Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2011, 14:39   #7
Matyjasz
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Ibraheem Shakeel; na wschód od Thedas, Aksum, oaza Tranea
Nadchodzącej burzy nie dało się przewidzieć. Poprzedni wieczór doskonale to pokazał. Przynajmniej używając jakiś przepowiedni, bo sygnałów była kilka, choć i tak nie wskazywały na ogrom spustoszenia następnego dnia.
Najpierw przybył posłaniec ogłaszający, że z powodu zepsutego koła Khalim się spóźni i będzie dopiero rano. Była to smutna dla Ibraheema wiadomość. Lubił jego towarzystwo, kupiec zawsze opowiadał o dalekim świecie, a takie opowieści młody magister chłonął jak gąbka. Co gorsza wieczerza zaplanowana dla powitania dobrego partnera handlowego była już gotowa. By nie marnować dobrego posiłku zebrał w sobie odwagę i zaprosił rodzinę jak i przyjaciół.
Przy stole rozstawionym przy wodzie zasiedli kolejno, jego ojciec Murad, matka Hadia, siostra Alia, przybrany brat Hassan, dowodzący jego trzyosobową armią Harim oraz stary zawsze milczący przyjaciel Corin. Tak jak przypuszczał całość była klęską. Hassan z Alią byli wstanie tylko wpatrywać się w siebie gdy jego ojciec ciskał błyskawice z oczu. Corin jak zawsze gdy nie mówiono o sztukach tajemnych nie odzywał się. Jedynymi rozmownymi osobami zostali Harim i jego matka. Z czego ta ostatnia narzekała, że ona nie przyłożyła ręki do posiłku. Ogółem jego biologiczni rodzice byli dla niego zagadką. Mimo ponad dwóch lat obecnego życia nie zmienili się ani trochę od czasu gdy byli zwykłymi poddanymi. Matka ciągle chciała sama prowadzić domostwo, zaś ojciec uprawiał ziemię i nie dał się przekonać, że już nie musi. Pewnego razu nawet zaprzągł jego ulubionego wierzchowca do pługa i orał miejsce gdzie nic nie miało prawa wyrosnąć. Fakt, że jednak mu się udało do dziś jest podziwiany przez mieszkańców. Jedyną osobą zdatną do dyskusji został kapitan Harim jednak monotematyczną. Na szczęście wieczerza skończyła się i mógł przystąpić do realizacji planów.
Pogrążony w swoim świecie Corin wcześniej orzekł o idealności tego wieczoru do czytania z gwiazd. Tak więc udali się w trójkę z książką zabraną z prywatnej biblioteczki Ibraheema na wieżę obserwacyjną, najbliższy gwiazdom punkt całej osady. Po kilku sporach w doktrynie co znaczy ten a nie inny układ gwiazd udało się im dojść do finalnej konkluzji. Czy to wino, czy los z niego zadrwił następny dzień miał być dobrym dniem.
Z początku wszystko na to wskazywało, Khalim dotarł bez zbędnego opóźnienia cały szczęśliwy z ostatnio ubitego interesu. Ponoć wszedł w układy z jakimś przedstawicielem zacnego kupca z Orlais jakiś Anelan z kilkoma tytułami. Kimkolwiek on był zdawał się cierpieć na megalomanie. Tak czy inaczej zysk był większy niż zwykle a na dodatek stary wilk morski wypatrzył na jakimś targu kopię „Kronik Ferdleńskich” szybkie spojrzenie ujawniło ostatnią datę z zeszłego roku.
Dodatkowo z handlarzem przybyła jego córka Elena. W przeciwieństwie do mieszkańców oazy, ostatnimi dniami, okazała się dobrą rozmówczynią. Uroda tylko pomagała w zwróceniu uwagi. Mag słuchał każdego kto był wstanie powiedzieć coś o dalszych krainach. Także prawdziwie niecierpliwił się na myśl o wyruszeniu z karawaną do oddalonego o dwa dni drogi portu w Tal-ahirze z jego wielkim targiem tawernami wypełnionymi ludźmi i opowieściami.
Ubrał się stosownie do podróży. Tak jak uważał za praktycznie czyli skromnie. Szarawy w barwie pisaku strój przystosowany do pustyni miał zapewnić nierzucanie się w oczy. Głowę ochraniał turban zachodzący też na szyję, miał też chustę mogącą zasłonić całą twarz gdyby ich zaskoczyła piaskowa burza. Przy lewym boku znalazła się stara dobra kuta na zamówienie szabla, pozbawiona zdobień jednak morderczo ostra. Z prawej strony zawieszony był niepozorny róg i zdobiony sztylet. Gdzieś w rogu walała się torba gotowa do późniejszego założenia.
W tym stroju podczas rozmowy z Eleną i wspólnego kosztowania ostatnio otwartego wina z daktyli jego własnej produkcji nadeszła klęska zwiastowana przez Irysa. Jego puchar wypadł mu z ręki i powoli potoczył się po podłodze. Sługa chciał go podnieść lecz gestem ręki dał znać by tego nie robił i słuchał.
-Idź do Harima. Niech jego ludzie prezentują się najlepiej jak potrafią.
Następnie podszedł do okna i wyjrzał na jedną z kilku uliczek wioski.


Oczywiście wiedział, że to nie są jego całe włości. Jego własność leżała w sporej kotlinie między wydmami, której centrum stanowiła oaza. Całość była otoczona palmami dającymi owoce jak i nielicznymi polami z innymi uprawami. W miejscu gdzie teren uprawny był najwęższy znajdowała się osada. Składała się z przeszło trzydziestu budynków mieszkalnych z glinianej cegły jak i może nawet tylu samu budynków gospodarczych. Wyróżniał się jego dom jak i dom podarowany krewnym oba były tuż nad wodą, większe i miały bielone ściany. Na szczycie wydmy znajdował się niski mur chroniący od napływu piasku jak i niszczejąca wieża obserwacyjna. W środku znajdowała się stara twierdza złożona z muru jak i wieży, całość mimo widocznych napraw trzymała się w całości jedynie siłą woli.

Kolejny chaos zastał go gdy nieprzytomnie wpatrywał się w okno. Ręka ułożona tak jak by trzymał w niej kielich. Kielich zaś leżał na podłodze kilka kroków od niego. Nieprzytomny słuchał kłótni jego rodziny, prawdziwej jak i przybranej. Ostatnie kilka zdań słuchał z zamkniętymi oczami, chowając twarz w dłoniach myśląc na wpół o tym co słyszy na wpół o tym co ma się wydarzyć. Sytuacje uratował Irys, z swoim ogłoszeniem. Wszyscy patrzyli jak powoli podszedł do pucharu i tym razem zabrał go. Dodatkowe sekundy na wybranie myśli z całego kłębka. Najchętniej zgodziłby się z rodzeństwem i wraz z nim uciekł, gdziekolwiek.
-Przybył jak dobrze pamiętam naszą umowę, mój przyszły teść i narzeczona.-Powiedział z niemałym przejęciem i lękiem w głosie.- Chciałbym zrobić na nich jak najlepsze wrażenie. Muszę się przebrać w coś odpowiedniego i nie mam teraz czasu słuchać waszych kłótni!-Ostatni człon zdania wykrzyczał w gniewie.- Nic się dziś nie stało! Jest ważniejsza kwestia. Musimy ich godnie przyjąć, ugościmy ich najlepiej jak się da a potem rozwiążemy ten problem.-Szybko dopowiedział nim ktokolwiek zdążył wrócić do kłótni oraz postanowił zmienić temat.
-Irysie, kapitan wie?
-Wie mówi, że...
-Wiem.
-Kapitan Harim nie był zły w swoich fachu jak i jego dwuosobowa drużyna. Jednak rozkaz „dobrze się prezentować” był dla prywatnych wojsk Ibraheema niewykonalny.- Idź do kuchni, niech otwierają wino daktylowe i zobaczą czy mają coś teraz. I niech przygotują kolację, dobrą, jak się sprawdzą wynagrodzę ich!
Następnie odwrócił się do swojej rodziny i zaczął mówić mając nadzieję, że nikt mu nie przerwie.
-Na co czekacie? Idźcie się przygotować!
- Jasne, ty też idź się gździć, to ważniejsze niż twoja siostra! – wykrzyknął w gniewie Murad i ruszył w stronę drzwi, jako jedyny chyba nie przejąwszy się twoimi słowami. Reszta – poza Eleną – spuściła w milczeniu głowy, najwyraźniej zmieszana wydarzeniami, które miały przed chwilą miejsce, a których sami byli przecież przyczyną. Ojciec Ibraheema wyrwał z rąk Irysa drzwi, które ten przed staruszkiem otworzył, po to tylko by trzasnąć nimi wychodząc.
-Tato...-Zdołał jedynie powiedzieć do pleców wychodzącego rodziciela, kolejny raz tracąc część nadziei na zrozumienie tego człowieka.
- Musisz mu wybaczyć, Ibraheemie, tak strasznie się rozgniewał… - odezwała się matka, z zatroskaniem spoglądając na Hassana i Alię. Informacja o wzajemnym ich „obłapianiu się” nie stanowiła dla niej zaskoczenia ani powodu do zmartwień, dawno już miała świadomość, co się między tym dwojgiem święci – Porozmawiam z nim, może uda mi się go uspokoić. – poinformowała i sama ruszyła w stronę drzwi. W jej ślady poszła Elena, która uznała ten moment widocznie za najlepszy do wyplątania się z rodzinnej kabały, po drodze szepnęła jeszcze Ibraheemowi do ucha: - Powodzenia. – i uśmiechnęła się z przekąsem. Znalazłszy się zaś na zewnątrz, poczęła wydzierać się znów do osiłków ochrypłym głosem: - Dobra, panowie! Zbieramy się, raz-dwa! Tu się teraz będzie rodzić miłość, nic więc tutaj po nas, no już! Ruchy-ruchy!
Hassan powiódł wzrokiem za odchodzącą Eleną, której donośny głos wyraźnie słychać było w komnacie wypełnionej ciężkim milczeniem. – Bracie, wybacz, że w takiej chwili… - wybąkał cicho, zmieszany wyraźnie faktem, że zawracać musi głowę swemu przyjacielowi w takiej chwili. Po krótkim wahaniu powiedział jednak stanowczo: - Ale nie możemy czekać. Khalim odpływa niebawem, chcemy płynąć z nim.
-Choć mógłbym
Alii zakazać wyruszyć z tobą, to nie mógłbym wam tego zrobić.- Położył bratu ręce na ramionach i spojrzał w oczy.- Ale na przodków i stwórcę błagam cię nie rób tego. Czasu starczy jak nie tym statkiem to następnym. Boisz się, że mój rodziciel coś dziwnego wymyśli? Weź ją i pojedźcie do Ziyada. On tak jak ja będzie szczęśliwy wiedząc o waszym szczęściu. O Thedas dużo czytałem. Tacy jak my są tam prześladowani. Za bycie magistrem grozi ci śmierć. Z czego tam będziecie żyć? Ostatni raz proszę cię zaczekaj. Przekonam Murada, zrobimy wszystko zgodnie z zwyczajem i przygotujemy odpowiednio waszą podróż. Ostatni raz proszę cię przemyśl to i nie zostawiaj mnie teraz.
Hassan spuścił głowę i westchnął ciężko.
- Tak, tak. Wygląda na to, że masz słuszność. – wymamrotał, bo i wiedział dobrze, że Ibraheem wie, co mówi. Popatrzył następnie na Alię. Pomysł wyjazdu narodził się nagle i niespodziewanie, był iskrą szaleństwa w młodzieńczych, zakochanych głowach. Był też, rzecz jasna, bardziej pomysłem Hassana niż Alii, na który ta przystała wobec bezgranicznego zaufania do swego lubego. Nie przewidzieli jednak wszystkiego, nie o wszystkim pomyśleli, za bardzo chcieli się śpieszyć.
- Masz racje Ibraheemie. – Hassan uniósł głowę, z jego twarzy zniknął zapał, który ulotnił się wraz z pomysłem wyjazdu, w jego oczach malowała się jednak zgoda wobec słów przybranego brata, zrozumienie, a nawet wdzięczność za to trzeźwe myślenie. – Dziękuję – powiedział, a następnie zwrócił się do AliiChodźmy. Ibraheem ma teraz sporo na głowie, a my musimy się przygotować.
- Powodzenia – uśmiechnęła się jeszcze dziewczyna i oboje skierowali się do wyjścia.
Na pożegnanie uśmiechnął się do nich uśmiechem człowieka prowadzonego na szafot. Powoli powlekł się schodami do góry. Zastanawiał się czemu on ich zatrzymał przecież mógł uciec z nimi. Razem poradziliby sobie, a on zawsze chciał zobaczyć Thedas, las śnieg czy choćby deszcz. Tak czy inaczej było za późno a on stał przed szafą pełną strojów. Od razu odrzucił te niemal identyczne do noszonego przez niego, co wciąż zostawiało go z sporą liczbą rzeczy do wyboru. Na przodków! Czy wybór tkaniny musi być tak trudny? Przez połowę życia szczytem luksusu był strój pochodzący z starej owcy a przez drugą połowę nie dbał o niego. Zamknął oczy i sięgnął w głąb czeluści. Biały strój krojem przypominający poprzedni, z lekkiego materiału chyba jedwab, on się na tym nie znał, dodatkowe zdobienia uznał za przesadne ale los tak wybrał. Choć przepowiednia się nie sprawdzała to może jednak będzie dobrze. Nakrycie głowy zostawił tylko odrzucił chustę. Stare nie było złe. Wziął głęboki wdech i zmusił się do zejścia na dół.
To co zobaczył wprawiło go w zdumienie. Jego wojsko rozrosło się trzykrotnie a w twarzach dostrzegał oraczy. Zawodowcy dalej prezentowali się fatalnie. Na jego widok bardzo szczęśliwy kapitan Harim podszedł do niego.
-Mieliśmy trochę starego sprzętu to założyliśmy im go. Do walki raczej się nie nada. Ale tak długo jak nim nie machają wyglądają dobrze co nie? Potrafią też prezentować broń.- Otrzymał w odpowiedzi pełne niedowierzania spojrzenie.- Dobrze to udają... Oddział baczność!
Gdy każdy uzbrojony w szablę, pikę i ukrytą pod strojem rozpadającą się kolczugę żołnierz spróbował wykonać komendę Ibraheem załamał się.
-Dobrze, będą tylko stać.- Oficer uśmiechnął się zakłopotany.
-Skąd ty ich wziąłeś?
-Pamiętasz mój raport o stanie obronności osady?
Uporczywie wpatrywał się w kapitana próbując sobie przypomnieć o co chodzi. Gdy sobie przypomniał włos zjeżył mu się na głowie. Wcześniej nie wiedział, że Harim potrafi pisać. Czytając za to wątpił, że ma przed sobą pismo. Tak czy inaczej nie zdołał tego przeczytać do końca. Postanowił wymownym milczeniem dać znać, że nie pamięta.
-Więc jak pisałem w raporcie. Nie obronimy osady w trójkę i sugerowałem powołanie milicji. Oto ona! Ochotnicy, ćwiczą po pracy, nie osłabia to ich produktywności. Tylko jeszcze ekwipunek lepszy by się nam przydał. Kawałkiem drewna można ćwiczyć szermierkę ale tym co mają to nawet masła się nie pokroi.
-Gdy skończymy odbudowywać fortyfikacje kupimy im wyposażenie.
-Jak skończymy sprowadzam tu rodzinę z żoną na czele. A wtedy niech mi pan wierzy, przed tą babą ta garstka ludzi nas nie ocali.
Wesoły rechot człowieka jak i nieśmiały uśmiech paru zbrojnych uświadomiły mu, że właśnie ominął go sens jakiegoś dowcipu. Jednak teraz to nie było ważne myślał co może się nie udać. Nawet sztandar na wieży żałośnie wisiał na maszcie w tej bezwietrznej pogodzie.
 

Ostatnio edytowane przez Matyjasz : 28-06-2011 o 14:44.
Matyjasz jest offline