Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2011, 01:04   #104
Avaron
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
- Hej! - Podłoże przestało się kołysać. - Koniec przejażdżki.

Spod przymkniętych powiek wyłaniał się obraz pomarszczonej twarzy krasnoluda, okolonej ciemnym, kręconym zarostem. Woźnica wskazywał dłonią na majaczące w oddali zabudowania. Dom. A raczej jego pozostałości, skryte w porannej mgle. Tej samej mgle, która przenikała do głębi mimo wszelkich warstw ubrań i łaskawie użyczonych przez krasnoluda koców. Zdrętwiałe kończyny z trudem dało się rozprostować i nijak nie można było przemóc paskudnego łamania w krzyżu. Spanie na zagraconym wozie krasnoludzkiego kupca, nie jest jednak najlepszym sposobem podróżowania.

- Nuże dzieciarnia! - Warknął krasnolud imieniem Gotri Goldkeeper niespokojnie potrząsając zaciśniętą w kułak pięścią. - Nie mam całego dnia, na to żeby czekać aż jaśnie państwo się obudzą i raczą wysiąść. Śniadania nie przewidziano! - Zakończył tyradę popchnąwszy ociągającego się Aglahada, tak że ten mało co nie wyrżnął nosem w dość głęboką kałużę. - Czas to pieniądz! A ten za który mi zapłaciliście właśnie się kończy!

Ciała tych trzech wylądowały na poboczu drogi. Silny jak byk krasnolud z łatwością pozbył się zbędnego balastu i to zanim Ravowi i Aglahadowi udało się znieść z wozu Stama. Nim jeszcze młodzi poszukiwacze przygód zdołali na dobre otrząsnąć się ze snu, krasnoludzki handlarz już siedział na koźle wozu i zacinał parę myszatych mułów, a wóz pobrzękując niezliczoną ilością żelastwa potoczył się dalej po rozmiękłym trakcie. Spojrzeliście po sobie wciąż jeszcze zamroczeni snem i zmęczeniem. Od strony domu niosło się wesołe szczekanie biegnącego ku Wam Owcy.

W namiocie było duszno i gorąco. Para buchała ze sporego kotła zawieszonego nad paleniskiem. Zimira co raz podchodziła do niego i szepcząc na wpół zrozumiałe słowa modlitw dorzucała kolejne sproszkowane zioła. Amy starała się asystować starej kapłance, lecz cały czas miała wrażenie, że plącze się jej tylko pod nogami, jakby sama nie wiedziała co ma ze sobą począć. Pozostali siedzieli cicho niczym kuropatwy w wysokiej trawie, w napięciu obserwując starą kapłankę i jej sztukę. Nie było niesamowitego blasku, nie zstąpiły z niebios duchy Habakuka i nawet ogień płonął pod kociołkiem swym zwykłym kolorem. Jedynie ostra, gryząca w nosie woń różnych składników wywaru i zraszające czoło potem gorąco, świadczyło o tym, że w namiocie Zimiry dzieje się coś niezwykłego.

Ale działo się. I to od wielu godzin. Kapłanka zabrała się od razu do roboty, gdy tylko usłyszała porwaną i chaotyczną opowieść o zdarzeniach na trakcie. Nie traciła czasu na zbędne reprymendy, choć Trzmiel miał wrażenie, że wpatrzone w niego ciemnobrązowe oczy staruszki stały się przez chwilę chłodniejsze i srogie. Ale tylko przez chwilę, bo niemy wyrzut szybko zastąpił bezmiar współczucia i zrozumienia młodzieńczej głupoty i brawury. Młody mag przełknął naprędce ślinę, coś mu mówiło, że uczynienie sobie wroga z takiej kobiety jak Zimira, może nieść za sobą znacznie poważniejsze konsekwencje niż tydzień odsiadki Dziurze. Chłopak odpędził od siebie tą jakże niepokojącą myśl i skupił się na kolejnych etapach przyrządzania eliksiru. Tym dokładniej się skupił im jego dorastający żołądek przypominał o kolejnych, opuszczonych posiłkach. Aglahad może i również próbował być taktowny i nie wspominać o swoich potrzebach, jednak jego brzuch przerwach milczenie głośno informując o swym opłakanym stanie i zaburczał niczym smok z gastrycznymi kłopotami.

- Zupełnie zapomniałam. - Rzekła Zimira wielką chochlą nalewając z dna kotła mikstury do mniejszych miseczek. - Musicie być głodni i zmęczeni. Staruchy takie jak ja, zapominają że młodość ma swoje prawa i musi zostać nakarmiona. Całe szczęście skończyłam. Musi się jeszcze wystudzić. Chodźcie, może się uda znaleźć Wam coś do zjedzenia w tym, całym zamieszaniu.

Odstawiwszy miski kapłanka energicznie ruszyła ku wyjściu z namiotu. Chłodny powiew i lekka, acz uciążliwa mżawka bez zbędnych ceregieli przypomniały Wam o nadchodzącej jesieni. Szare obłoki przepływały nad Waszymi głowami, okalając świat ponurym półmrokiem. Świat który jak dla Was był już dość paskudny. W powietrzu wciąż niosła się paskudna woń spalenizny, a deszcz powoli spłukiwał strumyki czarnego popiołu z wypalonej ruiny domu. Wszędzie w koło panował rozgardiasz i zamieszanie. Pakowano resztkami dobytku kolejne wozy, które jeden po drugim znikały na trakcie do Haven. Większość dzieci już przewieziono i zwinięto już prawie wszystkie namioty. Bez śmiechu i ruchliwej krzątaniny maluchów całość robiła jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie.

W końcu kapłanka zatrzymała się przed sporym namiotem, z którego biła ciężka woń gotowanej kapusty. Szybkie spojrzenie na prawie już spakowany dobytek kucharki tylko Was upewnił, że na desery nie ma co tym razem liczyć. Ale miski Wam napełniono, może i cieniutkim kapuśniakiem, ale żołądek dał się z łatwością oszukać biorąc zupę za najprzedniejszy delikates.

Zimira spoglądała na Was z troską, nie przerywając posiłku. Widocznie czekała do czasu, aż będziecie dość syci, by myśleć o czymś więcej niż jedzenie. W końcu, gdy Ravowi wymsknęło się solidne beknięcie, kapłanka rzekła:

- Naprawdę nie wiem co spotkało tych nieszczęśników. - Drobne pomarszczone dłonie kapłanki znikły w rękawach szaty, gdy ta stanęła nad Wami. - Mój wywar zwalczy chłód jaki ich trawi, lecz to jedynie objaw, a nie przyczyna. Są puści, niczym zjedzona przez pająka mucha. Coś zabrało tą ich część, która stanowiła o ich istnieniu. Moje modlitwy nie są w stanie ich przywołać z powrotem i zaprawdę nie wiem gdzie ich duchy teraz są. Niech Habbakuk ma ich w swej opiece.

- A co z Wami? - Zapytała.
 
Avaron jest offline