Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2011, 13:58   #208
kymil
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Dolina wśród Dzikich Gór, okolice kamiennej tamy

Kompani mimo praktycznych uwag krasnoluda o konieczności wcześniejszego uprzątnięcia pogniłych gałęzi i szlamu zaparli się, aby jeszcze tego poranka wyciągnąć skałę z posad ziemi.

Zigildun z uwagi na swą zranioną rękę mógł tylko te zaparcie sceptycznie komentować pod brodą:

- Taak. Mój pradziad mawiał: "Głupi i mądrzy ludzie są nieszkodliwi, tylko półgłówki są niebezpieczne". Ależ się wpakowałem... do diaska.


Kamień wbity głęboko w ziemię trzymał się mocno jak diabli. Nie pomogły wysiłki Larsona i Crepa, ani wielkie sosnowe drągi Oktawiusa z Terezem. Głaz ani drgnął.

- Trzyma, kurwa, jak głupi - wycharczał mocujący się z liną od larsonowej strony Draugdin.

- Daawaaj! Trzeba nam tylko uporu, kompania - zachęcał towarzyszy z oddali półelf. - Żywo! Złoto czeka!

I tak dalej. Kompani jak raz podjęli decyzję, to łatwo od niej nie odstępowali. No bo jak to? Teraz, po tylu eskapadach, musieliby poddać się byle kamieniowi. "Co to, to nie" - myślał Creap prężąc muskuły do nadludzkich granic cały czerwony z wysiłku.

I... wreszcie, gdy słońce sięgało zenitu, a Viranie powoli kończyły się wyzwiska i obelgi, którymi motywowała swoje samcze komando kamień drgnął. Niezauważalnie. Delikatnie zaczął odrywać się od sklejonej naturalnej zaprawy, czyli masy zgniłych liści, zielska, błota i gałęzi.

Ufajdoleni niemożebnie towarzysze, umorosani i spoceni wydali się z siebie resztki okrzyku i rzucili do ostatniego męskiego zrywu.

Powoli. Powolutku. Kamień opadał w kierunku przyszłego koryta rzeki. Aż z głośnym obleśnym mlaśnięciem wpadł w błoto.

Szllloooom!

Głaz padł na wznak. A za nim zaś ruszyła woda. Przez staw przebiegły drżenia, utworzyły się kręgi. A następnie już bez większego ostrzeżenia staw ruszył na tamę.

Wtedy Larson uznał, że należy się jakaś słowna komenda, która pozwoli towarzyszom na wyrwanie się z marazmu i uniesienia na widok płynących szeroką falą wód. Zakrzyknął:

- Spieerdallać! Chodu!

Albowiem fala nie popłynęła wyłącznie naprędce wytyczonym korytem, ale rozlewała się teraz szeroko. Zawracała, lawirowała, pieniła się szukając ujścia. Roztrącała młode krzaki i drzewka. Odbijała się o małe głazy. Stare ujście co prawda nadal istniało, ale musiała je woda na nowo odkryć.

Toteż kompanii czmychnęli w stronę obozowiska.

Teraz wystarczyło poczekać, aż woda opadnie i wejście stanie otworem.




*




Popołudniu, gdy woda opadła w górskim oczku tak, że sięgała zaledwie do kostek lub kolan kompani mogli wreszcie przedrzeć się do otworu służacego niegdyś za wejście, który nęcił ich nieprzeniknioną czernią.

Przebrnęli toteż przez błoto, mijając zdechłe ryby i zgniłe glony. Woda była mętna. Gdzieniegdzie walały się resztki pordzewiałego rynsztunku i starych kości.

Stanęli przed otworem. Nic się w środku nie poruszało. Panowała tylko cisza, przerywana niekiedy skapywaniem kropli wody.

Gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, Wolf ujrzał, że gładko ciosany szeroki korytarz biegnie lekko pod górę. Nawet czas i woda nie starły bazaltowych resztek płyt, które nawet dziś przypominały o majestacie Demona.

- To tutaj - powiedział Fungi do stojącego najbliżej Creapa. - Tędy biegły podziemia Świątyni Yrrhedesa. Może wejdziemy? - uśmiechnął się, choć pod brodą nie za bardzo można było to stwierdzić. - Czy może jednak odpoczniemy?
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 27-06-2011 o 15:11.
kymil jest offline