Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2011, 18:14   #7
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Już z półpiętra słychać było strzelaninę i piskliwe 'kurwy', którymi rzucał Charlie z każdym oddanym strzałem. To zdecydowanie nie była jego dyscyplina, ale widocznie zatrzymał ich na tyle ile było trzeba. Oby. Drzwi otwarte na oścież. Za nimi gęsta ściana ulewnego deszczu i symfonie wygrywane nieskończoną liczbą kropel na metalowo-betonowej membranie Night City. Tęczowy kalejdoskop świateł reklam atakujących z każdej strony miasta. Wielki holo-billboard rzucający światło na ulicę pod hotelem odwrócony tyłem do was. U jego podnóży ciemnoskóry chłopak w różowym t-shircie wyskakiwał zza generatora oddając kolejne strzały w kogoś po drugiej stronie dachu. Szeroko rozstawione nogi, smukła sylwetka, długie, patykowate łapy i przymrużone oko tlenionego łba przy ramieniu. Bam!

-Ha! Trafiony, teraz nie będziesz taki ruchliwy szykowny skurwysy... - metaliczny pisk i iskry.

Staliście ledwie krok od niego, gdy gwieździste ostrze przypominające olbrzymi shuriken na metalowej gumce obracające się z zawrotną prędkością niemal nie rozpłatało pomstującego technika jak pomarańczy. Pocisk prostym torem przeciął board reaklamowy w połowie wysokości, dziabnął uskakującego Charles'a w mechaniczne ramię po czym cofnął się błyskawicznie.

-Aaaaght.. kurrrwa... -mulat padł na kolano z niesmakiem patrząc na skrzącą się ranę, niemal odrąbane ramię. -Teraz to już osobiste, słyszysz jebana poczwaro?! - aż się popluł tym jadem.

Wielkie, zabójcze jojo. Na jego końcu za niemal niewidzialną fibrażyłkę ciągnął paskudny okaz męskości. Jego postrzelony towarzysz u jego stóp- jeszcze dogorywał, pojękiwał nieśmiało.



<Zapp> Dopalacze, które zainstalowaliście w zeszłym tygodniu okazały się na dziś jak znalazł. Biorąc pod uwagę dysfunkcję chłopaka w strzelaniu jego wyniki wzrosły co najmniej o 50% trafień. Również w przypadku obrony- jak się szybko okazało- tym samym ratując co najmniej cyberrękę, jeśli nie tułów. Charlie mógł brać udział w budowie Juggernauta, ale na polu bitwy był przydatny jak kwas na pogrzebie. Koleś po drugiej stronie wydawał się jego przeciwieństwem- nowiutki handsaw był kolejną na dziś premierą, daleko przewyższał jakością i możliwościami rynkowe modele. Z jego skorupą też nie miałeś styczności, a to rzadkość. W powietrzu unosił się zapach grubych dolców, korporacyjnych najpewniej- chociaż w zalewie produktów ciężko było wskazać jednoznacznie.


<Scar> Clad zmienił się od waszego ostatniego spotkania, można powiedzieć 'zadbał o siebie', a Tobie mówiło to jedynie tyle, że ktoś proporcjonalnie stracił. W międzyczasie od wejścia zrzucił z siebie płaszcz i trzeba mu było przyznać- był w życiowej formie. Błyszczący jeszcze nowością, wspomagany, dwuczęściowy pancerz. Nowa, cudaczna cyberkończyna. Tylko na ropuchowatej gębie solosa świecił ten sam paskudny uśmiech udekorowany łańcuszkiem dawno niemodnych czyraków pod dolną wargą. Farnstrom zauważył znajomą twarz, na pewno. Kiedyś z rykiem ruszyłby do ataku- był jednym z tych właśnie czubów, a dziś- splunął pod siebie patrząc prosto w Luciusa i obróciwszy się na pięcie ruszył mostkiem wzdłuż drugiej krawędzi budynku.


Kurtyna opadła- kilkutonowy płat reklamy z chrzęstem giętych barierek i gruchotanych generatorów upadł przed waszymi nosami podpierając się na złomie pod spodem. Clad biegł w stronę sąsiedniego budynku. Lądowisko! Na nim ustawione AV grzejące już silniki i dwóch ludzi osłaniających odwrót najmusa. Duże generatory dawały niezłą zasłonę, gdy we trójkę przedzieraliście się przez gąszcz kabli i gorące płyty generatorów na dachu Lotus, ale to czas był tu towarem deficytowym, nie zdrowa skóra i regularne tętno. Zbliżając się uparcie do mostku na drugi dach, w kanonadzie tamtych, za waszymi plecami usłyszeliście przerywany śmiech, cichnący, krwawy kaszel. PIIIK! Detonator w ręce udupionego przez Charles'a solosa zmienił kolor lampki z zielonego na czerwony pod jego kciukiem. Płyta dachu zadrżała. Wybuch nastąpił gdzieś pod wami. Myśl architektury hotelu Lotus już po starciu z rakietami metalowego łba wymagał ekstremalnej reanalizy- teraz sytuacja ulegała dramatycznemu pogorszeniu, co mogliście odczuć na własnej skórze. Stabilność budynku trafił szlag. Beton pod nogami pękał i schodził się jak kruszona kadłubem lodołamacza tafla, przechylał się coraz mocniej ku ulicy. Blachy śpiewały, pękające kątowniki, barierki, platformy, a w tle pionowe fontanny energii wypluwane przez rozrywanej wiązki kabli wokół generatorów.
Gdzieś za tym wszystkim Clad wskakiwał po kolejnych schodkach na podest lądowiska.


Cass
Ulice poniżej mieniły się kolorowymi wstęgami, kilometrami kwadratowymi bibuł, tonami ozdobnego papieru i innych surowców tego typu. Dziesiątki melodii mieszały się z szumem podekscytowanego tłumu, który wyszedł na ulice świętować. Pochód rozmaitych platform przelewał się jezdnią. Tłum gromadziły się na chodnikach- ekipy telewizyjne robiące kolejne śniadaniowe reportaże o bogatej kulturze 'naszych sąsiadów', pozerskie zespoły rockowe wypełnione skośnookimi nastolatkami walczące w krzykliwym konkursie o miejsce na jednej z platform, całe, wielopokoleniowe rodziny najliczniejszych nacji świata- zgromadzone w ciasnych jak się okazało ulicach zachodniego chinatown. Wystrzały sztucznych ogni i radosny ryk tłumu poniżej. Beztroskie święto sake i sushi. Gdzieś w tym zamęcie, na dachu jednego z wyższych budynków, nie zwracając większej uwagi na celebracje kobieta pracująca mierzyła z nowego karabinu snajperskiego MT Sharpshooter 500 do 'puszek' półtora kilometra na wschód.



Tam- na drugim końcu dystryktu- mały Lao ustawiał na generatorach kolejne sztuczne cele jednocześnie zwierzając się strzelcowi ze swoich dziecinnych problemów przez bezpośrednie tele-łącze.

-Gotowe tylko, poczekaj, aż zejdę..., okeej? - sylwetka chłopca w soczewce lunety pomachała ręką po czym ruszyła do klatki schodowej.

..później, tego samego dnia..
Chłodna noc nie byłaby zła, ale ta ulewa doprowadziłaby do szału każdego strzelca. Yao był jednak bardzo precyzyjny określając dystans do tej misji- wyraźnie nie chciał rozróby w hotelu, albo dobrze kłamał ukrywając prawdziwy powód. 'Będzie kocioł dlatego poczekaj, aż się wystrzelają. Zdobądź te dane.'- zimny ton głosu i odległe spojrzenie szefa przebrzmiały echem w pamięci. Tymczasem akcja na dachu zagęściła się- przybyło postaci, ale królik nadal biegł w stronę lądowiska. Rozpoczęli ostrzał pogoni, gdy na poziomie ulicy szyby wystrzeliły z okien gonione buchającymi płomieniami. Lotus powoli, na jej oczach, składał się jak osioł przy barze wysyłając w powietrze chmury jasnego pyłu. Gdzieś tam był też Lao- awaryjny środek ucieczki na motocyklu, ale po kolei... Perspektywa szału jakiego dostanie Yao na wieść o tej demolce przyprawiała o dreszcze. Szczególnie dlatego dobrze byłoby mieć jakiś atut na swoją korzyść. Dek kurczowo trzymany przez pokracznego typa pędzącego do AV'ki pasował jak ulał. Ci za nim powinni już leżeć pogrzebani pod gruzami, a dwaj przed nim to tylko dwie kulki- trzy sekundy dla tego cacuszka- teraz albo nigdy.
Królik nawet nie podejrzewa jak potwornie daleko może być oddalony raptem o kilkanaście metrów AV, a to nie koniec niespodzianek.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline