Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2011, 20:45   #107
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Akcja wyczyszczenia baszty wyszła niemal podręcznikowo, co prawda, po fakcie Kh'aadz skonstatował, że pierwsze cele nie zostały najfortunniej wybrane, ale grunt, że efekt końcowy był zadowalający. Siedem-zero dla królewskich. Bez zbędnych słów żołnierze zabezpieczyli teren sprawdzając klatkę schodową i wyglądając przez wąskie otwory strzelnicze, Endymion dobrze wiedział, kogo oddelegować do tego specjalnego zadania, ci wojacy, co krasnolud musiał przyznać, znali się na swojej robocie jak mało kto. Kilka krótkich komend, skinień głowy, i cała piątka zajęła się ryglowaniem drzwi i zastawianiem ich beczkami znajdującymi się w baszcie, to powinno kupić im kilka dodatkowych minut, gdy w końcu wezmą się za kołowrót, Andaras już upewnił się, że w drugiej baszcie, ludzie Endymiona i Perła też dali sobie radę. Jak na razie wszystko szło jak z płatka, szybkość, agresja i zaskoczenie, to właśnie credo oddziałów specjalnych, do których po tej akcji doraźna grupa weteranów, oraz elf przybłęda z krasnoludzkim towarzyszem mogli by pretendować. Kh'aadz z pomocą Centinariego przetoczył ostatnią, pełną suszonego mięsa beczkę pod drzwi prowadzące na mur, wyjrzał przez otwór strzelniczy w stronę dziedzińca. W najbliższej okolicy domy i ulice spowite były w gęstym mroku, nawet światło księżyca będącego jak na złość w pełni, nie było w stanie przebić się pomiędzy stromymi dachami, aby rozjaśnić wydeptane tysiącami stóp ulice. Nieco dalej, w stronę mostów i wysypy, gdzie trwało oblężenie zamku w nocne niebo wdzierały się gorejące łuny ognisk, na tle których niczym źdźbła traw, sterczały w górę cienkie drewniane pale z ponatykanymi na nie ludzkimi postaciami.

Krasnolud opuścił swoją solidną kuszę, włożył but w strzemię i sprawnie naciągnął cięciwę, blokując ją na orzechu. Przeliczył bełty w pudełkowatym kołczanie, zostało się szesnaście, wszystkie pochodziły z królewskiej zbrojowni, krasnolud specjalnie wybrał ciężkie pociski o krótkim masywnym grocie, przystosowanym do łatwego przebijania pancerzy. Nałożył jeden z nich na leże broni, stanął przy otworze strzelniczym, tak jak obok Pereira i Centinari ze swoimi łukami i skinął głową na Vincenta oraz drugiego żołnierza, żeby zaczynali kręcić potężnymi korbami mechanizmu. Stalowa kuta krata zazgrzytała w proteście, jak gdyby nie chcąc aby ją ruszano, ale klekoczące zębatki choć bardzo powoli, to jednak z mozołem i uparcie nawijały na oś kolejne ogniwa stalowego łańcucha, który pobrzękiwał dźwięcznie, coraz bardziej unosząc do góry ciężką przeszkodę.
Najpier zareagowały czujne psy, pilnujące obejść, niezwykły na tą porę hałas sprawił, że zaczęły wściekle ujadać...

Weiss mimo pechowego przydziału, miał dziś farta w ręce, kości słuchały go jak nigdy. W czasie gdy inni oblegali zamek, na którym podobno był sam Eldarion, on musiał siedzieć na tyłach. Prawda, miało to też swoje plusy, wszak jak mawiał jego dziad a po nim jego ojciec, "plądrowanie i gwałcenie hartuje ducha", ale dla ambitnego i zdolnego w robieniu żelazem, dumnego syna Dunladnu, ochędorzenie towarzyszy z ich miesięcznego żołdu w kości nie wystarczało. Gdy gliniany dzban zataczał kolejną rundę wokół stołu, na którym przeturlali pół wieczoru, z zewnątrz doszło ich dzikie ujadanie jakiegoś ulicznego kundla.

- Niech ten pies zawrze ryj! Tu się gra! - wrzasnął Ratwald waląc pięścią w stół.
- Młody, idź tam i ucisz tego przeklętego kundal.
- Czego ja?
- Boś jest szczeniak to raz, bo przegrałeś ostatnią partię to dwa i bo ja tak mówię, to trzy! - Ratwald ewidentnie był nie w humorze, Weiss i trzech pozostałych kompanów zaniosło się głośnym rechotem, który towarzyszył najmłodszemu z kompanii gdy ten klnąc głośno ruszył do drzwi.

- Urwa! Młody, zawrzyj te drzwi bo ziąb po plerach leci! - Weiss warknął na Klerwena stojącego w otwartych drzwiach i gapiącego się gdzieś wzdłóż ulicy.
- Co oni odpitalają? Po pijaku im się kratę zachciało otwierać? - rzucił niby w próżnię młody wojak, nie do końca rozumiejąc co się tak naprawdę dzieje.
- Co ty pier... - Weiss zerwał się natychmiast z miejsca i wyphnął druha na ulicę, robiąc sobie miejsce, spojrzał w kierunku bramy i dopiero teraz do jego uszu, poprzez ujadanie psów doszedł dźwięk łańcuchów unoszących blokującą bramę stalową kratę.

- O żesz ty urwo niemyta... - zaklął, być może służba na tyłach nie okarze się taka nudna i pozbawiona wojennej chwały jak sądził.
- Biegnij do dowódcy i przekaż, że szturmują bramę, po drodze każ bić w dzwony na alarm!- Weiss wydał młokosowi krótki rozkaz.
- Ale co jest? - tamten dopytywał nadal nie pojmując.
- Już! - Barczysty, czarnobrody olbrzym wydarł się na niego.
- Reszta, żelazo w łapy i za mną!

Chwilę potem w pięciu przedostali się w okolice dziedzińca tuż za bramą, która nadal powoli unosiła się w górę, zaklęli cicho spostrzegłwszy leżącego na bruku w kałuży krwi kompana, który miał tej nocy służbę na murach.

- Szybko do klatki schodowej! - Weiss wydał rozkaz, samemu już ruszając do biegu. Plan był prosty, dobiec do murów, przedostać się do wierzy i sprawić, by znajdujący się w środku intruzi pożałowali, że matki wydały ich na świat.

Jednak w założeniu prosty i skuteczny plan, całkowicie załamał się pod niespodziewanym ostrzałem. Dwie strzały rykoszetowały od bruku pod ich stopami, gdy tylko wybiegli z uliczki, ciężki bełt, z głośnym łupnięciem wbił się w drewnianą ścianę, dwie stopy od głowy Ratwalda, kolejna strzała dosiągnęła jednego z ich kompanów powalając go na bruk...

Pierwsi atakujący w niczym nie przypominali karnego wojska, zaatakowali nieskładnie i chaotycznie, szybko ulegając ostrzałowi z zajętych przez królewski oddział specjalny baszt, choć kilku odało się dobiec i przywrzeć do murów, ale tam czekał ich kolejny zawód, w postaci zamkniętych na głucho i zapewne zabarykadowanych drzwi. A jak na złość Dunlandczykom, topornicy jeszcze nie nadbiegli.

Kh'aadz ponownie wyjrzał przez wąską szczelinę i wycelował w z każdą chwilą coraz bardziej gęstniejący tłum. Kogoś trafił na pewno, nie sposób spódłować w tak zwartą ludzką masę. Czas nieubłąganie mijał, a Dunlandczyków, w przeciwieńśtwie do strzał i bełtów nie ubywało... W końcu pośród najeźdźców znalazł się ktoś z głową na karku, bo górale pod osłoną przytoczonych wozów zaczęli się zbliżać do baszt, samemu odpowiadając na ostrzał, pociski zaczęły odbijać się niebezpiecznie blisko szczelin strzelniczych, parę wpadło do środka. Ogień przyciśniętych obrońców zelżał na tyle, że dość duże siły Dunlandczyków podeszły pod sam mur i zaczęły wspinać się nań po schodach, jednocześnie próbując wyważyć drzwi do klatki schodowej od strony dziedzińca. Pereira o sekundę za długo pozostawał w świetle okienka strzelniczego, po wypuszczeniu swojej strzały, przypłacił to życiem, które zabrał mu dunlandzki bełt. Na sekundę wszyscy zamarli, to była ich pierwsza ofiara, Pereira ze sklejonymi krwią brązowymi włosami trząsł się jeszcze przez chwilę w konwulsyjnych drgawkach.

- Zgasić te chędorzone pochodnie! - Kh’aadz wydarł się gdy z kolei Centinari padł na ziemię przeszyty strzałą, która zabłądziła do wąskiego otworu strzelniczego baszty, samemu wypuszczając kolejny bełt do tłumu na dole i chowając się ponownie za murem. Gdy w pomieszczeniu zrobi się ciemno, przeciwnik nie będzie widział gdy któryś z nich stanie przy szczelinie aby oddać kolejny strzał w stronę dziedzińca. Ale z Centinariego pożytku raczej już nie będzie, trzeba by go szybko połatać.

Gdy tylko wyrzucili wszystkie pochodnie na dziedziniec, wprost na głowy zalegających tam Dunlandczyków, w pomieszczeniu zrobiło się ciemno jak w grobie, jedynie świetliki otworów strzelniczych majaczyły jaśniejszymi kolorami, jak gdyby zawieszone w niebycie. Teraz rzeczywiście, Dunlandczycy nie mieli pojęcie kiedy ktoś z obrońców wychylał się aby razić ich kolejną strzałą czy bełtem, musieli strzelać na wyczucie, co już nie było tak skuteczne.
Donośne dudnienie w drzwi na dole najpierw osłabło, a potem zupełnie ucichło... To mogło znaczyć tylko jedno... Królewscy przekorczyli bramę!
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline