Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2011, 22:55   #227
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Jest całkiem nieźle. Pomyślała Era D’an robiąc kolejny rozpaczliwy unik przed ostrzem Ennriana. W sumie póki miała głowę przytwierdzoną do reszty ciała był wręcz cudownie. Pytanie jak długo to jeszcze miało potrwać.
Nigdy nie miała najmniejszych wątpliwości, co do swoich umiejętności w dziedzinie szermierki. Caprice też nie umiała ich podsumować bez rzucania mięsem. A rozjuszony mroczny atakował z siłą rozpędzonego rankora. Był przeciwnikiem stanowczo ponad jej kaliber. Jakby na dowód ostrze mrocznego wizgnęło w powietrzu i bardziej za sprawą cudu niż jej zaplanowanej obrony zatrzymało się na fioletowym ostrzu tuż przed jej twarzą. Impet ciosu sprawił, że nawet nie wiedziała, kiedy zrównała się z gruntem. Płynąc z prądem odturlała się kawałek i zwinnie stanęła na nogi plując przy okazji piachem.
W sam raz żeby zobaczyć fajerwerki. Wielkie bum i latający kawałek czarnej szmaty zarył gdzieś nieopodal. Zdaje się, że chłopcy wreszcie dobrali się do działek. Cofnęła się dwa kroki, miała szczery zamiar wynieść się stąd zanim Enniran podniesie się z ziemi. Wtedy coś błysnęło. Znajoma srebrna rękojeść w nieruchomej dłoni.
Chodź tato! Zawołała w duchu wyciągając rękę. Cylinder poderwał się z miejsca i koziołkując w powietrzu już po chwili znajdował się w jej dłoni. Znajomy kształt, faktura i łagodna obecność. Jak dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Poczuła jak wzruszenie skleja jej gardło. Nie dobrze, jeszcze nie teraz. Zostało jej tylko kilka metrów do statku.

Kiedy wpadła na pokład znalazła pierwsze siedzenie opadła na nie i pozwoliła nerwom opaść. Serce kołatało się w piersi Ery jakby chciało wyrwać się z klatki żeber. Mięśnie w jednej chwili zapiekły składając się w jedną wielką skargę zmęczonego organizmu. Zamknęła, więc oczy i wsłuchiwała się w swój własny oszalały puls.
Ledwie usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi, potem coś łupnęło na stołku obok. Kiedy uchyliła powieki zobaczyła mistrza Karnisha z twarzą skrzywioną bólem oraz Tamira oddalającego się w stronę kokpitu. W tej samej chwili zastartowały silniki statku.
Przeżyliśmy. Ulga była wręcz obezwładniająca. D’an czuła jak przepełnia całe jej ciało, przepełnia je lekkością. Przez chwilę nie mogła wręcz oddychać. Było po wszystkim. Otworzyła oczy i spojrzała na Karnisha. Nie wyglądał najlepiej, jednak w Mocy nie wyczuwała zagrożenia życia.
- Chodź – powiedziała podnosząc się z jękiem wyczerpanych mięśni. – Obejrzymy dokładniej co nowego sobie potłukłeś.
Podała Jedi rękę i dźwignęła go do pionu. W tej samej chwili gdzieś w oddali usłyszała kroki. Pospieszne tup tup po pokładzie, jakby ktoś biegł.
Lodowata obręcz zacisnęła się jej wokół serca. Coś było nie tak. Nie wznosili się chociaż silniki pracowały.
- Co znowu – jęknęła zrozpaczona.
Poszli ale do kokpitu gdzie równie zaskoczony Tamir wpatrywał się w przyrządy. Zaraz za nimi dotarł tam Ziew gramoląc się po drabince ze stanowiska strzelniczego. Gdzie jest Kastar?
Ledwie zdążyła sformułować tą myśl kiedy usłyszała:
- Nie! - Irton oddalił się szybko, szybciej niż sądziła, że jest w stanie.
Potem wszystko było jak w koszmarnym śnie. Czarna sylwetka z palcami rozczapierzonymi jak szpony i Kastar pędzący w jej strony, tak jakby zamierzał się spotkać ze śmiercią. Ktoś coś krzyczał ale nie przebiło się to przez jedną uporczywą myśl.
Dlaczego go nie dobiłaś kiedy miałaś szansę idiotko?
Uciekła. Nawet nie pomyślała żeby zakończy życie Ennriana. To było zbyt sprzeczne zasadom w które całym sercem wierzyła. A teraz patrzyła tylko bezsilnie na to jak jeden z jej przyjaciół zderza się z mrocznym. Statkiem gwałtownie zarzuciło, Tamir szarpnął sterami by ponownie postawić maszynę. A potem był błysk, łomot, wybuch połączony z krzykiem w Mocy. A potem była pustka. Ktoś umarł. Seria zdarzeń które wrył się jej w umysł.
- Startuj – powiedział Karnish wracając na mostek. Twarz miał bladą, zmęczoną, w jedne chwili przybyło mu trochę lat.
Nie ten sen się już skończy. Chcę się obudzić. Pomyślała.

***

Era zatrzymała się przed drzwiami kokpitu z apteczką w rekach. Zapukała delikatnie we framugę czekając aż Torn przyjmie do wiadomości jej obecność. Nie chciała przeszkadzać.
- Masz chwilę? – spytała sugestywnie pokazując mu pateczkę.
Pilotaż przez nadprzestrzeń nie należał do wymagających. Właściwie to cała praca Tamira polegała teraz na siedzeniu i wpatrywaniu się w świetlne smugi za iluminatorem. Zajęcie to na chwilę przerwało pojawienie się młodej Jedi, a Zabrak skinął tylko głową, czekając aż podejdzie bliżej.
- Nie będziesz miała przy mnie za dużo roboty. - stwierdził. - Możesz tylko ponownie zająć się nogą.
Usiadła nieśmiało na fotelu obok.
- Czas najwyższy zmienić opatrunek... - przez chwile milczała przeglądając zawartość apteczki. - Jak się czujesz... poza nogą?
- A jak się mogę czuć? - zapytał wzruszając ramionami. - Chyba tak samo przybity i bezradny jak wszyscy.
Tak, to definitywnie było głupie pytanie.
Delikatnie wyciągnęła rękę i przykryła nią dłoń mężczyzny. Chciała móc mu powiedzieć, że to już koniec. Tyle że nie lubiła kłamać.
Zabrak spojrzał na dłoń Ery, po czym przeniósł wzrok na jej twarz. Pora żeby wziął się w garść, nie był przecież dzieckiem. Jakoś sobie z tym wszystkim poradzi. Kiedyś...
- A jak ty sobie dajesz radÄ™?
Westchnęła cicho.
- Nie ma śmierci, jest Moc...
Przez chwilę milczała. Może i śmierci nie było, jednak obcowanie z tą pustką jaka została po utraconych przyjaciołach dało jej do myślenia i czas było z tego myślenia wyciągnąć wnioski.
- Przesadziłam w czasie naszej ostatniej rozmowy. Chciałam cię za to przeprosić.
- Nie ma o czym mówić. - Raz jeszcze wzruszył ramionami.
W tej chwili cały bojowy nastrój zniknął. Był po prostu zmęczony i czuł się na dużo starszego, niż naprawdę był.
- Powiedziałaś tylko głośno co myślałaś. Zresztą to zdanie podziela pewnie zdecydowana większość osób, które zdążyły mnie poznać, z Frostem i Bullseyem łącznie.
- Są pewne rzeczy, które mnie niepokoją... ale nie mam prawa cię pouczać. Za wiele głupot samemu wyrabiam. - odpowiedziała.
- Nie mam do ciebie żalu. Już nie. - odparł. - Miałaś rację, a ja po prostu byłem zbyt uparty i pewny siebie, żeby to dostrzec.
- Ja bym raczej powiedziała, że trochę za mało się cenisz - mrugnęła uśmiechając się łagodnie. - Pokój?
- Zgoda. - przytaknął z bladym uśmiechem. - Prowadzenie kilku wojen nigdy nie zakończy się zwycięstwem.
Ścisnęła mocniej jego rękę.
- Nie chcę prowadzić z tobą wojen
- Zatem postarajmy się utrzymywać ten pokój. - puścił do niej oczko.
- Hmmm możemy to po negocjować na Coruscant tam gdzie zwykle - zaproponowała niewinnie.
- Zaraz po powrocie? - Wypalił trochę zbyt szybko.
- Czemu nie.... chociaż... zaraz po powrocie i po prysznicu. - stwierdziła lekko żartobliwie.
- Zgoda. - skinął głową z lekkim uśmiechem. - Swoją drogą, wypad na zakupy też nie zaszkodzi. - stwierdził zerkając na kilka dziur w kurtce.
- Mężczyźni... jak mali chłopcy - westchnęła z przerysowanym dramatyzmem. - A to... - wskazała na kurtkę. - z pomocą igły i nitki można jeszcze ocalić.
- Co nie zmienia faktu, że jeszcze jedna by się przydała. - stwierdził rzeczowo. - A teraz pani doktor, jak pani ocenia stan mojej nogi? -
- Zraz zobaczymy – oznajmiła zabierając się za wymianę opatrunku.

***

Sen nie chciał przyjść. Wycieńczone ciało odmawiało zmniejszenia napięcia. Era nie była w stanie wyleżeć w jednej pozycji dłużej niż trzydzieści sekund wciąż przewracała się z boku na bok, a to coś ją kuło, a to co innego drapało.
Kończyła właśnie trzepać jeden z pledów składając się na jej posłanie w ładowni. Robiła to bardzo intensywnie tak, że w chwili, gdy z za powiewającego koca ukazała się postać Mistrza Karnisha aż podskoczyła.
Jedi wyglądał na równie zaskoczonego.
- Wybacz, że cię przestraszyłem. Nie miałem takiego zamiaru. - Powiedział unosząc ręce w obronnym geście.
- Nic się nie stało. Próbowałam się zdrzemnąć, ale jakiś śmieć utknął mi w posłaniu. I teraz próbuje go znaleźć - Skrzywiła się. W posłaniu albo w głowie, cóż posłanie łatwiej sprawdzić.
- Jak ręka? – spytała omiatając spojrzeniem sylwetkę Jedi, poszukiwała jakiegokolwiek punktu zaczepienia dla rozmowy. A temblak rzucał się w oczy.
- W porządku. Zresztą teraz nie powinna mi być potrzebna przez jakiś czas. – odparł mistrz.
- A reszta? Coś się stało? – dopytywała się ściśle trzymając się znanego podwórka.
- Też w porządku. Nie przychodzę do ciebie w kwestiach medycznych. Chciałbym po prostu porozmawiać, jeśli masz na to ochotę i znajdziesz trochę czasu.
I tyle w kwestii bezpiecznej branżowej gadki. Skinęła głową i uśmiechnęła się słabo.
-[] Jasne, obiecałeś mi opowieść, pamiętasz?[/i]
- Jakże bym mógł zapomnieć. – Uśmiech przebił się przez stanowczą twarz Jedi. – Najpierw jednak chciałbym o to poprosić ciebie. Chciałbym wiedzieć co się działo, gdy zostawiłem was w Mos Eisley.
No tak, tej spowiedzi raczej nie dało się uniknąć. Dziewczyna westchnęła.
- Poszliśmy grzecznie na miejsce spotkania i czekaliśmy kilka godzin na umówiony kontakt. Nie przyszedł więc poszliśmy się rozejrzeć.
Kiedy mówiła wracały wspomnienia. Czasu gdy nieświadomie pchała się w łapy wroga. Kiedy jeszcze byli w komplecie. Czy mieli szansę wyjść z tego cało i w pełnym składzie? Jakie błędy popełniła? Czy zdoła ich nie powtórzyć? To były ciężkie, bolesne pytania.
- Skończyliśmy w kantynie gdzie po gruntownym wybadaniu lokalnego folkloru, który musiałam potem rozpuszczalnikiem odklejać od swojego tyłka zdołaliśmy ogarnąć obraz sił w mieście. Za dużo tego było, więc wytypowaliśmy dwa wątki niezbędne do zbadania. Rozdzieliliśmy się... - Skrzywił się.- ...tak wiem głupi pomysł oglądałam tyle horrorów że powinnam mieć tego świadomość.
Westchnęła ciężko. Nic już nie mogła na to poradzić.
- Chłopcy mieli zbadać jeźdźców. Ja poszłam do siedziby Szczurów Pustyni i narobiłam tam małego zamieszania, co zapewniło mi rozmowę z kierownikiem. Potem do tej rozmowy włączył się któryś z naszych czarnych kolegów. Pewnie Ennrian skoro to on miał mój miecz. Pamiętam ciemność...
Nagle zmroziła ją pewna myśl. Gardło ścisnęło się boleśnie, jednak kontynuowała dalej.
- A potem celę, w której obudziłam się w towarzystwie kierownika kasyna. Nie wiem jak się tam znalazłam ale po wieściach na temat Kastara... - Przełknęła ślinkę. – ...chyba powinnam dać się gruntownie przebadać.
Cóż, w sumie sama chwilowo nie wiedziała, kim jest i niestety nie była to dla niej żadna nowość. Może ktoś inny zdoła to ustalić.
- Tak czy inaczej Kiedy przebywałam w celi odwiedzał mnie mroczny Jedi, zabił kierownika a potem gdzieś zniknął a ja uciekłam przy pomocy szczurka mieszkającego w jaskini. A potem jak skończona idiotka go tam zostawiłam... mogłam też zostawić rozwiązanych gammorean, może by mu uciekli... – westchnęła przełykając gorzkie poczucie winy. Czasu nigdy nie można cofnąć. Trzeba iść do przodu. - Następnie podróżowałam migaczem po pustyni i miałam znów więcej szczęścia niż rozumu trafiając na tą farmę z której mnie zgarnąłeś.
- Rozumiem - Karnish zamyślił się. – Czy jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć?
Nie... w sumie nic więcej dotyczącego tej sprawy sobie nie przypominała.
- Nie. Dam ci znać jeśli coś mi wpadnie do głowy.
- W porzÄ…dku. Jak siÄ™ teraz czujesz?
Taaa czyli trudne pytania dopiero się zaczęły, co? Pomyślała przekrzywiając głowę.
- Jak coś pomiędzy ścierką do czyszczenia silnika a poczuciem honoru Dooku. Zredukowana do podłogi.
- Jeśli chciałabyś się przed kimś wygadać, służę swoją pomocą. W każdej chwili.
Ja nawet z samą sobą nie chce o tym rozmawiać. Stwierdziła w myśli.
- Dziękuję ale na razie za dużo tego. Musze się wyspać zanim zacznę zbierać ten cały bałagan do kupy - westchnęła. – Za dużo myśli, sama się w nich nie rozeznaję. Tak jakbym miała w głowie stado Jawa ze spawarkami.
- Nic dziwnego po tym co przeżyłaś. Oczywiście nie nalegam, ale możesz przyjść do mnie z każdym problemem. Po prostu chciałem żebyś to wiedziała. Zostawię cię teraz, widzę, że chciałabyś odpocząć.
Dziewczyna pomyślała, że Jedi zaraz wyjdzie a ona znów zostanie w tej ładowni sama z głuchą ciszą i nagle zrobiło się jej zimno.
- Jak tylko znajdę ten przeklęty śmieć - westchnęła a potem uśmiechnęła się. – Pamiętaj odzyskałeś miecz ja chcę opowieść.
- Przed chwilą jeszcze byłaś śpiąca. Ale dobrze
Karnish usiadł na ziemi krzyżując nogi. Dziewczyna pomyślała, ze słaby z niej gospodarz skoro nigdzie go nie posadziła. W sumie jednak w ładowni poza jej posłaniem i tona kurzu nie było niczego. – Co byś chciała usłyszeć?
- O mieczu - stwierdziła siadając naprzeciw niego. Broń znacznie ułatwiła jej zadanie.
- O moim mieczu? - spytał retorycznie chwytając za broń i unosząc ją do swoich oczu. – Bardzo proszę. Rękojeść jest jak widać nowa... Znaczy na tyle nowa na ile może być miecz rycerza wykonany za czasów, gdy ten był jeszcze padawanem - mrugnął. – Widzisz ten znak? - Karnish Mocą zbliżył miecz do twarzy Ery, tak by dziewczyna mogła ujrzeć skrzyżowane ze sobą wibromiecz i rękawicę. - To herb mojej rodziny. Szlacheckiego rodu z Tython. Dziś to mało znana planeta, ale jest jedną z planet, na których narodził się Zakon. Wewnątrz miecza jest bardzo cenny kryształ, który otrzymałem z rąk mojego ojca. Miał go znaleźć mój daleki przodek Marton Karnish w jaskini na Dantooine, gdy szkolił się w tamtejszej akademii. Kryształ potrafi przejąć część siły właściciela i udostępniać ją kolejnym jego posiadaczom. Dzięki temu w tym mieczu zgromadzona jest siła rycerzy i mistrzów z przestrzeni czterech tysięcy lat. Niektórzy twierdzą, że to artefakt Ciemnej Strony i kto wie, może nawet mają rację. Faktem jest, że znajduje się w mojej rodzinie od ponad stu pokoleń, a na Ciemną Stronę przeszedł tylko jeden Karnish. Czy za sprawą tego kryształu? Tego niestety nie wiem.[/i]
Uśmiechnęła się. Pomyślała, że chyba każdy potrzebuje własnej legendy, czegoś do zaczepienia. Drogowskazu przy próbie zdefiniowania siebie samego.
- Zabawne... - Zamilkła na chwilę niepewna czy sięgnąć do tej tajemnicy. – ...w moim mieczu też coś siedzi, ale raczej nie jest aż tak majestatyczne.
- Doprawdy? A co to takiego?
Wzięła głęboki oddech.
- To był kryształ mojej matki, dostała go od swojego nauczyciela, jako nagrodę. Potem dała go mojemu ojcu kiedy jeszcze był padawanem, na znak przyjaźni. Miał go w swoim mieczu przez lata szkolenia, zanim znów jej nie spotkał i nie odszedł z zakonu. Miecz przechowywała Caprice, podobno od jego śmierci nie chciał działać, chociaż wszystko było w porządku. A potem dała mi go. I kryształ znów zapłonął, dla mnie. - Przez chwile milczała gładząc rękojeść. – Kiedy sięgam do niego Mocą czuje tam coś łagodnego, spokojnego, jakby kwintesencję słów "Wszystko będzie dobrze".
- I uważasz, że to nie jest majestatyczne? Doprawdy. Mój kryształ został tylko znaleziony w jaskini, a twój ma w sobie zapisaną piękną historię.
- W sumie bardziej tragiczną niż piękną. - westchnęła. Dlaczego gdy opowiadanie o trupach wydaje się takie wzniosłe. W zakrwawionych zwłokach nie ma nic pięknego. A oni oboje nie żyli. Matka i ojciec straceni w odstępie ledwie miesiąca, zanim zdołała ich choć zapamiętać. – No i twój manifestuje w bardziej widoczny sposób. Na przykład ratowaniem mojego zadka w pojedynku. Mój chyba działa tylko na mnie, Caprice nic w nim nie czuła.
- Tym bardziej możemy dostrzec jego piękno, jeśli nie wiemy jak właściwie działa. Jest dla nas tajemniczy, wzbudza naszą ciekawość. Być może ma w sobie ukryty potencjał, który z czasem się objawi. Tak samo zresztą jak ty. – zapewnił Mistrz.
 
Lirymoor jest offline