Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2011, 18:18   #4
Lhianann
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Ahal Tarsyn & Godryk de Artois; Thedas, Szlak Fereldeński.



Ahal zdecydowanie była zmęczona nie tyle podróżą czy pogodą, jak towarzystwem...
Zgrywanie trzpiotki potrzebującej eskorty w niebezpiecznej podróży do rodziny w Fereldenie powoli jej się przejadała. A pogoda i tak , pomimo upału była znośna w porównaniu z wilgotnym żarem rodzinnych stron.
"Ciekawe jak szybko zacznę tęsknić za domem? Chyba jednak niezbyt szybko..."
Przez moment na wspomnienie tego co przydarzyło się ostatnio miała ochotę zrobić coś szalenie.. niestosownego. Jednak zacisnęła zęby i pomyślała, ze zgodnie z powiedzeniem z rodzinnych stron -zemsta najlepiej smakuje na zimno.
Stwierdziła jednocześnie, że północne lasy miały swój urok, więc z przyjemnością rozglądała się po tutejszej przyrodzie. Z przewrotną przyjemnością użyła wymówki by rozprostować kości i na chwilę uwolnić się od obecności i spojrzeń swej "eskorty".

Poprawiła suknię o kroję tuniki z wysokimi bocznymi rozcięciami barwy burgunda, zmierzyła krótkim spojrzeniem jednego z najemników, który z nieco cielęcym wzrokiem gapił się na jej długie nogi w wysokich skórzanych butach ze sprzączkami.
Zwinęła czarne włosy w pozornie niedbały kok na karku i ruszyła ścieżką przed siebie.


Po chwili przestała słyszeć swoich towarzyszy, dźwięki wokół zdominowały ptasie trele i odgłosy innych leśnych mieszkańców. Wiedziała, że w ciągu dnia naprawdę trzeba mieć pecha by natknąć się na drapieżniki. Zamierzała zrobić sobie krótki spacer.

Już miała zawracać, gdy zapatrzyła się w splątane niesamowicie gałęzie dwóch potężnych dębów i prawie wpadła na meżczyznę leżącego na leśnej ściółce.
Praktycznie leżał u jej stóp i tylko refleks ocalił ją przed potknięciem się o sporego bruneta odzianego, w nieco sfatygowaną w chyba niedawnej potyczcę, zbroję.
Jej ręka automatycznie powędrowała do długiego sztyletu przypasanego do prawego uda a zielone oczy uważnie zaczęły przepatrywać okolice szukając ludzi, bądź istot z jakimi ów mężczyzna toczył walkę.

Ostatnim co Godryk widział było conajmniej kilka włóczni i mieczy pędzących w jego stronę, a potem... nic. Jedynym co czuł był potworny ból roztaczający się od żołądka aż po głowę, gdzie tysiące lodowatych szpilek wkłuwało się w jego umysł.
Kiedy to już minęło z trudem otworzył oczy wtedy zobaczył... Jak to opisać? Nie wiedział. Ten przeklęty zdrajca Dibois wysłał go pewnie do pustki ale z tego co kiedyś mu opowiadał ona raczej powinna wyglądać nieco inaczej. W tej chwili przyszło mu na myśl że być może każdy widzi ją inaczej? W końcu kto tam wie co z tymi magami i ich sztuczkami? Wiedział że na pewno teraz leży krzyżem na plecach, na czymś w rodzaju leśnej ściółki. Rozejrzał się dookoła, wszędzie bordowo, chociaż... Zaraz, zaraz! Tu były czyjeś nogi, kobiece nogi w długich, skórzanych butach sięgających ponad kolana! Popatrzył jeszcze raz w górę i teraz zorientował się co to było. Natychmiast stamtąd się wysunął i przysłonił oczy chroniąc je od okropnie jasnego światła. W końcu oczy się przyzwyczaiły do niego i zobaczył gdzie był. Właściwie zobaczył gdzie nie był, to na pewno nie był jego obóz w starożytnej puszczy, zaś osoba która stała przed nim, a którą do tej pory oglądał z innej perspektywy nie była zgrają krwiożerczych najemników de Alby ani Dalauteilusa. Była to kobieta całkiem ładna kobieta.

Na polance prócz nich nie było nikogo.
Ahal przyklękła przy meżczyźnie. Do jego nozdrzy dotarł zapach ciepłych korzennych perfum.
-Jesteś panie ranny? Głos młodej kobiety był niski, mówiła z miękkim akcentem, nie tak gardłowo twardym jak rdzenni Fereldeńczycy.
Godryk popatrzył na nią z dość głupią miną. Na pewno żaden Orleasianin nie odezwałby się do drugiego w tym języku. Przypomniał sobie Fereldeńskie słowa i rzekł:
-Nie, chyba nic mi nie jest- po czym po cichu, sam do siebie dobał w swoim śpiewnym języku
- Merde! Gdzie ja jestem?

-W Fereldenie, messere. Odrzekła Ahal w orleasiańskim.

Mężczyzna nawet nie musiał się wysilać żeby zrobić najgłupszy wyraz twarzy, jaki na pewno owa dama widziała.
-Ten pieprzony zdrajca wysłał mnie akurat tu?- po czym posypała się wiązanka słów, których lepiej nie powtarzać w towarzystwie. Wstał w końcu, schował broń i się otrzepał. Rozejrzał się dookoła i nie mógł uwierzyć w to co widział. Był gdzieś w Fereldenie, podczas gdy siepacze de Alby pewnie ścigali niedobitków jego ludzi, zaś jego świeżo poślubiona żona, którą bez wahania można by było nazwać szmatą a także innymi epitetami pewnie w tej chwili zmierzała do Chinon, JEGO własnego zamku, by odebrać nagrodę z rąk uzurpatora i zdrajcy!

Uniosła nieco brwi odrobinę zdzwiona lawiną epitetów jakie usłyszała.
-Cóż, zostaje mi życzyć tobie powodzenia, messere. Jeśli chcesz dotrzeć do szlaku to idź tą ściężką w prawo.
Odwróciła się zamierzając wrócić do towarzyszy podróży w myślach notując, że mieszkańcy Orlais bez względu czy spotkani na bankiecie, czy też w leśnych ostępach są...ekscentryczni.

-Czekaj, pani- zawołał mężczyzna za oddalającą się kobietą.

-Tak, o co chodzi, messere? Młoda kobieta odwróciła się do niego opierając dłonie na kształtnych biodrach opiętych burgundową materią.

-Wybacz moje zachowanie ale walcząc przez pół życia, by potem wszystko stracić w jeden poranek, zapomina się o manierach- podszedł kilka kroków bliżej i rzekł wykonując iście profesjonalny, dworski ukłon.
- Godryk de Artois, książe bez ziemi i poddanych.


Na takie dictum Ahal zareagowała uprzejmym uśmiechem, gdy skończył się przedstawiać zareagowala odruchowo odpowiednim ukłonem. Dopiero po chwili dotarł do niej komizm tej sytuacji. Dwoje ludzi uprawiających dworski sztuki w lesie. Powstrzymując gorzki śmiech rzekła:
- Ahal Tarsyn.

-Co samotna kobieta robi sama...- nie wiedział jak to ująć, wiec powiedział- tutaj?

-Poszła rozprostować nogi po całym dniu w siodle,jeśli musisz wiedzieć, panie. A co robi orleasiański książe sam w fereldeńskim lesie? Spytała brunetka z lekkim przekąsem.

-Nie jestem tego pewien ale zdaje mi się że stoję jak głupiec i zastanawiam się jak mam wrócić do siebie... Właściwie nie mam do czego wracać.

-Nie wiem, co ci rzec panie. Ja musze wracać do moich towarzyszy, bo jeszcze odjadą. A wtedy bedę samotną kobietą w lesie bez wierzchowca i dobytku.
Uśmiechnęła się lekko. To książątko miało zdecydowanie chyba większe problemy niż ona. A może wcale niekoniecznie. Nie wyglądał na czyjąś marionetkę...

Na słowa o dobytku mężczyzna zbladł i pomyślał o tym co posiadał akurat teraz. Przecież nie miał nic. Jeśli chciał wrócić do Orlais, to musiał zmienić tą sytuację.
-Madmoiselle, czy mogę pójść z tobą?

-Nie widzę przeszkód, chyba że będzie ci panie przeszkadzać podróżowanie z kupcami i ich eskortą, ale jak na razie to chyba jedyny rozsądny wybór.

Mówiąc to ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Niedługo potem zjawili się na trakcie gdzie czekała na nich grupka towarzyszy podróży Ahal. Na twarzach zgromadzonych było widać zdziwienie i zmieszanie, bo jak to, ruszyła w las sama, a wychodzi z nieco pokiereszowanym ciężkozbrojnym wojakiem?
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 01-07-2011 o 01:31.
Lhianann jest offline