Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2011, 23:07   #129
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania:


Teddevelien:

-Pożar!

-Pożar! Pożar!-fragment miasta rozwrzeszczał się jeszcze bardziej.
Jeśli było coś, czego ludzie mogli się bać bardziej niż pojawiających się znikąd i tam właśnie znikających wyzwolicieli skazańców wraz z samymi niedoszłymi wisielcami, to z pewnością był to ogień.

Dach jednego z domów początkowo jedynie się kopcił, lecz sucha strzecha błyskawicznie zajęła się płomieniami, rozsiewając wkoło deszcz iskier frunących w rozżarzonym powietrzu.

-Wody!

-Spali miasto!

Kilku ludzi porwało wiadra, biegnąc do studni - wyjątki, wyłamujące się z chaotycznie biegającego tłumu.

Strażnicy niezmiennie stali przy bramie, lecz już nie tak pewnie. Ich wahanie potrwało kilka pierwszych minut.
Aż do chwili, w której ze strzechy sąsiedniego domu zaczął unosić się dym.

-Brać dzbany, wiadra! Wszystko!-wywrzeszczał jeden z nich, ale po raz drugi nie podjął starań przywrócenia porządku w tłuszczy, najwyraźniej uważając takowe za bezcelowe.

Rezygnując z pilnowania wyjścia, rzucili się w kierunku studni.

Pojedyncza postać wyślizgnęła się na zewnątrz. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi.
Mieli większe problemy.

***

-Wreszcie-warknęła kobieta, prowadząc trzech skazańców.

-Reszty nie będzie-wskazała podbródkiem miasto wielkości dużego domu, po czym zamilkła.

-Od żylastego przyjaciela. Cytuję: "Masz u mnie dług. Do spłacenia.", a teraz rusz...

Nagle z pobliskich krzewów wypadła postać, puszczając się pędem w kierunku miasta!

-Spieprzaj stąd!-warknęła, rozpoczynając pęd w kierunku zbiega!

Dwa punkciki zmniejszały się coraz bardziej, lecz dystans między nimi malał bardzo powoli.
Jasnowłosa towarzyszka miała niewielkie szanse na dogonienie celu przed bramami miasta.
Tylko czemu dogonienie podsłuchującego było tak ważne?

Odpowiedź przyszła zaskakująco szybko.

-Był tu wasz brat. Dh'oine. Mamy iść na północno północny zachód. Magnat. Przy Zatoce Praksedy. Idźmy-wskazał kierunek jeden z elfów.

Oto powód, dla którego zabicie wścibskiego człowieka stało się tak bardzo ważne.
Przez błąd informatora, który nie sprawdził terenu lub dał się śledzić z czteroosobowej drużyny ratowniczej została jednoosobowa.

W najgorszym wypadku mężczyzna dobiegnie do miasta i zginie w chaosie, przekazując cenne informacje.
Wtedy, jeśli straż jest wyjątkowo rozdrażniona, mogą spodziewać się pogoni...

***

Zdawało się, że wreszcie byli sami.
Pomimo całego wachlarza stworów, mogących wyskoczyć zza najbliższego krzaka, wychynąć zza pagórka czy spaść z nieba, wydawało się, iż byli naprawdę sami.
Trzech elfów i jeden ćwierćelf.

Początkowo nie odstępująca ich na krok powolna, zbrojna pogoń została zgubiona dopiero po kilku godzinach.
Przypominało to nieco wyścigi żółwi. Żadna ze stron nie mogła uzyskać satysfakcjonującej prędkości. Jedni przez nadmierne obciążenie, drudzy przez poważne osłabienie oraz rany.

Ich nieobecność po wymknięciu się była bardzo dobrą wiadomością, ponieważ istniała duża szansa, iż cel "podróży" pozostawał zagadką.

A jednak nie zawadziło od czasu do czasu sprawdzić pleców. Tak na wszelki wypadek.

Za system wczesnego ostrzegania przed nadciągającym zagrożeniem ze strony intruzów w świecie flory i fauny ostrzegała ona sama.
Wszelkie zwierzęta umykały bądź cichły przed ewentualnym, nadchodzącym zagrożeniem.

Jeśli tak miało się stać, to aktualnie byli całkowicie bezpieczni.
Świerszcze koncertowały w najlepsze. Gdzieniegdzie przeleciał nocny ptak, najwyraźniej wybierając się na polowanie.
Bynajmniej nie na ludzi.

Nadgryziony księżyc unosił się nad czarnymi, gładkimi wodami Zatoki Praksedy, odbijając się w ich bezmiarze.
Jak tak dolej pójdzie, bez przeszkód dotrą do celu.

Byłoby to jednak zbyt piękne, by było prawdziwe. W tym świecie nawet bogowie, jeśli tylko istnieją, ścigają się kto pierwszy ubodzie śmiertelnika w rzyć.

Niedaleko tafli Zatoki przemieszczały się dwa cienie. Oczy ćwierćelfa przebijały ciemności z większą skutecznością niż ludzkie, lecz mniejszą niż nawet jedynie w połowie elf.
Ciężko było zdiagnozować kim był przesuwający się mrok.

Niemniej jednak cała czwórka kontynuowała pochód na północno północny zachód, zbliżając się do "znaków zapytania".
Nierozsądnym byłoby zostawianie w tyle niezidentyfikowanych istot żywych, mogących w każdej chwili dogonić ich nawet na kilkaset metrów przed celem.

Brzeg zbliżał się powoli, lecz nieuchronnie, jednocześnie powiększając wędrowców.
Ludzi. Lub elfy. Bez obnażonej broni. Bez znaków charakterystycznych dla któregoś z miast, państw bądź rodów.

Ted zwolnił nieznacznie, spowalniając towarzyszy, gdy tylko zorientował się, iż tamci również ich zauważyli, po czym z tyłu przesunął się na sam przód.

Odległość zmalała do trzech ćwierci strzału z łuku, lecz nikt nie odezwał się ani słowem.
Dystans jeszcze był spory, lecz szybko malał.

Pół strzału z łuku. Ćwierć.
Przemierzający szlak mężczyźni nie robili gwałtownych ani agresywnych ruchów.
Może to jedynie zbłądzeni wędrowcy?

Niemożliwe. Na ich plecach spoczywały dwa miecze. Najemnicy czy zbiry?

Nagle wszystko ucichło! Jakieś zwierzę pisnęło, umykając w popłochu!
W odpowiedzi wyciągnięty nieustannie miecz Teda wzniósł się nieco wyżej.

Tak blisko celu!

Tafla wody eksplodowała! Deszcz kropel wody wzbił się niemalże pod księżyc!
Ogromny potwór! Nic innego nie mogło rozsadzić wody z taką siłą!

Trzy elfy były niezdolne do ucieczki, szczególnie ten wleczony!

Coś świsnęło w powietrzu! Ted niemalże akrobatycznie wygiął się w bok, cudem umykając...

Ponowny jęk rozcinanego powietrza! Drugi z oszczepów wbił się tuż przed stopami ćwierćlefa.

W tym czasie dwóch wędrowców już stało z wyciągniętymi ostrzami, czekając na niewidocznych napastników.


Nagle zza kurtyny wodnej wyskoczyła zębata paszcza ryboluda!
Szybki cios łuskowatego stwora spotkał się z uchyleniem się i zgrabnym przejściem za jego plecy jednego z mężczyzn.

Potwór padł na ziemię, podejmując nieudolne próby powstania po rozoraniu "nóg" w kolanach, lecz ten był tylko jednym z wielu.

Zastępy luźnych, chaotycznych grup wypadły z wód, dopadając do stawiającej opór dwójki!
Jednakże nie wszystkie postanowiły rozładować furię właśnie na nich.

Dwie wyszczerzone w paskudnym uśmiechu paszcze skoczyły w kierunku ćwierćelfa!

Zębate, jednoręczne ostrze z jękiem przecięło powietrze tuż przed odskakującym mieszańcem!
Drugie spadało wprost na obojczyk!

Ten niemal krzyknął z zaskoczenia nagłością zajść. Mógł tylko wyrzucić miecz oburącz w szerokiej paradzie by zbić broń wroga dążącą do rozpłatania. Nie interesował się teraz elfami, ufając w ich instynkt samozachowawczy - znów liczyło się przetrwanie i wiedział, że droga do niego wiedzie po trupach dwóch... wodnych istot.

To nie był koniec. Wiedział, że drugi już może być w natarciu, więc natychmiast ruszył zająć miejsce pozbawionego dłoni oponenta, by nie cofać się i zwolnić miejsce elfom. Zamachnął się ostrzem na powrót szeroko na wyprostowanych ramionach, by sparować lub zbić klingę ponownie próbującego szczęścia oponenta, ostatniego. Nie liczył na szczęście takie jak w ostatnim krwawym przypadku, ale wybroniwszy się byle kopnięciem w kolano stwarzał chronionym przez siebie okazję do zabójczego ciosu.

Klinga napastnika trafiła na blok osłaniający żebra!
Kaleki rybolud syczał i prychał, zaś zza pleców dobiegał kolejny bulgoczący krzyk nadbiegającego wroga!

Nie mając wyjścia i wiedząc, że popełnił śmiertelny błąd, Ted odsunąwszy klingę oponenta natarł barkiem na zębaty pysk. Gdyby wytrącić ryboczłeka z równowagi, sięgnął prawą dłonią po sztylet, wykorzystując bliskość i wpychając go w część torsu lub twarzy zdającą się najbardziej miękką - choćby gardziel. Nie zamierzał bawić się w przekręcanie i obracanie jej, jedynie wykorzystać ranę i prześlizgnąć obok stwora i ruszyć sprintem do elfów. Mniej mu zależało na zabijaniu w tej chwili, a bardziej na tym, by wyrwać się z okrążenia i nie dać zabić. Dopiero dobiegłszy do elfów niezdolnych do szybkiej ucieczki, ale dzięki Melitele, zdolnych do samodzielnego chodu, planował obrót i stawienie czoła stworzeniom.

Błyskawiczna ucieczka ze zwarcia kling!
Uderzony barkiem vodyanoi cofnął się o dwa kroki, odruchowo próbując zasłony ocalałą ręką!
Zbyt późno.
Krótkie ostrze wbiło się w pysk! Bulgoczące stworzenie cofnęło się, otwierając Tedowi drogę ucieczki!
Zdecydowanie szybszy ćwierćelf wyminął dwóch ryboludów, stając kawałek dalej, przy elfach.

Kaleki vodyanoin stał bez ruchu, trzymając się za ranę, jakby próbował złapać powietrze.
Dwóch pozostałych przeciwników obracało się, uważnie śledząc kierunek biegu przeciwnika, by w końcu ruszyć do przodu, orząc ziemię pazurami!
Dwa błyszczące w księżycu ostrza cięły na dwóch poziomach!
Celem była głowa po prawej i żebra po lewej stronie!

Wobec przewagi liczebnej pozostawało tylko jedno do uniknięcia okaleczenia - przy wciąż kotłującej się w żyłach adrenalinie elf opuścił miecz równolegle do ziemi i zrobił krok w tył, możliwie poza zasięg ostrzy, prostując mocno chwytające trzon broni ręce by została w miejscu i nie obciążyła go, nie spowolniła w momencie uchylenia! Uniknąwszy tego, zamierzał - w zależności od tego, który ryboczłek bardziej podąży za swoją bronią w impecie nadanym ciosowi lekko skorygować kierunek wskazywany przez klingę i niemal jak w tańcu - postąpić krok w przód by nabić lu przynajmniej odstraszyć ofiarę... a może myśliwego? Nabiwszy zaś, ręką chwycić nadgarstek dzierżący ostrze (i ponownie dziękczynienie bogom odprawić, że trzymali miecze jednorącz) i teraz zupełnie jak w figurze tanecznej, obrócić wokół własnej osi napastnika obchodząc go ze strony przeciwnej, do jego towarzysza!

Ćwierćelf bezwzględnie wykorzystał przeważającą szybkość!
Klingi przecięły powietrze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała ofiara, lecz wycofanie się pomogło jedynie na moment.
Elfy stały zbyt blisko!
Wpadł na towarzyszy podróży, stając na stopie któregoś z nich, ale została odruchowo cofnięta!
Ted zachwiał się, postępując do tyłu, jakby w poszukiwaniu utraconego pod nogą gruntu.
Ponowne zderzenie, a eskortowany elf upadł. Za nim poleciał opierający się na nim Ted!
Nagle przed oczami ćwierćelfa znalazło się niebo pełne gwiazd.
Zanim znalazł się na ziemi, zobaczył jeszcze czworo biegnących ku niemu ryboludzi...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline