Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2011, 01:05   #5
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gdy Alexander pojawił się w klasztorze niedaleko miasta Kirkwall, szybko otrzymał instrukcje by właśnie tam się udać. Zmówiwszy modlitwę, spożył wraz z zakonnikami posiłek. Ci niezmierni uradowali się z jego obecności przy tym wczesnym obiedzie, nawet tu znano jego nazwisko. Gdy już pyszne mięsiwo znikło ze stołów, a woda opuściła puchary, Alexander przyjął błogosławieństwo i ruszył w dalszą drogę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5A01guT4HL4[/MEDIA]

Nogi prowadziły na przód, poprzez pola i łąki. Ciepły wietrzyk delikatnie muskał twarz kapłana, zielone oczy zaś z lubością pochłaniały piękne krajobrazy. Kłosy poruszały się w rytmie wietrznej piosenki, co jakiś czas było widać dzielnie pracujących rolników. Kilku z nim Alexander nie odmówił dobrego słowa, jak i nauki Elazora. Każdemu zaś posyłał znak krzyża, jako uznanie dla ich ciężkiej pracy. Czasem samotną drogę duchowny umilał sobie nucąc pod nosem, innym razem szedł ściskając swój złoty krzyżyk i modląc się cicho.

Panie, Boże mego zbawienia, za dnia wołam i nocą- przed Tobą. Niech dojdzie do Ciebie moja modlitwa,
nakłoń swego ucha na moje wołanie.
Ty jesteś moim Ojcem, Bogiem moim i opoką mego ocalenia.
Niech twe złote promienie będą mi tarczą przed mrokiem tego świata.


Słońce powoli chyliło się ku zachodowi gdy duchowny stanął przed miejska bramą. Poprawił swe okulary i wkroczył do mieściny, gdzie to stawić się miał w karczmie o niezbyt zachęcającej nazwie „U szalonego Joe”. Krocząc uliczkami rozglądał się za szyldem te nazwę głoszącym, jednak Pan postawił na jego drodze coś zupełnie innego. Trzech lekko już pijanych oprychów, którzy to najwyraźniej szukali powodu do wszczęcia bójki.

Alexander zmęczony już długą drogą, pobłażliwym wzorkiem spojrzał na oprychów. Jego szata świątynna lekko powiewała poruszona ciepłym wietrzykiem, zaś zielony oczy lustrowały drabów spod szkieł które miał na nosie. Lewą dłoń uniósł w uspokajającym geście, prawą zaś powoli opuścił na wysokość biodra.
- Spokojnie synu, spokojnie. Wszak wszystko rozwiązać można słowem, po co unosić ostrzę? -powiedział grubym, acz ciepłym i miłym dla ucha głosem, uśmiechając się ciepło w stronę draba z mieczem w ręce. Jednocześnie jednak gotów był by w razie czego szybko odskoczyć do tyłu.
- Hehehe! - roześmiał się środkowy o bystrych oczach, po czym zakrzyknął no kompana stojącego po swej lewicy, czyli tego, który akurat nie miał brody i nie był pijany - Słyszałeś to, Furyo?! Trafił nam się dobrodziej! - Tamten nie odpowiedział jednak. Zmierzył Alexandra skupionym wzrokiem, po czym odburknął jedynie: - Mhmm... - był on wysoki, miał długie włosy, za pas wetknięte noże, na plecach zaś łuk ze strzałami. Naraz odezwał się prawy; brodaty i pijany: - Chyp!... Może więc nam dobrodziej... ekhm... po dobroci odda swoją sakiewkę?
- Obawiam się że to niemożliwe. -odparł spokojnym głosem. - Złoto potrzebne jest tak samo mi jak i wam, sakwy wam nie oddam, ale i zwady tu nie szukam. -mówiąc to potarł w palcach swój pozłacany krzyż. - Jestem jedynie duchownym, chce szerzyć imię mego Pana, mogę wam ofiarować coś cenniejszego niż złoto, słowa mądrości naszego stwórcy jak i jego błogosławieństwo. -odparł poważnym, głosem oblicze Alexandra zaś wciąż pozostawało kamienne, nie było tam cienia uśmiechu, smutku czy strachu. Prawą rękę zaś ciągle trzymał przy swym pasku by w najgorszym wypadku broni swej dobyć, jednak nie chciał pochopnie podnosić świętego ostrza na zwykłych pijaków.
- A czy pan twój... haha!... a czy pan twój, szanowny duchowny, nie uczył was ogłady? Nie wpoił wam, panie, ażeby słowa mądrości... ha-ha!... ażeby szerzenie słów mądrości rozpocząć od przedstawienia się?! - naśladowanie wyrafinowanej mowy nie wychodziło mu najlepiej, z twarzy nie spełzał jednak kpiący uśmieszek. Lewy zaś jego kompan, nazwany Furyem, znudzonym ruchem sięgnął tymczasem po łuk swój i strzały, i ziewając, nałożył jedną ze strzał na cięciwę, ustawiając się do strzału.
Brew Alexandra drgnęła lekko, pijaczyna pozwalał sobie na za dużo, nie dość, że ze śmiechem na ustach mówił o wszechmocnym Elazorze to jeszcze zamiary jego kompana były jednoznaczne. Ręka duchownego poruszyła się z niezwykłą szybkością, dłoń zacisnęła się na rękojeści ostrza, zaś silne pociągnięcie wypięło je z pasa. Druga ręka która trzymała krzyż przebyła zresztą tą samą drogę, dwa ostrza błysnęły w świetle zachodzącego już słońca. Sunrise lekko pochylił się i błyskawicznie ruszył do przodu, jedynie łucznik zareagował w porę wypuszczając strzałę. Pośpiech jednak zawsze osłabia celność, tak i tym razem drewniany pocisk nie trafił celu. Przeleciał nad ramieniem duchownego, który poczuł nań podmuch powietrza. Ostrza pokryte runicznym zapisem modlitwy, wystrzelił w stronę dwójki oprawców. Brodaty pijak jedynie zdążył nabrać gwałtownego oddechu by coś krzyknąć, gdy ostrze kapłana dotknęło jego szyi, przekazując prosta informacje- ruszysz się, a nie dożyjesz jutra. Miecz herszta bandytów został profesjonalnie odtrącony na bok, zaś ostrze Alexandra dotknęło swym czubkiem jego brzucha.
- A wtedy Pan spojrzał na nich łaskawym wzrokiem, zsyłając promienie stworzenia, te opadały na prawych, grzeszników zaś pozostawiły w wiecznej ciemności. -rzekł swym wciąż ciepłym głosem kapłan po czym spojrzał groźnie spod swych okularów na łucznika. - Jeden ruch a odeślę ich w ramiona naszych stwórców, a twoja dusza również nie umknie ostrzą niosącym słowo Pana.- ton głosu Alexandra stał się bardziej twardy i ostry, niczym miecze które dzierżył w swych dłoniach.
- Kurwa! - zdążył krzyknąć jedynie herszt bandy, przy którego brzuchu znalazło się nagle śmiercionośne ostrze. Niewzruszony jednak łucznik, którego strzała minęła cię ledwie o włos, bez cienia zaangażowania sięgnął błyskawicznie po jeden z swoich noży i posłał go w stronę Alexandra. Nóż oczywiście nie trafił duchownego, dosięgnął jednak celu wbijając się w plecy zapijaczonego brodacza, któremu naraz czerwone oczyska wyszły na wierzch, paszcza zaś zionęła jękiem bólu. Osunął się na Alexandra i jego miecz przytknięty do brodatego gardła, podczas gdy łucznik posłał już ze świstem kolejny nóż w stronę Sunrise’a.
- Własnego brata szanuj niczym samego siebie. Ten który porzucił kompanów tylko na ciemność i mrok zasłużył -wysyczał przez zęby duchowny, wypuszczając z ręki ostrze przytknięte do gardła brodacza. Nim miecz jeszcze dotknął ziemi, potężna dłoń mężczyzny zacisnęła się na gardzieli pijaka, zaś Alexander wykorzystał go jako żywą tarczę, Drugie ostrze zaś jednym pchnięciem zagłębiając w brzuchu herszta bandy.- Odpoczywajcie w pokoju, niechaj Elazor oświeci wasze dusze swym boskim promieniem. -szepnął cicho.
Taktyka ta okazała się zupełnie skuteczną, drugi z lecących noży wbił się w plecy brodacza, niewiele zresztą ponad pierwszym ostrzem. Nim to się jednak stało, łucznik ruszył w waszą stronę, by solidnym kopniakiem pchnąć na ciebie ciało dogorywającego kompana.
Sunrise zaparł się mocno nogami i napiął mięśnie odpychając od siebie ciało, gdyby upadł mogło by to skończyć się źle, bardzo źle. Wyrwał miecz z brzucha herszta bandy i odrzucając ciało na bok, uszył do ataku na łucznika. Ręka duchownego poruszała się niczym błyskawica, gdy ten starał się wyprowadzić kilka pchnięć, które skutecznie miały pozbawić wroga chęci o dalszej walki. - Czy chęć zdobycia jednej sakiewki aż tak przyćmiła twe zmysły? Porzucić dwóch kompanów dla kilku sztuk złota? -zapytał Alexander podczas ataku.
Przeciwnik zaś, zmuszony do wyminięcia ciał walących mu się pod nogi, wytańczył jakiś zwinny obrót wokół nich, po chwili już znów będąc zwróconym w stronę Sunrise’a. Dobywszy w międzyczasie kolejnej broni, odparował jedno z twych pchnięć... nożem. Które wypadło mu jednak podczas tego manewru z ręki. Odsunął się więc błyskawicznym ruchem przed kolejnymi pchnięciami, w odpowiedzi zaś na słowa duchownego, uśmiechnął się jednym końcem ust, po raz pierwszy podczas tego spotkania zmieniając wyraz twarzy.
Alexander, nie lubił przelewać niepotrzebnie krwi, jednak często było to konieczne, mimo to od trupów informacji nie wyciągniesz. Duchowny wykorzystał to że przeciwnik aktualnie nie był uzbrojony, i opadł nisko na nogach, podpierając się wolną ręka o ziemię. Chciał mocnym kopnięciem podciąć przeciwnika, by ten wylądował na bruku, czego szybko jednak pożałował. Przeciwnik bowiem, dobywszy kolejnego noża, przykucnął również i lewą dłonią łapiąc za pędzącą nań nogę Alexandra, prawą zatoczył szeroki łuk by z impetem wpić sztylet ponad jego kostką.
Alexander krzyknął z bólu upadając na ziemię. Wolał nie patrzeć na ranę, i liczyć że nóż nie przebił nogi na wylot, może Pan się uśmiechnie do swego posłańca. Mimo to Sunrise był zaprawiony w bojach, taka rana nie mogła sprawić by się poddał, acz skutecznie utrudniła walkę. Okulary na szczęście wciąż trzymały się na nosie, tak więc duchowny szybkim ruchem sięgnął pod szatę, wydobywając z niej dwa noże do rzucania, którymi cisnął w łucznika, poświęcone ostrza przecinając powietrze, poszybowały w stronę przeciwnika kapłana.
To był najwyraźniej manewr, którego przeciwnik w ogóle się nie spodziewał. Oczy jego bowiem rozszerzyły się momentalnie, wciąż kucając, złapał pędzący w jego stronę nóż Alexsandra. Choć “złapał” nie jest tu może słowem najodpowiedniejszym, ostrze przebiło mu bowiem dłoń na wylot, zatrzymując się dopiero na rękojeści. Drugi z kapłańskich noży śmignął zaś łucznikowi koło policzka. Ten zaś zacisnął zęby i zdusił w sobie ryk bólu, puszczając w międzyczasie kostkę przeciwnika, upadł na bruk. Co do kapłańskiej nogi zaś, to rana była głęboka, ale znośna.
Alexander zacisnął zęby pot spłynął mu po czole gdy poderwał się na nogi zaciskając dłoń na swym świętym ostrzu, po czym mimo wielkiego bólu doskoczył do wroga, przyciskając go do ziemi całym swym ciężarem zaś miecz przystawiając do szyi oponenta. - Gadaj czemu się na mnie zasadziliście? -warknął swym potężnym głosem, ostrze dociskając tak iż po gardzieli przeciwnika pociekło kilka kropel krwi.
Łucznik przyległ do ziemi lecz nie odpowiedział, uśmiechnął się szerzej, choć teraz uśmiech ten nie był już spokojny. Wargi mu drżały. Nie odzywał się jednak. W którymś z zaułków pojawiła się czyjaś głowa, niemłoda już, pulchna twarz obserwowała całą sytuację. Bard czknął donośnie i ruszył w waszą stronę, ująwszy zaś instrument swój w dłonie, począł brzdąkać na nim jęczącą jakąś piosnkę i podśpiewywać:

”Dam deri dol, dam dori del...
Choćbyś się ukrył - nie ujdziesz jej,
dam deri dol, kosi jednako...
mieszczan, rycerzy, chłopostwo i KLER...”

Chwiał się przy tym straszliwie, szerokie łuki w swym chodzie zataczał. Wracał najwyraźniej z jakiej oberży.
Sunrise na razie ignorował grajka jednak nie lekceważył go, kto wie czy on też nie należał do tej grupy? Duchowny spojrzał jeszcze raz na łucznika i powiedział. - To ostatnia szansa, byś wyznał po coście to uczynili. Może uratujesz swe życie, a pieśń barda nie będzie tyczyła się Ciebie. -po tych słowach klechta przycisnął jeszcze trochę mocniej ostrze do gardła wroga.

Wróg nie odezwał się ani słowem. Szeroko się uśmiechając, otworzył paszczękę, by zaprezentować Alexandrowi bieluchne zęby i kawał mięśnia, przy którym brakowało języka. Bard tymczasem zatoczył szeroki łuk i runął pod jedną ze ścian, kończąc tym samym swą pieśń.
Kapłan westchnął tylko. - Niech Pan ma Cię w opiece. - po tych słowach zakończył żywot łucznika podcinając mu gardło. Ten podjął jeszcze próbę wyciągnięcia kapłańskiego noża z swej dłoni i ciśnięcia go w brzuch oponenta, nim jednak plan ten do końca przebrnął mu przez myśl, głowa jego łomotnęła o grunt - martwa. Zmarł ze spokojem na twarzy. Spocony Alexander zwlókł się z ciała przeciwnika i spojrzał na ranną nogę. Nie było tak źle, zaciskając zęby wyciągnął z rany nóż, a ciche warknięcie bólu wyrwało mu się z ust. Spojrzał na ranę po czym przymykając oczy zbliżył doń rękę szepcząc. - Tyś moim ciepłem, tyś moim życiem, ochroń mnie mój Panie, tchnij w ranę życie. - zaś dłoń zaświeciła jasnym złotawym blaskiem który przelał się na ranę. Ta zagoiła się momentalnie, pozostawiając na nodzę jedynie słabo widoczną rysę, niemożliwą do zobaczenia dla kogoś, kto nie wie, gdzie jej szukać. Jako że zaś było ciemno, a nogę brudną miał Alexander od krwi, to nawet on sam niezdolny był jej dojrzeć.
Zza rogu zaś doszły go głosy śpiewu i zabawy, oto weseli jacyś mieszkańcy Kirkwall chwiali się między uliczkami, nawołując za bardem, prosząc głośno by jeszcze im pośpiewał.
Mężczyzna powstał i przyciągnął ciała do jednej z mniejszych uliczek gdzie ułożył je pod ścianą, zamykając im oczy, oraz dotykając krzyżem głowy każdego z nich. Wcześniej podniósł jeszcze porzucony przez siebie wcześniej miecz, oraz noże do rzucania. W uliczce przyklęknął przy truchłach i począł je przeszukiwać.
Oddawszy się więc, jakże pobożnej inspekcji denatów, Alexander odnalazł w nich skarbów co nie miara. Oto więc przy herszcie bandy, poza mieczem przezeń wcześniej dzierżonym i kilkoma nożami, znalazł także kilka miedziaków oraz zwinięty, wymięty list miłosny, w którym to luba jego donosiła, że nadal znajduje się w Tevinterze, gdzie jest jej całkiem dobrze, a właściwie - “znośnie” bo takiego słowa użyła. Donosiła jednocześnie o pewnym tutejszym ślusarzu, nader miłym człowieku, który to szczególnie spodobał się najstarszej z ich córek. Wyrażała przy tym obawę o jedną z cór młodszych, która to zadłużyła się ponoć w jednym z oficerów stacjonującej tu armii Zamorza. Polecała też, by ukochany jej, który na imię okazał się mieć Ruppio uważał na siebie podczas polowania na “tego całego Alexandra”, szczególnie że - jak ośmielała się zauważyć - zleceniodawcy do ludzi godnych zaufania nie należeli. Wyrażała przy tym nadzieję, że zlecenie to zapewni jednak zarobek na tyle godziwy, by oboje wraz z dziatwą mogli wreszcie ustatkować się i rozpocząć żywot pozbawiony paskudnej tej roboty ukochanego. Na koniec pozdrawiała adresata ciepłymi słowami miłości i prosiła by jak najszybciej przyjeżdżał do niej i swych dzieci, bo nie dość, że tęsknią wszyscy za nim, to jeszcze kończą im się ostatnie miedziaki, przez co niebawem zmuszeni zapewne będą - jak zakładała autorka listu - wyjść na ulicę i zacząć żebrać... Na końcu znów wyrazy miłości i podpis: Anastazja.
Brodacz z kolei miał przy sobie miedziaki aż dwa, w wewnętrznych kieszeniach płaszcza zaś trzymał butle pełne bimbru tak mocnego, że oczy aż odeń łzawiły przy wąchaniu. Nieborak cuchnął cały tymże cholerstwem, bo dwie z czterech butli stłukły się, gdy runął na ziemię. Dwie jednak wciąż pozostawały nienaruszonymi. Miał poza tym przy sobie nóż, większy od noży jakie nosili jego towarzysze i porządniejszy. Na szyi nosił ozdobę dziwną, bo kamień niewiele mniejszy od pięści, przytroczony do silnego łańcuszka. W jednej z kieszeni miał jeszcze jakieś pantalony, pan raczy wiedzieć czyje, bo nie swoje raczej, jako że była to bielizna damska. Ostatni zaś z bandy, a więc łucznik, nosił przy sobie sakiewkę sporo cięższą, bo mieszczącą aż 5 srebrników. Poza tym, miał jeszcze wciąż dwa noże, swój łuk i kilka strzał. W jego kieszeni zaś kapłan odnalazł dwa interesujące przedmioty: fiolkę z jakąś tajemniczą substancją oraz kawał mięcha, który po dokładniejszych oględzinach okazała się być językiem nieboszczyka.
Gdy kapłan zmówił nad denatami krótką modlitwę, zaczął przeszukiwać ich ciała. Nie był hieną cmentarną, zapewne gdyby miał czas pochowałby oprychów z całą bronią co najwyżej zabierając złoto by ktoś inny nie użył go w złej wierze. W sytuacji jednak jakiej się znalazł wiedział, że jeżeli nie on to ktoś inny zabierze dobytek denatów, by zapewne miedziaki wydać na alkohol, a broń wykorzystać do napaści, do tego zaś kapłan dopuścić nie mógł. Tak więc Sunrise począł po kolei przeszukiwać ciała. Najpierw skupił się na odnalezionych monetach, które przesypał do mieszka łucznika. Następnie chwycił łuk i przeciął w nim cięciwę, po czym silnym uderzeniem o kolano przełamał broń, znalezione noże zaś owinął w szmatę i włożył do plecaka, by potem je zniszczyć, czy w ostateczności sprzedać kowalowi. Miecz zostawił w dłoni herszta bandytów, bowiem nie należało zabierać takiej broni denatowi, każdy mający w sobie trochę honoru, zostawiłby miecz w rękach poległego.
Dziwny naszyjnik zainteresował kapłana, był to przedmiot magiczny lub też jakiś pogański symbol. Mężczyzna postanowił zbadać to potem, gdy znajdzie chwilę czasu, tak więc naszyjnik trafił do plecaka duchownego. Język nieboszczyka Alexander zostawił na miejscu, nie godziło się takiej rzeczy zabierać. Tajemniczą miksturę kapłan schował do plecaka jako małe trofeum, łucznik bowiem był silnym przeciwnikiem, buteleczka zaś uzyskała miano nagrody za wygraną walkę. Ostatnim przedmiotem był zaś list. Kapłan poprawił okulary i począł czytać, zaś każdy akapit zmieniał wyraz jego twarzy. Pojawił się nań smutek, złość, determinacja, aż w końcu powróciła ona do swego kamiennego wyrazu. Alexander po przeczytaniu listu włożył go do kieszeni i jeszcze raz spojrzał na ciała oprychów.
- Niech Pan ma wasze dusze w opiece. - powiedział cicho i pocałował swój złoty krzyżyk. Następnie ruszył przed siebie zamyślony nad treścią listu.
Każdy człek miał swe życie, jednak czasem losy ludzi krzyżowały się i zderzały, całkowicie zmieniając tory przeznaczenia. Tak jak i przed chwilą, gdyby pijak go posłuchał mógłby wrócić do swej ukochanej. Tak zaś, kobieta żyła w niewiedzy, kończyły się jej pieniądze zaś córki zostały bez ojca. Alexander postanowił, że będzie musiał je odwiedzić gdy ścieżki Pana zaprowadza go w okolice Tevinter, by wszystko wytłumaczyć jak i dopomóc je złotem. Kapłan był człowiekiem dobrym, acz nie ckliwym, bandyci podjęli własną decyzje, on pragnął uniknąć walki, polegli z własnej winy, jednak honor jak i nauki Elazora kazały mu pomagać bliźnim, a teraz wiedział, że Anastazja będzie jej potrzebowała. Jednak to co sprawiało iż krew szybciej krążyła mu w żyłach zaś dłonie zaciskały się tak, że kostki bielały całe, to informacja o armii Zamorza. Kolejny powód by odwiedzić tamte tereny, niosąc słowo pańskie, tym razem jednak na ostrzu swego miecza. Nikt bowiem kto do tej armii należy nie uzyska w oczach kapłana przebaczenia. Zbawienie może jedynie wypalić promień słońca Pańskiego na ich sercach, słowa bowiem docierają tylko do ludzi, tamci żołnierze zaś byli bestiami w ludzkim ciele.
Ostatnim nad czym się zastanowił było wspomniane w liście jego imię. Oczywiście wielu Alexandrów po tym świecie chodziło, lecz to było by zbyt wiele jak na przypadek. Pijak zresztą sam pytał kompanów “ Czy to ten?”, tak więc polowali oni na kapłana. Tylko czemu, oraz skąd wiedzieli że tu przybędzie? Czyżby w Zakonie był jakiś szpieg? Tym będzie trzeba zając się szybko, napisać list z zapytaniem do kapłanów z pobliskiej siedziby. Na chwilę obecną jednak, należało odnaleźć karczmę “Szalonego Joe”

Sunrise szedł jedną z brudnych uliczek miasta wciąż zamyślony, acz uważny. Jego oko szybko dostrzegło mała skuloną postać siedząca pod ścianą jednego budynku. Dziecko okryte było starym kocem, przed nim zaś leżała stara powgniatana miska, w której to znajdował się miedziak czy dwa. Chłopczyk klęczał na twardych kamieniach ręce ułożone miał w błagalnym geście. Alexander podszedł do dziecka i przykucnął przy nim, oraz uśmiechając się ciepło.
- Mam do Ciebie pytanie chłopcze. -zaczął mówić swym potężnym miłym dla ucha głosem Sunrise- Wiesz może gdzie tu jest karczma Szalonego Joe?- po tych słowach pogrzebał w zdobytej sakiewce i wręczył chłopczykowi do rączki dwa srebrniki. Dziecko wielkimi oczyma spojrzałodla nie małą w jego mniemaniu fortunę, zaciskając na monetach brudną rękę. Jeszcze raz spojrzało na kapłana zdziwione, ten tylko uśmiechnął się ciepło ponawiając pytanie. - To wiesz gdzie znajdę to miejsce?- Dziecko wciąż zaszokowane pokiwało głową i wstało mówiąc cicho. - Pokażę Panu... - po tych słowach dziecko ruszyło truchtem przez uliczki, kapłan zaś podążył za nim. Nie minęło kilka chwil a duchowny stał już przy drzwiach już przed drzwiami przybytku. Z uśmiechem poczochrał po włosach młodzika i wysypał mu na dłoń jeszcze kilka miedziaków. - Najedz się do syta, chłopcze i nie zapomnij o modlitwie, Pan bowiem wynagradza swych wyznawców. -dziecko pokiwało głową i uśmiechnęło się wesoło odbiegając w sieć ciasnych uliczek. Sunrise odprowadził chłopczyka wzrokiem po czym spojrzał na drzwi karczmy. Ucałował swój krzyży i ukrył go pod szatą, by ten nie kusił swym wyglądem złodziei i łowców nagród, kapłan nie chciał dziś już nikogo odsyła w objęcia stwórcy. Alexander Jan III Sunrise poprawił plecak, a palcem nasunął mocniej okulary na nos, po czym cicho otworzył drzwi przybytku.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline