Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2011, 22:48   #149
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Goodman zerknęła na wyświetlacz komórki. Alvaro. Skoro pisał, to musiał wyjść cało. To dobrze.
- Zapalimy i zadam ci kilka pytań, ok? - zapytała rzeczowo i ruszyła za kobietą jednocześnie wstukując w telefon krótką wiadomość zwrotną.

“Zostawiłam cię i masz prawo się wkurzać. Dostałam info gdzie jest matka plus dziecko, musiałam szybko podjąć decyzję i to zrobiłam. Nie wystawiłam cię, cokolwiek spotkałeś w środku to nie moja zasługa. Jestem w szpitalu Św. Józefa. Dam znać jeśli czegoś się dowiem.“

Kiedy dotarły do palarni Claire poczęstowała Wondę papierosem, sama także odpaliła jednego..
- Wspomniałaś, że pod koniec porodu pojawiły się komplikacje. Co dokładnie się stało?
- Jakieś problemy. Dziecko nie chciało wyjść samo czy coś. Nie znam się na tym za bardzo. Nigdy nie rodziłam. - Wonda zapalila nerwowo i zaciągnęła się łapczywie.
- Wyproszono panią kiedy podjęto decyzję o cesarce?
- Tak i wzięto na oddział zabiegowy.
- Pozwolono pani zobaczyć później dziecko?
- Nie - zaciągnęła się mocno. - Nie pozwolili. Ale wiem, że to chlopczyk.
- Wonda, wiem, że to niedyskretne pytanie, ale to bardzo ważne - Goodman spojrzała kobiecie w oczy i położyła jej dłoń na ramieniu chcąc oddać namiastkę zaufania. - Kto jest ojcem dziecka? I w jakich okoliczność Jade zaszła w ciążę?
Wonda zacisnęła zęby i spojrzała na ciebie z niechęcią.
- Myślałam, że to w tej sprawie dzwonisz - wycedziła wypuszczając kłąb dymu.
No tak Goodman... Zachowaj się jak prawdziwa kobieta. Kłam. Zaciągnęła się mocno dając sobie ułamki sekund aby zlepić zadowalającą wersję.
- Dzwoniłam ponieważ obawiam się, że Jade jest w niebezpieczeństwie. Podczas prowadzonej przeze mnie sprawy natrafiłam na trop, który poprowadził mnie do niej. Pewien... - szukała odpowiedniego słowa i z zakłopotaniem dodała - psychopata się nią interesuje. Chcę wiedzieć czy jest szansa, że to on może być ojcem. Wonda... liczy się czas. Jeśli chcesz pomóc swojej dziewczynie to po prostu ułatw mi moją robotę. Uwierz, że chodzi mi jedynie o bezpieczeństwa jej i dziecka.
- Jade została brutalnie zgwałcona. Uprowadzona i zgwałcona przynajmniej przez kilku sprawców. Nigdy ich nie wykryto. Nie usunęła tego dziecka, mimo ze ją o to prosiłam. Wiele razy. Sądzę... wiem, ze to dziwnie zabrzmi. Sądzę, ze to dziecko jest złem wcielonym. Więc kto wie, moze to i jego ojciec - dodała po dłuższej chwili.
Goodman ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Przejrzę dokładnie akta sprawy Jade, ale możesz mi teraz na szybko przybliżyć okoliczności tego gwałtu? Gdzie to się zdażyło, czy zapamiętała coś a propos sprawców? Czy nie wspominała o jakiś elementach... nadnaturalnych? Mój podejrzany lubuje się w diabelskim imagu.
- Nafaszerowano ją wtedy narkotykami. Niewiele pamięta z tego .. tego … koszmaru. I miałyśmy zasadę, że o tym nie rozmawiamy. Wiesz, pokłóciłyśmy się o to … dziecko. Zadzwoniła z pracy, że odeszły jej wody. Dzisiaj widzę ją pierwszy raz od trzech miesięcy.
Claire poczuła falę mdłości i zawrotów głowy. Normalnie kolana się pod nią ugięły dłonie poczęły drżeć, w oczach pociemniało. Resztką woli starała się zachować zwyczajową kamienną twarz, choć pewnie nie do końca jej to wyszło.
- Dziękuję Wonda - odparła słabo a tamta bez wątpienia mogła zauważyć, że pani detektyw do sprawy Jade podchodzi dość osobiście. - Zrobię wszystko żeby znaleźć sukinsyna, który jej to zrobił. A teraz odszukam lekarza, wypytam o jej stan i skontaktuję się z moimi przełożonymi. Trzeba jej zapewnić ochronę.

Zdławiła w popielniczce niedopałek i zniknęła za rogiem. Tam oparła się na moment o ścianę i czekała aż uspokoi się jej oddech. Po głowie kotłowały się echa niedawnych słów.
...została brutalnie zgwałcona...
...kilku sprawców...
...nafaszerowano narkotykami...
Claire przetarła dłońmi zdrętwiałą twarz.
Brzmiało tak boleśnie znajomo. Stare zabliźnione rany zaczęły pękać na jej oczach i od nowa broczyć krwią. Plecak, w którym tkwił na dnie sześciozerowy czek zaczął ciążyć jak ołówowiany blok.
Idiotka.
Idiotka...
Idiotka!
Powinna była pozwolić wyskrobać z siebie to dziecko.
Powinna pozwolić...
Ja pozwoliłam.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=DmdVT1wjaFQ[/media]
Osunęła się wzdłuż ściany niezdolna jasno myśleć. Objęła się ciasno ramionami, głowę spuściła między kolana.
Przecież już to przerabiałaś... Już masz to za sobą. Myśl jasno Goodman, nie zachowuj się jak ciota!

Mimo to fala wspomnienia uderzyła taranem. Ból, wstręt, niepewność. Godziny pod prysznicem, kiedy zdzierała skórę do krwi drucianą szczotką. Nieprzespane noce, piekące od łez oczy... A później milczenie. Cisza zalegająca całymi tygodniami. Mina ojca... Czuła się wtedy jak pies. Z podkulonym ogonem szukała u niego litości a dostała jedynie cierpkie słowa i wzrok pełen pogardy. I kpiąca mina Billy’ego, który był pewny, że za okrągły milion może kupić jej zapomnienie. Gówno mógł kupić. Nadal pamiętała. Mogła ich wszystkich wymienić z nazwiska wybudzona z głębokiego snu...
Tyle czasu upłynęło a jednak nic się nie zmieniło. Zostawili na niej szramę, głębokie pęknięcie, które na zawsze ją zepsuło. Najpierw nie mogła znieść bliskości żadnego mężczyzny. Ale kiedy ojciec potraktował ją jak dziwkę... Postanowiła, że nie może go zawieść. A później zaczęło jej to sprawiać przyjemność. Ostry seks z odrobiną przemocy w oparach wódki i zioła tak by na drugi dzień nie być pewnym co i z kim robiła... Tak jak tamtej nocy.
Naiwny Alvaro... Upodobał sobie ją ślepo i bez pojęcia. Nic o niej nie wiedząc. Nieświadomy, że trafił przypadkiem na beznadziejnie wybrakowany egzemplarz.

Odezwał się telefon oznajmiając przyjście wiadomości. Licho nie śpi. Alvaro:
"...wystarczyło dac znac pieprzonym telefonem, a ty zostawiłaś mnie na żer... Wiem gdzie jesteś, bo stercze przed tym cholernym zabezpieczonym szpitalem. Wszystko mnie boli Claire. Łacznie z dusza której już nie mam. Mogliśmy dać rade a teraz.... Coś jest nie tak z tą kobietą. Nie wiem co ale... uważaj, powodzenia i .... żegnaj"

No proszę. A jednak nie tak trudno jest zrezygnować. Czasem trzeba po prostu dostać kopa aby przejrzeć na oczy.
Wcisnęła kilka klawiszy i odesłała jedno słowo.
“Powodzenia.”

To tyle. Koniec pierdolonych sentymentów.

Ruszyła z marszu na oddział noworodków do miejsca dla odwiedzających, gdzie za szklaną szybką leżały ułożone noworodki w plastikowych skrzyneczkach. Próbowała wypatrzeć nazwiska “Marie”. Szkoda, że nie było tutaj Cohena z jego spaczonym świdrującym okiem. On by zauważył. Goodman miała nadzieję, że ta szczątkowa wrażliwość, która urodziła się w niej po wizycie w Metropolis teraz się odezwie. Da znać. Ukarze prawdę o tym dziecku. Kim było? Jaka była jego rola? Dlaczego było ważne dla Astarotha?

Dzieci, jak dzieci. Małe, wyglądające jak Winston Churchill, różnej barwy. To konkretne leżało jako szóste. Spało. Wpisane imię Nathaniel. Spało zawinięte w becik. Obok jakiś tatuś robił fotki przez szybę jak japoński turysta. Poczuła spojrzenie na sobie. W wejściu stała starsza już doktor, na pewno po pięćdziesiątce i przyglądała się jej dziwnym, nieco niepokojącym wzrokiem.

Uśmiechnęła się delikatnie do lekarki i wycofała na korytarz. Musiała mieć pewność, że to jest TO dziecko. Jeśli Jade była pod obserwacją, ktoś mógł mieć lekarzy w kieszeni, a podczas cesarki na zamkniętej sali mogli już podmienić dzieciaka a to rodziło komplikacje. Goodman chodziły po głowie same głupie pomysły a wszystkie zmierzały do tego aby wynieść stąd to dziecko. Ukraść, nim upomni się o nie Astaroth.
Wycofała się korytarz, dźwignęła słuchawkę automatu telefonicznego i wrzuciła do niego kilka drobniaków. Cohen był standardowo “poza zasięgiem”. Fatalnie. On ze swoim nadprzyrodzonym okiem nadałby się jak ulał. Wystukała numer Jakooba. Nie chciała dzwonić ze swojej komórki zważywszy na to jak się umawiali.

- Haloooo - przeciągły, nieco łobuzerski głos. - Z kim mam przyjemność?
- Zabiłeś go? - nie była pewna dlaczego o to zapytała. Może po tym co usłyszała przed chwilą za dużo wspomnień ożyło i za wszelką cenę chciała ukoić gniew, który buzował w niej jak w rozbudzonym wulkanie. Jeśli czegoś zaraz nie zrobi to emocje wyleją się z niej jak lawa. Jej głos brzmiał ostro. Może za ostro.- Faceta, którego prosiłam. Zabiłeś go czy nie?
- Claire, kochanie. O takich sprawach nie rozmawia się telefonicznie, pani policjant.
Żartobliwy to jego głosu przeczył dziwnemu przeczuciu, które miała Goodman.
- Po co dzwonisz?
- Bo się stęskniłam - drwina w jej głosie nie zostawiała pozorów, że powód jest zgoła inny. - Możesz zrobić tą swoją sztuczkę rodem ze startrecka? Przydałbyś mi się na miejscu nim popełnię kolejne przestępstwo i tym razem pójdę siedzieć na naprawdę dłuuugo.
- Poczekaj.
Po chwili zadzwoniła komórka.
Odebrała.
- Claire. Niegrzeczna dziewczynka - powiedział Jacoob. - W co ty grasz? Chciałaś mnie wciągnąć w pułapkę?! To Szpital Świętego Józefa, prawda?
Goodman się zaśmiała, jakby z własnej głupoty.
- Już drugi wampir w przeciągu godziny bierze mnie za Judasza. I żebym chociaż parę srebrników za to dostała... Nie, nie chcę cię w nic wciągać. Tak samo jak nie chciałam Alvara ale zwalił to wszystko wygodnie na mnie. I owszem, to szpital świętego Józefa. A co, szykują tu jakąś piekielną akcję? Bo to by znaczyło, że mam jeszcze mniej czasu niż sądziłam.
- Nie. To teren … pewnych sił, Sił, które wyrwałyby mi nogi z dupy, tak jak małe dziecko wyrywa je pajączkom czy muchom. Na twoim miejscu, po tym co przeszłaś, spierdzielałbym stamtąd najdalej jak się da. Uważaj na personel. Uważaj na niego. Znaczna część to nie są ludzie.
- Chętnie bym dała nogę, wiesz? Najlepiej na Alaskę. Albo na księżyc. Sęk w tym, że tutaj jest coś co najwyraźniej jest bardzo ważne dla pana na “A”. Nim to podpierdzielę wolałabym mieć pewność, że chodzi o... właściwy przedmiot. Myślałam, że pomożesz mi to zweryfikować. Ale widzę, że się do mnie nie pofatygujesz... Cóż, będę improwizować.
- Improwizuj. Jakie kwiaty lubisz?
- A co? szykujesz się już na mój pogrzeb? - zaśmiała się mimowolnie do słuchawki. Zupełnie nie wiedziała dlaczego ma słabość do tego piekielnika.Po chwili dodała jeszcze. - Zrobiłeś to o co cię prosiłam czy nie?*
- Jeszcze nie. Cierpliwości, dziecinko. Mam inne sprawy na głowie.
Westchnęła ciężko. Chyba chciała coś jeszcze powiedzieć ale w końcu zakończyła szybko.
- Białe róże. Chciałabym na swoim pogrzebie białe róże.
Rozłączyła połączenie.

Wróciła pod szybkę oddzielającą noworodki. W progu stała ta sama pani doktor zagradzając przejście.
Goodman zastanawiała się czy kobieta jest człowiekiem. Jakoob uprzedzał, że wielu pracowników nimi nie jest. Zupełnie jak szczury w siedzibie Unkath, którzy w szpitalu wyglądali pozornie ludzko. Podobnie jak... w szpitalu policyjnym gdzie raniła tą pielęgniarkę! Te kreatury chyba lubiły szpitale, bliską obecność śmierci. Myślała, że miała omamy, że to co oni robili Kingston... Krew, flaki, makabryczne tyczkowate potwory... A może dostrzegła jedynie przebłysk prawdy? Nie postrzeliła bogu ducha winnej kobiety a jedynie pasożyta przebywającym w ich świecie w zgrabnym “garniturze”. A teraz jeśli miało się tu roić od podobnych kreatur... Cholera. To nie napawało optymizmem.

Goodman patrzyła jeszcze chwilę w tabliczki z nazwiskami noworodków. Nawett jeśli podmienili dziecko to było mało prawdopodobne, że wynieśli je ze szpitala. Bądź co bądź miało ledwie kilka godzin życia. Szukała czy któreś z dzieci nie jest oznaczona jako “John Doe”, Johnyy Taroth albo chociaż cholerny Lou Cypher... Nic. Żadnej podpowiedzi.

Poczęła rozglądać się za pokojem pielęgniarek. Był na końcu korytarza, szczęśliwie otwarty i wyludniony. Goodman wślizgnęła się do środka i włożyła na siebie jeden z fartuchów wiszących w metalowych szafkach. Dolnych guzików nie dopięła aby w razie konieczności mieć łatwy dostęp do kabury. Włosy upięła ciasno na karku, na głowę włożyła czepek. Na zewnątrz wyszła z pokornie opuszczoną głową, unikała wzroku przechodniów. Zerkała do kilku pokojów na oddziale położniczym. Znalazła wreszcie jeden, gdzie brakowało świeżo upieczonej mamusi. Spod łóżka wyciągnęła podróżną, zamykaną na zamek torbę. Z szafki nocnej zgarnęła kilka kolorowych czasopism.
W schowku na środki czystości zamknęła się od wewnątrz. Plastikowe wiadro upchnęła suchymi szmatami, na wierzch rzuciła gazety. Ostatnią podpaliła i cisnęła na stos po czym wyszła na zewnątrz. Miała kilka sekund nim zareagują czujniki przeciwpożarowe, włączą się syreny i zraszacze. Plan nie był idealny, ale jak już powiedziała Jakoobowi, musiała improwizować. Prędzej sczeźnie nim pozwoli Astarothowi dostać to dziecko.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-06-2011 o 22:52.
liliel jest offline