Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2011, 19:46   #7
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny


~(^,-,^)~



Było ciemno i była wiosna. Jak w bajce, albo na romantycznym malowidle, nad budzącą się do życia łąką unosiła się mlecznobiała mgła. Świt przychodził z lekkim ociąganiem, właściwie określenie Jutrzenka pasowało do tego najlepiej. Pierwsza faza dnia była bowiem kobietą, musiała nią być.
Słońce jeszcze nie wyłoniło się zza pasma wysokich gór, ale jego obecność obwieszczała jasna łuna malująca się ponad szczytami. Z nieba znikały ostatnie gwiazdy.
Chłodny wiatr przemykał się po łące, szeleszcząc młodymi źdźbłami traw i podrzucając do góry co słabsze z nich. Drzewa szumiały cicho w oddali, nadal zanurzone w noc wzgórza wznosiły się w nieskończoną dal.
Czerwone jak rozżarzone węgielki korale rozsypały się pomiędzy trawami. W półmroku jutrzenki wyglądały jak małe kamienie, ale dzień dojrzewał do tego, aby ujrzeć je w pełnej krasie.
Ciało drżeniem obwieszczało protest przeciwko chłodowi jutrzni, ale to nie było już to samo drżenie. Ostatnie chwile nocy znikały właśnie za dalekim zakrętem.
Niebo tylko na jedną chwilę przybrało barwę kwiatów bzu, okraszając świat ostatnimi kroplami mroku. Aleksy poczuł na wargach ciepło ust tej jedynej i wtedy nastał dzień.


~(^,-,^)~



Alosza podniósł się z łóżka. Pościel była pognieciona i śmierdziała, panujący w pomieszczeniu mrok sugerował, że dzień jeszcze się nie zaczął.
Zagracony pokój kojarzył się bardziej z warsztatem, albo garażem, niż sypialnią, wampirowi nie przeszkadzało to jednak ani trochę. Nie był małostkowy.
Żółty od dymu papierosowego, plastikowy zegar ścienny wskazywał godzinę pierwszą w nocy. Za oknem miliony gwiazd rywalizowały z wielkim miastem o prymat w tym, czyje światło jest bardziej imponujące. Gdzieś walczyły koty, co jakiś czas słychać było przejeżdżający obok samochód. Noc trwała bez wyraźniej ekscytacji.
Aleksy zapalił papierosa. Przynajmniej tym mógł cieszyć się bez żadnych obaw. Spod stolika znajdującego się nieopodal łóżka wydobył na wpół pełną flaszkę niedrogiej whisky, pociągnął z niej spory łyk. Trunek porządnie zaciągał czymś brudnym i starym. Właśnie dlatego wolał wódkę.
W mieszkaniu na górze odezwały się krzyki. Najwidoczniej mieszkająca tam rodzina znów przechodziła kryzys. To nawet zabawne, jak ludzie godzą się z przeciwieństwami losu, skupiając jednak na nieistotnych szczegółach. Każde z tych małżonków będzie jutro udawać, że nic się nie stało.
Wampir wyszedł z mieszkania, zamknął drzwi na klucz. Masywne, kamienne schody poznaczone były śladami mokrych butów, piętro niżej Alosza słyszał czyjś nierówny oddech. Skierował swoje kroki w dół, mijając w końcu dwunastoletniego dzieciaka. Chłopiec ubrany w kolorową pidżamę wyglądał naprawdę żałośnie. Aleksy przeszedł obok niego w milczeniu. Dźwięk tłuczonego szkła słychać było jeszcze na ulicy.


~(^,-,^)~



Ulica była jak zawsze długa, jak zawsze z niebem u kresu. Dal i nic więcej, niebo i chłód. Z grubsza ładny obrazek taka ulica. Krok po kroku przecieram szlak. Jutro ktoś też tędy przedzie, ktoś wcześniej pozamiata chodnik, a to przecież ja szedłem tędy nocą, zanim dzień zdążył nabrać koloru, ja to zrobiłem i nikogo to nie obchodzi.
Obchodzi Matkę Boga, która co wieczór wyprasza u niego litość dla mnie. Litość, bo jestem już zawczasu potępiony.
A może powiedzą „to tędy szedł morderca”. I będą mnie tropić jak zwierzynę. Ale ja nie jestem mordercą. Jestem pokutnikiem.
Mógłbym zmieniać świat, mógłbym się poświęcić dla tysięcy oczu i zachwytów, ale nie dla siebie. Nie, nie znoszę, gdy moje poświęcenie ginie w szumie nic niewartych banałów. Z resztą czy świat rzeczywiście potrzebuje zmian? Ludzie żyją chwilę, a cokolwiek godnego uwagi może dokonywać się wiekami. I czy ktokolwiek zechce, abym to ja zmienił świat?
Melancholia to wybór własnego cierpienia nad radość innych. Jestem więc dzieckiem melancholii, jak każde dziecko piję łapczywie mleko matki, jej pierś nabrzmiewa jednak trucizną.
Dla odrzuconych przez jedyną miłość świat jest chwilą. Nie ma żadnej pustki, bo nie ma sensu w istnieniu czegokolwiek. Nie rozważam co mogło by się stać, nie wspominam. Mam chwilę i kosztuję ją jak najlepsze wino, jak najbardziej soczyste mięso.
Picie wódki tylko jedna z dróg, ostatecznie z górki i na dno. Nie warto nie pić. Trzeba przebijać się z dna w dno, delikatnie całować rynsztoki, z czcią oddawać się upodleniu.
Wszystko tylko po to, aby rano móc powiedzieć, że przeszłość nie istnieje, wstyd zniknął.
Bo wstyd nie istnieje, jeżeli tylko nienawidzi się wszystkich, szczególnie zaś siebie. Z kolei zemsta bez wstydu jest niczym więcej, niż wymogiem dobrego smaku, konwenansem. Nie czując większej ekscytacji można więc nie dokonać zemsty.
A ja z całego serca nie chcę się na tobie mścić.

~(^,-,^)~

Niedaleko znajdował się pewien bar. Miejsce dobre, jak każde inne, byleby gorzały nie brakowało. Aleksander powolnym krokiem wszedł do środka.
Nory takie, jak ta stawały się popularniejsze z dnia na dzień. Dziesiątki wypielęgnowanych mord śmiały się do siebie jak gdyby nie stało się nic. A przecież rzeczywistość wyglądała o niebo inaczej.
Alosza siedział opierając łokcie na blacie stołu. Wszyscy ci ludzie działali mu na nerwy. Tacy beztroscy, śmieszni w swoich nic niewartych postanowieniach, w budowaniu swojego wizerunku. Pili piwo i narzekali na to, że barman miesza je z wodą i tanim spirytusem.
Kobiety, takie delikatne, nawet te najbardziej wulgarne w ubiorze i zachowaniu. To one wzbudzały w Aleksym pragnienie krwi.
[i]Ludzie to jednak idioci. Gdyby tylko zechcieli otworzyć oczy, patrzeć na prawdę, choćby o życiu, o umieraniu, wtedy mogliby zająć się realnym szczęściem, nie budować coś po to tylko, aby odejść, zanim cokolwiek stanie się jasne.
Siedzący nieopodal mężczyzna mierził Aloszę szczególnie. Machał rękami w powietrzu i co chwila wybuchał świńskim śmiechem przekrzykując muzykę, głosy innych i własny rozsądek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie dziewczyna, która cały czas starała się go uspokoić. Wampir od razu zwrócił uwagę na jej wspaniałą aparycję, jasną skórę, nieskazitelną twarz.
Alosza nienawidził ludzi takich, jak szalejący obok osiłek. Sam był owocem wyrośniętym z braku miłości, której pragnął ponad życie. Chociaż nigdy nie mógłby się do tego przyznać, jego życie było sumą wszystkich chwil, kiedy myślał o swoim smutku, o kobiecie, która nigdy nie chciała być jego.
Był głodny, głodny jak diabli. Dla Aloszy głód krwi oznaczał wściekłość, to uczucie potęgowało nienawiść, jaką darzył ludzkość.
Wampir wypił stojącą przed nim wódkę i uniósł się z siedzenia. Ubrany był w szary, podniszczony płaszcz sięgający nieco za kolana, niebieskie dżinsy, trapery i białą koszulę. Wzrostem górował nad większością obecnych.
Ponure, ciemne oczy utkwił w gapiącej się na niego dziewczynie. Najwyżej dwudziestoletnia, bardziej naga, niż ubrana blondynka zaprosiła Aloszę ruchem ręki, w chwili obecnej na dostawionej do stolika kanapie siedzieli tylko we dwoje. Wampir bez słowa pocałował jej lśniące od pomadki usta, ręce pewnie zaciskając na talii dziewczyny.
Zapach jej zbyt słodkich perfum i irytujące komentarze dziewczyny sprawiły, że Aleksy nie chciał przeciągać tej sceny ani o chwilę dłużej. Odgiął głowę blondynki do tyłu, lecz na gładkiej szyi nie złożył spodziewanego pocałunku, tylko zdecydowanie wbił w nie kły.
Ofiara cicho jęknęła, kiedy ciepła posoka wypełniła usta Aloszy nieskazitelnym smakiem. Ciało wampira przebiegł znajomy dreszcz, ale w umyśle falę przyjemności chciała zabić ludzka świadomość, resztki sumienia i wiary w Boga.
Spazmatycznie wygięta dziewczyna zwróciła w końcu uwagę któregoś ze swoich przyjaciół, wtedy wszystko potoczyło się już po staremu.
- Hej, co Ty wyprawiasz pojebie? - zawołał jakiś dzieciak. Miał najwyżej dziewiętnaście lat i Aloszy było mu go nawet trochę żal.
Chłopak podbiegł do wampira i oderwał go od dziewczyny. Zamachnął się na niego pięścią, jednak zbyt wolno i zbyt głęboko, aby móc zaskoczyć wampira. Aleksy dosłownie rzucił nim w stronę najbliższej ściany.
Dziewczyna będąca motorem napędowym całego zdarzenia leżała teraz przerzucona przez oparcie kanapy. Była blada, a jej piersi poruszały się powoli i nierytmicznie. Aleksy chciał wrócić do niej, jednak do bójki dołączyło się dwóch kolejnych bohaterów.
Pierwszy z nich, wysoki, dorównujący wampirowi wzrostem i znacznie od niego tęższy, rzucił się w jego stronę i chwycił go w stalowy uścisk silnych ramion. Drugi w tym czasie doskoczył do Aloszy i zaczął okładać go pięściami po głowie. Tępy ból na chwilę odebrał świadomość Katevanowi. Mężczyzna próbował wyrwać się napastnikowi, jednak wydawało się to ponad jego siły. Wokół walczących zebrał się wianuszek ciekawskich. Wampir w nieludzkim wygięciu nadgarstka sięgnął pod płaszcz i wydobył z pochwy na ramieniu długi, lśniący nóż o cienkim ostrzu. Wprawnym ruchem pozbawił unieruchamiającego go człowieka możliwości zaciskania ramion. Cięcie prosto przez tętnicę udową sprawiło, że posadzka szybko pokryła się kałużami krwi. Tłum odpowiedział na to panicznym krzykiem i niewiarygodnym popłochem. Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą starał się zmienić twarz Aleksego w pedantycznie płaski kawałek mięsa również rzucił się do ucieczki. Wampir skoczył za nim, powalając go na plecy. Szybko wbił zęby w gardło ofiary, wartkim strumieniem popłynęła krew z przegryzionej tętnicy.
W kilka chwil później bar zamienił się w siedlisko totalnego chaosu. Wcześniej Alosza nie zdawał sobie nawet sprawy, z kim dzielił miejsce do picia. Były tu inne wampiry, a to znaczyło, że niedługo pojawią się także pogromcy.
Ktoś uderzył go w potylicę ciężkim, tępym przedmiotem. Aleksy na chwilę stracił przytomność.


~(^,-,^)~



Sześć lat temu żyłem w Petersburgu, niedaleko newskiego zajmowałem cichy kącik w mieszkaniu pewnej wdowy. Była to kobieta szczególnie drażniąca, jednak jej interesująca uroda wzbudzała we mnie pewien szacunek względem niej. Utrzymywałem się ze sprzedaży wszystkiego, co tylko miało jakąś wartość, a akurat mogłem puścić to w obieg. To tu, to tam oddawałem ludziom przysługi, z dnia na dzień przechodziłem pewnym krokiem. Nic nie było idealne, jednak życie toczyło się zadowalającym rytmem.
Wtedy ty się pojawiłaś. Byłaś wyniosła i piękna. Jasna jak matka boga, otwierałaś przede mną nowe horyzonty. Jakaś czystość pojawiła się w moich myślach, z namaszczeniem obchodziłem się z tobą każdego dnia. Istniałaś dla mnie jako kochanka, chociaż nigdy nie mogliśmy być razem. Panienka ze wspaniałego domu, córka polityka. Nie chciałaś petersburskiego gieroja.
A gdy sam wziąłem to, co należało mi się od pierwszego dnia, kiedy cię zobaczyłem, wtedy ty poprzysięgłaś mi zemstę, która do dziś przygniata mnie do ziemi, przebija od jednego dna do kolejnego, aż wreszcie przyszpili do ostatecznego, zimnego piachu.
Uciekłem przed twoimi oskarżeniami, przed twoim płaczem. A wszystko to, bo kochałem Cię za nas oboje.
Jestem więc tutaj, w mieście rażących światłem bulwarów i ciemnych zaułków. I pewnie nigdy już się nie zobaczymy, chociaż tak naprawdę, to chyba nigdy się nie widzieliśmy.



~(^,-,^)~



Kiedy Alosza otworzył oczy, w Sali panował istny chaos. Krzyki mordowanych mieszały się z wciąż grającą muzyką i śmiechem wampirów. Słychać było także strzały. Cała ta kakofonia w sprawiała, że chciało się zatkać uszy i odwrócić głowę.
Wnętrze baru zamieniło się w poletko bitewne. Grupa wampirów walczyła ze zdeterminowanymi pogromcami. Alosza nigdy nie potrafił zrozumieć celu takich potyczek. Oczywiście, ze strony nie pijącej krwi mogło to wyglądać sensownie, jednakże los chciał, aby Aleksy znalazł się po przeciwnej stronie barykady.
Dlaczego wampiry narażały się na zgładzenie, skoro można było zwyczajnie wyjść?
Adrenalina tylko przyśpieszyła decyzję Katevana, krwiopijca w chwilę po podniesieniu się z ziemi wybiegał już z baru na ulicę.

~(^,-,^)~

 

Ostatnio edytowane przez Minty : 25-06-2011 o 20:02.
Minty jest offline