Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2011, 22:57   #228
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Skrzywiła się.
- Nie wiem, czasem mam wrażenie, ze za wcześnie zostałam rycerzem. Jestem trochę młodsza niż... niż inni padawani, których wyniesiono do rangi rycerza.
- Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Czy wiesz, że mistrzyni Yaddle, niegdyś członkini Rady po zakończeniu szkolenia została pasowana od razu na mistrza?

Era uśmiechnęła się smutno wspominając zmarłą mistrzynię, pamiętała ją z czasów kiedy jeszcze była młodzikiem.
- Nie wiedziałam. – odpowiedziała cicho na wspomnienie drobnej istotki. – Ale ona to coś zupełnie innego. Ja dalej czuje się jak dzieciak, który ledwie co rozumie.
- A jakbyś się chciała czuć?
To było dobre pytanie.
- Mądrzejsza... silniejsza... - westchnęła. – Bardziej przygotowana.
- Uważasz, że jesteś źle przygotowana? Uciekłaś z więzienia Mrocznego Jedi. I to sama. Potem jeszcze wyciągnęłaś stamtąd dwójkę swoich przyjaciół. Na Omwat porwałaś pilnie strzeżonego naukowca. Na Kamino obroniłaś kilkuset bezbronnych mieszkańców przed przeważającymi siłami Konfederacji. Na Elomie pozwoliłaś utrzymać linię obrony dzięki zniszczeniu stanowisk wrogiej artylerii. Nie wspomnę już o walkach na Iktoch i misjach, które odbyłaś ze swoją mistrzynią. Z tego co słyszałem tylko tobie zawdzięcza, że wciąż trzyma się w jednym kawałku. Caprice uznała, że jesteś gotowa, takie samo było zdanie Rady. Rozumiem, że masz wątpliwośc, każdy je ma. Jednak jeśli uważasz, że nie jesteś przygotowana to obrażasz pewność swojej mistrzyni, jaką ona w tobie pokłada. – mówił łagodnie ale stanowczo.
- Ja... - spuściła głowę. Odkąd nastała woja i świat oszalał wszystko wydawało się takie mgliste, lepkie – Nie wiem... może tęsknię za tym, że wtedy wszystko było prostsze. Caprice decydowała, brała na siebie większość odpowiedzialności. Teraz ja decyduje, ja popełniam błędy i... inni przez nie umierają.
- Hej - Karnish zbliżył się do Ery i położył jej dłoń na ramieniu. Wydawał się solidny, spokojny i w jakiś sposób ciepły. – Z tym wiąże się dorastanie. Pora wyjść spod skrzydeł swojego opiekuna i samemu poprowadzić swoje życie - powiedział swoim delikatnym tonem. – Błędy popełnia każdy i nigdy nie są one czymś miłym. Wprowadziłem was prosto w pułapkę Darca i jego kompanów, zginęła przez to trójka wspaniałych ludzi. Uważasz, że nie jestem przygotowany na podejmowanie własnych decyzji?
- Nie mogłeś o tym wiedzieć. Nikt nie mógł... - sprzeciwiła się stanowczo i nagle znów poczuła się jak małe dziecko w czasie. Głupiutka i nieświadoma. O dziwo nie było to poniżające odczucie, raczej spokojne, ciepłe.
- A jaką to robi teraz różnicę dla Kastara, Nejla i Jareda? Żałuję ich i wiem, że niepotrzebnie zginęli. Ale jednocześnie wierzę w słuszność podejmowanych przeze mnie decyzji. Wojna to okropna rzecz, na którą nikogo nie da się przygotować. Wy jednak spisujecie się świetnie. To naturalne, że macie wątpliwości, gdybyście ich nie mieli bylibyście zadufanymi w sobie bubkami z przerostem ambicji. Uwierz mi jednak, że jesteś gotowa na to by być pełnoprawnym członkiem Zakonu. Czy parę godzin temu przypuszczałabyś, że jesteś w stanie stoczyć wyrównany pojedynek z Ennrianem?
No cóż, Karnish musiał mocno oberwać w głowę żeby to rzucanie nią po piachu przez mrocznego nazwać udanym pojedynkiem. Chociaż w sumie żyła wiec cel został osiągnięty.
- Po tym jak przedtem go poturbowałeś raczej nie był wyrównany... no i twój miecz mi pomógł - odpowiedziała.
- Nie pokładaj zbyt wielkiej wagi w broń. To w tobie drzemie prawdziwa siła.
Taaa żebym tylko ja jeszcze czuła. Pomyślała.
- Tak? To czemu po połowie swoich decyzji mam ochotę iść na drinka byleby nie oglądać konsekwencji.
- Jakich decyzji?
- Na froncie... - Przygryzła wargę odpychając jednoznaczne skojarzenie. – ...poza nim... chwilami sama już nie wiem, kim jestem. Jakie są moje motywy.
- To nie ty tak sądzisz. To twój brak pewności siebie przemawia przez twoje usta. Po mianowaniu na rycerzy zostaliście od razu rzuceni na głęboką wodę. Nie jednego rycerza i mistrza nawiedzało na tej wojnie zwątpienie i nie jednego jeszcze nawiedzi. Mój bliski przyjaciel Mace Windu po bitwie o Geonosis załamał się. A przecież był wówczas przewodniczącym Rady. Wątpliwości to normalna rzecz, nie pozwól im tylko sobą zawładnąć. Widziałem dziesiątki jeśli nie setki padawanów i młodych rycerzy. Sam jednego wyszkoliłem. Możesz mi wierzyć, masz w sobie potencjał i kiedyś się o tym przekonasz.
Karnish mówił z sensem, Era rozumiała jego słowa. Tylko coś w niej miało problemy z przyswojeniem ich.
- Oby szybciej niż później... - podniosła wzrok. – Miałeś już jednego padawana poza Ziewem?
- Jest w tym coś dziwnego?
- Nieee w sumie Caprice wyeksportowała dwoje, plus tatę tak do połowy. – stwierdziła po chwili namysłu, sama nie wiedziała czemu tak wypytuje Irtona o przeszłość. Kobieca ciekawość chyba. – Twój poprzedni padawan też był tak egzotyczny jak Ziew?
- Egzotyczny? Nie uważam, żeby Ziew różnił się znacznie od ciebie czy mnie.
Taaak teraz jeszcze obraziłaś ich obu. Brawo D’an jesteś dziś złotousta.
- I tak i nie. Mistrz powinien zapewnić padawnowi zrozumienie... nie wiem czy umiałabym pomóc dorastać Verpinowi.
- Znów te wątpliwości - Karnish uśmiechnął się. – Zamiast zastanawiać się czy dasz radę lepiej zacznij myśleć jak to zrobić.
Skąd w nim taka wiara we mnie? Zastawiała się Era.
- Ja się jeszcze w wychowanie dzieci nie pakuje - uniosła ręce do góry.
- Nie chodziło mi ten konkretny przypadek. Mówiłem raczej o ogólnej postawie życiowej.
No tak. Mistrz Jedi, jakby powiedział kiedyś coś wprost chyba by się rozchorował. Inna sprawa, że pewnych rzeczy powinna już się nauczyć. Zarówno rozumieć jak i wyłapywać takie zagrania.
- Rozumiem. Staram się. Tak wiem mam się nie starać tylko robić ale... czasem zastanawiam się po prostu czy to jest na pewno właściwe miejsce dla mnie.
- A gdzie byś siebie widziała?
Ktoś jest dziś mistrzem ciężkich, niechcianych pytań. A może to ona zwyczajnie jęczy jak małe dziecko. Nie umiała ocenić. Cóż teraz dzięki Irtonowi miała co innego do rozważania.
- Nie wiem... może w jakimś szpitalu, przychodni... jako lekarz czuje się w sumie najpewniejsza swoich decyzji.
- Od tego mamy głównie droidy. Ty jesteś Jedi. Musisz pogodzić się z myślą, że zostałaś wychowana właśnie do tego co teraz robisz. Oczywiście nie wyklucza to pomagania innym lecząc ich, ale to tylko jedno z twoich zadań.
Jestem Jedi? Cóż chyba jakimś niedorobionym.
- Wiem... - westchnęła. – [i]I muszę się w nie jakoś wpasować.
Przez chwilę milczała myśląc o tym jak rozpaczliwie dotąd wyglądało to wpasowywanie się.
- Dziękuję za rozmowę Mistrzu, chyba mam wiele do przemyślenia.
- Mam nadzieję, że wyciągniesz z nich słuszne wnioski. I pamiętaj, nie martw się na zapas. Na to zawsze znajdzie się dogodna sytuacja, nie musisz temu poświęcać jeszcze swojego wolnego czasu.
Ja się nie martwię na zapas, ja odrabiam zaległości z młodości.
-[i] Najbliższy wolny czas zamierzam poświęcić na spanie. Mam tu pacjentów którym przyda się parę zabiegów [i]- odpowiedziała wracając na stare, dobre bezpieczne tematy, gdzie do jej obowiązków należało bycie napastliwą, a to Irton musiał się bronić.
- Zatem miłych snów.
- Dziękuję. – uśmiechnęła się do siebie. – A w ogóle Mistrz też powinien leżeć w łóżku u regenerować siły.
- Przed nami długa podróż, będzie na to mnóstwo czasu.
Jeszcze czego.
- Taaak tymczasem organizm jeszcze bardziej oberwie. Już ja to znam. Do łóżka marsz. I Tamira też proszę pogonić. Jesteśmy w nadprzestrzeni, komputer sobie poradzi.
- Dobrze, dobrze. Za nic w świecie nie zadarłbym z kimś kto nawet Caprice potrafił postawić do pionu - Karnish wyszedł śmiejąc się pod nosem.

***

Świątynia była jak inny świat, spokojniejszy, czystszy niż całe to szaleństwo na zewnątrz. Kiedy Era D’an kroczyła jej korytarzami miała wrażeni, że cały ten koszmar faktycznie był tylko snem. A teraz budziła pośród szumu tysiąca fontann gdzie mogła pogrążyć się w medytacji i pozbyć, choć części nagromadzonego stresu. A w bibliotekach już czekała na nią Jocasta Nu z pilikiem z kilkoma nowymi traktatami odnoszącymi się do leczenia mocą. Czasami miewały spięcia z sędziwą archiwistką jednak ta zawsze odkładała dla dziewczyny takie pozycje. Po tylu latach na stanowisku kobieta wiedziała do jakiej wiedzy garną się którzy rycerze i D’an była jej wdzięczna za pamięć.
Nie miała z resztą wielu ciekawszych rzeczy do roboty. Zaraz po powrocie Tamir został zdybany przez swoją mistrzynie i oboje z żalem uznali, że w obecności kogoś kto tak dobrze zna Zabraka lepiej było trzymać się od siebie z daleka. Wkrótce okazało się również, że znajomi Ery również szczęśliwie wrócili do domu.
Dziewczyna zauważyła jedno z nich wracając z ogrodu. Trudno był przeoczyć wysokiego falleena o szerokich barkach i stanowczym kroku.
- Shoo! – zawołała robiąc gwałtowny w tył zwrot.
Obcy zatrzyma się i odwrócił uśmiechając się łagodnie.
- Witaj maleństwo.
Dwadzieścia lat temu, podczas lotu z Thyrsus na Corusant jako świeży padawan Caprice Leh nosił ją na rękach. I nigdy nie dawał jej o tym zapomnieć. Przez lata gdy twi’lekanka odwiedzała ją przy każdej swej wizycie w świątyni jej uczeń był towarzyszem zabaw Ery. Zaś kiedy wymienili się przy jej boku był kimś do kogo mogła się odezwać kiedy zżerała ją złość lub bezradność wobec niektórych pomysłów mistrzyni.
- Nie widziałam cię chyba wieki. Gdzie się powiedziałeś?
Skrzywił się nieznacznie.
- Oddziały specjalne. Dali mi bandę klonów Arc do pomocy i Caprice do pilnowania.
Dziewczyna gwizdnęła cicho uśmiechając się pod nosem.
- Wiedziała, że bez przyzwoitki jej nigdzie nie puszczą – stwierdziła no i w sumie takiego przydziału mogła się spodziewać dla ich obojga. Leh zdołała zrobić falleena pierwszorzędnego szermierza.- I jak banda klonów Arc wystarczyła żeby ją powstrzymać przed głupotami?
Shoo zmarszczył czarne brwi, jego fiołkowe oczy połyskiwały wesoło.
- To Caprice, jej mistrz Yoda nie jest w stanie powstrzymać, a co dopiero jakieś klony.
Dziewczyna roześmiała się.
- Ona też jest w świątyni?
Skinął głową.
- U rady, podobno chcą jej przydzielić nowego padawana, jakiegoś dzieciaka który stracił mistrza na froncie.
No tak. Leh bez padawana to jak przewody pod wysokim napięciem bez bezpiecznika. Rada dobrze o tym wiedziała.
- Biedne dziecko – westchnęła Era na wpół żartobliwie. – Może wypadałoby je uświadomić w co się pakuje.
Falleen uśmiechnął się szelmowsko.
- Ja właśnie z misją ratunkową. Przyłączysz się?

Caprice spotkali już przy windzie. Lettańska twi’lekanka uśmiechnęła się szeroko widząc dwoje swoich uczniów ramię w ramię.
- Kogo my tu mamy... akurat na czas żeby kogoś poznać. - zawołała. – Tally!
Po kilku sekundach z windy wygramoliła się druga twi’lekanka, znacznie młodsza, o bladozielonej skórze poznaczonej jasnymi plamkami.
- Tak
- Poznaj proszę moich poprzednich padawanów. Shoo i Era D’an, dzieciaki...
Era pokręciła głowa. Dal Leh oboje chyba zawsze będą dziećmi.
- To jest Tally Vena, moja nowa uczennica – Caprice z szerokim uśmiechem wskazała na niczego nieświadome dziewczątko. Dziewczyna miała świadomość, ze oboje z Shoo taksują małą takim samym uważnym spojrzeniem. Maleństwo gdzieś w górnych nastu latach, o łagodnej aparycji i niewinnym spojrzeniu. Tym gorzej dla niej.
- Moje kondolencje – oznajmił faleeen zwracając się wprost do dziewczynki.
- Wiesz, że możesz się jeszcze rozmyślić, prawda? – dodała zaraz Era wpisując się w narzuconą przez obcego konwencję.
Młoda twi’lekanka osłupiała. Ta starsza pokręciła tylko głową ze śmiechem.
- Moje dwa ulubione, zazdrosne dowcipnisie. Właśnie idziemy to opić. Przyłączycie się?
- Do „Pod rozbitym hipernapędem”? – spytał Shoo.
- A niby gdzie indziej? – odparła Caprice ruszając raźno przed siebie. Jej nowa uczennica już trochę mniej zszokowana ruszyła za nią.
- Ero weź może jakąś apteczkę, co? – zaproponował falleen.
- Najlepiej wezmę dwie – stwierdziła przezornie D’an uznając, że biedactwa lepiej na razie samej z Caprice nie zostawiać.

***

- ... a wtedy major podnosi się z za tego stołu strącając z ramienia kapitana, który nie był już w stanie utrzymać pionu. Przez chwilę usiłuje ustać prosto, ale zatacza nim jak przy huraganie, sięga do pasa po kajdanki i przez przypadek samemu zatrzaskuje sobie jedną obręcz wokół nadgarstka. „Sirrr mussszzze panią arrressszzztować. Nieee wolnbo sssię sssmiać z regulaminu” oznajmia szarpiąc ręką tak że spada mu pasek a zaraz z nim część pancerza. – Caprice wyszczerzyła się szeroko znak kufla z pienistą bliżej nie zidentyfikowaną cieczą.
Tally siedziała nad swoim niemal nietkniętym drinkiem a jej oczy z każdą chwilą robiły się coraz większe. Rezon straciła już w chwili wejścia do baru. Kiedy uderzył w nią fetor alkoholu, wycie tandetnych remiksów z szafy grającej i widok tłumu niezbyt sympatycznie wyglądających obcych. Teraz tylko patrzyła po nich jakby usiłowała się obudzić. Cóż dziecko, witamy w naszym świecie.
- Shoo ona naprawdę zdołała upić te klony? – spytała Era podejrzliwie podchodząc do tej całej historii po własnych doświadczeniach.
- Nie wiem, byłem w terenie. A potem cała kompania milczała jak zaklęta. Chociaż technicy potwierdzają nocne odśpiewywanie regulaminu. – stwierdził falleen składając ponad kuflem długie palce.
- No tak, kto jak kto ale ty masz doświadczenie w deprawowaniu młodych umysłów – stwierdziła D’an mocząc usta w płynie. A ja chyba mam to po tobie dodała w myśli. – I co, następnym razem zabierasz ich po akcji na dziwki?
- Maleństwo ty jej z łaski swojej nie poddawaj takich pomysłów – poprosił Shoo.
Era pokręciła głową krzywym uśmiechem. Nagle znów czuła się swojsko i spokojnie. No i nawet była trzeźwa.
- Pójdę po następną kolejkę – Caprice podniosła się lekko.
- Nie bez eskorty – falleen również wstał z miejsca.
Era i Tally zostały przy stoliku w rogu sali.
- Czegoś chyba nie rozumiem.. – zaczęła nieśmiało młoda Vena.
- Wierz mi, wiem o co ci chodzi – odparła D’an.
Nie spotkałam jeszcze twi’lekanki która...
- Błąd! – przerwała Era. – Po wielokrotnej obdukcji mogę cię zapewnić, że to... – Wskazała palcem Caprice, która właśnie potrąciła przy barze jakiegoś Devaronianina. – ...nie jest twi’lek, to rancor w przebraniu.
Devaronianin podniósł się i przez chwilę wymieniali krótkie zdania z Caprice. Wiedząc co się święci Era zgarnęła z blatu wszystkie przedmioty.
Shoo podszedł do kłócącej sie pary próbując załagodzić sytuację. Ale dwóch kolegów Devaronianina zrozumiało to trochę inaczej.
- Pod stół. – Nie siląc się na subtelności D’an złapała padawankę za ramię i ściągnęła do parteru. Na górze coś łupnęło a potem nagle podniosła się wrzawa.
- Nie trzeba im pomóc? – spytała Tally.
- Nie. – zapewniła Era. Coś łupnęło obok w ścianę, jakaś kupa futra upadła na podłogę obok nich. – Shoo opanuje sprawę. Ty sobie zrób jeszcze dziś wolne. Tymczasem przeprowadzimy szybki kurs zaawansowanego wykorzystania apteczki.

***

- Pamiętaj, kiedy Caprice siada za sterami zawsze zapinasz pasy. Dokładnie i wszystkie, nawet jeśli jedziecie do sklepu za róg. – mówił Shoo z pełna powagą.
Tally słuchała go kiwając głową. Za nimi na lądowisku odbywały sie ostatnie przygotowania do startu.
Masz podręczny scyzoryk? – spytała Era oglądając wyposażenie przy pasku twi’lekanki. – Weź mój, przyda się do przecinania pasów jak dachujecie. Pamiętaj miej zawsze wytyczoną trasę do szpitala i to najlepiej taką na dziesięć minut nie więcej. Apteczkę już ci dałam? Dałam! Przydałby się jeszcze hełm, ale o to możesz jakiegoś klona poprosić.
Dziewczyna skinęła głową.
- Jeżeli robicie sobie ze mnie żarty... – zaczęła grożąc im wciśniętym przez D’an nożem.
- Nie żartujemy, niedługo sama zobaczysz – odparła Era. – Na pocieszenie powiem tylko, że to długo nie potrwa. Każdy kto przeżyje z Caprice pół roku i zdoła jej nie udusić zasługuje na miano Jedi.
- Uważajcie na siebie. Dołączę do was po dwóch dniach, tyle powinnaś sobie na początek poradzić. – dodał Shoo, który zabierał się następnego dnia wieczorem z opóźnioną częścią floty.
- Myślę, że sobie poradzę – Tally nie brzmiała tak pewnie jak chciała.
Zatrzeszczał komunikator.
- Jeśli ci dwoje już skończyli cię straszyć do nieprzytomności to właź na pokład Tally. – oznajmił drobny hologram Caprice wyświetlony na reku jej nowej padawanki.
- Zaraz będę. – dziewczynka podniosła na nich wzrok. - Do zobaczenia.
- Powodzenia młoda. Nie dziękuj bo ci się przyda – odparła Era z szerokim uśmiechem.
- Pamiętaj dwa dni – rzekł falleen.
Gdy dziewczyna odbiegała w stronę trapu D’an poczuła ucisk w gardle. Caprice miała nowego padawana. Ktoś zajął jej miejsce. Nie była już dzieckiem. Nie było odwrotu, trzeba było żyć samemu. Pytanie tylko czy wiedziała jak.
- Zazdrosna, co? – spytał Shoo po czym zawrócił w stronę świątyni.
- Trochę – przyznała podążając za wielką sylwetka falleena.
- Znam to, oj znam – Zaśmiał się po czym zerknął na nią łagodnie. - Jakbyś potrzebowała porozmawiać…
- Tak wiem, mam twój komunikator – Pokiwała głową.
- Zmieniłaś się maleństwo. A dorastanie nie jest łatwe. Masę wariactwa, masę błędów. Przyjaciele się przydają. – zapewnił.
- Teraz ty mi tu jeszcze będziesz uderzał w mentorski ton. – Przewróciła oczami i pokazała mu język. - Znajdź sobie padawana.
Obcy roześmiał się głośno.
- Chyba jeszcze nie dorosłaś aż tak bardzo jak myślałem. – odpowiedział szczerząc się. - A teraz mam cały dzień do zagospodarowania. Co powiesz na sparing, pogawędkę przy obiedzie i mecz z młodzikami.
- Nie masz innych ludzi do wycierania maty i zatruwania życia? – spytała zaczepnie.
- Maleństwo!
- Rozważę to jak pozbędziesz się z twarzy tego grymasu sadysty
Roześmiał się i zmierzwił jej włosy.

***

Era przez chwile patrzyła na Karnisha uważnie trawiąc jego w sumie zaskakującą propozycję. Z jednej strony marzyła o tym żeby się oderwać, uspokoić. Z drugiej...
- Z całym szacunkiem dla idei która jest co najmniej przydatna... wszystko wali się dookoła a my mamy po prostu... siedzieć i pachnieć?
- Tak, Ero. Sytuacja jest poważna, ale Republika poradzi sobie bez was przez jakiś czas. Myślę, że nie zawali się do tego czasu. Bardziej się jej przydacie świeży i wypoczęci niż przemęczeni i wątpiący w siebie. – Mówił ze spokojem i pewnością.
- Gdzie mielibyśmy właściwe wyjechać? – dopytywała się.
- Na planetę Tython.
Dziewczyna skinęła głową, słyszała o tym miejscu, jedna z planet na której narodził się zakon. To mogła być dobra, bezpieczna przystań..
- Na jak długo?
- Tego niestety nie wiem. Prawdopodobnie dla każdego będzie to inny przedział czasu.
Brzmiało dobrze, zbyt dobrze.
- Mistrzu... ja nie wiem czy powinniśmy, jesteśmy potrzebni tutaj i na froncie.
- Nikogo nie będę zmuszał by mnie posłuchał. Mogę wam tylko doradzać i doradzam to co uważam dla was za najlepsze. Jeżeli chcecie nadal walczyć, nikt wam nie odbierze tej możliwości. Jeśli jednak chcecie walczyć i na prawdę przydać się Republice, posłuchajcie mnie. Każdy z was w wyniku tej wojny ma wątpliwości, ja również. Jeżeli ich nie rozwiążecie lub przynajmniej nie wyciszycie mogą stać się gwoździem do waszej trumny.
Przez chwile trawiła jego słowa w puste własnej głowy.
- Czy muszę decydować w tej chwili Mistrzu? Czy mogę prosić o dzień do namysłu?
- Oczywiście, że nie musisz mi odpowiadać już teraz.
- Więc dam ci odpowiedź jutro. – obiecała, wygrała trochę czasu na omówienie problemu z Tamirem, nie chciała się nigdzie ruszać bez niego. – Musze się przespać z tym pomysłem.
 
Lirymoor jest offline