Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2011, 13:35   #109
Zekhinta
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Gdy tylko przeciwnicy leżeli już martwi, Dearbhail, chociaż czuła drżenie w kolanach i ściskanie w żołądku od razu pobiegła do Endymiona. Z ulgą zobaczyła, że strażnik nie odniósł żadnych poważnych obrażeń.

- Wszystko w porządku? Nie jesteś ranny? - zapytała mimo wszystko.

- Chyba jestem cały - odpowiedział trochę niepewnie strażnik przyglądając się ciału ogromnego orka jakby obawiając się, że ten jeszcze może żyć.

Miała dziwne wrażenie, że wnętrzności wirują w niej jak oszalałe i ciągle przełykała ślinę i oddychała głęboko. W końcu sensacje uspokoiły się i dziewczyna kontynuowała. - Jejku, jak to dobrze, że nic ci się nie stało. I dobrze, że poszedłeś po wsparcie - rzuciła na chwilę w stronę żołnierza, który wcześniej jej towarzyszył. Szybko odwróciła się do Endymiona, podała mu rękę, aby pomóc mu wstać. Gdy napięcie, jakie ogarnęło ją w czasie walki upadło musiała stwierdzić, że w swoje sidła złapała ją jakaś dziwna euforia. Dziewczyna była dumna z siebie i chociaż właśnie wzięła udział w prawdziwej walce, zabijając swojego przeciwnika... jakoś nie odczuwała smutku czy strachu.

- Widziałeś, jak z nim walczyłam? - do głowy jej nie przyszło, że przecież Endymion miał inne rzeczy na głowie. Z trochę błędnym uśmiechem na twarzy i błyszczącymi oczami wyglądała jak szczeniak, który domaga się pochwały, bo w końcu nauczył się, że w domu nie załatwia się swoich potrzeb. - Mówiłam ci, że umiem walczyć, widzisz? Mówiłam, że dam sobie radę! Załatwiłam orka! Sama!

- Wybacz, ale byłem troszkę zajęty - odparł strażnik, przykładając dłoń do pulsującej skroni i spoglądając na Dearbhail - wygląda na to, że nawet uratowałaś mi tyłek. Bo z dwoma bym sobie nie poradził. Mój nie dość, że był cholernie wielki, silny ale i wyjątkowo nie chciał zdechnąć.

Te słowa były dla młodej wojowniczki najlepszą nagrodą. Bardzo chciała się wykazać, udowodnić wszystkim, że nie jest skończoną melepetą i potrafi sobie poradzić. Zaczęła ją co prawda dręczyć świadomość, że przed chwilą z jej rąk zakończyło się jakieś życie, ale przecież to nie był człowiek, tylko ork! I do tego, zdarzyło się to w czasie walki, walki o życie.

Dearbhail usprawiedliwiała się sama przed sobą bo gdy tylko opadła adrenalina i wszystkie emocje dziewczynę ogarnął niepokój. Zgłosiła się do tej misji sama, z własnej woli, chociaż jak zwykle powodowana impulsem. Znowu nie przemyślała swojej akcji. I dopiero teraz stało się dla niej jasne, że czeka ją nie tylko przedzieranie się przez mokradła, szturmowanie bramy i uwolnienie zakładników... Aby osiągnąć cel, który sobie postawiła będzie musiała torować sobie drogę mieczem. I tym razem jej przeciwnikiem nie będą orkowie, śmierdzące, przerażające istoty, których śmierci tak naprawdę pragnie każdy wolny człowiek.

Ale czyż jej cel nie był właściwie słuszny? To Dunlandczycy zaatakowali pierwsi i dokonali tak bestialskich czynów. Pojmali jej przyjaciela i na pewno nie będą mieli dla niego litości. Czyż walcząc z nimi, Dearbhail tak naprawdę nie walczy o wolność dla Golina, swoich towarzyszy i setek niewinnych ludzi w mieście? Dla siebie samej?

Brama zaczęła się unosić co dało się słyszeć po niemiłosiernym zgrzycie mechanizmu. Endymion wydał rozkaz i wszyscy przemieścili się w jej kierunku. Wtedy też, ubezpieczający tyły żołnierz krzyknął:

- Na trakcie ktos nadciąga! – I rzeczywiście, w oddali majaczyły figurki konnych.

Dearbhail była rozdarta. Z jednej strony chciała wejść do miasta i iść na ratunek jeńcom ale z drugiej ciekawiło ją, co to za nowe kłopoty nadciągają w ich stronę. Posiłki? Nie, to zdecydowanie za wcześnie! Podróżni nie mający pojęcia o tym, co się dzieje w mieście? Jeśli tak, dlaczego tak pędzą konie?

- Pójdę do tej grupy pod bramą - rzuciła krótko do Endymiona. - Jako, że nie mam Hazelhoof’a lepiej się sprawdzę w walce z Dunlandczykami, jeśli do niej dojdzie od razu, niż tu, w starciu z konnymi.

- Gdyby był to nieprzyjaciel to trzeba opuścić bramę jak tylko wedrzemy się do środka - odpowiedział Dearbhail strażnik - W razie gdyby Andaras i spółka nie byli zorientowani w sytuacji przedrzesz się do nich i karzesz im opuść bramę jak tylko się za nią wycofamy.

- Tak jest! - rzuciła krótko w odpowiedzi i nie czekała na dalszy rozwój wypadków. Dobyła broni i skierowała się w stronę bramy, próbując wraz z walczącymi już tam żołnierzami przebić się do środka.

Usłyszała jeszcze za sobą głos Endymiona, ale nie zwróciła już na niego uwagi. Stanęła ramię w ramię z królewskimi żołnierzami i zaczęła walczyć.

Chociaż wszystko działo się niesamowicie szybko, Dearbhail mogła opisać całe starcie z najdokładniejszymi szczegółami. Zanim zdążyła podjąć jakąś akcję, została zaatakowana przez rosłego Dunlandczyka. Przeciwnik korzystając z przewagi wzrostu zaatakował ją mocnym ciosem z góry. Ciosem? Właściwie rąbnięciem, bo machając ostrzem wyglądał bardziej, jakby rąbał drewno, niż walczył. Rohirrka w ostatnim momencie usunęła się spod linii ciosu. Jakże żałowała, że nie ma przy niej Hazelhoof’a w pełni sił! Wolała walczyć z końskiego grzbietu, niż na ziemi.

Starci utrudniał również fakt, iż Dearbhail poczuła nieprzyjemne zdenerwowanie, zimny pot spływający jej po plecach, przyklejający koszulę do ciała pod zbroją. Więc to było to? Ta walka, na którą była gotowa, jak przekonywała samą siebie? Walka, w której jedyne, co na razie mogła robić, to uskakiwać przed ciosami przeciwnika, bo jakiś dziwny skurcz paraliżował jej ręce?

Po kolejnym nietrafionym ciosie Dunlandczyk wrzasnął rozeźlony i to otrzeźwiło Rohirrkę. Przeklęła się w myślach za zwłokę. Przecież ma w dłoni miecz, wie, jak nim walczyć!

Tak więc gdy tylko jej przeciwnik ponownie uniósł oburącz swoją broń wysoko nad głowę, dziewczyna nie wahała się i zadała mu szybki, celny cios. Cięła poziomo, płynnie przez brzuch przeciwnika. Ostrze, ku jej zaskoczeniu wdarło się w ciało, rozrywając skórę i naruszając wnętrzności a potem równie swobodnie wydarło się z niego, ciągnąć za sobą w powietrzu smugę krwi, której kropelki upstrzyły chodnik. Mężczyzna stęknął zdziwiony i zwalił się ciężko na ziemię.

I choć przez głowę Dearbhail przebiegła myśl: „Właśnie zabiłaś człowieka” to jednak wojowniczka nie miała czasu na takie rozmyślania. W jej stronę biegł kolejny przeciwnik i nie miała zamiaru dać mu się pokonać. Przyjęła pozycję do walki taką, jaką zawsze ją uczyli, nogi lekko zgięte w kolanach, zasłonić się tarczą, ręka z mieczem trochę z tyłu. Tak więc gdy tylko drugi Dunlandczyk dopadł do niej, odbiła cios jego miecza tarczą a swoje własne ostrze wbiła mu w pierś. A raczej chciała wbić, bo w ferworze walki źle wycelowała. Ostrze zagłębiło się w pachę wojownika, który wrzasnął z bólu i odskoczył od Dearbhail. Rohirrka nie dała mu jednak czasu na otrząśnięcie się. Doskoczyła do niego, tnąc na skos przez pierś przeciwnika. Nie miała czasu patrzeć, czy pada martwy. Ścisnęła tylko mocniej miecz w dłoni, wyminęła osuwające się na ziemię ciało i pobiegła dalej.

Zatrzymała się u podnóża schodów do baszty i w sumie dobrze, że to zrobiła bo dosłownie chwilę potem koło jej ucha śmignął pocisk z kuszy i brzdęknął o ścianę. Zanim jednak zdążyła zwrócić głowę w stronę, skąd nadleciał, usłyszała z góry znajomy głos:

- No dziewczyno! Nie czas na podziwianie widoków bo Ci życie minie! Z fartem! - krasnolud krzyknął wesoło do niespodziewanie ujrzanej towarzyszki mijając ją z tarczą w ręce i białym uśmiechem na czarnej od błota brodatej gębie.

Ucieszyła się niezmiernie na widok krasnoluda i tego, w jaki jest dobrym humorze. Nic tak nie podnosiło na duchu jak świadomość, że jej towarzysze są cali i zdrowi, mimo takiej sytuacji.

- Jedzie w tę stronę oddział zbrojnych. Są jeszcze daleko, nie wiadomo kto to. Jeśli to jednak wróg, Endymion kazał opuścić bramę tak szybko, jak tylko cały nasz oddział wejdzie do miasta. Gdzie Andaras i Perła? Trzeba im o tym powiedzieć. - Dodała jeszcze.

- Obijają się na górze, jak zwykle! A bramę trza zawrzeć swoją drogą, jeszcze by któryś z tych orczych synów Dunlandu czmychnął bokiem! - Odkrzyknął zamachując się niby na rozgrzewkę swoim nadziakiem zmierzając w stronę walczących żołnierzy.

Do rozmowy dołączył również Andaras, wołając do Kh’aadza i Dearbhail:

-Wiadomo kto jedzie bram nie trzeba zamykać. To królewscy. Widziałem barwy Bree i Tharbardu. To ta dobra cześć wiadomości. Zła jest taka że wracają chyba z jakiejś bitwy widziałem krew, rany. Mam nadzieję że to nic bardzo poważnego.

Dearbhail tylko kiwnęła głową. Krasnolud pobiegł w stronę walczących a dziewczyna nie miała zamiaru stać i podziwiać widoków, jak już jej zarzucono. Krew buzowała w żyłach, a umysł był zadziwiająco spokojny i zdeterminowany.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline