Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-06-2011, 20:20   #21
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
- No, to co tam robiliście? – zapytał się tęgi facet, który właśnie ściągał kominiarkę.

Dorian westchnął cicho, zdejmując kapelusz z głowy. Mógł zełgać. I zostaliby wtedy na lodzie, bo ci po prostu by ich puścili ale ich dotychczasowy pracodawca na pewno miałby jakieś ale do rozwalonego warsztatu.

-Cóż... Mieliśmy dostarczyć samochód do tego warsztatu, więc go dostarczyliśmy. Panowie wparowali chwilę po odebraniu przez nas zapłaty, więc formalnie znów jesteśmy wolnymi strzelcami. Dorian Zibowski, walka wręcz i gry hazardowe.

Zareklamował się z uśmiechem, podając dłoń rozmówcy. Głową wskazał na dziewczynę.

-Królik, przedstawisz się?- zapytał lekkim tonem.

Zamrugała. Porwali ich. Zrobili dym ich pracodawcy. Więc u tego kolesia byli już spaleni i nie dostaną drugiej roboty. Zajebiście. Polacy są naprawdę wspaniałą nacją.

-Dean.-

Krótko się przedstawiła. Ale czego się spodziewać po kimś, kto w gronie rodziny odzywał się co najwyżej kilkoma zdaniami dziennie? A teraz była porwana przez bandę Polaków, których nie znała. Amerykański Sen pełną gębą.

Facet trzymający na kolanach AK, podobnie jak i jego "kumple" wyciągnął rękę i uścisnął dłonie:

- Grzegorz Malczewski, architekt i inżynier, obecnie w trakcie zdobywania miasta. To jest Alan Bryzeczewski, Patryk Malinowski, Michał Maleński, a to Gruby - kumple wybuchli śmiechem, Gruby spochmurniał - No dobra, to jest Łukasz Badylski. A kierownicą Michał Pilarski. Pracujemy dla Jana Zaworowskiego. Szukacie roboty?

Przez cały czas gość nazwany Patrykiem Malinowskim, patrzy się rubasznie na Dean.

Miała ochotę przywalić temu co się na nią gapił. Idiota. Szpetny, jakby go ktoś kosiarką po twarzy łaskotał. Gdyby to był jakiś film animowany to bez problemu można by zobaczyć taki krzyżyk na jej czole, a ciemna aura otaczałaby jej osobą. Nawet bez bycia w filmie animowanym, to, że miała mu ochotę przywalić było aż nazbyt oczywiste. Ale spojrzała na Doriana. On był wygadany, on niech mówi. Ona chciała mieć względny spokój. No i odstrzelić mordę tego spod kosiarki.

Dorian uśmiechnął się lekko i oparł wygodniej o siedzenie obok Dean. Zauważył nie tyle zmianę na jej buzi, co błyski w oczach. I to te z kategorii "Zaraz będzie źle". Spojrzał w stronę macacza wzrokiem.

-Tak, robota się przyda, ale jeśli pan Patryk nie przestanie wgapiać się w Dean to od naszej wypłaty odjąć będzie trzeba drutowanie jego szczęki. W sensie jeśli to ja będę musiał pana Patryka do tego przekonywać. Ona sama zaś pewnie strzeli mu w twarz jak nie przestanie. Wiecie, hiszpańska krew.

Powiedział to lekkim tonem, uśmiechając się do zebranych. Lekko obrócił twarz i szybko puścił dziewczynie oko. Potem wrócił do reszty ludzi.

-Nie żeby to była jakaś oznaka braku szacunku, panowie. Po prostu ostrzegam. I co to za praca?

Grzegorz spojrzał jednoznacznie na Patryka:

- No co? - powiedział ten - Mam patrzeć na wasze szpetne gęby?

Niektórzy się zaśmiali, ale wzrok Grzegorza był... Nieustępliwy i straszny. Po chwili Patryk spuścił głowę i zaczął się przyglądać swojemu obuwiu, tylko raz kiedyś przyglądać Dean.

- Robota łatwa, prosta i przyjemna. Byliście u włochów, więc co nieco o nich wiecie.

- Dojeżdżamy - padło z szoferki.

- Możesz mi podać ten kartonik, który jest pod twoim krzesłem?

Faktycznie, siedziałeś nad kartonikiem. Podałeś go facetowi, a on otworzył pudełko po butach i wyjął z niego dwa granaty.

- Alan i Patryk, wy kasujecie ochronę, ja rzucam.

- Okej szefie.

Po chwili bus zahamował z piskiem, drzwi odsunęły się. Alan i Patryk wyskoczyli, kasując dwojga ludzi przed wejściem do jakiegoś budynku, potem wycelowali w szyby i szybko zaczęli tępić jakiś klientów restauracji. Po chwili sobie uświadomiliście, że jesteście pod "Sokołem Maltańskim". Kwintesencją rozróby były dwa ciśnięte w głab lokalu granaty, które skutecznie go przemeblowały.

- Viva la Polonia! - krzyknął Alan i zrobił z palców gest "V".

Po chwili znowu jechaliście, teraz już do Grey Pointu.

- Co do roboty, oczywiście nękanie tych cholernych makaroniarzy.

W tył busa uderzyły jakieś pociski, na szczęście nie udało im się przebić karoserii.

Zamrugała. Już miała ochotę sięgnąć po rewolwer. Dorian by ją zatrzymał. Chyba. Miała nadzieję, że nie. Bo jak już sięgnie po broń to naprawdę ma ochotę strzelić. Ale ten Patryk przestał się gapić. A co do komentarza... zawsze może zmienić orientację na facetów i już nie będą szpetne gęby. W zasadzie to nie miała nic do Włochów. Zarobiła właśnie 2,5 kawałka, za prostą robotę. I Dorian też zarobił. Zresztą, czy wiązanie się na stałe z jakąś grupką było rozsądne? To oznacza zobowiązania i powiązania. A jeśli dorobi się własnego warsztatu to, cholera, nie chciała go stracić w ataku konkurencji.

Zibi westchnął cicho, masując skronie. Lekko podskoczył gdy seria przeszłą po tyłku pojazdy w którym siedzieli. Ze zblazowaną miną spojrzał na Dean a potem na resztę.

-Panie kierowco, weź nas stąd.- rzucił, po czym spojrzał na rozmówcę.- Cudownie. Ale co dokładnie? Podwędzić ich samochód, obić twarz czy też... BARDZO FINEZYJNIE WRZUCIĆ IM GRANATY DO LOKALU I WRZASNĄĆ ŻE TO ROBOTA POLAKÓW?!

Prawie krzyknął, patrząc z niedowierzaniem na tych idiotów. Właśnie rozkurwili restaurację przeciwników i krzyknęli kto to zrobił. Cholernie mu brakowało Francji. Tam był świadkiem kilku ataków, ale nigdy nie było wiadomo kto atakuje. Dlatego gangi nie zagryzały się wzajemnie.

-No dobra... Nie skomentuje waszych metod. Jaka to robota?

Jednocześnie włożył swój kapelusz na głowę Dean i lekko naciągnął jej na oczy.

-Jeśli już mają kogoś poznać, niech to będę ja. Wtedy pewnie o tobie zapomną.- mruknął do towarzyszki.

- Szef nam daje tylko adresy, od nas zależy jak załatwimy sprawę. Na przykład adres tamtego warsztatu sprzedał nam jakiś Czech, podobno to ich jakaś świeża baza. A Sokoła Maltańskiego nękamy tak co miesiąc, a jeszcze musimy odwiedzić Bar Selluciego, ale to wieczorem... O już jesteśmy u nas.

I faktycznie, przez okno kierowcy zobaczyli jak dwóch mężczyzn otwiera szybko bramę do jakiś zabudować, później szybko ją zamyka. Bus zatrzymał się. Wylądowali na podwórzu jakiejś kamienicy.

Na dachu i w oknach stało kilku uzbrojonych polaków. Wyglądało to groteskowo, ale chyba byli skuteczni.

- Chodźcie - powiedział Grzegorz - Poznacie Zawora.

I poszli.

Zawór był przeciętnym mężczyzną, średniego wzrostu. Na głowie miał już pierwsze siwe włosy oraz charakterystyczny, Polski wąs. Nos zdobiły okulary w drogich oprawkach, sama jego "kancelaria" mieściła się na drugim piętrze kamienicy. W oknie stał uzbrojony w karabin Onyks bandzior w długim prochowcu.

- Witam, Jan Zaworski. Znajomi mówią do mnie Zawór. Co Pana oraz Panią tu sprowadziło, oprócz moich ludzi?

-Najprawdopodobniej praca, ale z góry informuję że my jesteśmy od takiej trochę bardziej finezyjnej roboty.- uśmiechnął się, podając mężczyźnie dłoń.- Dorian Zibowski. A ta panna za mną to moja współpracowniczka.

Przedstawił się i spojrzał na Deany. Zwykle to z kobietą powinni się przywitać w pierwszej kolejności, ale Dean należała do tych cichych ewenementów. Uśmiechnął się do dziewczyny.

Nie podawała ręki. A zwłaszcza facetom. Kto wie gdzie przed chwilą trzymali łapę? No, może jedynie Dorianowi na tyle ufała by uścisnąć ją. Ale innym nie.

-Dean.-

Drugie słowo. Cholera, psuła sobie statystykę odzywania się. Ale trudno, była w gnieździe Polaków i musiała jakoś to przetrwać. Dorian był chyba Polakiem. Nie pytała go o to, ale jakoś nie miała zamiaru. Najlepiej uznać, że Dorian to po prostu Dorian i nie myśleć o nim w kryteriach narodowościowych.

- Dorian "Zibi" Zibowski? A więc przyjechał Pan do Ameryki? Takiemu szulerowi pewnie nieźle się powodzi... Pan mnie pewnie nie pamięta, ale miałem okazję zobaczyć Pana w akcji w Monako. A co do pracy. Cóż jak finezja, to finezja. Mam tutaj takie coś... - wyciągnął z szafy gabinetu pudełko niewielkich rozmiarów i otworzył - Semtex. Podłożyło by go Państwo kilku Włochom do mieszkań? Najlepiej pod łóżka - zaśmiał się szyderczo - Oczywiście nie jestem bogatym burżujem z Włoskimi korzeniami, ale... Sądzę że samo wrzucenie tego pod materace kafel baksów wystarczy... Zainteresowani?

Dean zastanowiła się. Ten polak był najwyraźniej dosyć wredną osobą. I nieprzyjemną. Szyderczy śmiech nie był dobry. Niezależnie od tego, kto się śmiał. Cóż... nie była specjalistką od materiałów wybuchowych, ale nie wątpiła w to, że dałaby sobie radę. Ostatecznie, dużo roboty nie było. A jeśli była do nich jakaś elektronika to na pewno sobie poradzi. To była dla niej kaszka-manna.

Dorian westchnął po raz kolejny. Finezja? W dupę sobie mogą włożyć taką finezję. Mimo spotkania kilku rodaków, powoli zaczął tracić humor. Finezja jak przy użyciu młota pneumatycznego do kastracji. Spojrzał jeszcze na Dean, a ta ostrożnie skinęła głową.

-Dobra, ale będzie nam potrzebny środek transportu, mniej więcej wiedza kto może pilnować domów, sprzęt do włamania. Jakieś wytrychy itp.

- Na dnie pudełka jest koperta z danymi. Czego tam nie ma, tego nie wiemy. Są też zdalne zapalniki. A środek transportu się znajdzie. Poczekajcie na podwórzu, zadzwonię do kogo trzeba i samochód się pojawi - uśmiechnął się przyjaźnie, wręczając pudełko

Odebrała pudełko. Szybko wyciągnęła kopertę, którą podała Dorianowi. Sama natomiast ruszyła na podwórze, przy okazji sprawdzając materiał oraz zapalniki. Nie chciała trafić na jakiś felerny, który, miejmy nadzieję, że nie, zdetonuje ładunek zaraz po podłączeniu. Tego stanowczo nie chciała.

W kopercie były cztery adresy, tyle ile ładunków i zapalników. Dwa w Małej Italii praktycznie koło siebie, dwa w Downtown. Jeden na Maribor Street, drugi na Long Ave.

Zibi poszedł za dziewczyną, wcześniej skinąwszy głową pracodawcy. Nie lubił takich robót. Wieczorem miał zamiar odwiedzić jakieś kasyno i pograć trochę. Wygrać stówę albo dwie. Wrócić do swojego świata. Stanął obok oglądającej sprzęt Deany. Sam otworzył kopertę i przejrzał dane. Adresy... Milutko, trochę tego było. Nigdy nie musiał zajmować się czymś brutalniejszym od zwykłej bijatyki.

Spojrzał pod światło na rozkłady domów i te takie śmieszne krzyżyki. Miejsca gdzie podłożyć semtex.

-Nie podoba mi się ta robota, Dean.- mruknął, podając jej plany domów.- Możliwe wpadnięcie na domowników, ochroniarza, sąsiadów. Kurwa. Jakby nie mogli nająć faceta z karabinem snajperskim.

Skinęła głową. Jej też nie, ale lepiej wykonać jedną robotę dla polaków niż zarobić kulkę w łeb. Nawet Dean wiedziała, że nie ma co liczyć na litość. Zwłaszcza u takich... Polaków. I przypomniała sobie o podziale kasy. Oczywiście była uczciwa. Nie kantowała znajomych.

-50/50-

Oczywiście chodziło o pieniądze z poprzedniej roboty.

Po chwili na podwórzu podjechał czarny Cadillac Fletwood. Wysiadł z niego jakiś facet i rozejrzał się pytająco.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 18-06-2011, 20:22   #22
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Dorian spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się lekko.

-Jasne.- mruknął, dzieląc pieniądze. Swoje schował do wewnętrznej kieszeni marynarki a dziewczynie oddał resztę w kopercie. Spokojnie wsiadł do samochodu od strony pasażera, skinieniem głowy wypraszając kierowcę.

Odebrała swoją część wypłaty. Włosi płacili lepiej za prostszą robotę niż Polacy za podsadzenie materiałów wybuchowych. Szczerze, nie podobała się jej praca dla Polaków. Wolała Włochów. Wsiadła za kierownicę. Była dobra w prowadzeniu więc od razu ruszyła pod wskazany adres. Najpierw te dwa blisko siebie.

Zibi spojrzał jeszcze raz na paczkę z materiałami wybuchowymi, zapalnikami... Włosi byli rodzinnymi ludźmi. Z mężem na pewno będzie spała żona. Może jakiś dzieciak, bojący się spać samemu. Zibi nie był uczuciowy. Swego czasu był nawet bezwzględny. Ale to... Zawsze miał zasady których nauczył się nie łamać.

-Jebać to.- warknął i spojrzał na dziewczynę.- Jebać te zabójstwa, moich rodaków od siedmiu boleści i to zlecenie. Wracamy pod Sokoła. Nie mam zamiaru robić dla tych tępawych kretynów.

Odczekał na reakcje dziewczyny, patrząc w jej twarz. Nie tyle że nie odczuwał solidarnych więzi z Polakami na obczyźnie. Problem polegał na tym, że ci Polacy zachowywali się jak banda rosyjskich mafiozów naćpanych kilogramem koki zapitym wódką.

Skinęła mu głową. Dorian nie był Polakiem, tylko Dorianem i to było proste. A ci Polacy to jakieś chrzanione zwierzęta, nie ludzie. Od razu zmieniła kierunek na Sokoła. W końcu trzeba było spotkać tego Włocha co poprzednio. To od niego zależało czy dalej będą mogli dla nich pracować. A te materiały wybuchowe... zatrzyma sobie. I dobrze, że jeszcze ich nie podłączyła. To zrobi się w odpowiednim momencie, przeciw komuś lub czemuś innemu.

Zibowski uśmiechnął się lekko, widząc milczącą zgodę dziewczyny. Bezwiednie włożył papierosa do ust i zapalił go. Uchylił okno i zamarł na chwilę. Z kopcącym się papierosem w ustach odnalazł wzrokiem to czego szukał. Mały warsztat samochodowy w nieokreślonym miejscu. Facet już zamykał.

-Deany, zatrzymaj się tutaj.- powiedział, poprawiając garnitur.- Sprawdzisz czy nie mamy tu pluskwy. Nie chcę żeby Polacy od razu dowiedzieli się o zmianie planów. Ja załatwię ci miejsce do pracy.

Zgodnie z wolą Doriana, zatrzymała się. I to tak, by nie blokować ruchu. Nie była zawalidrogą czy niedzielnym kierowcą. Nie wyłączyła silnika, bo za chwilę i tak ruszy dalej, najpewniej do tego warsztatu.

Krągły staruszek z siwym wąsem spojrzał na eleganckiego mężczyznę idącego w jego stronę.

-Witam pana.- Dorian skinął głową i uśmiechnął się uprzejmie, nadając swojej wypowiedzi francuski akcent. Mechanik poprawił czapkę na głowię, zatrzymując się w trakcie zamykania drzwi od swojego warsztatu.

-Mój samochód nawalił, a ja ufam tylko mojej osobistej mechaniczce. To ważne, proszę pana. Czy zgodziłby się pan na użyczenie nam warsztatu na godzinę, dwie góra trzy?

Herman Johnson zmarszczył brwi jeszcze bardziej.

-Wie pan, właśnie zamykam...

-Dwieście dolarów.

-Żona czeka...

-Trzysta?

-Mecz dzisiaj dobry w telewizji leci...

-Pół tysiąca plus pięćdziesiątka za straty moralne jeśli nie zdąży pan na podsumowanie po meczu.


Minutę później bogatszy o pół tysiąca zielonych Herman Johnson otworzył szeroko wjazd do warsztatu, dłonią zachęcając Deany do wjazdu do środka. Siedzący obok niej Zibi uśmiechnął się przepraszająco.

-Zrobiłem z ciebie mojego osobistego mechanika...

To jakoś jej nie przeszkadzało. Dorian znów wydał mnóstwo kasy. Jak zawsze. Czy to znaczyło, że była jego utrzymanką? W każdym razie do łóżka z nim nie pójdzie, choć wątpiła by Dorian czegoś takiego kiedykolwiek chciał. Spokojnie wjechała do garażu i wysiadła. Bez zbędnych grzeczności czy niegrzeczności, zabrała się do roboty, zupełnie odcinając się od zewnętrznego świata.

Johnson spojrzał na uwijającą się przy samochodzie dziewczynę i uśmiechnął się z uznaniem. Stojący obok Dorian również przypatrywał się sprawnej pracy młodej hiszpanki.

-Cholera... Żeby tylko moja córka miała takie złote rączki.- mechanik westchnął, kończąc swój niedopałek. Skinieniem głowy podziękował Zibiemu gdy ten podał mu fajkę ze swojej paczki.

-A co? W głowie jej tylko chłopaki i inne duperele?- zapytał, solidaryzując się z palaczem. Herman zaśmiał się tylko.

-Gdzie tam! Spełniła moje marzenie o synu, który miał zostać mistrzem wagi średniej.

-Naprawdę?

-Tak. Za dwa dni wraca z finału młodzików w Teksasie.


Dorian uśmiechnął się, znów patrząc na towarzyszkę. Ściągnął lekko wargi.

-Co ja robię... ?- pomyślał z nutą paniki ukrytą w podświadomości.

Sprawdziła samochód. Nie znalazła niczego co przypominałoby jakąkolwiek pluskwę, ale kilka podejrzanych drobiazgów było. Te, dla bezpieczeństwa i spokoju myśli, usunęła. Samochód nadal działał, więc to nie było nic niezbędnego do pracy. Sam samochód nie był niczym specjalnym. Typowy pojazd przeciętnego Marco z ulicy Madrytu. Minęły dokładnie dwie godziny i dwadzieścia siedem minut. W końcu wytarła dłonie w ścierkę i wsiadła za kierownicę. Wszystko było sprawne i czyste, jeśli chodzi o podejrzane ustrojstwa.

-Gotowe.-

Dorian z uśmiechem podał zapłatę mechanikowi i skinął mu głową.

-Następnym razem jeśli będziemy mieli jakieś problemy, na pewno wstąpimy.

Johnson zaśmiał się, chowając pieniądze do kieszeni.

-Zapraszam w godzinach otwarcia, nie wyjdzie was tak drogo.- Podszedł pod drzwi od strony Dean.- Co się tam właściwie schrzaniło? Bo na moje ucho nic z silnikiem.

Zamrugała. Ktoś pytał się ją o mechanikę samochodową. A to lubiła. W takim razie mogła uznać, że warto odezwać się trochę dłuższym zdaniem. Spojrzała na mężczyznę.

-Poprzedni właściciel bawił się w mechanika-amatora i tak pobawił się, że zamontował sprężarkę, która chyba cudem nie zmieniła się w bombę.-

-O w mordę.-
ściągnął usta, nadając swojej krągłej twarzy jajkowaty kształt.- Nienawidzę amatorów. Ja ostatnim razem miałem kretyna który chciał zmienić coś w swojej instalacji gazowej samochodu. Dobrze że w porę wyczułem smród gazu który rozniósł mi się po warsztacie. Inaczej teraz nie miałbym dachu i komfortu oddychania.

Zaśmiał się, puszczając ci oko.

-Zdolnaś, panienko. Jak kiedyś ci się znudzi praca dla pana Doriana, przyjmę cię z otwartymi ramionami.

-Jakby co... wiem, gdzie pan ma warsztat.-


Uśmiechnęła się lekko. Lubiła samochody, elektronikę i mechanikę. To było dziecinnie proste i przyjemnie relaksujące. Skinęła głową mechanikowi i poczekała na Doriana. Dopiero gdy ten wszedł do pojazdu, spokojnie wycofała samochód i pojechała w stronę Sokoła.

Dorian spojrzał ponuro na pobojowisko którym stał się lokal. Kiedy Deany zatrzymała się kilka budynków dalej wysiadł i rozejrzał się dookoła. Zaciągnął się papierosem i rzucił go na bok, po czym spojrzał na dziewczynę.

-Chodź, trzeba to w miarę spokojnie załatwić. Daj mi plecak z tym wybuchowym gównem i pistolet. Mogą być... Agresywni. Dasz radę nikogo nie pobić?- uśmiechnął się leciutko.

Wyłączyła silnik, wyszła z samochodu zabierając swoje rzeczy. Kluczyki do kieszeni. Rewolwer i materiały wybuchowe przekazała Dorianowi. Skinęła mu głową, włożyła ręce do kieszeni i ruszyła za nim do Sokoła. W końcu... lepiej pracować dla Włochów. Przynajmniej dali jeść za darmo.

Dorian ruszył ulicą spokojnym krokiem. Gdy tylko rozpoznał któregoś z ludzi Dantego, od razu podszedł w jego stronę. Na wypadek sięgania po broń, rozłożył ręce. Jedną podniósł w geście powitania.

-Witam. Mam ważne informacje dla szefa. Bardzo ważne. Jeśli się pośpieszysz, to może zdążycie się odgryźć za tę masakrę.- zdjął z ramienia plecak i pozwolił by pakunek luźno zawisł mu na dłoni.- Tu jest cała nasz broń. Ostrożnie z tym.
 
Kizuna jest offline  
Stary 23-06-2011, 14:51   #23
 
Wredotta's Avatar
 
Reputacja: 1 Wredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znany
W końcu Olga uspokoiła się i zdecydowała wrócić do Rosjanina. Przepraszała go wylewnie, jednak nie odniosło to skutku. I nie ma się co dziwić.
-Jok mogłoś mi postrzelić!- bóldupkował Grigorin.
-Przepraszam, nie chciałam!- zarzekała się Olga.
Mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi.
Zrobił sobie opaskę uciskową i powiedział:
-Jo ido do somochodu. Ty idź posprzoać w tym domu.
I już go nie było.
Olga westchnęła i wróciła do wielkiego domu.
Ze sprzątaniem nie było problemu, ile razy już to robiła.
Wychodząc zobaczyła czarną kopertę. Serce niemal jej podskoczyło. Już myślała, że nigdy już jej nie zobaczy.
Szybko przeczytała zawartą wiadomość. Rozczarowała ją.
Ale jednak w najbliższej przyszłości ktoś się zjawi.
Upewniła się, czy wszystko zostało już zrobione i powlokła się do samochodu.
-Wracamy do Sokoła Maltańskiego- powiedziała nawet nie patrząc na towarzysza pogrążona we własnych myślach.
 
__________________
"Już, już, bo nie będzie gier wideo..."
Wredotta jest offline  
Stary 25-06-2011, 22:37   #24
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
-Zdaje się, że jadą zbierać haracz. Pojedźmy za nimi
- Dobra.
I pojechali. Jerycho dał prowadzić Zduńskiemu, jako, że sam za tym nie przepadał. Trzymali się w jakiejś odległości, by nie zwracać na siebie uwagi. Gdy samochód się zatrzymał oni przejechali dalej i zatrzymali się pod koniec uliczki
- Co teraz? Wysiadamy i robimy zadymę czy co?
-Dajmy im czas nazbierać szmal. Wątpię by brali tyle kasy od każdego jednego.

Pojeździli jeszcze trochę. Wóz zatrzymywał się kilka razy, zwykle pan-w-garniturze zostawał. Dopiero pod koniec, gdy już kończyli zataczać koło po okolicy wysiadł i we trójkę weszli do La Capriciozy... czy jakoś tak. Jerycho nie był pewny czy dobrze przeczytał i guzik go to obchodziło.

-Dobra. Jeśli pozostaną przy tym samym schemacie to wyjdą za trzy do pięciu minut. Lepszej okazji nie będzie. Mój plan jest taki, że wbijasz się do samochodu z gnatem, wchodząc zakładasz szybko kominiarkę, co potrenujesz przez chwilę tu w środku, bo rozumiem, że nie masz w tym doświadczenia... Zmuszasz go do bierności. Ja się zaczają obok resaturacji. Jak tylko wszyscy wyjdą zacznę strzelać. Spróbuje załatwić ich nim zauważą co i jak. Zabiorę tą ich kasiastą teczkę, wsiadam do Lincolna i kierowca nas zabiera daleko stąd. Wywalamy go, bez telefonu, daleko za miastem i wracamy do Malapartego.

Ludzie przechodzący obok nie mogli niczego podejrzewać. Ot dwójka ludzi wyszła sobie z samochodu. Jeden, większy, oparł się o ścianę restauracji kilka metrów od wyjścia, drugi skierował się do Lincolna. Tuż przed wejściem wyciągnął coś czarnego z kieszeni. Chyba dużą chustkę. Tego, że to kominiarka i tego, że założył ją wsiadając już nikt nie mógł zaobserwować...

Jerycho uśmiechną się widząc, że spluwa Aleksandra najwyraźniej przemówiła kierowcy do wyobraźni skoro wciąż jest spokój. Sam sięgnął pod katanę i odbezpieczył UZI. Stał i czekał. Aż wyjdą. W końcu drzwi się otrworzyły. Wyschodzą. Pierwszy, drugi szedł pan-w-garniturze z teczką, trzeci wyszedł. Adrenalina popłyneła w żyłach. Spojrzał jeszcze dalej. Miał szczęście. Nikt nie szedł. Szansa przypadkowych ofiar minimalna. Jeszcze chwilka. Zaraz będzie idealnie. Nagle ostatni z nich się obejrzał na półJamajczyka. Jerycho spanikował. Prawie wyrwał UZI zza pazuchy i otworzył ogień chcąc ściągnąć wszystkich trzech jedną serią...
 
Arvelus jest teraz online  
Stary 25-06-2011, 22:47   #25
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Empire Bay zawsze było pełne akcji, nie było inaczej i tym razem. Polacy, a raczej ich gang, robili niezłą rozróbę na mięście, bawiąc się kosztem obu włoskich rodzin i kosztem liżących im tyłki Irlandczyków. Strzały na mięście, wybuchy oraz zamachy, stały się widokiem codziennym. Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, przesiadując we włoskiej knajpie.
Oczywiście Włosi nie pozostali dłużni Polakom z Grey Pointu. Uzbrojeni w karabiny M4 i M16 Włosi, przypuścili ostry szturm na rząd kamienic, zajmowanych przez Polaków. Niestety, nie przypuszczali że mają nazbierane tyle sprzętu, a kiedy jeden Polaczek wyciągnął na parapet UKM – 2000, wyniki tego spotkania szybko zostały przesądzone.

Do późna w nocy, po mięście śmigały radiowozy i ambulanse oraz wozy strażackie.

Dean "Oczko" Salvadore i Dorian „Zibi” Zibowski

Wokół Sokoła krążyły radiowozy i karetki. Kiedy wpadliście do lokalu, jakiś człowiek Malapartego akurat wywrzaskiwał coś do telefonu.
- Jasne kochanie, niebawem będę. Szef chce nas mieć tu wszystkich pod ręką jeszcze przez godzinę. Jasne kociaczku, ja Ciebie też kocham.
Nie zauważyliście, czającej się na parkingu Toyoty, których ostatnio było naprawdę sporo i był to bardziej samochód rodzinny, niż nadający się na pojazd gangsterów. Kiedy tylko kierowca spostrzegł was przez dziurę, w której kiedyś było wystawowe okno oraz że oddajecie materiały wybuchowe Włochowi, wystukał numer na telefonie komórkowym i zadzwonił do Zawora.
- Zawór, Ci Polacy co mieli wysadzać sprzedali się Włochom! Co? No przyjechali tym kradzionym Cadillakiem. Jestem na miejscu, tu, przed Sokołem. No, teraz ich obserwuje. W Sokole siedzą! No mówię Ci przecież kurwa! Jasne? 45-678-234-23, to ten numer do detonatorów? Okej, zaraz zadzwonię – poczym rozłączył się i zaczął wstukiwać nowy numer.

Wy w tym czasie, zostaliście skierowani przez człowieka Dantego, do pomieszczeń socjalnych restauracji. Dorian, jak na gentelmana przystało, przepuścił Dean przodem. Kiedy sam próbował przekroczyć próg, reklamówka z detonatorami i ładunkami, zaświeciła się złowrogo na czerwono, ale nie wybuchła. Człowiek Dantego spojrzał na nią obojętnie i potem zajął się dalej swoimi obowiązkami, to jest telefonowaniem.

- Zawór, rozbroili je! Co? Dobra – polak wyszedł z samochodu i wyciągnął z niego ładunek C4 oraz UZI.

Pistolet maszynowy zaklekotał złowieszczo w tłum policjantów, mówiących coś przez CB Radio, oraz do innych, ciekawskich gapiów. Na szczęście starał się ich tylko nastraszyć, nie zabijać. Właściwie zastrzelił tylko rozmawiającego przez telefon jegomościa z torbą semtexu. Dorian wszystko obserwował stojąc we futrynie.
Uzbrojony ładunek C4, szybko położył koło torb z semtexem, sam zaś poleciał powrotem do samochodu, obrywając nagle od jakiegoś policjanta w nogę. I pewnie ruszył by za nim pościg, gdyby akurat Sokół Maltański nie wyleciał w powietrze.
Dean wylądowała na zamrażarce, lądując w środku, w stercie mrożonych warzyw i sałatek. Równie szczęśliwie wylądował Dorian, którym wybuch cisnął mocniej i wylądował na kartonach z włoskim winem. Wszystko ich bolało, a Dorian dodatkowo pobrudził swój mundurek krupiera. Jakby było tego mało, część budynku, po której wybuchły cztery laski semtexu plus małe C4, zaczął się przechylać w kierunku drogi, gdzie stały radiowozy i karetki. Po kilku sekundach runął na nią całkowicie, zostawiając w należytym porządku jego tył i parter.
Po człowieku Dantego, który czule żegnał się z żoną, nie zostało nawet obuwie.

Jerycho Czarnecki i Aleksander Zduński

Przed wielką restauracją, wasz plan miał wielkie szanse powodzenia. Ale to z genialnymi planami bywa, nie zawsze bywają przemyślane. Ten na całe szczęście okazał się całkiem zmyślny.
Kiedy jeden z was wskoczył do Lincolna, którego przed chwilą opuścili ludzie Selucciego, kierowca aż zamarł ze strachu. Siedział koło niego jakiś koleś z bronią i kominiarką na głowie. Nie wróżyło to nic dobrego.
Jerycho z Micro UZI czekał grzecznie, aż pozostali wyjdą i…
Wyszli gęsiego, nie mogli zobaczyć nowego pasażera w samochodzie przez przyciemnianie szyby Lincolna. I nie zwrócili też zbytniej uwagi na dziwnego jegomościa opartego o ścianę budynku.
Nagle dało się słyszeć szybki szczęk pistoletu maszynowego, strzały poniosły się echem przez całą ulicę. Ludzie rozbiegli się po okolicy z krzykiem na ustach.

Jerycho podbiegł i chwycił teczkę, w której przechowywany był łup. Wpakował się na tylnie siedzenie, a siedzący obok kierowcy Aleks, który wciskał w głowę szofera lufę pistoletu, grzecznie poprosił go o jazdę w kierunku planetarium. Za nią był duży, drzewiasty teren, bardzo rzadko uczęszczany przez ludzi ze względu na oddalenie od domów. Miejsce prawie idealne.

Kiedy tam dojechaliście, wyrzuciliście kierowcę z samochodu i pozdrowiliście go od Yakuzy i oznajmiliście, iż przejmujecie teren. Z pieniędzmi wróciliście do Sokoła. Przez drogę policzyliście… Pieniędzy było nad to. Okrągłe 11 000 tysięcy.
Za to widok, zniszczonego do szczętu Sokoła, szybko zmazał wam z twarzy chwilową radość.

Olga Miedwiediew

Twoje przerażenie wzrosło, kiedy niedaleko Sokoła zauważyłaś, że twój partner jest zimny i sztywny. W sumie, to nie było się czego dziwić, w końcu niecałe pięć minut temu zmarł. Dokładniej, wykrwawił się.
Kolejną falę osłupienia i strachu przeżyłaś, kiedy zobaczyłaś Sokoła leżącego na drodze. Budynek rozsypał się niczym puzzle, przysypując zaparkowane przed nim radiowozy i karetki oraz kilku, Bogu ducha winnych ludzi. Twoją uwagę przykuła bordowa Toyota, nawracająca z piskiem opon, sprzed parkingu.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 26-06-2011, 12:10   #26
 
Wredotta's Avatar
 
Reputacja: 1 Wredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znany
Wkrótce była na miejscu. Chciała podziękować swojemu towarzyszowi za współpracę, jednak zauważyła, że jest on niemalże sztywny. Wystraszona dotknęła jego szyi. Nie wyczuła pulsu. Wstrzymała lekko oddech. W końcu udało jej się zebrać myśli, wziąć cobalta i nóż, a potem wyjść pośpiesznie z wozu. Jednak to nie był koniec.
-O kurwa- wymsknęło jej się pod nosem.
Z Sokoła Maltańskiego została totalna ruina.
Niedługo zjawią się tu pewnie, radiowozy”, pomyślała, „nie mogą mnie zobaczyć z tym trupem w aucie”.
Po chwili namysłu, wyskoczyła z auta i otworzyła bagażnik. Szybko wyciągnęła trupa Rosjanina i go tam wpakowała. Wskoczyła za kierownicę i odjechała z piskiem opon.
 
__________________
"Już, już, bo nie będzie gier wideo..."

Ostatnio edytowane przez Wredotta : 01-07-2011 o 11:00.
Wredotta jest offline  
Stary 26-06-2011, 21:59   #27
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Zbieracie się z miejsc, w które cisnął was wybuch. Do pomieszczenia wpada Dante, za nim jakiś człowiek trzymający igłę

połączoną nicią chirurgiczną z samym Dante, ale szybko wpada do głównej sali.

Na jego twarzy momentalnie maluje się złość, gniew... Coś, co zmienia tego sympatycznego i uśmiechniętego mafiozę w coś

nieodgadnionego.

Odwraca się do was:

- Wy wiecie kto! Kto?!


Dorian podniósł się z trudem i podszedł do Dean, początkowo ignorując słowa Dantego.

-Jesteś cała?- zapytał, pomagając jej wstać.- Polacy.

Odpowiedział Dantemu, wyjmując z kieszeni kopertę z danymi.

-Chcieli nas zwerbować i trochę im nie wyszło. Tutaj są dane twoich ludzi którzy mieli być naszymi celami. Zadzwoń do

nich żeby mieli się na baczności. Mamy też namiar na miejsce gdzie jest facet który to wszystko rozpętał. Albo

przynajmniej był tam niecałe trzy godziny temu.



Zamrugała. Teraz wypadało by powiedzieć "Aua" lub "wa mać", ale nie zrobiła tak. Czemu? Bo to chyba oczywiste, że nie

odzywała się. Skinęła głową Dorianowi. Trochę bolało. Zwłaszcza, że nie była okazem siły fizycznej. Właściwie to była

słabsza niż przeciętny człowiek. Ale co tam, nadrabiała głową. Wstała. Ale nie odezwała się do Dantego.

- Kurwa... Tu jest mój adres i samego Dona. I też Dona Selucciego oraz jego consigliere. Dobrze że z tym do mnie

przyszliście, ale tym Polakom wymierzymy solidny kopniak w odwecie.


Wyjął szybko telefon komórkowy. Gość z igłą, cały czas go szył.

- Szefie, tu Dante. Słyszał już Pan? Tak. Oczywiście, wszystko przygotuję. Mam dwóch wolnych strzelców, wyślę tam

jednego. Do Pana jednego? Dobrze.


Potem zwrócił się do was:

- Szef potrzebuje na dzisiaj szybkiego kierowcy i kogoś kto zinflitruje kamienice tych polaków. Dzisiaj wytłukali

dziesięciu naszych. Dacie radę? Nie szczędzimy zielonych.


Dante zerknął w podane mu koperty:

- Kurwa... Tu jest mój adres i samego Dona. I też Dona Selucciego oraz jego consigliere. Dobrze że z tym do mnie

przyszliście, ale tym Polakom wymierzymy solidny kopniak w odwecie.


Wyjął szybko telefon komórkowy. Gość z igłą, cały czas go szył.

- Szefie, tu Dante. Słyszał już Pan? Tak. Oczywiście, wszystko przygotuję. Mam dwóch wolnych strzelców, wyślę tam

jednego. Do Pana jednego? Dobrze.


Potem zwrócił się do was:

- Szef potrzebuje na dzisiaj szybkiego kierowcy i kogoś kto zinflitruje kamienice tych polaków. Dzisiaj wytłukali

dziesięciu naszych. Dacie radę? Nie szczędzimy zielonych.


Zamrugała. Spojrzała na Doriana. Mrugnęła. I na Dantego. Mrugnęła.

-Ok.-

Odezwała się bodajże pierwszy raz w obecności Dantego. Zamrugała. Mogła prowadzić, to nie problem. Ale nie będzie

wysadzać ludzi. To nie fajne. A zresztą... ona nie była morderczynią na zlecenie.

Zibi westchnął, patrząc na dziewczynę. Uśmiechnął się lekko i puścił jej oko.

-Dobrze... Ale jakiej inflitracji się ode mnie spodziewacie? Mam dziwne wrażenie że wejście tam z tekstem "Cześć,

zapomniałem czegoś" to będzie raczej ostatnia rzecz w moim życiu.

Dante syknął, gdy jego człowiek przebijał mu kolejną ranę igłą.

- Fakt. Wyślę tam jakiegoś Irlandczyka. Ty za to pojedziesz do Selucciego i pokażesz te papiery oraz pozdrowisz go od

nas. We własnym lokalu nie powinien do Ciebie strzelać, jakby co pojedzie z tobą on -
wskazał na szyjącego go człowieka

- oraz tamten koleś spod baru.

Po chwili wrzasnął - Phil, chodź no tu! - machnął ręką, w geście żeby podszedł.



Phil podszedł. Podał wam rękę, za to chirurg, był skupiony na szyciu pokrwawionego boku Dantego.

- To jest Phil, a to jest Louis.

I co? Miała im powiedzieć "cześć"? Stała po prostu i patrzyła po okolicy, lub raczej gruzach. No bo co niby miała

robić?

Dorian skinął głową.

-Drobne pytanko. Czemu pan Selucci miałby do mnie strzelać?- zapytał, biorąc kopertę.

Co jakiś czas zerkał na Dean, która stała i nie odzywała się. Zastanawiał się czy kiedykolwiek do tego przywyknie.

- Ponieważ Donowie są skłóceni. Chętnie bym wam opowiedział nieco z historii Malapartego i Selucci, ale nie czas na to

i miejsce. Powiem tylko, że kiedyś razem pracowali dla rodziny Papalardo. Ale jak zobaczą Louisa, nie powinni do was

strzelać. Ma nie tylko tak zwinne do igły, wręcz jest jak cholerny rewolwerowiec -
szyjący rany Louis, uśmiechnął się

skwapliwie.



- Rozumiem że ty idziesz do Baru Selucciego, tak? A więc ty damo trzymaj ten adres, ale broń go jak... Jak samej

siebie. Jakiś z naszych Cię podrzuci. Wy możecie ruszać, a dla Ciebie zaraz kogoś przyślę.


Zamrugała. I skinęła Dorianowi, że sobie poradzi. Ona tylko prowadzi, to wszystko. Nie więcej, nie mniej. No i co

zrobić, pozostało jej czekać na, o ironio, transport, który zawiezie ją do miejsca gdzie sama będzie robić za transport

i będzie wodzić Malapartego.

Zibowski skinął głową.

-No dobrze. I ten... Weźcie się trochę ogarnijcie. Nie żebym był krytyczny, ale tuż przed wybuchem wpadł tu facet, coś

zostawił i wybiegł. Rozumiem przed atakiem, ale po ataku, brak czujności to samobójstwo. I nie mówię tego złośliwie, od

tego zależy też moje życie.


Skinął pracodawcy głową i ruszył kawałek za Dean, by położyć jej ręce na ramionach.

-Poczekaj chwilę...- z chirurgiczną precyzją uderzył ją kolanem w tyłek. Cios nie był zbyt silny ale sama dziewczyna

podskoczyła po tym lekko. Miał nadzieję że dziewczyna nie kopnie go w odwecie.- Dać, to ty dasz radę, ale jak następnym

razem cię zobaczę masz być cała i zdrowa. To na szczęście.

Z uśmiechem puścił jej oko i rozejrzał się. "Nic, cholera..." pomyślał, zniecierpliwiony. Po chwili wzniósł ręce go

góry, w pozie "Boże, dlaczego ja?!"

-Czy ktoś się tu w końcu ruszy?! Jechać mamy!

Obróciła się i pięścią pacnęła Doriana w pierś. Dosyć mocno jak na nią, niezbyt mocno jak na Doriana, ale na tyle by to

odczuć. Mrugnęła.

-Na szczęście-

Dante po chwili zniknął w pomieszczeniach technicznych, a przy Dean pojawił się chłopak średniego wzrostu o niebieskich

oczach i bujnej fryzurze. Ciebie mam zawieść do Dona? Na jego policzku widać było już zaszytą ranę, niezwykle

profesjonalnie, jak na mafiozę. Chodź, samochód mam na parkingu. Poszedł, nie oglądając się za tobą.

Samochdem okazała się czarna, sportowa Alfa Romeo. Na widok twoich oczu jakie zrobiłaś na widok samochodu, młodzian

zapytał tylko:

- Nazwyam się Jack Foster i zdaje mi się, że chcesz poprowadzić?



Philp i Louis również się zabrali, miny mieli nie tęgie jak wychodzili tylnim wejściem i zmierzali w kierunku parkingu.

Wsiedliście do jakiegoś Forda i ruszyliście.

Zamrugała. Co ona, miała ciągle się odzywać? Tego jej brakowało by jeszcze miała odpowiadać pełnymi zdaniami. I co tak

Ci ludzie chcieli gadać z nią? Nie wystarczy siedzenie koło siebie czy choćby obecność sama? Naprawdę, ci ludzie są...

Usiadła na miejscu dla pasażera. I nie odzywała się. Nie za to jej bynajmniej zapłacą.

Silnik Alfy zamruczał jak rozpieszczony kocur. Ruszyliście powoli w kierunku posesji Dona.


Przez całą podróż milczała. Nie tylko nie chciała się odzywać, ale ten chłopak ją wkurzał. Po prostu, wyglądał jak

pawian mandżurski, jakaś kiepska podróbka Casanovy i w dodatku emanował takim wewnętrznym fuuuuj.

Jack ostro przyciskał na prostych, wchodził elegancko w zakręty i ogólnie nawet Dean była pełna podziwu dla jego

umiejętności, choć sama z pewnością zrobiła by to i tak o wiele, wiele lepiej. Posesja Dona mieściła się w dzielnicy

bogaczy, ze wzgórza z którego kradliście samochód. Nacisnął przycisk, brama sama się rozsunęła. Podjechał pod schody,

wprowadził Cię do pomieszczeń.

- Cześć tato - powiedział Młodzian, do starszego mężczyzny w koszuli i spodniach na pasku, podpierającego się na kuli [/i]-

Mam dla Ciebie kierowcę od Dantego -[/i] wskazał kciukiem za plecy, gdzie po ciuchu szłaś ty.

Szła za tym kolesiem. Jaki był wkurzający, to ciężko zmierzyć. Umiał prowadzić lepiej niż przeciętny człowiek, ale

nadal był jak pawian mandżurski i działał jej na nerwy. Zamrugała. Syn Malapartego? A ten koleś to Malaparte? Czyli jej

główny szef? Zamrugała.


- Dobrze, dobrze... - Malaparte się zmarszczył - Będziesz potrzebna dopiero wieczorem, więc się rozgość. Tam jest barek, kuchnia, tam przeważnie siedzi ochrona i zbija bąki... - zaczął wskazywać palcami pomieszczenia.



Dwie godziny. Tyle jej minęło nim wreszcie ruszyła do pracy. Co robiła przez te dwie godziny? Najpierw zrobiła sobie

herbatę, a potem siedziała. I tak na zmianę, jak skończyła się herbata to robiła następną i znów siadała na kanapie. I

nie odzywała się. Nie miała takiej potrzeby i ignorowała tych, którzy chcieli pogadać. Nie miała zamiaru tego robić.
 
Kizuna jest offline  
Stary 26-06-2011, 22:40   #28
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Dorian z daleka zauważył, iż "Bar Selucci" również ucierpiał, tak jak zapowiadali Polacy w samochodzie. Na całe szczęście karetki już dawno pozbyły się ciał i rannych, a śledczy ruszyli w inne miejsce. W budynku pełno było facetów w czarnych garniturach. Wyglądali groźnie, ale na widok Louisa rozeszli się jak morze czarne przed Mojżeszem.

- Gdzie jest Don? Lub consigliere? - zapytał Louis.

- Don jest u siebie, a consigliere nie żyje. Yakuza go zabiła.

Siedząc na tylnym siedzeniu Forda szuler skrzywił się lekko, zdejmując z siebie brudną marynarkę. W sumie najbardziej wystawna część jego ubioru była brudna jak jasna cholera. Przez tyle czasu w garażu udało mu się jej nie ubrudzić, a po niecałych dwóch dniach roboty nadawała się do pralni. Odłożył ją na bok, ciesząc się że koszula i kamizelka były czyste.

Wychodząc z samochodu rzucił okiem na zebranych.

-Yakuza? Dziwne, bo Polacy od Zawora gadali niedawno że to oni mają zaatakować.- rzucił okiem na mężczyznę.- Jesteście pewni że to Japońce?

- Lokal zaatakowali Polacy, ale Grega załatwili przed restauracją na granicy z Chinatown. Potem wyrzucili kierowcę w lesie za planetarium i uciekli, każąc przekazać pozdrowienia od Yakuzy i że przejmują teren. Ale nie doczekanie ich.

-Yakuza skumała się z Polakami? Czy to zbieg okoliczności?- zapytał, trzymając pod pachą papiery.

- Nie wiemy. Ukradli za to cały łup, jakieś 11 000 tys. dolarów.

-Miejmy nadzieję że się nie skumali ze sobą.- rzucił okiem na ulicę.- No dobra, nie stójmy tu jak osły. Mam papiery dla pana Selucciego.

- Jak mówiłem, nie ma go a jego prawa ręka leży w kostnicy. A co w nich jest?

Louis skinął głową, w razie jakbyś się wahał przekazać te informacje.

-Zdobyczne informacje o głowach włoskiej mafii które chcieli przetrącić Polacy. Z pozdrowieniami od pana Malpartego. Z nadzieją na wspólne rozwiązanie problemu.- Zibi zmarł.- Cholera. Jeśli Don pojechał do domu, to jest w niebezpieczeństwie!

Mężczyzna rozerwał kopertę i pokazał że jednym z celów był adres Sleucciego.

- Cholera... Racja. Mają nawet rozkład jego pomieszczeń i nawet zaznaczone gdzie jego łóżko. Jasna cholera, nie docenialiśmy tego śmiecia, jak nam groził. Dobra! Ja, Mark i Tommy pojedziemy z wami do posiadłości Dona. Pojedziecie?

Louis skinął głową.


Kiedy szli na parking, uwagę Zibowskiego przykuł zaparkowany w rogu parkingu fioletowy samochód. W środku ktoś siedział. I rozmawiał przez telefon.

Zibi lekko znieruchomiał i wskazał na wóz.

-Louie, te bomby które nam dali można była włączyć komórką!- zaczął spokojnie, ale finalnie aż krzyknął. Biegiem ruszył ku samochodowi.- Nie mogliście po prostu zadzwonić do Dona?!

Louis ruszył z Zibim, po chwili cała reszta. Niestety kierowca spostrzegł ich i próbował odpalić samochód. Kaszlał długo i już prawie dobiegli, kiedy samochód ruszył z piskiem prosto na nich. Ledwo uskoczyli, a wszyscy jak jeden mąż wystrzelili w kierunku samochodu, choć właściwie trafiał tylko Louis.

- Szybko, do samochodów. Zadzwonimy w drodze. - wrzasnął ten, z którym Zibi gadał w barze.

Szuler szybko wybrał właściwy numer. Po chwili usłyszał po drugiej stronie słuchawki męski głos.

-Co się dzieje?

-Panie Selucci, jest pan w niebezpieczeństwie! Mają plan pańskiego domu.

-Co? Kto mówi?

Dorian nie zdążył odpowiedzieć. Usłyszał tylko trzask telefonu upadającego na ziemię oraz strzały.

-Kurwa! Już tam są!

Przed domem Dona Selucciego stał jakiś stary bus, a przed nim rozmawiał z kimś przed telefon barczysty łysy koleś w jeansach i górze od dresu. Drzwi do hacjendy były otwarte na oścież.

Zibi zmarszczył brwi.

-Nie zatrzymuj się i jedź na tyły.- mruknął, i zaśmiał się jakby któryś z mężczyzn powiedział coś śmiesznego.

Minutę później wyłonił się zza rogu, dość głośno i ekspresyjnie gadając przez komórkę. Szedł w stronę Rosjanina, wprawnie udając zajęcie rozmową.

-Nie mamo! Ona się nie puszcza! Co?! Mamo, mnie naprawdę nie obchodzi co piszą w tym brukowcu o blondynkach. Co? I że niby co? Nosz cholera. Mamo, nie jestem za stary.- Rosjanin spojrzał z umiarkowanym zainteresowaniem na przechodzącego obok mężczyznę. Zibi zatrzymał się obok ze znudzoną miną.

-Przepraszam, która godzina? Matka jest w Australii i wie pan

Nim byczek zdążył cokolwiek odpowiedzieć stopa Doriana wystrzeliła ku górze, z hukiem zderzając się ze szczęką goryla.
Nauczyciel od shotokanu pokazywał mu tą serię ciosów wiele razu. Stał wtedy na jednej nodze, raz za razem kopiąc manekina w wyznaczone punkty.

-Twarz, splot słoneczny i brzuch.- powtarzał bardzo często. Wtedy Zibi był jeszcze nieopierzonym wyrostkiem, więc mógł tylko marzyć o wykonaniu takiego ataku w płynny sposób.

Teraz spokojnie użył zmodyfikowanej wersji.

-Twarz, krocze, twarz.- mruknął do siebie, a stopa którą wyprowadzał uderzenia ani razu nie dotknęła pomiędzy nimi ziemi. Rusek zwalił się ciężko na asfalt, mamrocząc coś po rusku. Dorian szybko zaciągnął go w zarośla, po czym szybko dołączył do reszty przyczajonej przy drzwiach od piwnicy.

-W środku jest dwóch.- Louis rzucił okiem na szulera.- Co z facetem pod bramą?

-Ciężki wstrząs mózgu i zmiażdżone jaja. To ruscy.- odpowiedział szybko, patrząc na wejście.- Otwórzcie lekko, wślizgnę się do środka.

-Chcesz odwrócić ich uwagę?

-Tak jakby

Zibi uśmiechnął się lekko, przeciskając się przez ledwo uchylone drzwi. W środku piwnicy od razu usłyszał ciężkie kroki kręcących się po niej Rosjan. Mężczyzna spokojnie, praktycznie bezszelestnie, ruszył w stronę pierwszego. Idąc, zdął z półki metalową rurkę zakończoną kolankiem.

BOING!

Dla Doriana uderzenie wydawało się cholernie głośne, mimo że faktycznie było szmerem. Kawał metalu mocno walnął w bok głowy wychodzącego zza rogu dryblasa, powalając go. Zibi chwycił go ręką za kołnierz, kładąc ostrożnie na ziemi. Rurkę zostawił obok ciała. Nie zwrócił uwagi na to że facet był już trupem.

Drugi był nieco czujniejszy. Odwrócił się w chwili gdy Zibowski był już za jego plecami. Prosty cios z przegub pozbawił go broni. Kolejny pchnął na ścianę. Zibi uśmiechnął się tylko, gdy lekko oszołomiony Rosjanin wyjął z kieszeni długi nóż sprężynowy.

-Wypatroszę cię, jebany makaroniarzu.- warknął, pochylając się przy pchnięciu nożem. Dorian szybko przechwycił rękę mężczyzny i wygiął ją mocno do tyłu. Drugą dłonią zakneblował ruskowi usta, gdy jego własnym nożem rozpłatał mu plecy. Krzyk stał się cichym jękiem a potem ciszą. Uduszenie było podobno jedną z najgorszych śmierci. Dlatego Zibi zwyczajnie skręcił mu kark. Po chwili wpuścił do środka oczekujących towarzyszy.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 30-06-2011, 16:21   #29
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jerycho zaklął po polsku widząc zgliszcza. Wysiadł z samochodu pozostawiając jego zamknięcie Aleksandrowi, weszli do restauracji niepewnie szukając kogoś kto udzieli odpowiedzi
Podszedł do nich jeden z ludzi Dantego i zaprowadził w głąb pomieszczeń socjalnych, które nie zostały zbytnio zniszczone. Zobaczyli siedzącego na krześle Dantego, którego owijano bandażem.
półPolak podszedł i ostrożnie położył teczkę z siedmioma tysiakami przed szefem
-Szmal który mieliśmy odzyskać. Poza tym ściągnęliśmy trzech od Selluciego, jeden wyglądał na ważniaka, mamy jeszcze ich brykę. Wygląda na sporo wartą...
- Jasna, cholera... Kompletnie zapomniałem... Kurwa! - przeklinał szpetnie jakiś czas - Tylko jeszcze powiedzcie, że kogoś oszczędziliście...
-Kierowca. Wywaliliśmy go robiąc mu wodę z mózgu. Podaliśmy się za członków yakuzy. Nie widział naszych twarzy, moje dredy upchałem za kołnierz więc ich też nie zauważył.
- Kurwa... Świetnie. Pomyśleliście. Od dzisiaj ściśle współpracujemy z ludźmi Selucciego. Weźcie sobie po tysiaku z teczki za robotę i słuchajcie, bo nowa robota się szykuje - za ścianą pracował ciężki sprzęt, usuwający z szosy kawałki budynku.
- Pojedziecie do tych Polskich skurwysynów i zwiedzicie ich kamienica. Sami jesteście Polakami, więc będzie to łatwe. Nie wiem czy słuchacie radia, ale mamy tu cholerną wojnę. A najlepsze jest to, że Policja jest tak przepłacona, że nic nie robi. Ale uważajcie, jacyś służbiści mogą się znaleźć na ulicach. Jedźcie, rozpoznajcie teren i wróćcie z danymi. Pięć patyków dostaniecie za to!
Jerycho przez chwilę analizował rozkaz, nie był patriotą, zbyt dawno opuścił Polskę, zbyt mało w niej żył, coś w nim drgnęło... ale miał już pracodawcę i jemu pozostanie lojalny. Przynajmniej na razie. Poza tym szmal jak najbardziej się przyda.
-Rozumiem. Zajmiemy się tym. Do kiedy mamy to załatwić? Wolałbym to zaplanować, jeśli się domyślą co i jak to może być nieciekawie a będą się czegoś takiego spodziewać
- Przynieście mi dane do końca tygodnia. Macie tu ich adres - Dante napisał coś na kartce - Przewodzi im jakiś Zawór, czy inna szuja. Na pewno przydadzą mu się najemnicy
-Dobrze. Mamy szukać czegoś konkretnego? Sam plan powinno dać się dostać w urzędzie miasta, jak się odpowiednio posmaruje
- Ludzi, uzbrojenie, ilość, wszystko co uznacie za stosowane.
-Zrozumiane. Swoją drogą...- Jerycho przegryzł wargę, wybrał wcześniej słowa, ale wyleciały mu z głowy. Z resztą nie ważne. Co zrobić z Lincolnem Selucciego?
- Pozbyć się. Nic nie może wskazywać że to wy i że pracujecie dla mnie. Utopcie go w dokach, spalcie za miastem, lub zostawcie w dzielnicy czarnuchów. Ale jak się wyda... Przed Yakuzą mogło Ci się udać uciec, ale przed Włochami nie będzie tak lekko.
-Rozumiem. Murzyni dostaną brykę. Ta metoda najmniej się rzuca w oczy. Jeśli to wszystko to nie będę już przeszkadzał...
- To wszystko. Wyjdźcie tylnymi drzwiami - wskazał rękę na drzwi za sobą.
Jerycho jeszcze tylko szybko odliczył po obiecanym tysiaku i wyszedł razem z Aleksandrem
-Do widzenia szefie, aha... ostatnie pytanie, bo jeszcze nie połapałem się we wszystkich zasadach. W razie potencjalnej porażki kończymy w betonowych bucikach, czy po prostu nie dostaniemy wypłaty i zepsujemy sobie opinię?
Szef uśmiechnął się życzliwie
- Buciki wyszły z mody. Teraz Don obcina ludzią nogi w kolanach, mieli je i karmi nimi swoje Amstafy, każąc na to patrzeć biedakowi przykutemu do krzesła. A potem się wykrwawia, jak większość... Ale nie będę was zanudzał. W razie porażki z Polakami, nie ma kasy. W razie porażki i przyznaniem się, co zrobiliście ludziom Selucciego, dostanie swoje buciki.
Jerycho pomyślał chwilkę, po czym kiwną głową
-No to do widzenia. Wrócimy gdy dowiemy się co i jak.



-Dobra. Jakiś pomysł? Jak to zrobimy?
- Ile byłeś w Polsce? Ja całkiem niedawno.
-Do szesnastego roku życia- powiedział Jerycho idąc na parking - Potem... wyemigrowałem do Ameryki. Jakiś rok temu spędziłem w niej 3 miesiące u rodziny.
- Czyli ja byłem dłużej bo miesiąc temu wyjechałem, a mam 28 lat. Ale języka nie zapomniałeś, mam nadzieję?
-Znam wszelkie przekleństwa, co najwyżej z nowymi słowami mogę mieć problem- odpowiedział już po Polsku z niemal czystym, ojczystym akcentem
- Dobra, przecież nie idziemy na przemówienie, nie? - zaśmiał się Aleks.
-No... w każdym razie nie teraz. Odstawmy Lincolna jak najszybciej do getta. Potem zajrzyjmy poinformować właściciela knajpki o tym, że nie ma już długu. Taki sprzymierzeniec jak najbardziej się może przydać. Potrem zajrzymy na Kingdom Alley, dobrze?
- Oczywiście - odpowiedział Aleksander i ruszył ze schyloną głową w kierunku lincolna.
Droga nie trwała długo. Nie mieli żądnych problemów, choć w pewnym momencie dostali gęsiej skróki gdy policja kazała zjechać na pobocze, na szczęście nie im, a jeepowi tuż przed nimi. Zostawili piękny samochód z kluczykami w stacyjce w getcie.
-Aż serducho boli, co?
- Trochę, ale ja wolę bardziej sportowe jak nasz przydziałowy wózek. Dobra czyli teraz do knajpy? No to idziem.
-Czekaj. Przeszukajmy brykę. Lepiej wiedzieć co zostawiamy.- Jerycho zaczął od schowka. Był w nim glock, dwie paczki fajek i zapalniczka Zippo.-Palisz?
- Nie i nie będę mieć zamiaru na razie - zaśmiał się.
Jerycho wzruszyłramionami i zostawił papierosy na miejscu, samą zapalniczkę wziął. Zippo są fajne. Mają klimat. Glocka schował do kieszeni. Dalej sprawdził czy czegoś nie ma pod siedzeniami. Jakies papiery. Zaczął czytać
-Sprawdź bagażnik
- Dobra - sięgnął pod deskę rozdzielczą po dźwignię od bagażnika. Mechanizm głośno pyknął i Aleks podbiegł do klapy szarpiąc ją do góry. Koło zapasowe, jakaś skrzynka z narzędziami, pudło z jakimś płynem, chyba do szyb i reszta nic niewartego złomu.
- Nic ciekawego, mój dziadek to miał w trabancie wszystko bo cholera samochody były zawodne więc trzeba było wozić wszystkie części wymienne, które były na tyle delikatne, że rozsypywały się po jakimś czasie - westchnął.
-Śmieci. Faktury na krzesła i stolik do restauracji.- Wrzucił na swoje miejsce- Dobra. Chodźmy.
Aleks uderzył klapą tak by się zamknęła, zerknął do srodka czy nic nie zostawił i zamknął drzwi zostawiając kluczyki w stacyjce.
- Ktoś będzie mieć farta jak zobaczy takie cacunio z kluczykami w środku - zauważył Aleks
-A potem dorwie go Selluci i nie będzie się tak cieszył...



Szli chodnikiem omijając ludzi z różnych środowisk; zwykłych robotników, emerytów, dzieci. Czuli, ze wreszcie mogą się uważać za prawie prawnych obywateli. Trafiali czasem na jakiś pojedynczych żebraków, ulicznych grajków, inaczej ludźmi, którymi oni kiedyś byli... Kiedyś.
Knajpa nie zmieniła jakoś swojego wyglądu. Weszli do środka, a ta sama dziewczyna, którą Aleks podejrzewał o bycie córką właściciela, patrzyła się z lekkim strachem na nowoprzybyłych. Zduński lekko skłonił głowę uśmiechając się lekko. Doszli do drzwi właściciela i jeden zapukał.

- Proszę - dało się słyszeć jakiś zrezygnowany i podpity głos
Weszli do środka
-Dobry wieczór.- Jerycho lekko skłonił głowę w swoim geście- Nie przeszkadzamy?
Na biurko Browna leżały dwie puste butelki whisky i napoczęta burbona. Popatrzył na was wzrokiem, jakby starał się przypomnieć skąd was zna:
- Aaa... To wy... Czego chcecie?
PółPolak się usmiechną
-Przyszliśmy powiedzieć, że pana dług został spłacony. Nie musi się już pan obawiać Malpartego
- To *hick* dobra wiadomość...
Jerycho nie dał po sobie poznać zawodu... może nie oczekiwał tego, ale gdy spełniał dobry uczynek bardzo lubił oglądać radość. Cóż... może Brown jest zbyt pijany by zrozumieć co na prawdę to oznacza
-Dostaniemy coś do jedzenia? Jesteśmy głodni po całym dniu
- Taa... Moja córka... To znaczy pracownik... Dziewczyna za kasą coś wam poda... - chwiejnym krokiem wyszedł na korytarz - EMI! - wrzasnął - Podaj coś moim gościom i nakryj stolik!
Jerycho się uśmiechnął lekko. Widać Aleks ma instynkt
-Chodź przyjacielu- półPolak klepnał fullPolaka w plecy- dziś ja stawiam
Poczekał aż stół będzie gotowy i usiadł przy nim
Aleks spojrzał na niego z lekkim podenerwowaniem i mruknął
- Ależ nie mój kompanie, dziś ja chcę zapłacić - wskazał lekko głową za drzwi w kierunku głównej sali tam gdzie przebywała dziewczyna.
-Skoro nalegasz- teraz uśmiech już był szeroki
Jerycho przejrzał menu i zamówił kurczaka z orzechami z sosem czosnkowym, do tego zestaw surówek i frytki
- Dobrze - powiedział Aleks siadając i zerkając na menu - To ja sobie zamówię... Dużą porcję frytek i panierowany filet rybny, do tego duża cola, dziękuję - zwrócił się do dziewczyny.
-A racja, dla mnie jeszcze colę i setkę szkockiej
- Zaraz ktoś to Panom poda - poszła w kierunku kuchni
- Em Jerry... Mogę tak mówić? Coś wspominałeś o tym, że nie lubisz Yakuzy. Jeśli mogę spytać dlaczego?- mruknął do towarzysza tak, aby nikt inny nie usłyszał
PółPolak na dwie sekundy wybuchł cichym śmiechem
-Jeszcze nikomu nie przyszło do głowy mnie tak nazwać, ale tak. Masz rację. Mam u nich niezłe tyły. Ostatni rok mojego życia był dosyć... intensywny.- Rozejrzał się czy wokół nikogo nie ma- Głupia historia. Znalazłem z kolegami paczkę koksu. Yakuza się po niego zgłosiła proponując 100 kafli. Potem jeszcze kilku innych chętnych. Każdy chciał naszą paczkę. Połowę nam ukradli podczas napadu na bank. Drugą połowę dwójka z tych "przyjaciół", bydlaki już nie żyją. Yakuza uznała, że ich oszwabiliśmy. A potem dowaliłem. Uciekałem przed nimi. W końcu się skończyło na zapasach w szambie z jednym z ich miejscowych szefów. Utopiłem go w gównie. Więc nic dziwnego, że mam u nich tyły. Też bym się wściekł na ich miejscu, a wiesz jak mają żółtkowie. Mocno ich dziabnąłem w honor, a po prostu walczyłem o życie
- Gdzie znalazłeś tą paczkę?
-Nie uwierzysz... spotkaliśmy się na lotnisku. Już dziwne, bo to był przypadek. Jeden z nich miał pożyczony samochód. Prochy były w bagażniku. Do dziś nie mam pojęcia skąd się tam wzięły
Aleks na chwilę zamilknął - Może ktoś się chciał pozbyć tego i wpakował to do bagażnika i pożyczył komuś obcemu czyli twojemu kumplowi.
-Nie mam pojęcia. Sądzę, że utopienie w rzece byłoby prostsze. Z tego powodu jestem tutaj. Przez to ostatnie miesiące spędziłem w tamtym magazynie. Wiesz, że mam na koncie całkiem ładne pieniądze? A mimo to kąpałem się w rzece i wybierałem żarcie ze śmietnika.
Jerycho zauważył kelnera, który właśnie przyniósł zamówienie i najwyraźniej czekał na napiwek. Wygrzebał z portfela 10 dolców... dziś jest bogaty, więc może się zachowywać jak bogacz.
- Proszę, przyjacielu, jak będziesz później zabierał talerze to poproś to miłą dziewczynę, która zbierała zamówienia od nas - Aleks sięgnął do kieszeni i dał mu 20 zielonych.
Chłopak z zaskoczeniem spojrzał na 30 dolców.
- Oczywiście proszę Pana! - prawie krzyknął z radości.
-Fajnie być bogatym- zaśmiał się Jerycho gdy kelner odszedł kilka kroków
- Noo, całkiem inne życie, nie? Takie przyjemne uczucie mieć przy sobie parę dolców i tak rozrzutnie je rozdawać za byle co. Wracając do rozmowy. To dlaczego nie wypłaciłeś tych pieniędzy skoro były twoje? Ominąłbyś tyle przykrości...
-Bo yakuza by mnie odnalazła. Mają wtyki wszędzie. Na pewno śledzili moje konto bankowe. Wolę żreć wyrzucony ogryzek z jabłka, niż piach. Mam jeszcze powód by żyć
- Chyba jakiś bardzo mocny powód, skoro zgodziłeś się na takie coś - Aleks mówił głosem jakby trochę podziwiał kolegę.
półPolak się uśmiechną
-Tak. I dosyć oczywisty, jak myślisz, co to może być?
- Dziewczyna?, założenie rodziny? Nie wiem.
-To pierwsze. Choć nie wiem czy mam na co liczyć... Zostawiłem ją niemal bez słowa. Nie miałem czasu, yakuza się nie cacka, nie daje czasu się pożegnać
- Współczuję - zamyślił się - Wiesz ja to w sumie nie mam po co żyć. Dziewczyny nie mam, ale rodzinę w Polsce tak choć nie wiem czy chcę tam wracać. Pierwszy powód: Tu mam szansę się dorobić, a tam w życiu, drugi powód to to, że w listach kłamałem im w żywe oczy pisząc, że wynająłem sobie mieszkanie, mam pracę w dobrym barze bo z zawodu jestem barmanem, zarabiam dużo szmalcu i w ogóle, a tak naprawdę spałem w jakiejś ruinie, praca to było istne piekło, w ogóle nie płacili nie licząc siniaków na ciele.
Wiem, jestem tchórzem, ale co miałem pisać? W końcu to oni mi zafundowali wyjazd, a ja mam im wyrzucać wszystko co mnie spotkało?
-Trza było zgłosić się do mnie to bym im wlał i po sprawie- uśmiechnął się od ucha do ucha - Ja przez całe życie uciekam. Z Polski tez uciekłem do Ameryki.
- Uciekłeś z Polski? A nie wyjechałeś w poszukiwaniu zarobku?
-Nie... Od zawsze byłem gangstaboy... narobiłęm sobie tyłów w Krakowskiej mafii... wiem, brzmi kretyńsko, ale jednak byli niebezpieczni
- No, mafia to mafia, ale nazwa rzeczywiście głupia - zaśmiał się - To ty w sumie całe życie na walizach i ogarnięty strachem, że ktoś ci w nocy gardło poderżnie? Nieźle, ja bym się załamał.
-No... nie do końca całe życie. Czarni, bo tak się oni nazywali, bardzo oryginalnie swoją drogą, zostali w pewnym momencie rozbici. To miałem chwilę spokoju, potem te prochy... Hah... nawet nie miałem czasu szkoły skończyć.
Ale za to potrafię się lać- uśmiechnął się- swego czasu dorobiłem się na nielegalnych walkach.. przy moich rozmiarach miałem przewagę.
- Wiesz co? Czasem sobie myślę, że te szkoły są robione dla jakiś idiotów, skoro zobacz jak my się tu praktycznie bez wykształcenia dorabiamy. Nie dość, że zabijamy tych złych to dostajemy za to kasę więcej niż policja plus łapówy - Zduński przybrał akcent rozmarzonego dziecka.
Znowu krótki i wesoły, choć cichy śmiech. Jerycho zrobił przerwę na zjedzenie udka kurczaka. Miał zamiar rozkoszować się porządnym jedzeniem
- Ja też się chciałem nauczyć bić, ale rodzice gadali, że to tylko bandyci robią i posłali mnie do nowo otwartej szkoły bo potrzeba było kogoś kto by drinki nalewał burżujom w bogatych restauracjach - mówił szybko i z pełnymi ustami co jakiś czas plując resztkami jedzenia na stół - Przepraszam - i zaczął gryźć zawartość ust.
-Ale za to ryzykujemy życiem. Całkowity no offence, ale gdyby nie fakt, że już zabijałem i potrafię strzelać oraz pewna dawka szczęścia by się nie udało i byśmy mogli skończyć sześć stóp pod ziemią. Jednak niewielu ludzi jest zdolnych do pociągnięcia za spust, a nawet jeśli są to nie zawsze chcą to robić. Co jak co, ale ja planuję się dorobić i rzucić to w cholerę. Mam nadzieję, że nie będzie z tym problemu. Wydaje się, że to całkiem "uczciwa" mafia. Bałem się, że jednak skończymy z bucikami w razie porażki
- Ja się cały czas boję, ale widzę, że nasi pracodawcy są w porządku. Ej, ciekawe gdzie nam dadzą pokój do spania bo chyba w tym warsztacie nie będziemy spać.
-Zawsze możemy nocować w Grand Hotelu- zaśmiał się półpolak pijąc szkocką
Dobrał sie do surówek i zaraz talerz był prawie pusty. Jeszcze resztki frytek
-Jak chcesz poderwać córkę Browna to zacznij od przeproszenia za telefon
wyraz twarzy sugerował, że jest to wesoły docinek
W tym momencie podeszła dziewczyna z chłopakiem, który zaczął zbierać puste talerze:
- Czego Panowie sobie życzą?
Aleks zaczął jeść z niewiarygodną szybkością. Kiedy skończył wytarł się papierową chusteczką będącą na podstawce na stole i dopił colę.
-Macie jakies lody?- zapytał Jerycho
- Mamy. Czekoladowe, wanilię, truskawkę i orzechowe.
-To ja poproszę porcję waniliowych i czekoladowych
- A Pan? - spojrzała na Aleksa z wypchanymi policzkami, jak chomik.
- Ja - przełknął na siłę - Chciałbym już zapłacić, za lody kolegi również. Więc tak - nie pytając się o sumę wyciągnął 300 dolarów - To za jedzenie - wręczył jeden banknot - To jest napiwek dla pani - wręczy drugi banknot - A to da pani szefowi za telefon - wręczył trzeci banknot - Reszty nie trzeba, dziękuję.
-Aleś się burżuj zrobił- zaśmiał się półPolak po polsku
-A tej co?- zapytał się bardziej powietrza niż kogokolwiek innego Jerycho gdy znów nikt nie słyszał
Nagle Aleks spostrzega że koło stolika leży zmięta kartka. Podniósł ją i rozwinął. W środku starannym pismem był napisany numer telefonu i podpis: Emi.
-Co tam masz?- Jerycho również ją spostrzegł podążając za spojrzeniem skupionym kolegi
- Ulotka o szybkiej i fachowej wymianie kół - mruknął nie ruszając głową - Przyda się jak kupię sobie brykę - i pośpiesznie schował kartkę do kieszeni spodni mając na twarzy lekki uśmiech po którym można był wszystko poznać.
-Ło... to masz farta stary... - nie wysilił się na jakąś zabawną ripostę, bo dobrał się do lodów... jak dawno ich nie jadł!
Gdy skończył otarł usta serwetką
-Dobra. Idziemy? Mam jeszcze coś do załatwienia
Aleks wpatrywał się w okno rozmarzony. Odpowiedział po chwili - Tak, tak już idziemy - wstał i zasunął krzesło czekając przy drzwiach na kolegę.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 01-07-2011 o 15:23.
Arvelus jest teraz online  
Stary 01-07-2011, 14:10   #30
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Wychodząc z knajpy Jerycho zaczął omawiać dalszy plan dnia.
- Jak nadłożymy trochę drogi to zahaczymy o restaurację Selluciego. Zabierzemy samochód. Jednak nie jest nasz. Wolę unikać wszelkich spięć z szefem.
- Ehem - zatwierdził Aleks - A czym chcesz się tam dostać?
Jerycho uśmiechnął się od ucha do ucha. Wyciągnął telefon i wystukał numer
- Dobry wieczór. Proszę przysłać taksówkę pod tą restauracyjkę na Silver Avenue. Tak. Dziękuję. Do usłyszenia - zamknął telefon- Jeden koleś jest dwie przecznice stąd. Zaraz będzie.
- Teraz ty płacisz, ja się już wystarczająco spłukałem, a mam zamiar kupić sobie chałupkę więc wiesz - uśmiechnął się Aleks.
- Jasne... ale nie spodziewaj się takiego napiwku, jeśli nie będzie to jakaś fajna dziewczyna.
Po chwili już jechali. Niestety kierowcą był gruby, krzywo ogolony arab. Nie było to daleko.
- 19.50 - burknął, Jerycho dał mu dwudziestkę.
- Do widzenia. Dobra. Samochód zostawiliśmy...
- Co?! No ja nie pamiętam gdzie, z tego wszystkiego już zapomniałem.
Jerycho zrobił brzydki, półteatralny grymas
- Dobra. Po kolei. Wyjechaliśmy za tym Lincolnem. Oni stanęli tam. Dokładnie naprzeciw restauracji. My wtedy zostaliśmy z tyłu - Jerycho się obrócił ze wzniesioną ręką i wskazał palcem na coś nieokreślonego. Sam jeszcze nie wiedział gdzie on wyląduje. Znów się skrzywił gdy zobaczył, że stoją tu ze trzy samochody które wyglądają tak jak ten którym jechali... przynajmniej dla niego. Może to nie męskie, ale Jerycho nigdy nie interesował się samochodami. Ledwo rozróżniał marki.
- Któryś z tych...
- Cóż pozostaje tylko to - i wyciągnął kluczyki. Ruszył do pojazdów, do zamka od drzwi wsuwał kluczyk i przekręcał. Pierwszy nie, ale drugi samochód okazał się tym jedynym. Z ulgą Aleks otworzył drzwi i wsiadł za kierownicę wołając Jerycho do siebie i w międzyczasie otwierając zasuwką drugie drzwi.
Jerycho wszedł i usiadł zapinając pasy...

- O. Zatrzymaj się przed tym lombardem. Jeszcze otwarty?- półPolak prawie wyskoczył z samochodu i zatrzymał w drzwiach wychodzącego właściciela. Chyba był żydem. Z resztą nie ważne.
- Dzień dobry. Proszę jeszcze nie zamykać.
- O co chodzi? - burknął grubas
- Chcę odebrać coś co tu zostawiłem.
- Jeśli mniej niż stówa to złaź mi z oczu.
- Dwa tysiące, ponad.
- Dobra. Właź.
Aleks nie wiadomo dlaczego ruszył za kolegą i grubawym żydem. Zamknął tylko wcześniej samochód.
Właściciel lombardu zapalił światło, wszedł za ladę i wyciągnął oczekująco rękę. Jerycho wyjął zza pazuchy jakiś papier. Był pognieciony, nieco poplamiony. Żyd go przeczytał. Zacisnął pięść i uderzył w ladę. Zaczął kląć, po swojemu, angielsku, niemiecku i jeszcze w kilku językach spotykanych w stanach.
- Dobra. Zróbmy tak. Zachowaj swoje dwa tysiące, dorzucę jeszcze trzy ale podpiszemy umowę w której się zrzekasz tej kretyńskiej laski.
- Czemu miałbym to zrobić?
- Bo zapłacę ci trzy równe kafle. To dużo pieniędzy.
- Nie. Chcę moją własność.
- Cztery.
- Nie. Pięć.
- Wypchaj się pan i wypełnij założenia umowy.
- Mam kupca który płaci dziesięć tysięcy. Tylko to musi być moje. Z dwoma tysiącami które dałem ci za to wcześniej masz już siedem tysięcy. To dobry interes.
- Dałeś mi półtora tysiąca. On jest warty znacznie więcej. Masz tu swoje dwa tysiące, dziesięć dolarów i czternaście centów i oddawaj.
Żyd poszedł na zaplecze wciąż klnąc. Po chwili wrócił z... laską. Hebanowa, szeroka laska zakończona srebrnym, zdobionym obiciem. Jerycho położył na ladzie odliczoną kwotę. Grubas na kalkulatorze policzył ile powinno być, potem policzył pieniądze. Wszystko się zgadzało. Nie mógł się przyczepić. A Jerycho wyglądał jakby zaraz miał się wzruszyć.
- Wszystko dobrze... - warknął. Wyciągnął jakiś formularz spod lady. Wypełnił go w dwóch egzemplarzach. Jeden podpisał.
- Tu ty się podpisz. - Jerycho nie protestował. Zabrał ten należący do niego - A teraz się wynoście. Raus!
Jerycho kiwnął głową.
- Interesy z panem to czysta...
- Won!

Wyszli. Żyd wściekły poszedł dalej wcześniej zamykając lombard na klucz.
Jerycho gapił się na laskę jak zahipnotyzowany. Widać było radość w jego oczach.
- Dobra, teraz już nie czaję. Co to jest? Bawisz się w jakiegoś milionera w meloniku i będziesz tą laseczką machał na wszystkie strony? Tyle kasy za takie coś? - zapytał się Aleks nieco zdezorientowany.
Jerycho był wyraźnie wniebowzięty. Jakby właśnie był na etapie bajki “i żyli długo i szczęśliwie”
- Chodź. Pokażę Ci.
Zaprowadził Aleksa w jakiś zaułek. Chwycił laskę w połowie i na końcu wyciągając przed siebie. Ścisnął. Zdała się lekko zapaść. Przekręcił dłonie i zaczął powoli rozsuwać. Pojawiło się pęknięcie 30cm od końca za który trzymał. Pęknięcie stało się szczeliną. W której Aleks dostrzegł blask latarni odbity od metalu. Jerycho szybkim ruchem rozstawił ręce. W lewej trzymał wciąż laskę, tylko o stopę krótszą, a w drugiej miecz. Przypominał krótką, nie zagiętą katanę.
- Ryuketsu no kami, krwawy bóg. Ostrze sprzed niemal stu lat, a wygląda jak nowe. Arcydzieło kowalstwa. Piękny miecz. Po złożeniu nie da się rozpoznać. On jest mój. Warty jest więcej niż te dziesięć tysięcy. Znacznie więcej. Ale byłem zmuszony go zastawić. Te półtora tysiąca to była czysta kpina. Ale nie miałem wyboru. Miałem jeszcze miesiąc na wykupienie go. Potem należałby do tego grubasa.
Elegancko złożył broń tak, że znów była hebanową laską i oparł się na niej.
- Eeeee, ja myślałem, że trzymasz tam diamenty... Takie coś można kupić w sklepie z badziewiem za 5 dolców. Nadal uważam, że za dużo kasy na to wydałeś. Przykro mi, że jestem taki ograniczony.
Jerycho się skrzywił, ale to było po prostu rozczarowanie. Na zasadzie “chciałem się pochwalić, ale nie wyszło”
- Cóż. To nie ograniczenie, a po prostu inne zainteresowania. To ostrze mam od kilku lat. Bardzo przydatne. Policja nigdy nie skojarzyła co to jest. Dzięki srebrnej głowicy nawet przez kontrole przejdzie, bo powiem, że to ona powoduje brzdęk czujników. Gorzej na lotnisku, bo tam prześwietlają. Tak czy siak ja jestem zadowolony.
- Dobra, nieważne. Jedźmy do tych polaczków.
- Lepiej to odłóżmy to jutra. Ta akcja będzie znacznie bardziej niebezpieczna, bo będziemy na ich terenie. Trzeba to zaplanować. Jeśli się domyślą to nie uciekniemy. Poza tym ja nie jestem dobry w takich podchodach.
- Dobra to gdzie teraz?
- Z Grand Hotelem bym nie przesadzał. Jakiś zwykły, czysty motelik wystarczy.
- A gdzie takowy jest?
- Ty tu chyba krótko jesteś... Mamy tu ze trzy w pobliżu. Nigdy w nich nie spałem, ale zdarzało mi się przeglądać śmietniki za ich jadalniami. Nie uwierzysz ile ludzie dobrego żarcia wyrzucają... no dobra. Możesz uwierzyć. Najbliżej jest Bearbeer przy Halloway Alley.
- No miesiąc tu jestem, no trochę dłużej. Dobrze, to jedziem. A i jak coś, bierzemy oddzielne pokoje, żeby wiesz... No, bierzemy oddzielne pokoje - i skupił się na jeździe.
Jerycho zaśmiał się
- Wiesz... zawsze możemy udawać kochanków. W końcu Ameryka to kraj baaardzo tolerancyjny...
- Miałem okazję się przekonać na własnej skórze...
- Nie no, w razie czego by się powiedziało, że jesteśmy braćmi, ale możemy plan obgadać jutro podczas śniadania. Na następnych światłach w lewo.
- Oczywiście.
Na miejscu byli koło 10tej. Motel jak motel. Kształt kanciastego U z niewielkim “dziedzińcem”. Dwa piętra, na każdym szereg pokoi z łazienkami. Na parterze stołówka. Oczywiście dodatkowo płatna.
Dostali dwa pokoje na piętrze.
- A swoją droga to Ryuketsu mógłbym sprzedać za dobre piętnaście tysięcy nie szukając długo kupca. Dobranoc. Widzimy się jutro na śniadaniu. Dziewiąta?
- Dobra, dobra, nie koloruj tak tej laseczki. Może być. Do jutra - i zniknął za drzwiami swojego pokoju.
Jerycho, wbrew temu co starał się sobą reprezentować, nie był w stanie zrozumieć wartości tej broni. W końcu pokręcił głową i sam zamknął się w swoim pokoju zostawiając klucz w drzwiach. Wziął długi prysznic i poszedł spać.
Natomiast Aleks musiał załatwić jeszcze jedną sprawę. Podszedł do stolika, na którym spoczywał czarny telefon, pogrzebał w kieszeniach i znalazł kartkę z numerem do pierwszego człowieka, który mu pomógł i podniósł słuchawkę mówiąc:
- Proszę połączyć z numerem... - i tu wyraźnie recytował cyfry.
- Tak, kto mówi? - odezwał się głos w słuchawce.
- Dobry wieczór, ja jestem tym panem, który sprawdzał stan waszych pryszniców w restauracji. Obiecałem, że zadzwonię więc dzwonię, przepraszam tylko, że o tej porze.
- Nic nie szkodzi, z żoną telewizję oglądam. O co chodzi? Masz dla mnie lepsza robotę?
- Właśnie dzwonię czy na pewno ją chcesz bo jest trochę ryzykowna, ale pieniądze z niej są wielkie.
- Co masz na myśli?
- Chciałeś kiedyś być człowiekiem, który pomaga w długach? Czyli jedziesz, pytasz się czy już możesz zabrać dług, jeśli nie to ustalasz inny termin lub inne warunki i odjeżdżasz.
- Jeśli nie to powiedz chociaż czy umiesz jeździć samochodem?
- Umiem jeździć, mam nawet prawko. Czy chodzi panu o lichwiarstwo?
- Hmmm, coś bardziej lekkiego, zero strzałów, zero bijatyk. Tylko mocna gęba.
- Ewentualnie mogę ci załatwić robotę np. kierowcy szefa restauracji albo coś podobnego.
- Tylko musisz mi powiedzieć czy się zgadzasz.
- Nie ma sprawy. Umiem całkiem względnie prowadzić samochód... I mam prawo jazdy, ale chyba już to mówiłem.
- Dobrze, czyli jutro dam ci znać co i jak dokładnie.Tak?
- Dobrze.
- Czyli to wszystko, dziękuję i życzę dobrej nocy.
Położył słuchawkę na aparacie i ruszył do łazienki. Wziął prysznic i w międzyczasie zastanawiał się czy mógł lepiej trafić. Zaczynał już normalne życie, wreszcie będzie mógł napisać tylko prawdę w listach do rodziny. Aż chciało mu się śpiewać. Ma jeszcze tyle kasy do wydania, pierwsza myśl jaka wpadła mu do głowy oprócz własnego mieszkania to zakup rozpylacza, jakiś Colt, albo coś.
I pełen radości położył się spać mając sny, których nie warto tu wymieniać.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172