakoś zatrzeć nowopowstałą przepaść. – To ja wpadam na ściany, ludzi, sprzęty. Muszę chyba pomedytować.
Od jak dawna porządnie nie medytowała? Tak jak uczyła ją Caprice, w biegu, w ruchu pędząc przed siebie i wsłuchana w Moc przyjmując wszystko co stanie na jej drodze, wspinając się na przeszkody. Po prostu radząc sobie z tym co się jej przytrafiało.
- Polecam wędrówkę do lasu. Tam odnajdziesz spokój.
Tak jakby czytał w jej myślach, chyba zaczynał ją za dobrze znać i rozumieć.
- Tak zrobię. Caprice uczyła mnie medytacji w ruchu.... bo nie umiałam usiedzieć w jednym miejscu.
Skinął głową. Tak, wiem, rozumiem. Jasne, chciałbyś zrozumieć.
- W takim razie życzę spokojnego dnia.
Cóż, byłoby miło dla odmiany.

***

Życie zaczęło toczyć się leniwie do przodu, a właściwe płynąc na falach Mocy. Jak spokojny, kojący nurt który porywał wszystkie tamy niepokoju i strachu. Szli przed siebie, uczyli się, koili żałoby, zasklepiali rany. Aż wszystko było prawie dobrze, prawie normalnie.

Słońce przebijało się przez gęste listowie. Era czuła jak promienie tańczą na jej twarzy, radosne, błyszczące, spokojne. Łagodziły nerwy, ból, strach. Tak jak ostatnie tygodnie tak spokojne, łagodne w swoim przebiegu.
Poznała już te lasy, nauczyła się na pamięć kilku ścieżek zwłaszcza drogi do jednego z małych jeziorek cudownie jasnych i dzikich. Lubiła kąpać się w nim popołudniami, kiedy było ciemno. I często miała towarzystwo. Pewne bardzo konkretne towarzystwo niemal siłą wyciągane z sali ćwiczeń za długie, jasne włosy.
Teraz właśnie leżała na zielonej trawie schnąc po kąpieli wpatrzona w zielone cienie liści.
Piękna łagodna sceneria. Pokój, harmonia, cisza. Nie przypominała zupełnie pola bitwy. Jednak to był ten dzień. Dzień w czasie którego musiała stanąć twarzą w twarz z pytaniami.
- Tamir... - Zaczęła cicho szukając wzrokiem towarzysza. - ...myślisz czasem o nas?
Wsłuchany w szmer wiatru w liściach, Zabrak leżał z zamkniętymi oczami. Rozciągnięty na trawie, gładził dłonią jej zielone pędy, zupełnie jakby gładził grzbiet jakiegoś zwierzęcia. Oddychał powoli, wtapiając się w echo Mocy tętniącej w lesie na planecie. Z transu wyrwał go cichy szept Ery.
- W jakim sensie? - wyszeptał.
Dziewczyna przewróciła się na bok i oparła głowę na łokciu. Teraz widziała go wyraźnie, jego profil, włosy lśniące w słońcu jak przędza.
- O tym co będzie dalej?
-Myślę...- odparł, wciąż z zamkniętymi oczami. - Ale nie potrafię dojść do żadnych wniosków.
Cóż, ona też nie bardzo miała na nie ochotę. Jednak w końcu musiały nadejść i lepiej żeby, zaczęli o nich myśleć.
- W sumie mamy trzy wyjścia... - stwierdziła cicho. - I żadne nie wydaje się być dobre.
Tamir mruknął w odpowiedzi, po czym zapadła chwila przedłużającej się ciszy. Wsłuchiwał się w odgłosy lasu.
- Te trzy na razie widzisz... - wyszeptał. - Podpowiada je logika. Ale na pewno są inne. Tylko, że ukryte.
To niech lepiej szybko wyjdą na wierzch zanim ta urocza zielona trwa pod nami się nie podpali. Niepokój dopiero teraz przebił się przez cudownie pokojową aurę dnia.
- Jeśli zdecydujemy się dalej być razem... w tej formie - mówiła uważnie ważąc każde słowo. - To chyba będzie najtrudniejsze wyjście z sytuacji, najtrudniejsze dla nas. Bo w końcu zrobi się okropnie i nie wiem czy to wytrzymamy.
- Czy trudniejsze nie będzie zrezygnowanie z tego? - zapytał otwierając oczy i odwracając głowę w kierunku Ery.
Serce dziewczyny skoczyło do przodu jak przerażone zwierze, krew zaszumiała w uszach. Jego twarz wydawała się jej znacznie łagodniejsza niż zazwyczaj, tak jakby czar tego miejsca usunął coś z duszy zabraka. I przez chwilę poczuła głupią nadzieję, że pomimo ponurych przewidywań stać ich na happy end.
- Byłoby mniej ryzykowne... - powiedziała. - Trudno jest być Jedi... - wyciągnęła rękę i pogładziła jego dłoń. - A mieć ciebie to błogosławieństwo, ale mimo to... boje się Tamirze boje się, że zapłacimy za to. I cena będzie wysoka.
Zabrak milczał patrząc w twarz ukochanej. Wpatrywał się w milczeniu w jej cudowne, dwukolorowe oczy i...nie wiedział co odpowiedzieć. Nie potrafił znaleźć żadnych argumentów. Wiedział, że Era ma rację, ale z drugiej strony nie chciał tego przyznać. Wolał lekkomyślnie marzyć o tym, że nikt się nie dowie...
- Zatem... - zaczął niepewnie. - Zatem chcesz żebyśmy o wszystkim zapomnieli? Wycofali się? -
I oto wybiła godzina starcia. Pytanie stanęło naprzeciw niej. To rpzed którym tyle się ukrywała. Niby proste a jednak tak znaczące, zahaczało o wiele innych, ciężkich pytań. W co wierzysz? Czego chcesz? Ile masz sił? Czy umiesz zrobić co trzeba pomimo łamiącego się serca?
Nie, chyba nie umiała.
- Nie. Nie chce - słowa przechodziły jej przez gardło z trudem. - Po prostu nie wiem co robić.
Przeturlała się na plecy żeby uciec od widoku tak drogiego i bolesnego zarazem. Spojrzała w niebo, cudownie jasne, na blask tańczący pomiędzy liśćmi. Jeszcze tylko trzymała jego rękę, żeby pamiętać, jakoś się zakotwiczyć.
- Nie boje się wydalenia z zakonu, to by było ciężkie ale... ale jakoś bym to przeżyła. Kop w tyłek to też krok do przodu. - Wzięła długi, głęboki oddech. - Ale tego, że coś... stanie ci się... stanie się z tobą przez nas. Tego bym nie przeżyła.
Jedi westchnął ciężko.
- Dlaczego przez nas? - zapytał. - Jeżeli coś mi się stanie, to tylko i wyłącznie przeze mnie. Przez mój pęd do akcji i przez gorącą głowę. Myślę wtedy, gdy już jest za późno. Nie rozumiem, dlaczego miałoby mi się coś stać przez nas. -
Westchnął raz jeszcze, unosząc się na przedramionach.
- Chodzi ci o wydarzenia z Tatooine? -
Przez chwile milczała otwierając oczy i spojrzała na niego. Coś w niej głęboko sprzeciwiało się wypomnieniu mu tamtych wydarzeń. Jeśli chciała go za nie zmieszać z błotem powinna była to zrobić od razu, nie teraz, prawie po miesiącu wyskakiwać z tym jak rankor z jaskini.
Nie zamierzała kłamać. Za bardzo się bała.
- Tak, chodzi o Tatooine.
- To było właściwie miesiąc temu. - odparł spokojnie. - I wtedy to nie była twoja wina. Nie ty wtedy umierałaś w moich rękach. Nie twoja śmierć pokierowała moją ręką, która uśmierciła Korela. Wiele się zmieniło od Tatooine, Ero.
Zabrak mówił spokojnie, podnosząc się do pozycji siedzącej. Podwinął nogi pod siebie, siadając jak do medytacji.
Westchnęła.
-Teraz jest dobrze, teraz jest spokojnie... ale tak nie będzie wiecznie - Znów przewróciła się na plecy spoglądając w niebo. Serce dalej waliło jej jak szalone. Znów miała przed sobą wybór. Tym razem w pełni świadomy. Skończ z tym albo zaufaj mu. Innej drogi nie ma. Zdecyduj i trwaj w tym cokolwiek się nie stanie.
- Kocham cię. - oznajmiła robią po tych słowach krótką przerwę. – I nie wiem czy umiem to wszystko wytrzymać.
Uniósł na chwilę głowę, wpatrując się w liście trącane przez wiatr. Gdy ją opuścił, jego wzrok zatrzymał się na twarzy Ery. Milczał, przedłużając ciszę.
- Też cię kocham. Ale w przeciwieństwie do ciebie, wiem, że to wytrzymam. Dzięki tobie.
Słowa były słodkie, coś ciepłego rozlało się po sercu i ciele dziewczyny. I przegnały resztki zdrowego rozsądku. Kochaj było silniejsze niż rzuć.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- Jesteś pewien?
- Całkowicie. - zapewnił, uśmiechając się do niej
- W takim razie jakoś sobie z tym poradzimy - stwierdziła.
Nie mieli innego wyjścia.

***

Wojna została gdzieś daleko, za zieloną zasłona lasu. Trudno jej było przeniknąć stare mury. Era niemal zdołała już zapomnieć i huku wystrzałów, echo śmierci stało się złym snem. Uzupełniała wiedzę odnośnie anatomii Verpinów i Ziew robił często za żywego manekina. Większość czasu pochłaniała jej nauka. Noce przesiedziane w bibliotece wchodziły jej w nawyk do tego stopnia, że Mistrz Karnish proponował, że wstawi jej tam polówkę. Nawet rozważała ten pomysł ale potem na Tythonie pojawiła się T'ra Saa i Era znów zaczęła wychodzić na dwór. Razem z mistrzynią przemierzała lasy ucząc się wiele o tym jak przepływa Moc, jak wyczuć jej zaburzenia w chorych i cierpiących oraz naprostować jej bieg. To była bezcenna wiedza, zupełnie inna od holowidów o anatomii, suchych artykułów na temat nowych technik terapeutycznych. Była żywa, namacalna. Saa pokazywała ją dziewczynie w każdej istocie, we wszystkim co się tylko przytrafiło.
Wojna została gdzieś daleko, przynajmniej do pewnego dnia.

Niedawno skończyła się kolacja. Nawet udana biorąc pod uwagę, że tym, razem kucharzący padawan nie podpalił niczego. W czasie jedzenia jak zawsze toczyli wesołe, chaotyczne rozmowy. Gdzieś mignęła wieść o przylocie statku z nowymi gośćmi Kkarnishowej ostoi. Era nie zwróciła na nią większej uwagi, był jak błysk w oddali, szum pomiędzy tysiącem słów.
Przypomniała sobie o nich dopiero później, kiedy zobaczyła w holu postawną sylwetkę falleena i drobną, jakby skurczoną lettańską twi’lekankę człapiącą obok niego. Oboje w strojach styranych drogą.
Pierwsze co przykuło jej uwagę to wzrok Shoo, jego fioletowe oczy były zmęczone i smutne, miały w sobie też pewna twardość, która kazała słuchać każdego jego słowa. Z kolei Caprice... była zdrowa, trzeźwa i gdzieś daleko. Wyglądała nawet gorzej niż sama Era gdy po raz pierwszy przekroczyła progi ostoi. Tak jakby wcale jej tu nie było.
Jak zawsze falleen i młoda Jedi zgrali się bez słów.
Po zaledwie pół godzinie Leh została ulokowana w łóżku Ery i poczęstowana czymś łagodnym na sen, zaś jej byli padawani usiedli w kuchni nad kubkami ciepłej herbaty.
- Gdzie TallyD’an od dawna chciała zadać to pytanie jednak coś w zachowaniu Caprice i milczeniu Shoo kazało jej trzymać buzie na kłódkę i po prostu robić swoje.
Falleen zerknął na nią z za zmarszczonych brwi.
- Był wypadek. Zestrzelili nasz krążownik, razem z Caprice prowadziliśmy myśliwce, osłanialiśmy kapsuły. Mała dowodziła ewakuacją. Wyprowadzała jedną z grup kiedy… usłyszeliśmy tylko wybuch. – Zamilkł sugestywnie.
Era spuściła głowę. Pomyślała o rozsądnej twi’lekance i jej wielkich jakby wiecznie zdziwionych ciemnych oczach.
- Szkoda jej – szepnęła, czuła pustkę na myśl, że chyba powoli przyzwyczaja się do takich wieści.
- Wojna – skwitował Shoo.
- Wojna – powtórzyła jak automat.
- Nasz ulubiony rankor nie przyjął tego dobrze – dodał falleen.
Trudno było nie zauważyć. Ta osoba, która przed chwilą zasnęła w pokoju dziewczyny ledwie przypominała jej mistrzynię. Wiele mogła powiedzieć o Caprice, ale nigdy nie przypuszczała, że zobaczy ją bezradną i delikatną. Pochylona głowa, luźne ramiona, miękkość w postawie. Sam widok był jak cios, jakby zburzono jeden z najważniejszych dogmatów życia Ery D’an.
Nie chciałem jej zostawiać samej w świątyni... więc jeśli nie zamierzasz się stąd szybko zwijać maleństwo mogłabyś...
- Zawsze – odpowiedziała stanowczo. Milczała przez chwile wpatrzona w herbatę. - Dużo płakała? Mocno się wścieka?
- Nie… i to mnie głównie niepokoi. Albo wpada w szał albo w coś na kształt lekkiej katatoni… widziałaś sama – odpowiedział.
- Nikogo nie ma w domu – skwitowała D’an. Czuła jakby oplatał ją wielki szary worek. Nie miała ochoty na dłuższe rozmowy. - A ty jak się czujesz? – spytała cicho.
- Jestem falleenem maleństwo. Zimnokrwisty gad, wszystko wytrzymam – zapewnił z krzywym uśmiechem.
Było w tym dużo prawdy. Shoo zawsze wydawał się solidny, spokojny i na tyle stanowczy żeby dawać poczucie bezpieczeństwa. Gdyby kiedyś miała starszego brata chciałaby żeby właśnie taki był.
- Nie zostaniesz?
- Nie, ktoś musi pilnować bałaganu. Za trzy dni wyruszamy muszę dopilnować papierków… nie chciałem tylko żeby leciała sama.
Pokiwała głową. Rozumiała go aż za dobrze. Caprice chwilami była strasznie irytująca, ale zawsze się o nich troszczyła, strzegła ich jak tylko mogła. Była najbliższa matce osobą jaką Era miała w życiu. I za nic by jej nie spuściła z oka w takim stanie.
- To co? Idziesz spać i rano odlatujesz?
- Coś w tym stylu.
- To dopij herbatę, wstawaj i pomożesz mi przytaszczyć drugie łóżko do pokoju. Nie chce jej samej zostawiać na noc.
Falleen pokręcił głową. Na jego usta wypłynął delikatny uśmieszek.
- Ja do ciebie z sercem a ty mnie wyzyskujesz? – tym razem jego powaga była komicznie przerysowana.
- O wyzysku pogadamy jak znów będziesz mną rzucał po ringu śmiejąc się jak wariat. Podnoś zad i do roboty.
Shoo pogroził jej palcem ale uśmiechał się. Coś jej mówiło, że ten uśmiech był mu potrzebny..

Bez leków Caprice spała źle, ciągle szamotała się i budziła przez co Era też nie zaznała za wiele snu. Przypomniały się jej stare, dobre czasy kiedy razem przemierzały świat, kiedy wszystko było znacznie prostsze. Dawniej wystarczyło się obudzić żeby usłyszeć wolny oddech mistrzyni i wiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Teraz jedna to ona, ta silna, dzika i zdawałoby się niepowstrzymana kobieta potrzebowała takich zapewnień.
Padło wiele słów. Niektóre w ciemności nocy inna w czasie spacerów na jakie Era wyciągała mentorkę niemal siłą targając za lekku.
„Nie jesteś wszechmogąca. Nie jesteś w stanie być wszędzie. To nie była twoja wina… to się po prostu zdarza” – Wszystko jak do ściany. Słowa zawsze słabo oddziaływały na Caprice. Poza tym brzmiały słabo wobec czegoś tak namacalnego jak śmierć.
Cóż, widocznie tylko w jej ustach ponieważ Irtonowi się udało. Choć w pierwszej chwili D’an była niemal pewna, że mistrz zwyczajnie naćpał czymś twi’lekankę. Po jakimś czasie jednak przestała się dziwić. Od samego początku pobytu Karnish powodu urastał do postaci osoby niemal legendarnej. Może umiał się nawet przebić do głowy Caprice Leh.
Mistrzyni zdrowiała powoli, tak jak pęd wybijający spomiędzy popiołu. Dwa tygodnie po rozmowie z Mistrzem, kiedy pewien jasnowłosy zabrak wyzwał twi’lekankę na pojedynek dziewczyna stwierdziła, że wszystko wróciło do normy. Zarówno zadziorność mistrzyni, jak i jej szaleńczy upór przez który trzaskała się na miecze z Tamirem przez bite sześć godzin. Przez ten czas oboje odmawiali poddania się skacząc po leśnych drzewach wywijając bronią i doprowadzając pewną lekarkę do wielokrotnego zawału serca na widok coraz to bardziej szalonych ewolucji. Bijatyka – bo Erze w żadnym razie nie przypominało to sparingu dowiodła też, że Leh jest w dobrej formie fizycznej. Po kilku dniach w łóżku na skutek obrażeń odniesionych w walce rzecz jasna. I znów wszystko powoli wracało do normy.
 
Lirymoor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172