Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2011, 21:59   #27
Kizuna
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Zbieracie się z miejsc, w które cisnął was wybuch. Do pomieszczenia wpada Dante, za nim jakiś człowiek trzymający igłę

połączoną nicią chirurgiczną z samym Dante, ale szybko wpada do głównej sali.

Na jego twarzy momentalnie maluje się złość, gniew... Coś, co zmienia tego sympatycznego i uśmiechniętego mafiozę w coś

nieodgadnionego.

Odwraca siÄ™ do was:

- Wy wiecie kto! Kto?!


Dorian podniósł się z trudem i podszedł do Dean, początkowo ignorując słowa Dantego.

-Jesteś cała?- zapytał, pomagając jej wstać.- Polacy.

Odpowiedział Dantemu, wyjmując z kieszeni kopertę z danymi.

-Chcieli nas zwerbować i trochę im nie wyszło. Tutaj są dane twoich ludzi którzy mieli być naszymi celami. Zadzwoń do

nich żeby mieli się na baczności. Mamy też namiar na miejsce gdzie jest facet który to wszystko rozpętał. Albo

przynajmniej był tam niecałe trzy godziny temu.



Zamrugała. Teraz wypadało by powiedzieć "Aua" lub "wa mać", ale nie zrobiła tak. Czemu? Bo to chyba oczywiste, że nie

odzywała się. Skinęła głową Dorianowi. Trochę bolało. Zwłaszcza, że nie była okazem siły fizycznej. Właściwie to była

słabsza niż przeciętny człowiek. Ale co tam, nadrabiała głową. Wstała. Ale nie odezwała się do Dantego.

- Kurwa... Tu jest mój adres i samego Dona. I też Dona Selucciego oraz jego consigliere. Dobrze że z tym do mnie

przyszliście, ale tym Polakom wymierzymy solidny kopniak w odwecie.


Wyjął szybko telefon komórkowy. Gość z igłą, cały czas go szył.

- Szefie, tu Dante. Słyszał już Pan? Tak. Oczywiście, wszystko przygotuję. Mam dwóch wolnych strzelców, wyślę tam

jednego. Do Pana jednego? Dobrze.


Potem zwrócił się do was:

- Szef potrzebuje na dzisiaj szybkiego kierowcy i kogoś kto zinflitruje kamienice tych polaków. Dzisiaj wytłukali

dziesięciu naszych. Dacie radę? Nie szczędzimy zielonych.


Dante zerknÄ…Å‚ w podane mu koperty:

- Kurwa... Tu jest mój adres i samego Dona. I też Dona Selucciego oraz jego consigliere. Dobrze że z tym do mnie

przyszliście, ale tym Polakom wymierzymy solidny kopniak w odwecie.


Wyjął szybko telefon komórkowy. Gość z igłą, cały czas go szył.

- Szefie, tu Dante. Słyszał już Pan? Tak. Oczywiście, wszystko przygotuję. Mam dwóch wolnych strzelców, wyślę tam

jednego. Do Pana jednego? Dobrze.


Potem zwrócił się do was:

- Szef potrzebuje na dzisiaj szybkiego kierowcy i kogoś kto zinflitruje kamienice tych polaków. Dzisiaj wytłukali

dziesięciu naszych. Dacie radę? Nie szczędzimy zielonych.


Zamrugała. Spojrzała na Doriana. Mrugnęła. I na Dantego. Mrugnęła.

-Ok.-

Odezwała się bodajże pierwszy raz w obecności Dantego. Zamrugała. Mogła prowadzić, to nie problem. Ale nie będzie

wysadzać ludzi. To nie fajne. A zresztą... ona nie była morderczynią na zlecenie.

Zibi westchnął, patrząc na dziewczynę. Uśmiechnął się lekko i puścił jej oko.

-Dobrze... Ale jakiej inflitracji się ode mnie spodziewacie? Mam dziwne wrażenie że wejście tam z tekstem "Cześć,

zapomniałem czegoś" to będzie raczej ostatnia rzecz w moim życiu.

Dante syknął, gdy jego człowiek przebijał mu kolejną ranę igłą.

- Fakt. Wyślę tam jakiegoś Irlandczyka. Ty za to pojedziesz do Selucciego i pokażesz te papiery oraz pozdrowisz go od

nas. We własnym lokalu nie powinien do Ciebie strzelać, jakby co pojedzie z tobą on -
wskazał na szyjącego go człowieka

- oraz tamten koleÅ› spod baru.

Po chwili wrzasnął - Phil, chodź no tu! - machnął ręką, w geście żeby podszedł.



Phil podszedł. Podał wam rękę, za to chirurg, był skupiony na szyciu pokrwawionego boku Dantego.

- To jest Phil, a to jest Louis.

I co? Miała im powiedzieć "cześć"? Stała po prostu i patrzyła po okolicy, lub raczej gruzach. No bo co niby miała

robić?

Dorian skinął głową.

-Drobne pytanko. Czemu pan Selucci miałby do mnie strzelać?- zapytał, biorąc kopertę.

Co jakiś czas zerkał na Dean, która stała i nie odzywała się. Zastanawiał się czy kiedykolwiek do tego przywyknie.

- Ponieważ Donowie są skłóceni. Chętnie bym wam opowiedział nieco z historii Malapartego i Selucci, ale nie czas na to

i miejsce. Powiem tylko, że kiedyś razem pracowali dla rodziny Papalardo. Ale jak zobaczą Louisa, nie powinni do was

strzelać. Ma nie tylko tak zwinne do igły, wręcz jest jak cholerny rewolwerowiec -
szyjący rany Louis, uśmiechnął się

skwapliwie.



- Rozumiem że ty idziesz do Baru Selucciego, tak? A więc ty damo trzymaj ten adres, ale broń go jak... Jak samej

siebie. Jakiś z naszych Cię podrzuci. Wy możecie ruszać, a dla Ciebie zaraz kogoś przyślę.


Zamrugała. I skinęła Dorianowi, że sobie poradzi. Ona tylko prowadzi, to wszystko. Nie więcej, nie mniej. No i co

zrobić, pozostało jej czekać na, o ironio, transport, który zawiezie ją do miejsca gdzie sama będzie robić za transport

i będzie wodzić Malapartego.

Zibowski skinął głową.

-No dobrze. I ten... Weźcie się trochę ogarnijcie. Nie żebym był krytyczny, ale tuż przed wybuchem wpadł tu facet, coś

zostawił i wybiegł. Rozumiem przed atakiem, ale po ataku, brak czujności to samobójstwo. I nie mówię tego złośliwie, od

tego zależy też moje życie.


Skinął pracodawcy głową i ruszył kawałek za Dean, by położyć jej ręce na ramionach.

-Poczekaj chwilę...- z chirurgiczną precyzją uderzył ją kolanem w tyłek. Cios nie był zbyt silny ale sama dziewczyna

podskoczyła po tym lekko. Miał nadzieję że dziewczyna nie kopnie go w odwecie.- Dać, to ty dasz radę, ale jak następnym

razem cię zobaczę masz być cała i zdrowa. To na szczęście.

Z uśmiechem puścił jej oko i rozejrzał się. "Nic, cholera..." pomyślał, zniecierpliwiony. Po chwili wzniósł ręce go

góry, w pozie "Boże, dlaczego ja?!"

-Czy ktoś się tu w końcu ruszy?! Jechać mamy!

Obróciła się i pięścią pacnęła Doriana w pierś. Dosyć mocno jak na nią, niezbyt mocno jak na Doriana, ale na tyle by to

odczuć. Mrugnęła.

-Na szczęście-

Dante po chwili zniknął w pomieszczeniach technicznych, a przy Dean pojawił się chłopak średniego wzrostu o niebieskich

oczach i bujnej fryzurze. Ciebie mam zawieść do Dona? Na jego policzku widać było już zaszytą ranę, niezwykle

profesjonalnie, jak na mafiozę. Chodź, samochód mam na parkingu. Poszedł, nie oglądając się za tobą.

Samochdem okazała się czarna, sportowa Alfa Romeo. Na widok twoich oczu jakie zrobiłaś na widok samochodu, młodzian

zapytał tylko:

- Nazwyam się Jack Foster i zdaje mi się, że chcesz poprowadzić?



Philp i Louis również się zabrali, miny mieli nie tęgie jak wychodzili tylnim wejściem i zmierzali w kierunku parkingu.

Wsiedliście do jakiegoś Forda i ruszyliście.

Zamrugała. Co ona, miała ciągle się odzywać? Tego jej brakowało by jeszcze miała odpowiadać pełnymi zdaniami. I co tak

Ci ludzie chcieli gadać z nią? Nie wystarczy siedzenie koło siebie czy choćby obecność sama? Naprawdę, ci ludzie są...

Usiadła na miejscu dla pasażera. I nie odzywała się. Nie za to jej bynajmniej zapłacą.

Silnik Alfy zamruczał jak rozpieszczony kocur. Ruszyliście powoli w kierunku posesji Dona.


Przez całą podróż milczała. Nie tylko nie chciała się odzywać, ale ten chłopak ją wkurzał. Po prostu, wyglądał jak

pawian mandżurski, jakaś kiepska podróbka Casanovy i w dodatku emanował takim wewnętrznym fuuuuj.

Jack ostro przyciskał na prostych, wchodził elegancko w zakręty i ogólnie nawet Dean była pełna podziwu dla jego

umiejętności, choć sama z pewnością zrobiła by to i tak o wiele, wiele lepiej. Posesja Dona mieściła się w dzielnicy

bogaczy, ze wzgórza z którego kradliście samochód. Nacisnął przycisk, brama sama się rozsunęła. Podjechał pod schody,

wprowadził Cię do pomieszczeń.

- Cześć tato - powiedział Młodzian, do starszego mężczyzny w koszuli i spodniach na pasku, podpierającego się na kuli [/i]-

Mam dla Ciebie kierowcę od Dantego -[/i] wskazał kciukiem za plecy, gdzie po ciuchu szłaś ty.

Szła za tym kolesiem. Jaki był wkurzający, to ciężko zmierzyć. Umiał prowadzić lepiej niż przeciętny człowiek, ale

nadal był jak pawian mandżurski i działał jej na nerwy. Zamrugała. Syn Malapartego? A ten koleś to Malaparte? Czyli jej

główny szef? Zamrugała.


- Dobrze, dobrze... - Malaparte się zmarszczył - Będziesz potrzebna dopiero wieczorem, więc się rozgość. Tam jest barek, kuchnia, tam przeważnie siedzi ochrona i zbija bąki... - zaczął wskazywać palcami pomieszczenia.



Dwie godziny. Tyle jej minęło nim wreszcie ruszyła do pracy. Co robiła przez te dwie godziny? Najpierw zrobiła sobie

herbatę, a potem siedziała. I tak na zmianę, jak skończyła się herbata to robiła następną i znów siadała na kanapie. I

nie odzywała się. Nie miała takiej potrzeby i ignorowała tych, którzy chcieli pogadać. Nie miała zamiaru tego robić.
 
Kizuna jest offline