Jacek się rozejrzał i przeraził. Jasna cholera! Złapał się za głowę gdy do niego doszło, że zostali rozdzieleni. Mieli pozostać w jednej paczce... shitshitshitshit... Ale teraz już się do nich nie dostanie. Dopatrzył jeszcze jak wbiegali do lasu.
-Jeśli dział to bierzemy samochód i jedziemy po Iwone i Morrisa... umiesz prowadzić?
- Nie jestem rajdowcem, ale myślę, że sobie poradzę. Musimy ich dogonić!
-Ja nigdy nie znalazłem czasu na naukę jazdy...
Jacek westchnął głeboko i wyciągnął szkieleta z samochodu. Dobrze, że miał grube rękawice. Niby i tak nic mu nie groziło... ale chyba nikomu nie sprawi przyjemności macanie truposza. Złapał za kark i ramię. Jak można było się domyślić... szkielet się rozpadł. Nie tak bardzo jak się obawiał, ale odpadła mu głowa, jedno ramię i ułamał się w krzyżu. Po chwili już nie zostało nic po nim.
Spojrzał na stertę pod drzwiami
-Wybacz stary.
Usiadł z tyłu. Otworzył prawe okna i chwycił miecz zaczepiając jelcem z przodu o drzwi i chwytając go. W samochodzie nie mógł się zmieścić, więc musi być poza nim
Marcin wciąż mokry, wziął kluczyki i otworzył drzwi. Zdjął fartuch, by nie przeszkadzał przy jeździe i rzucił go razem z plecakiem na miejsce pasażera. “Zobaczymy co to maleństwo potrafi...”. Modląc się przekręcił kluczyki. Auto na szczęście odpaliło.
- Trzymaj się Jacuś, bo teraz będzie niezła jazda! - ruszył, kierując się wgłąb lądu, by znaleźć jakąś drogę prowadzącą przez las. |