Deszcz... Przyjemny, orzeźwiający deszczyk, powodujący przyjemny dreszczyk...
Fioletowe paskudztwo lecące z nieba nie było za grosz przyjemne i orzeźwiające. Roger poczuł spływające za kołnierz krople wody, a potem kolejne, które - jak mu się zdawało - bez problemu przebijały się przez ubranie i dotkliwie mroziły skórę. Gdyby był poetą to z pewnością by powiedział, że przenikały również przez skórę i mroziły tak krew, jak i serce. A może i duszę?
Upiorny krasnolud gdzieś się zawieruszył zanim Roger zdążył go oskarżyć o sprowadzenie burzy, a potem, nie wiadomo czemu, wszystkie zwierzęta rzuciły się do panicznej ucieczki.
W chwilę później przestał się dziwić. Może by i sam uciekł, gdyby nie to, że na moment nogi wrosły mu w ziemię. A potem, jakimś dziwnym trafem, przestał myśleć o ucieczce.
Przeszyta strzałą mgiełka nawet się nie zachwiała i stale, jakby się nic nie stało, posuwała się w stronę Rogera, w dodatku nie zwracając uwagi na porywisty wiatr, który w najmniejszym nawet stopniu nie szkodził jej kształtowi. Podobnie zresztą zachowywały się jej towarzyszki... czy też towarzysze. Płci mgiełki raczej nie dało się określić.
- Naści, chudzino! - Roger poczęstował czołową mgiełkę zawartością butelki z wodą święconą.
Tym razem dało się zauważyć jakiś efekt. Niewielki, ale zawsze... Kawałki mgiełki oderwały się od całości i pofrunęły z wiatrem.
- Królestwo za wiadro święconej wody - mruknął Roger, sięgając po różdżkę leczenia. Może trzeba po dobroci...
Karczma, która nie wiadomo skąd pojawiła się niedaleko, za plecami widm, kusiła solidnością ścian i przyciągała wzrok. Gdyby to była kaplica... Jednak Roger nie bardzo wierzył w to, że zwykłe mury są w stanie powstrzymać ducha.
Poza tym miał bronić Przesyłki, a nie wyobrażał sobie, by mógł zaciągnąć wóz do wnętrza karczmy.
Uniósł różdżkę. Błękitno-złoty błysk przebił się przez deszcz i trafił w widmo. |