*Puk,puk*
Lizzy prędko podreptała w kierunku drzwi, otworzyła je i powitała gościa ze śmiechem. Michael, Marylin wyczuła to nawet bez usłyszenia jego głosu. Ten sam krok, ten sam oddech... Znała każdy, każdy dźwięk, jaki wydawał w jakikolwiek sposób Michael na pamięć...
Wystawiła kawałek swojej zapłakanej twarzyczki zza koca. Tak, to był Michael. Zaspany, nie do końca uczesany i w dwóch różnych skarpetach, ale nadal tak przystojny i...
Boże! Kwiaty! Róże, herbaciane i różowe, wielki bukiet róż! Pachniały tak pięknie, całe były tak śliczne...
-
I jak się czuje moja ulubiona uczennica?- powiedział Michael, przyklękując przy łóżku dziewczyny i podwijając kawałek koca. Marylin prawie zapadła się pod ziemię- całe przekrwione oczy i te blizny...
Ale Michaela to chyba nie zraziło. Wziął jej dłoń i ucałował tak, jak dawniej, tak romantycznie... Tak pięknie!
Po chwili zjawiła się Lizzy z wazonem, do którego Michael włożył delikatnym ruchem kwiaty i postawił zaraz obok panny Jansen.
-
Dla pięknej panienki, piękne kwiaty- uśmiechnął się, poczym wziął spod szafki krzesło i usiadł na nim-
A teraz opowiesz mi, co się dokładniej stało? Bo tak naprawde niewiele wiem, a naprawdę się boje...- powiedział Michael i spojrzał jej prosto w oczy. Nawet nie chciała się schować pod kocem...
I znów przypomniał jej się tamten sen... Tamten mężczyzna, ten człowiek... To nie był Michael... Ktoś bardzo podobny, ale conajmniej 10 lat starszy i o odrobinę innych rysach twarzy... Ale biła od niego ta sama energia... Brat? Ojciec? Eh...