Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-05-2011, 16:58   #121
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tak nagle.
Nie chodziło nawet o zabójstwa, które wydarzyły się niemal natychmiastowo, co było wyraźną oznaką nie docenienia pary morderców. A przecież cichy socjopata twierdził, że nie da rady...
Nie chodziło o natychmiastowy w ostatnim możliwym momencie atak lancknechta i nagłą śmierć dowódcy, z którym jeszcze przed momentem rozmawiał, zdradzając mu, jak się okazało, przyszłość; nie chodziło także o nadzwyczajny popis sprawności jego kamrata i śmierć kolejnych gwardzistów.

Chodziło o to, że jeden ograniczony tępak zdołał odebrać mu - nieświadomie, dodajmy - kontrolę nad wszystkim, a jego plan runął jak domek z kart.

Jeszcze gdy jego nóż znajdował się w powietrzu, Teddevelien rozważał, czy nie uskoczyć na bok i nie pozorować, że ciśnięcie ostrzem było i próbą pozbawienia jego samego życia, jako persony, jak się okazuje, ważnej. Mógłby wtedy mieć nadzieję, że tamci byli zbyt szybko, że wielebna wciąż żyje i jest tylko ranna, a skoro strażnik zbiegł to tamtą dorwali lub zmusili do ucieczki, ponownie że znaleziono martwe straże Geltra a nie jego samego...

Gdy jednak tak fantazjował, trzymał już sztylet w prawej związanej dłoni i wsunął między rękę a sznur na drugiej, zacinając nieco skórę ale podważając i nacinając więzy byleby się uwolnić we w miarę skoordynowany sposób. Jeszcze zanim podbiegł i wskoczył czy też wspiął się na szafot, miał inny priorytet - rozejrzeć się, ilu strażników stało na jego drodze do kata. Element zaskoczenia, wykorzystany bezwzględnie przez lancknechta stracił na znaczeniu.
Straż natychmiast skoczyła, stawając do walki z halabardami i pikami.
Stanowiło to znaczącą przewagę nad stosunkowo długimi, acz zdecydowanie zbyt krótkimi ostrzami oponenta.
Uchylenie się od jednego drzewca, niechybnie oznaczało śmierć właściciela. Właściciela jednej broni, lecz reszta pozostawała bez nadzoru.
Kolejne pięć minut życia nie prezentowało się szczególnie kwieciście na kartach losu najemnika. Choć już na samym początku, korzystając z nieprzygotowania gwardzistów na ziemi wylądował prawie cały oddział, to dalej na placu pozostawało dokładnie trzynastu przeciwników oraz kat.
Nagle, w desperackim wypadzie towarzysza ćwierćelfa, runęły na ziemię kolejne dwie osoby!
Drzewce kolejnego przeciwnika pofrunęło wprost na kark! Postawny mężczyzna zatoczył się.
Zabił dwóch, odsłaniając się, co mogło być rozpatrywane jako znaczący błąd.
Niemniej to właśnie uzbrojony elfi protektor skupiał na sobie największą uwagę.

Największą. Nie całą, bowiem w kierunku ćwierćelfa nadbiegali czterej strażnicy!

Ten nie zamierzał jednak zwlekać. Oswobodziwszy się, biegł już w stronę szafotu i kładki na spotkanie katu. Chciałby, żeby kat był nieuzbrojony - wtedy i sznur niczym Garota mógłby być dobrą bronią z, zwyczajowo zwalisty, mężczyzna jego krótkotrwałą tarczą. Nic to jednak, gdy tylko sznury opadły wyszarpnął z pochwy miecz, w drugim ręku cały czas trzymając sztylet, gotów cisnąć nim w pozbawionego strażniczej kolczugi oponenta, gdy tylko nadarzy się okazja. Potężna góra mięsa i tłuszczu wyszarpnęła topór zza pasa, "pędząc" na nowego wroga. Nagle ćwierćelf zatrzymał się, wyrzucając sztylet wprost w szeroką pierś kata!
Co prawda łatwiej byłoby trafić w brzuch, ale nie odniosłoby to oczekiwanego efektu. Ostrze świsnęło w powietrzu, a beczkowaty twór zatrzymał się, chwytając jedą ręką za mostek, z którego wystawała rękojeść wraz z fragmentem ostrza! Nagle, jakby korzystając z pomysłu zwinniejszego z walczących, kat zamachnął się, rzucając siekierą! Niedokładnie.

Wrzask bólu dobiegł Tede zza pleców! W ramieniu elfa tkwiła broń, niemalże do końca rozrąbująca kość!

- Draniu! - krzyknął Ted, rąbiąc przeciwnika w łeb lub obojczyk mieczem i w miarę możliwości po ciosie chwytając sztylet i zwieszając się nań całym ciałem, byleby oswobodzić puginał z ciała. Nie miał wiele czasu, ale za jednym wyjątkiem elfowie byli bezpieczni. Rzucił szybko okiem na podest do szafotu i samą scenę egzekucji, by ustalić czy już musi się zająć strażnikami czy ma cenne sekundy na oswobodzenie dwóch szczęśliwszych z nieludzi. Nieszczęściem, strażnicy nie odpuszczali i niniejszym pierwszą swoją ofiarą zmieniwszy stronę, po której walczył, wpierw Ted zamierzał zadbać o własne życie, desperacko próbując sparować czy zbić dłuższą broń wartownika, który był tuż przy nim.

Trzeba było coś z tym problemem zrobić. Jednak nawet u najelokwentniejszych przychodzi moment, kiedy przemówić muszą... Miecze, nie słowa!
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 25-05-2011, 19:14   #122
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Widząc, że wiedźmini znaleźli się w bardzo niekorzystnej sytuacji, Brego postanowił zmienić taktykę, zanim obaj zginął.
-STOP! Dosyć!- wrzasnął tak głośno ile miał tylko siły.

Z początku tylko stary, zgrzybiały mężczyzna zaprzestał mamroczenia i cofnął się w tył. Chwilę później jedna z kobiet również przestała czarować zajmując ręce jakimś przedmiotem, którego Brego nie był w stanie rozpoznać. Zaraz po niej reszta towarzystwa również stanęła w bez ruchu, czekając na rozwój wydarzeń.
-Chcemy tylko porozmawiać- zapewnił, patrząc niespokojnie na zbiorowisko. Mężczyzna schował miecz i pokazał puste dłonie, unosząc je lekko. -Porozmawiajmy... Jak cywilizowani ludzie...
-To po scosss z wysciungnientym zelastwem sie czais?! - odezwał się bezzębny staruch.
-Nie wiedziałem czego się spodziewać. To wy zaatakowaliście pierwsi, my się broniliśmy. Mamy tu własne interesy, o które chcemy was wypytać jako, że nikogo więcej tutaj nie widać.
-Tamta tess niech wyłasi -wskazał paluchem kierunek, z którego dobiegały ataki Galena. -I sie pyta Lesmna scego cecie i won po tym ce wy srobili.
-Hola staruchu. My nic nie zrobiliśmy, ale nic- nie będziemy się o to wykłócać. Pokaż się Galen- krzyknął w stronę towarzysza- I uwalonej tego tam z łańcucha.
-Wiemy, że jakiś czas temu przechodziła tędy kilku osobowa kompania, dość osobliwa.- powiedział ponownie zwracając się do dziada- Na pewno byście nie przeoczyli. Od karczmarza wioski jakiś dzień drogi stąd wiemy, że mięli jakieś sprawunki do załatwienia tu, w okolicy. Widzieliście ich tu?
-Nie. Nic sesmy nie widzieli. Tak powiada Lesmna. Tyle?!-rzekł, zakładając ręce.
-Nie. Nie tyle.- odpowiedział również zakładając ręce- Szukamy bezpiecznego noclegu, zajazdu lub stodoły. Będziemy wdzięczni za wskazanie kierunku.
-Nie ma i nie bedsie. Jusss?!
-Trudno. Skoro nie chcecie rozmawiać, nie będziemy nalegać- powiedział i ruszył w kierunku Galena, aby z nim zejść z góry.

Gdy wiedźmini zeszli do podnóża, zaczęli przygotowywać ognisko. Wśród pól ciężko było znaleźć drewno na ognisko, tak więc tego wieczora płomień nie był zbyt duży. Gdy mężczyźni usiedli w końcu Brego wyciągnął fajkę.

-Ktoś tu kłamie…- powiedział do towarzysza- Albo karczmarz, albo ten stary grzyb. Tak czy siak: rano będzie trzeba rozejrzeć się najpierw tam na górze, a później w okolicy. Ktoś musi mieszkać w tej zawszonej okolicy. Poza tym kompania składająca się z wiedźmina, wiedźmy i licho wie kogo jeszcze nie mogła być po prostu od tak przeoczona. Może chowają się gdzieś tutaj i nie chcą, aby ktokolwiek ich znalazł, lub ktoś ich pojmał, może nawet zabił…

Amulet na szyi wiedźmina szarpał się na wszystkie strony. Wiedział jednak, że musieli by odjeść naprawdę daleko, aby się uspokoiły. Zapowiadała się długa noc.
 
Zak jest offline  
Stary 26-05-2011, 18:00   #123
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Gdy Brego skończył rozmawiać wyszedł na przód Galen .

- Kim jesteście i co to był ten słup ognia który przed chwilą widzieliśmy - wtrącił się Galen .

-Dawno nie czułem takich podrygów mojego medalionu – dodał

-So cietogównoopchodzi? Lesmna takiego wała mówi-rzekł staruch.

- Jaki niemiły odezwał się kwaśno wiedźmin . A to nas obchodzi że nie wyglądało mi to na czystą magię . A słyszeliśmy że źle tu się dzieje od ludzi . Dlatego jesteśmy.

Tępimy potwory , zawodowo . W każdej postaci.

-Kto takie pierdoły posssiska?!

- Ludzie z wioski znajdującej się pół dnia drogi od Blaviken .

- I Byłbym w stanie może uwierzyć że to bujda gdyby nie fakt , że z taką nienawiścią odmawiacie nam udzielenia jakichkolwiek informacji.

-Dsifki-sapnął ze złością.

-Terasss sio, sio, sseby dsifek nie sssarssneli. Sio, sio! Lesmna tak mówi-pomachał rękami, jakby odganiał muchy.

Kim jest Lesmana ? -zapytał zainteresowany wiedźmin.

- Cały czas powtarzasz to imię

-To jakieś bóstwo ?

-Lesmna! Lesmna! Lesmna!-zaczął krzyczeć, charchając śliną ze złości, zaś ktoś z tyłu roześmiał się cicho.

Jedna z kobiet, do niedawna trzymająca jakiś patyk, obecnie schowany za pazuchę, przydreptała do starucha.

-Pani Lesmna-powiedział młody, dziewczęcy głos ze zbitej grupki.

- Zatem kim dla was jest Pani Lesmna ? - powtórzył pytanie poprawiając się wiedźmin.

-Sss więkssym ssacunkiem!-kolejny deszcz śliny wyprysnął z jego ust.

-Pani Lesmna to Główna Jaga-ponownie odezwała się dzewczyna.

-A ten ogień był na jej cześć ? - zapytał udając zainteresowanie z mieszanką zachwytu łowca potworów.

-A czy wy czcicie waszego mistrza cechowego?-odpowiedziała pytaniem tuż po niewyraźnym wymamrotaniu czegoś pod nosem, przez głównego mówcę.

- Traktujemy raczej jak hm... jak ojca , jak głowę rodziny.

- Czyli rozumiem , że to ona jest waszym , przywódcą , opiekunem i założycielem tego zgromadzenia.

-W pewnym sensie-skinęła głową, wychodząc kilka kroków do przodu.

- Z wcześniejszych wypowiedzi wnioskuję też , że wasze działania nie są skierowane przeciwko innym ludziom .

- Zapewne macie swoje powody skoro nie chcecie nic o sobie powiedzieć . Cóż zatem pozwólcie że odejdziemy .

-Won mje ssstąd!

-Ogień odpędza wodę, tak powiedziała Lesmna-młoda osóbka powiedziała wyjaśniającym tonem.

- A zapomniałem - odwrócił się wiedźmin ,- przepraszam za ten łańcuch i oriony . Po czym podszedł do splątanej osoby i zdjął z niej wijący się metal . Zebrał też metalowe gwiazdki i odszedł z towarzyszem

Po jakże udanej konwersacji wiedźmini zeszli na dół . Po burzy jaka szalała na kudłatej górze nie było już śladu . Na szczęście dla mutantów sprawę udało się rozwiązać pokojowo . Sytuacja nie wyglądała najweselej więc dobrze jest jak się skończyło . Galen nie mógł tylko trochę odżałować że dowiedzieli się tak mało od tych magów i , że jego starania zdobycia informacji poszły w błoto . Cóż nie wypadało najpierw uzgadniać zawieszenia broni po czym porwać jednego z towarzyszy tajemniczego spotkania na szczycie . Na szczęście odzyskał swój łańcuch i część Orionów . Łowcy potworów nie dowiedzieli się też niczego specjalnie o innym wiedźminie . Tak więc misja nadal nie została wykonana .Nie mówiąc już o zdobyciu zakładnika dla wójta wioski którą niedawno opuścili .


Szlak by to pomyślał Galen …. Tylko zmarnowałem niepotrzebnie energię . Dodatkowo wysiłek którym się wykazał w trakcie brawurowego szturmu na przeważających liczebnie magików znowu zmęczył osłabionego wiedźmina .

- Idę się przejść może znajdę jakieś coś do palenia – mruknął do towarzysza i poszedł w kierunku pobliskich krzewów widocznych z daleka . Gdy tylko wrócił z kilkoma patyczkami zastał już w pełni przygotowane dwa śpiwory oraz ładny okrąg z kamieni przygotowany pod ognisko .
Wiedźmin rozłożył starannie drewno wokół kręgu , po czym złożył palce w geście oznaczającym znak Ignii . Buchnął ogień dając miłe uczucie ciepła . drewna nie było zbyt wiele ale wystarczyło . Galen zasiadł koło towarzysza i zaczął się zastanawiać co zjeść . Skończyły się czasy dobrego jadła z karczmy . Czas był wrócić do rzeczywistości . Mutant wyciągnął swój zakrzywiony nóż i zaczął strugać jeden ze gałęzi by nadać mu ostrą końcówkę. Następnie wyciągnął ze swojego woreczka kawałki suszonego mięsa i nadział na ostrze kijka. Może nie było to danie idealne ale wiedźmin nie mógł się powstrzymać by nie zjeść czegoś na ciepło . Wyciągnął też chleb który zakupił i wykroił kilka kromek .



Gdy Galen się posilił odwrócił się do kompana i rzekł .

- Nie poddam się tak łatwo . Mam wrażenie że magia która była tu odprawiana nie była dla dobrych intencji . Poza tym masz rację ,mam przeczucie że był tutaj wspominany wiedźmin . Z rana wstaję by dokładnie przeszukać kudłatą górę . Może po śladach poznam czy przechodził ktoś inny z naszego cechu tędy czy nie .


- Jeżeli nie masz nic przeciwko ja pójdę spać pierwszy . Zbudzisz mnie za cztery godziny . Wtedy cię zmienię .



Po czym położył się , przekręcił na bok i zasnął .
 
Koening jest offline  
Stary 28-05-2011, 01:12   #124
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, Kudłata Góra:

Brego, Galen:

Długa noc. To bardzo dobre określenie.
Naturalnym stał się krótki sen, bardziej przypominający o zmęczeniu niż niosący wypoczynek.
Powodem wielu niechcianych pobudek był szarpiący się nieustannie medalion, obecnie bardziej irytujący niż przydatny.

Zazwyczaj wykrywał zagrożenie bądź magię, nawet szczątkową, tkwiącą w pokoniunkcyjnych tworach.
Był nieodzownym elementem wiedźminskiego ekwipunku oraz niezastąpionym systemem wczesnego ostrzegania.

Obecnie został zdegradowany do upierdliwego gówna, które powinno spłonąć w wysokim słupie ognia na Kudłatej Górze.
Płomień ów był powodem niepokoju metalu zawieszonego na szyjach, tworem przeklętej, magicznej sekty czy czegoś na kształt tego.

Wiedźmini spali na zmianę. Na bardzo wiele zmian, ponieważ po nieprzyjemnej pobudce czekało krótkie rozbudzenie pełne złości i irytacji.

Zdawało się, iż upłynęła wieczność nim niebo nabrało lawendowego koloru, zwiastując rychłe przybycie słońca.
Powoli wstawał dzień.

Nagle szalejące medaliony, jakby zmęczone maratonem, zaczęły coraz bardziej spokojnie zwisać z szyi.
Ich początkowo nerwowe, gwałtowne ruchy stawały się coraz bardziej oszczędne i spokojne. Ostatecznie przemieniły się w leniwe podrygi, by zmienić się w zwykłą ozdobę z łbem w kształcie kota.

Uspokojenie się medalionu mogło oznaczać tylko jedno.

Oboje zwrócili głowy w kierunku szczytu, gdzie nijak nie można było uświadczyć ani jednego ognika.
Conocny rytuał dobiegł końca, zaś pięć postaci zaczęło schodzić, a raczej człapać sztywno w ich kierunku.

Wyglądały zdecydowanie mniej imponująco niż w mrokach. Obecnie nadciągający stanowili jedynie lekko niepasującą do siebie kolorystycznie mizerną grupę niemalże turlającą się w dół.

-Sio, sio mi wressscie, bo w sssabę samienie!-zapiszczał starzec w wysłużonym, niegdyś czarnym, obecnie szarym, powycieranym płaszczu.
Na jego pomarszczonej, bladej twarzy widać było zmęczenie ogniskujące się w podkrążonych oczach.

Obok niego szła zgarbiona kobieta szczelnie owinięta w swoją szatę. Jedynie drżące, kościste ręce, jak imadło zaciskały się na fałdach najbardziej przyzwoitego, choć skrajnie prostego odzienia.


Tuż za nimi wlokła się młoda dziewczyna, stawiająca chwiejne kroki. Rude włosy opadały na wpół zamknięte, orzechowe oczy.
Jako jedyna odrzuciła z głowy kaptur brązowego okrycia, którego dziury zakrywało kilka jasnych łat.
Pomimo zmęczenia ofiarowała do pomocy swoje ręce dwóm starszym kobietom.


Obie szły wczepione w młodą osóbkę, jakby jeszcze nie porzuciły swej magii, wysysając siły życiowe ich podpory.
Miały najmniej wiek za sobą.

Niemniej nikt więcej nic nie powiedział. Przeszli obok, jakby wiedźminów wogóle nie było i jedynie rudowłosa na chwilę podniosła ledwie przytomny wzrok.
Jedynie na moment, co wystarczyło, by zobaczyć to, co na twarzy antypatycznego starszego człowieka ponownie przeganiającego ich przed kilkunastoma sekundami. I więcej.

Przejmujące zmęczenie. Gotowość zapłacenia każdej sumy za nawet najkrótszy sen. Całkowitą rezygnację, beznadzieję ukrytą za szklaną powierzchnią łez.

Opuściła głowę, zaś jedna ze starszych kobiet podniosła wzrok i wyszeptała coś.
Mówiła zbyt cicho, by wyróżnić osobne słowa.
Odezwała się druga, machając wolną dłonią. Nie zgadzały się.

Po krótkim, cichym sporze najmłodsza z nich skinęła głową i zatrzymała się, odwracając głowę.

-Bądźcie na górze. Za dwi... trzy godziny-wychrypiała, po czym odeszły wszystkie.
Jej głos gdzieś już słyszeli.

Przełom? Czy może brzmiący podobnie "rozłam"? Może jedno i drugie?
Jakby nie było, przynajmniej jedna osoba im sprzyjała. Przynajmniej pozornie.

Naturalnie była nią starsza kobieta wysunięta najbardziej na lewo. Ona rozpoczęła rozmowę, więc prawdopodobnie była również inicjatorką pomysłu przekazanego młodszymi ustami.

Wiedźmini przybyli tu po informacje. Teraz nadarzała się okazja, by je pozyskać, bez zbędnej gadaniny zrzędliwego faceta pamiętającego koniunkcję sfer.
Nie można było jej przepuścić. Więcej mogła się nie nadarzyć.

Obaj mężczyźni powoli zebrali swoje rzeczy, ponownie wdrapując się na szczyt wysokiego, spalonego wzgórza.
Lada chwila kolejny raz stanęli na prawie płaskim szczycie.

Po ogniu ani śladu, a w ziemi ani jednego, nawet malutkiego otworka, którym mógłby wypływać przywoływany jęzor.
Było za to coś innego. Błysk metalu. Orion Galena.

Leżał dokładnie tam, gdzie nocą stał cel. Powierzchnia była ciepła od żaru, jaki był z centralnego punktu, jednocześnie będąc ubrudzonym jedynie przez kurz.
Żadnej krwi...

***

Nim upłynęły trzy rzeczone godziny, po zboczu zaczęła wdrapywać się jakaś postać w chuście i starej, jasnożółtej sukni.
Obaj wiedźmini natychmiast ją poznali, nawet w zwykłym, mało interesującym ubraniu i pokrytej kurzem twarzy.

Urocza, lekko tajemnicza dziewczyna zniknęła na rzecz spracowanej kury domowej.

Zbliżyła się do nocnego epicentrum żaru i już miała usiąść, gdy spojrzała spod nogi i postąpiła o dwie stopy w prawo, zalej znajdując się na wyimaginowanym okręgu, na którym stali jeszcze niedawno.

Musiała to być jej pozycja.

-Kim wy jesteście i czego chcecie?-westchnęła, opuszczając się na wypaloną glebę.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 01-06-2011, 20:44   #125
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Dalsza część dialogu w poście Koeninga.

-Nazywam się Brego, a to jest Galen. Wybacz, że przeszkodziliśmy wam wczoraj.

-Przybyliśmy tu z zamiarem sprawdzenia naszych przypuszczeń co do pobytu pewnego wiedźmina. Dodatkowo usłyszeliśmy niepokojące informacje o tym miejscu i chcieliśmy to sprawdzić.

-Nasz poszukiwany przedstawiał się jako Zefir i podróżował w towarzystwie kobiety, podobno czarodziejki i mężczyzny, o którym nic nie wiemy.

-Naszym zamiarem w żadnym wypadku nie było atakowanie was. Chcieliśmy zdobyć tylko trochę informacji.

Spojrzała na mężczyzn lekko spode łba, zmęczonym wzrokiem.
-Nie było dobrym pomysłem, żeby stać nad nami jak katy jakie z wyciągnięta stalą. Cieszcie się, że Lesmna stała zbyt blisko, by was zaatakować-nie szczędziła wypominania, po czym wpatrzyła sie w twarze przybyszy.

-Nie będziemy się kłócić kto miał ile szczęścia. Popełniliśmy błąd, trudno. Słyszałaś o kompanii, która nas interesuje?

-Po co wam to? I tak w ogóle, to kim wy jesteście?-ofuknęła, dalej nieprzychylnie wpatrując się w lica wiedźminów.

-Jesteśmy wiedźminami, mutantami czasem też określani jako parszywi odmieńcy- wyszczerzył przyjaźnie zęby Galen.- A interesuje nas to bo być może wiedźmin o którego pytamy należy do naszego cechu.

-Może też mieć informacje na temat innego wiedźmina. Jeden z naszych, Kurt zaginął jakiś czas temu. Szukamy śladów, które pomogą nam go odnaleźć, więc uznaliśmy, że inny wiedźmin w okolicy tak nietypowej, jak ta może być dobrym początkiem.- dodał Brego.

Nagle dziewczyna zerwała się na nogi i cofnęła o kilka kroków. Zmęczenie zniknęło, jakby tak na prawdę nigdy go nie było.
-Nie zblizac sie!

-Spokojnie- Brego uniósł dłonie- Rozumiem, że to właśnie wzmanka o Kurcie cie tak przestraszyła? Zapewniam cie, że nie mamy złych zamiarów. Potrzebne nam są tylko wskazówki lub informacje.

Splunęła szybko pod nogi, nie spuszczając wzroku z rozmówców.
-Wiedziałam, że skądś znam takie oczy. Wiedziałam! Chędożcie się!

-Nie wiem co wam zrobiono i czy zrobił to inny wiedźmin, ale my szukamy tylko zaginionego towarzysza. Jeżeli był tu, powiedz nam.

-Tylko proste tak lub nie oraz kierunek i więcej nas tu nie zobaczysz. Jeżeli tak nie mili twym oczom są wiedźmini.

-Pozdrówcie swojego pasiastego kolegę- skurwysyna

-Gwarantuję ci, że im szybciej opowiesz nam o wszystkim, tym szybciej się pożegnamy.

-Niby czemu miałabym wam cokolwiek mówić? -prychnęła.

-Pasiastego? kogo masz na myśli?

-Niewyraźnie mówię? Wasz “braciszek” w paski.


-A dlatego, że ludzie skarżą się na was i prędzej czy później ktoś zdecyduje się naprawdę was zaatakować. Jeżeli potwierdzimy, że nie zagrażacie ludziom będziecie mieli spokój. To jak? Wystarczy?

-W dodatku będziecie mięli nas z głowy. Nie odejdziemy, póki się czegoś nie dowiemy.

-Niech tylko spróbują zaatakować! Lesmna nie splunie nawet na Kudłatą Górę nawet za tysiąc koron! Jak Wielki Pan będzie sobie chciał chronić, to niech wystawia wojsko!-wydarła się, wyładowując frustracje na najbliższych osobach.


-Nie uważasz, mimo wszystko taka walka jest niepotrzebna. Możemy uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi. Założę się że Lesmna też by tego nie chciała. A taka informacja to nie wielka cena. - dodał spokojnym głosem wiedźmin .

-Poza tym interesuje mnie jeszcze jedno- powiedział Brego- Po co przyszłaś, lub po co cię przysłano, skoro nie chcesz z nami rozmawiać.

-Dlatego, że Lesmna nie chce zabijania, tu co noc jesteśmy!-zwrociła się do Galena, po czym spojrzała na Brega.
-Bo nie wiedziałam, żeście odmieńcy. Krewniacy Vattgarahianina-ostatni wyraz niemalże wypluła.

-Mówisz, że dlatego spotykacie się co noc. Ale to właśnie przez wasze rytuały ludzie się boją. A to czego człowiek nie rozumie i się tego boi uznaje za zagrożenie. Przemyśl to.

-Postawmy sprawę jasno. Można się łatwo domyśleć, że nerwowo reagujesz na wiedźminów. Dzisiaj to powszechne, trudno. Jednak nie każdy elf należy do wieiórek. Nie wiem kto i co wam zrobił, ale jeżeli chodzi o jednego z dwóch wiedźminów, których szukamy, możemy wszystko wyjaśnić, gdy ich znajdziemy. Powiedz nam tylko co wiesz.

-Jak dla mnie, to ci wszyscy mogą być nawet martwi-warknela z czymś na kształt pogardy pomieszanej z irytacja, machając ręką w kierunku wioski, z ktorej przybyli.
-Ano podobno nie wszystkie. Tyle, że mutantów takich jak wy, jest mało. Logiczne, że trzymacie się razem i kryjecie nawzajem.

-Powiedz chociaż czemu masz taki dystans do wiedźminów. Co ci zrobili?

Galen w tym momęcie milczał zastanawiając się czy kontynuowanie tej rozmowy ma jakikolwiek sens.

-Możecie się pieprzyć. Jak będziecie się widzieć z Vattgarahianinem, podziękujcie mu od Lyvii za wpieprzenie się w nieswoje sprawy i wepchnięcie do jakichś podrzędnych wiedźm!

-W takim razie będziesz musiała się przyzwyczaić do naszego towarzystwa, bo bez informacji nie odejdziemy. Ciekawi mnie jeszcze kim jest ten Vattgara... coś tam. Mówisz jakbyśmy go znali.

-A nie znacie się?-zapytała ze zdziwieniem, lecz prawdziwe zaskoczenie zdawała się nie wywoływać sama informacja, ale coś... Coś.
-Sądziłam, ze wszystkie szuje tego świata się znają-przytknęła palce do ust, jakby popełniła ogromny nietakt.
 
Zak jest offline  
Stary 02-06-2011, 13:05   #126
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Walka o życie, wcale nie swoje, trwała w najlepsze.

Strażnik, zgodnie z oczekiwaniami, pchnął piką w oczekiwane miejsce nieoczekiwanie szybko - strażnik, zgodnie z oczekiwaniami, pchnął piką w oczekiwane miejsce nieoczekiwanie szybko dzięki szybkości odruchów szpiega.
Walczący blisko Ted nie zamierzał czekać. Chwycił jednorącz drzewce by trzymać je obok siebie - dopóki przeciwnik nie wyrwie broni, na przykład cofając się - drugą ręką wyprowadzając już niewygodne uderzenie głownią miecza w twarz, na ile byłoby to możliwe, by później kopnąć, popchnąć, zepchnąć czy jakkolwiek pozbyć się z niewysokiego szafotu tego przeciwnika.
brak elementu zaskoczenia ze strony przeciwnika zaowocował szybką reakcją Chwyt znalazł swoje miejsce tuż przy dłoniach przeciwnika, a lekko skręcone, z konieczności, ciało Teda, z impetem wróciło do pierwotnej pozycji, trafiając przeciwnika w twarz, głownia zsunęła się z policzka wprost na nos. Ześlizgnęło się z taką siłą, iż pogruchotany prysnął kroplami krwi!

Ćwierćelf w ostatniej chwili zmienił zdanie i pochwycony za wystającą spod zbroi koszulę mundurową strażnik, zamiast zostać zrzuconym, wraz z protektorem skazańców polecieli na pozostałą trójkę. Problem w tym, że tamta trójka, przez chwilę zawahania, co prawda straciła równowagę pchnięta przez dwa ciała ale ich mózgi zdążyły załapać, ze trzeba będzie o nią walczyć, więc stosunkowo szybko do niej powracali.

Ted był wdzięczny pechowcowi za to, że przez chwilę był dlań tarczą. Nie zrobił im nic, ale przynajmniej podszedł do nich nie nadziewając się na piki, tego jednak nie wystarczyło. Szarpnął nim w lewo, zwyczajnie dla pozostawienia go w jakimkolwiek stanie zdezorientowania, wiedząc, że za chwilę będzie go kosztował cenne sekundy, ale wpierw, rzeczywiście jak gdyby był żywą osłoną wychylił się na prawą stronę - w prawicy dzierżywszy miecz - i rąbnął na odlew z niemal prostego ramienia, licząc na ścisk, brak równowagi, stanie na skraju szafotu wrogów, szczęście, ich niekompetencję - cokolwiek, zadając wolniejszy i silniejszy cios, wkładając weń jednak tylko siłę ramienia a nie ciała. Nie dbał naprawdę o to, którego z nich dwóch trafi.
Z łatwością by się osłonili, gdyby nie długie drzewce. Gdyby mieli miecze... sztylety... cokolwiek krótszego! Cios nie byłby zagrożeniem. Ale mieli w rękach długie badyle, obecnie całkiem niepomocne, potrzebowaliby caaaałych wieków, żeby znaleźć wystarczająco dużo miejsca na postawienie bloku tym niepraktycznym paskudztwem - dlatego też ten najbardziej na prawo ratował się odskokiem, wpadł na elfa, tego rannego i kopnął w dźwignię. Zapadnia się otworzyła. Tymczasem drugi z nich, ten środkowy, był idiotą. Próbował znaleźć miejsce na blok piką. Klinga rozcięła tętnicę, malowniczo rozchlapując krew we wszystkie strony. Ostatni ze strażników był chyba największym z kretynów, dalej próbował znaleźć miejsce na atak długą, nieprzydatną w zwarciu, piką, do tego usilnie chcąc ominąć krwawiącego z nosa kolegę. Widok ten ćwierćkrwi elf uznał za dość smutny i postanowił nagrodzić go posłaniem w objęcia jego towarzysza. By ułatwić sobie to zadabanie, poprawił - głownią, brzegiem pięści, ramieniem, przy złamanym nosie nie miało to aż takiego znaczenia, jeżeli o ból chodzi - a potem pchnięciem lub kopniakiem. Jakkolwiek żałował, że nie wykończy go od razu, po pierwsze, zdawał się nie być najsprytniejszym z plebsu, ale przede wszystkim musiał odwrócić się do nich obu plecami - tak, plecami, czy cokolwiek poważnego im zrobi, czy, jak zakładał na wszelki wypadek - nie, i ruszyć do tamtego. Usłyszał wyraźnie skrzypienie dźwigni i postanowił zmusić oddalonego nieco do zareagowania nań. Nie był oczywiście samobójcą, ale nie biegł prosto na pikę - po prawdzie, skierowana w jego stronę pika oznaczała, że pozostałe dwa elfy mają jeszcze kilka sekund życia...

Trzy czwarte człowieka chwycił i przyciągnął do siebie jedną ręką szamoczącego się strażnika i poczęstował jego już wyłamany nos silnym uderzeniem głowy, znowu odsyłając go do świata bólu. Wykorzystał jego chwilowo przerwaną koncentrację i znów naparł na niego, posyłając go na towarzysza nie chcącego zrobić mu krzywdy. Odwrócił się, by zobaczyć, co z tym, który uskoczył. Najwyraźniej idealista, odda życie za "sprawiedliwość". Bardzo blisko było temu stwierdzeniu do dosłowności. Był o krok od kolejnej zapadni. Nie widział potrzeby subtelnego działania i widząc, że żołnierz kombinuje z dokończeniem roboty za zgłądzonego kata, Ted rzucił się nań z biegiem, bardziej myśląc nawet o powaleniu go, wskoczeniu mu na plecy czymkolwiek co by go z pewnością powstrzymało, niż zabiciem gdzie stoi, być może ryzykując życiem elfa. Abstrahując od tego, że i tak więcej zależało od szybkości wartownika niż niego... Zrobił to wszystko z krzykiem, by wyprowadzić wartownika z równowagi (nie tak dosłownie, jak poprzednio), ostrzec go przed samym sobą i zwrócić uwagę na siebie. Okazało się, że tamten był zbyt blisko, by udało się go powstrzymać, lecz pod wpływem szarżującego Teda potknął się i... zawisnął na ciele elfa, naturalnie, trzymając się go kurczowo. Pierwszy elf właśnie kończył wierzgać, drugiemu zostało to przyspieszone. Tego jednak chwilowo trzeba było zignorować.

- Pomogę Ci! - krzyknął Ted do rannego elfa, pozbawionego powietrza elfa, który stał się ofiarą katowskiego topora. Chciał działać z zaskoczenia, więc nie ostrzegł go, usuwając top... nie wdając się w szczegóły, upuścił miecz, jak najszybciej dobył katowskiego ostrza, nie działając delikatnie i rąbnął w instynktownie wybrany punkt belki, na którym był choćby częściowo sznur, licząc, że choćby jedno puści. Topór z impetem uderzył w belkę, przecinając jednocześnie część grubego sznura. Strażnik gramolił się powoli z ziemi... Sznur puścił przy drugim uderzeniu, a ranny elf padł na ziemię... Ale nawet kretyni bywają niebezpieczni. Strażnik-idiota wolno, bo wolno, ale złożył się do pchnięcia. Ciężko nie trafić, gdy przeciwnik stoi tyłem.
Długa pika.
Czas na przymierzenie.
Zamach.
Względnie nieruchomy cel.
Nawet taki faflun nie mógł tego zepsuć...
Może nie mógłby, tak jest poprawniej, bo w plecach strażnika utkwił sztylet.

Ted nie zamierzał czekać, nawet nie zauważył zagrożenia - ani wybawienia, choć domyślał się, co miało miejsce gdy w napięciu odwrócił głowę. Ułamek sekundy wykorzystał też by zerknąć, czy lancknecht w ogóle jeszcze żyje, po czym ruszył do środkowego elfa i zarazem jednego ze strażników, uznając, że topór jest lepszą bronią na ich kolczugi niż miecz. Lancknecht, na pierwszy rzut oka ignoruje tych, co stoją za nim - a kilku stoi. Skupia się na frontalnym zagrożeniu. Tymczasem strażnik, co zrobił sobie przerwę na obmacanie środkowego elfa właśnie finalizował prostowanie się. Był poniekąd wdzięczny swojemu celowi za odsunięcie się od elfa. Zamachnął się oburęcznym ciosem prosto w strażnika, z boku, by ten raczej musiał znowu uskoczyć w tył jeżeli w ogóle niż tylko uchylić się. Uchyleniem jednak ciężko to nazwać - po prostu, spadł z podestu. W ferworze walki obrońca uciśnionych (a przynajmniej niespokojnych) nie zwrócił uwagi na jedno. Znowu rzucił okiem na miejsce, gdzie powinien znajdować się ten o rozkrwawionym nosie. Jednak zajęty już był oswabadzaniem drugiego elfa, w ten sam sposób co poprzednio. Wspomniany również był już poza podestem, trzymając się za nos. Paradoksalnie, chyba miał największe szanse z nich wszystkich na przeżycie, skoro już nie miał takiej ochoty do bitki.

Elf gruchnął o ziemię. Nie widząc żadnego natychmiastowego zagrożenia, oswobodziwszy elfa Ted użył swojego dwimerytowego noża by jak najszybciej przeciąć czy rozerwać jego więzy.
- Weźmiesz to ode mnie i uwolnisz ostatniego, rozumiesz?! - warknął mu do ucha. Tamten powoli chwycił sztylet, ale szybko się nie podniósł.
Zignorował to już, zostawiając topór gdzie był i sztylet w ręku elfa i wrócił się w skokach po swój miecz. Chwilę potem ruszył na pomoc lancknechtowi...
Otoczonemu. Ale nie walczył sam. Kobieta z ich oddziału specjalnego równie co najbardziej niezwykłe komando Scoia'tel walczyła, wymachując halabardą u jego boku. Dwójka żyła dlatego, że grupa siedmiu gwardzistów bała się zaatakować, sześć pobliskich trupów, z niektórych sterczały noże, było dobrym po temu powodem, zwłaszcza, że niedługo będą się zbiegać i będzie ich znacznie więcej. Nie było opcji czekać na rozwój wydarzeń. Zostawił miecz gdzie stał i sam uzbroił się w pikę jednego z powalonych strażników i podbiegł po szafocie możliwie najbliżej walki, zamierzając zaatakować, zmusić do stworzenia luki lub choćby odegnać strażników oddzielających tę dwójkę od niego i szafotu. Choć tak naprawdę w tej chwili liczyło się ostatecznie, ilu zdołają zamienić w trupy. Pika wbiła się w plecy jednego z otaczających i wyrwana smagnęła drugiego. Wtedy lancknecht, stojący przodem do ćwierćlefa, udający do tej pory, ze nie widzi towarzysza, skoczył do przodu, wymijając drzewce przeciwnika, doskoczył do kolejnego tuż po otworzeniu gardła swojej ofiary. kobieta też nie stała bezczynnie - rzuciła halabardą tak, jakby chciała, by ją złapali i widząc wzniesienie broni do bloku, zanurkowała pod rzuconym przedmiotem. Jednemu z nich wbiła inną broń prosto w zadek tak głęboko, że wyszła gardłem, jednocześnie kopnęła drugiego z nich w tył kolan na tyle mocno, że musiał przyklęknąć - wtedy z pleców wyrósł mu nóż.
- Spieprzać! -wrzasnął lancknecht, wbijając się w ostatnich dwóch.

Teddevelien odrzucił pikę, znów wyposażając się w miecz. Zerknął by upewnić się, że oswobodzony elf pomaga ostatniemu, wypełniając jego instrukcję, po czym ruszył do najciężej rannego by go podnieść... o ile było jeszcze kogo ratować, biorąc od uwagę jego ranę od topora. Elfów już nie było. Lekko zaskoczony ich zaradnością, zeskoczył obok lancknechta. Wiedział, że czas się ukryć. Zazdrościł w tej chwili tamtemu psychopacie zdolności wtapiania się w tłum.
- Ty przodem, zaraz się rozdzielimy!
- Kierujcie się na północ, do posiadłości naszego kontaktu. Zadbam o tyły! - powiedziała niska postać z cienia. Niziołek.
O kurwa. osłupiał szpieg.
Mimo to, ruszył biegiem, może mniej bezpośrednio na północ, bardziej ustronnego miejsca, choćby wąskiej uliczki między dwoma budynkami, gdzie bezdomni zwykli zwracać od święta zdobyty alkohol. Wyszedł drugą stroną, już nie biegnąc, mimo tego co się zaczęło dziać i kierował się na północ szybkim krokiem, klucząc, gdy tylko nie widział straży (lub widział, ale dalej od zbiegowiska). Był pewien, że nikt z tłumu nie ruszy bezpośrednio jego śladem, ale gdyby udało się - choć bardziej miało służyć jemu, uspokojeniu się przed dotarciem na miejsce i zwiększeniu czujności, ponieważ cała afera była grubymi nićmi szyta, zamierzał odczekać kilka minut. Unikał zadbanych budynków, szerokich ulic i gwaru... przynajmniej na początku. Kilka razy natrafił na biegnącą straż, ale byli to amatorzy. Nie wiedzieli, kogo szukać, a ćwierćelf przechodził wąskimi uliczkami, przyciskając się do ścian w razie zagrożenia i przechodząc między żebrakami, patrzącymi z niepokojem, wolno odsuwającymi się od niego. Chaotyczne poszukiwania nie potrwają długo, ale miasto było małe, więc dotarł relatywnie szybko do bramy strzeżonej przez czterech strażników. Ludzie biegali wszędzie, nie wiedząc gdzie się podziać... Niektórzy chcieli uciec z miasta, inni po prostu uciekli z placu w byle jaką stronę i teraz chcą jak najszybciej dostać się do domu... Tak przykładowo, ale ludzie biegali przy bramie, a strażnicy nie zamierzali przepuszczać nikogo... Ci wychodzący byli zatrzymywani, a wyjątkowo upierdliwi padali na ziemię po otrzymaniu ciosu. Pięścią. W głowę. Do nieprzytomności.

Ted schował się szybko w uliczce, z której wyjrzał. Był tu mniej bezpieczny niż w tłumie, ale miał pewną swobodę poruszania się... wciąż. Oparł się ciężko o ścianę, coraz bardziej poirytowany zaistniałą sytuacją i wdzięczny bogom za fakt, iż przez cały ten czas nie został ranny. Oczywistym rozwiązaniem zaistniałego problemu była panika, oraz być może mobilizacja także tych strażników. Ale przede wszystkim panika. Jego umysł szybko skierował swe tory ku kwestiom pożaru.
- Niech skapieję... prędzej kur się skurwi niż ja wytrzaskam krzesiwem ogień... - wymamrotał sam do siebie. Postanowił pomyśleć.
W myślach zaczął przeszukiwać swój obecny dobytek i rzeczy, które mogłyby mu pomóc. Niemal odrzucił ten pomysł i chciał dołączyć do tłumu, gdy zastanowił się dogłębniej nad swoim mieszkiem z przyborami do charakteryzacji.
Bryłka węgla. Pół świecy, czyli knot. Pas słoniny, czyli tłuszcz. Sam mieszek.
Przewróciło mu się w głowie od możliwości. Szukając deski zaczął zastanawiać się, co za kretyn nosi przy sobie takie rzeczy... i to do charakteryzacji.
Wziął deskę, spod swojego płaszcza obdarł z tuniki kolejny fragment przy ręce, który był mu potrzebny. Niemalże trzęsącymi rękoma przywiązał mieszek z bryłką w środku do dechy. Co za kretyński pomysł... Ostatecznie zrezygnował z idiotycznej bryłki. Upewnił się, że ze środka wystaje knot. Tak jak pas słoniny, część w, przy desce, część poza. Gdyby tylko były gwoździe... ale trzeba się było cieszyć tym, czym było. Dla pewności stwierdził, że przetestuje żaroodporność swojego pozostałego, całkiem zwykłego sztyletu, przebijając go przez wszystkie elementy... poza bryłką węgla.
Wyjął hubkę i krzesiwo i zaczął pracować nad ogniem jak nigdy dotąd, zastanawiając się, za ile minut z budynki, za którym się ukrywa, oczywiście z nieco innego miejsca będzie się unosić dym. I z jeszcze jednego? Sporo zależało od pochodni. Nie zamierzał puścić miasta z dymem, ale to tylko zmobilizuje strażników do ruszenia się, gdyby podpalenia był takie proste, Scoia'tel już dawno spaliliby największe miasta nordlingów... ludzi w ogóle? Tak czy siak nie zamierzał się oszczędzać - w zasadzie zdradził już swoich (przy odrobinie szczęścia jeszcze powęszy kiedyś w tym mieście i dowie się, czy o tym wiedzą) i nie dawało mu to spokoju. Ale był dla nich "swój" dopóki był z daleka stąd i i tak wszystko, co dla niego zrobili, wcale nie było dokonane z altruistycznych względów.

Ach, mniejsza, doprawdy... Takiego stresującego ubawu nie miał od dawna, przyznał sam sobie, jak strach o własną skórę już zmalał. Teraz był niemal pewien, że zdoła wyjść z tego cało.
Zawsze czyimś kosztem. Może nawet przysługa u Stokrotki będzie tego warta. Ale na razie daruje sobie zwiedzanie Redanii.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 05-06-2011, 14:16   #127
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Wiedźmini przyjęli propozycję rozmowy z tajemniczą dziewczyną . Konwersacja nie należała do łatwych . Gdy tylko mutanci ujawnili kim są stosunki między rozmówcami drastycznie się oziębiły . Galen i jego towarzysz starali się uratować sytuację dając różne propozycje i półżartem udowodnić że nie mają złych zamiarów . Wszystko zależało teraz od tego jakie padną słowa i czy uda się przekonać magiczkę .


-Dawno nie gościliśmy na konwencie szuj i skurwysynów... Nie jesteśmy na bieżąco. -Zadrwił Brego .

- Najwyraźniej nas nie zaproszono - dodał zgryźliwie Galen .

-Vattgarahianin przyłożył sie do wyrzucenia mnie z Aretuzy. Ktoś z mojej rodziny z Kaedwen podobnież mu zaszkodził. W odwecie on zaszkodził mnie... Na różne sposoby.
Najważniejszym z nich było wydalenie z Aretuzy. Nie mam juz do czego wracać w Kaedwen i przystałam do wiedźmą pod przywództwem Lesmny. Wszystko przez tego pasiastego skurwiela.


-Chyba zaczynam rozumieć. Nie widziałaś tutaj ani Kurta, ani Zefira... Cały czas chodzi ci o tego Vattgarahianina, tak?


-Tak i nie. Ostatni mutant, jakiego widziałam to ten z medalionem w kształcie tygrysiego łba, ale nie tak dawno przechodził tedy inny z was. Nie byl sam.
Ja nie chciałam ich na oczy widzieć i wiem tylko tyle, co mi powiedzieli.
Niby pracować z nami maja. Wiedźmin, wiedźma i jakiś ciemny typek, o którym mało co wiadomo.


-Czyli są gdzieś tutaj, skoro mają z wami pracować. Lub pojawią się niebawem?

-Równie dobrze możemy ich więcej na oczy nie widzieć. Poszli spotkać się z samym Mistrzem Panów !-dodała z drwina w glosie.

- Który to konkretnie kierunek ? - zapytał Galen rozglądając się za jakimś gościńcem .

-I kim jest ten “Mistrz”?

-Nieopodal na północ stad jest jego dwór. Kim jest, powiedzieć nie mogę. Mag jego zdołał ukończyć szkole magii. Najprawdopodobniej w Ban Ard- zasępiła się lekko.

-W takim razie złożymy mu wizytę.- powiedział kiwając głową do Galena- Dziękujemy za wszystko- powiedział z lekkim uśmieszkiem.

- A i przy okazji jak będziemy wracać wspomnimy , że nie stanowicie zagrożenia dla ludzi . Poznaj , że nie wszyscy wiedźmini należą do klubu szuj o którym wspomniałaś .

-Może i zbyt wcześnie opuściłam Aretuze, ale udało mi się przypomnieć kilka sztuczek -uśmiechnęła się lekko, postukując palcem w skroń.
Szybko odwróciła się na piecie i odeszła.

-Suka nas przesondowała...- burknał do Galena- Nic tu po nas, idziemy.

- W drogę !


Nagle, gdy wiedźmini mieli schodzić ze wzgórza ich medaliony ponownie zadrżały. Tym razem lżej.
Niedoszła czarodziejka zdążyła już zejść na sam dół, nie oglądając się za siebie, a mimo wszystko lekkie wibracje nie ustawały.
Czyżby Kudłata Góra sama w sobie kryla jakąś magie?
Kilka kroków do przodu zdecydowanie osłabiło aktywność systemu ostrzegania, zaś powrót wzmocnił je, wskazując miejsce, w którym łowcy potworów znaleźli się pierwszy raz. Na północnym spadzie wzgórza.

Brego schodził dalej uznając , że ma już dość Kudłatej Góry . Jednak Galen został zaciekawiony przyczyną drżenia medalionu . Gdy tylko Poczuł że epicentrum jest blisko skorzystał z medalionu by odkryć teren gdzie wyczuwalna jest ukryta magia . Odkrył !!

Był to dokładnie środek okręgu wyrysowanego na szczycie góry . Galen nie wiele myśląc uderzył Aardem w to miejsce myśląc , że jest tam coś zakopane . Kinetyczna fala uderzyła o ziemię robiąc sporej wielkości dziurę jednak nic tam się nie znajdowało . Jedyne co zauważył wiedźmin to chwilowe wzmocnienie drgań jego medalionu . Mutant używał różnych kombinacji mając nadzieję na uzyskanie odstępu do źródła drżenia medalionu . Wiedźmin przykucnął przy epicentrum mocy, wokół którego niespiesznie wyrysował palcami krąg, który zamknął wokół siebie.

Wokół siebie i punktu magii. Palce powoli zamykały obręcz, rysowaną na ziemi. Nie była ona idealna, więc usunął nadmiar ziemi z obrysu.
Rzucił Yrden.

Nagle medalion szarpnął się trochę mocniej niż w przypadku poprzednich dwóch znaków, utrzymując nowy rytm

Wiedźmin nie poddawał się po kolejnych nieudanych próbach. Szybko, niemalże machinalnie przy rzucaniu Axii oczyścił umysł, składając palce.
Nagle medalion poruszył się jeszcze mocniej, cały czas podrygując w tym samym tempie!

Próba za próbą wiedźmin starał się zgadnąć kombinację znakową . Zostało mu niewiele energii musiał postawić wszystko na jedną kartę . Wykonał ponownie znak Aard .

Psychokinetyczna siła popłynęła w kierunku podłoża. Ziarna ziemi uskoczyły przed podmuchem, a medalion ruszał się tak, jakby właśnie wyłaniał się ghul!
Nic takiego nie miało jednak miejsca, w zamian ofiarując powolne obniżanie się podłoża!

Opadło o kilkanaście centymetrów, ujawniając... skrzynię!

Stare, zbite ze sobą zarszewiałymi gwoździami deski wzmocnione były kątownikami po bokach, również pokryte brudnopomarańczową warstwą.
Zamek był całkowicie wyłamany. Zwisał ponuro, trzymając się na jednym bolcu.

Nieszczelne wieko aż prosiło, by je otworzyć.

Medalion powoli zamierał, by w końcu spocząć spokojnie na piersi.
Orękawiczone palce weszły w szparę między ścianami bocznymi, a wiekiem, podważając je.

Górna powierzchnia otworzyła się, ukazując... Dwa miecze!
Obie klingi spoczywały w zakurzony pochwach obciągniętych skórą z metalowymi wykończeniami.
Różniły się od siebie.

Zdobienia nie przypominały elfich ani krasnoludzkich. Tym bardziej nie ludzkich, lecz wszystko, pomimo brudu, wyglądało na całkowicie sprawne.
Galen wziął w ręce pierwszą z broni, wysuwając jej kawałek. Srebro z wygrawerowanymi znakami przywodzącymi na myśl runy.


Odłożył zdobycz, sprawdzając drugie ostrze w podobnej pochwie, różniącej się okuciem oraz zdobieniami na pokrowcu.
Sama brzytwa również była srebrna i tak samo jak poprzedniczka, posiadała znaki runopodobne biegnące w centralnym miejscu od rękojeści po sztych.
Należało im się gruntowne czyszczenie, jednakże nadal sprawiały wrażenie ostrych oraz nienaruszonych.



W skrzyni leżały jeszcze dwa przedmioty. Pierwszym był srebrny, gruby łańcuszek z mieniącym się szafirem.



Drugim był zwykły kamień.
Może nawet jakaś skała magmowa. Ważył dobre ćwierć kilograma.
Może nie skała magmowa?
Wiedźmin odwrócił ostatnią ze zdobyczy, po przeciwnej stronie znajdując... symbol podobny do krasnoludzkiego runu!



Najbardziej intrygujące było to, iż przy dotknięciu każdego z przedmiotów, głowa kota delikatnie podskakiwała.

Galen nie ukrywając zadowolenia podbiegł do towarzysza załadowany jak nigdy .

-Łap !-krzyknął rzucając mu drugi miecz który znalazł . Szafir i kamień runiczny Galen postanowił zatrzymać na razie . Przynajmniej do momentu gdy pojmie ich zastosowanie .
W czasie drogi wiedźmin wesoło wymachiwał młyńce swoim nowym mieczem . Ostrze miło świsnęło w powietrzu . Pomimo długiego okresu czasu nadal było ostre . Tak oto Dwaj wiedźmini z nietypową ilością aż trzech mieczy wyruszyli w dalszą podróż .
 

Ostatnio edytowane przez Koening : 05-06-2011 o 14:21.
Koening jest offline  
Stary 14-06-2011, 23:57   #128
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Wampir porwał kosę, podwinął rękawy ukazując swą bladą skórę. Postanowił przez kilka dni pracować w polu, później zaś ruszyć do najbliższej wioski i poszukać karczmy, w końcu każdy rolnik gdzieś chlać musi.

Vernar chwycił kosę, jej ostrze trzęsło się jak galareta w wietrzny dzień, ale dało radę nią kosić.

Wampir nie czekając na polecenie zabrał się do sianokosów, uważnie słuchając swoich nowych żywicieli.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 28-06-2011, 23:07   #129
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania:


Teddevelien:

-Pożar!

-Pożar! Pożar!-fragment miasta rozwrzeszczał się jeszcze bardziej.
Jeśli było coś, czego ludzie mogli się bać bardziej niż pojawiających się znikąd i tam właśnie znikających wyzwolicieli skazańców wraz z samymi niedoszłymi wisielcami, to z pewnością był to ogień.

Dach jednego z domów początkowo jedynie się kopcił, lecz sucha strzecha błyskawicznie zajęła się płomieniami, rozsiewając wkoło deszcz iskier frunących w rozżarzonym powietrzu.

-Wody!

-Spali miasto!

Kilku ludzi porwało wiadra, biegnąc do studni - wyjątki, wyłamujące się z chaotycznie biegającego tłumu.

Strażnicy niezmiennie stali przy bramie, lecz już nie tak pewnie. Ich wahanie potrwało kilka pierwszych minut.
Aż do chwili, w której ze strzechy sąsiedniego domu zaczął unosić się dym.

-Brać dzbany, wiadra! Wszystko!-wywrzeszczał jeden z nich, ale po raz drugi nie podjął starań przywrócenia porządku w tłuszczy, najwyraźniej uważając takowe za bezcelowe.

Rezygnując z pilnowania wyjścia, rzucili się w kierunku studni.

Pojedyncza postać wyślizgnęła się na zewnątrz. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi.
Mieli większe problemy.

***

-Wreszcie-warknęła kobieta, prowadząc trzech skazańców.

-Reszty nie będzie-wskazała podbródkiem miasto wielkości dużego domu, po czym zamilkła.

-Od żylastego przyjaciela. Cytuję: "Masz u mnie dług. Do spłacenia.", a teraz rusz...

Nagle z pobliskich krzewów wypadła postać, puszczając się pędem w kierunku miasta!

-Spieprzaj stąd!-warknęła, rozpoczynając pęd w kierunku zbiega!

Dwa punkciki zmniejszały się coraz bardziej, lecz dystans między nimi malał bardzo powoli.
Jasnowłosa towarzyszka miała niewielkie szanse na dogonienie celu przed bramami miasta.
Tylko czemu dogonienie podsłuchującego było tak ważne?

Odpowiedź przyszła zaskakująco szybko.

-Był tu wasz brat. Dh'oine. Mamy iść na północno północny zachód. Magnat. Przy Zatoce Praksedy. Idźmy-wskazał kierunek jeden z elfów.

Oto powód, dla którego zabicie wścibskiego człowieka stało się tak bardzo ważne.
Przez błąd informatora, który nie sprawdził terenu lub dał się śledzić z czteroosobowej drużyny ratowniczej została jednoosobowa.

W najgorszym wypadku mężczyzna dobiegnie do miasta i zginie w chaosie, przekazując cenne informacje.
Wtedy, jeśli straż jest wyjątkowo rozdrażniona, mogą spodziewać się pogoni...

***

Zdawało się, że wreszcie byli sami.
Pomimo całego wachlarza stworów, mogących wyskoczyć zza najbliższego krzaka, wychynąć zza pagórka czy spaść z nieba, wydawało się, iż byli naprawdę sami.
Trzech elfów i jeden ćwierćelf.

Początkowo nie odstępująca ich na krok powolna, zbrojna pogoń została zgubiona dopiero po kilku godzinach.
Przypominało to nieco wyścigi żółwi. Żadna ze stron nie mogła uzyskać satysfakcjonującej prędkości. Jedni przez nadmierne obciążenie, drudzy przez poważne osłabienie oraz rany.

Ich nieobecność po wymknięciu się była bardzo dobrą wiadomością, ponieważ istniała duża szansa, iż cel "podróży" pozostawał zagadką.

A jednak nie zawadziło od czasu do czasu sprawdzić pleców. Tak na wszelki wypadek.

Za system wczesnego ostrzegania przed nadciągającym zagrożeniem ze strony intruzów w świecie flory i fauny ostrzegała ona sama.
Wszelkie zwierzęta umykały bądź cichły przed ewentualnym, nadchodzącym zagrożeniem.

Jeśli tak miało się stać, to aktualnie byli całkowicie bezpieczni.
Świerszcze koncertowały w najlepsze. Gdzieniegdzie przeleciał nocny ptak, najwyraźniej wybierając się na polowanie.
Bynajmniej nie na ludzi.

Nadgryziony księżyc unosił się nad czarnymi, gładkimi wodami Zatoki Praksedy, odbijając się w ich bezmiarze.
Jak tak dolej pójdzie, bez przeszkód dotrą do celu.

Byłoby to jednak zbyt piękne, by było prawdziwe. W tym świecie nawet bogowie, jeśli tylko istnieją, ścigają się kto pierwszy ubodzie śmiertelnika w rzyć.

Niedaleko tafli Zatoki przemieszczały się dwa cienie. Oczy ćwierćelfa przebijały ciemności z większą skutecznością niż ludzkie, lecz mniejszą niż nawet jedynie w połowie elf.
Ciężko było zdiagnozować kim był przesuwający się mrok.

Niemniej jednak cała czwórka kontynuowała pochód na północno północny zachód, zbliżając się do "znaków zapytania".
Nierozsądnym byłoby zostawianie w tyle niezidentyfikowanych istot żywych, mogących w każdej chwili dogonić ich nawet na kilkaset metrów przed celem.

Brzeg zbliżał się powoli, lecz nieuchronnie, jednocześnie powiększając wędrowców.
Ludzi. Lub elfy. Bez obnażonej broni. Bez znaków charakterystycznych dla któregoś z miast, państw bądź rodów.

Ted zwolnił nieznacznie, spowalniając towarzyszy, gdy tylko zorientował się, iż tamci również ich zauważyli, po czym z tyłu przesunął się na sam przód.

Odległość zmalała do trzech ćwierci strzału z łuku, lecz nikt nie odezwał się ani słowem.
Dystans jeszcze był spory, lecz szybko malał.

Pół strzału z łuku. Ćwierć.
Przemierzający szlak mężczyźni nie robili gwałtownych ani agresywnych ruchów.
Może to jedynie zbłądzeni wędrowcy?

Niemożliwe. Na ich plecach spoczywały dwa miecze. Najemnicy czy zbiry?

Nagle wszystko ucichło! Jakieś zwierzę pisnęło, umykając w popłochu!
W odpowiedzi wyciągnięty nieustannie miecz Teda wzniósł się nieco wyżej.

Tak blisko celu!

Tafla wody eksplodowała! Deszcz kropel wody wzbił się niemalże pod księżyc!
Ogromny potwór! Nic innego nie mogło rozsadzić wody z taką siłą!

Trzy elfy były niezdolne do ucieczki, szczególnie ten wleczony!

Coś świsnęło w powietrzu! Ted niemalże akrobatycznie wygiął się w bok, cudem umykając...

Ponowny jęk rozcinanego powietrza! Drugi z oszczepów wbił się tuż przed stopami ćwierćlefa.

W tym czasie dwóch wędrowców już stało z wyciągniętymi ostrzami, czekając na niewidocznych napastników.


Nagle zza kurtyny wodnej wyskoczyła zębata paszcza ryboluda!
Szybki cios łuskowatego stwora spotkał się z uchyleniem się i zgrabnym przejściem za jego plecy jednego z mężczyzn.

Potwór padł na ziemię, podejmując nieudolne próby powstania po rozoraniu "nóg" w kolanach, lecz ten był tylko jednym z wielu.

Zastępy luźnych, chaotycznych grup wypadły z wód, dopadając do stawiającej opór dwójki!
Jednakże nie wszystkie postanowiły rozładować furię właśnie na nich.

Dwie wyszczerzone w paskudnym uśmiechu paszcze skoczyły w kierunku ćwierćelfa!

Zębate, jednoręczne ostrze z jękiem przecięło powietrze tuż przed odskakującym mieszańcem!
Drugie spadało wprost na obojczyk!

Ten niemal krzyknął z zaskoczenia nagłością zajść. Mógł tylko wyrzucić miecz oburącz w szerokiej paradzie by zbić broń wroga dążącą do rozpłatania. Nie interesował się teraz elfami, ufając w ich instynkt samozachowawczy - znów liczyło się przetrwanie i wiedział, że droga do niego wiedzie po trupach dwóch... wodnych istot.

To nie był koniec. Wiedział, że drugi już może być w natarciu, więc natychmiast ruszył zająć miejsce pozbawionego dłoni oponenta, by nie cofać się i zwolnić miejsce elfom. Zamachnął się ostrzem na powrót szeroko na wyprostowanych ramionach, by sparować lub zbić klingę ponownie próbującego szczęścia oponenta, ostatniego. Nie liczył na szczęście takie jak w ostatnim krwawym przypadku, ale wybroniwszy się byle kopnięciem w kolano stwarzał chronionym przez siebie okazję do zabójczego ciosu.

Klinga napastnika trafiła na blok osłaniający żebra!
Kaleki rybolud syczał i prychał, zaś zza pleców dobiegał kolejny bulgoczący krzyk nadbiegającego wroga!

Nie mając wyjścia i wiedząc, że popełnił śmiertelny błąd, Ted odsunąwszy klingę oponenta natarł barkiem na zębaty pysk. Gdyby wytrącić ryboczłeka z równowagi, sięgnął prawą dłonią po sztylet, wykorzystując bliskość i wpychając go w część torsu lub twarzy zdającą się najbardziej miękką - choćby gardziel. Nie zamierzał bawić się w przekręcanie i obracanie jej, jedynie wykorzystać ranę i prześlizgnąć obok stwora i ruszyć sprintem do elfów. Mniej mu zależało na zabijaniu w tej chwili, a bardziej na tym, by wyrwać się z okrążenia i nie dać zabić. Dopiero dobiegłszy do elfów niezdolnych do szybkiej ucieczki, ale dzięki Melitele, zdolnych do samodzielnego chodu, planował obrót i stawienie czoła stworzeniom.

Błyskawiczna ucieczka ze zwarcia kling!
Uderzony barkiem vodyanoi cofnął się o dwa kroki, odruchowo próbując zasłony ocalałą ręką!
Zbyt późno.
Krótkie ostrze wbiło się w pysk! Bulgoczące stworzenie cofnęło się, otwierając Tedowi drogę ucieczki!
Zdecydowanie szybszy ćwierćelf wyminął dwóch ryboludów, stając kawałek dalej, przy elfach.

Kaleki vodyanoin stał bez ruchu, trzymając się za ranę, jakby próbował złapać powietrze.
Dwóch pozostałych przeciwników obracało się, uważnie śledząc kierunek biegu przeciwnika, by w końcu ruszyć do przodu, orząc ziemię pazurami!
Dwa błyszczące w księżycu ostrza cięły na dwóch poziomach!
Celem była głowa po prawej i żebra po lewej stronie!

Wobec przewagi liczebnej pozostawało tylko jedno do uniknięcia okaleczenia - przy wciąż kotłującej się w żyłach adrenalinie elf opuścił miecz równolegle do ziemi i zrobił krok w tył, możliwie poza zasięg ostrzy, prostując mocno chwytające trzon broni ręce by została w miejscu i nie obciążyła go, nie spowolniła w momencie uchylenia! Uniknąwszy tego, zamierzał - w zależności od tego, który ryboczłek bardziej podąży za swoją bronią w impecie nadanym ciosowi lekko skorygować kierunek wskazywany przez klingę i niemal jak w tańcu - postąpić krok w przód by nabić lu przynajmniej odstraszyć ofiarę... a może myśliwego? Nabiwszy zaś, ręką chwycić nadgarstek dzierżący ostrze (i ponownie dziękczynienie bogom odprawić, że trzymali miecze jednorącz) i teraz zupełnie jak w figurze tanecznej, obrócić wokół własnej osi napastnika obchodząc go ze strony przeciwnej, do jego towarzysza!

Ćwierćelf bezwzględnie wykorzystał przeważającą szybkość!
Klingi przecięły powietrze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała ofiara, lecz wycofanie się pomogło jedynie na moment.
Elfy stały zbyt blisko!
Wpadł na towarzyszy podróży, stając na stopie któregoś z nich, ale została odruchowo cofnięta!
Ted zachwiał się, postępując do tyłu, jakby w poszukiwaniu utraconego pod nogą gruntu.
Ponowne zderzenie, a eskortowany elf upadł. Za nim poleciał opierający się na nim Ted!
Nagle przed oczami ćwierćelfa znalazło się niebo pełne gwiazd.
Zanim znalazł się na ziemi, zobaczył jeszcze czworo biegnących ku niemu ryboludzi...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-06-2011, 23:07   #130
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Brego, Galen:

Żadnego śladu. Żadna z obutych stóp trojga wędrowców nie zostawiło wyraźnego tropu pośród bujnych traw.
A może to jedynie wiedźmińskie oczy nie zdołały ich wyłapać pomimo przystosowania do mroku?

Oczy Galena były wrażliwsze na światło, a jednak nawet przy pełnym blasku księżyca w pierwszej kwadrze nie zdołały uchwycić odcisku podeszwy w miękkiej, glebie Łukomorza, nieopodal zatoki wpadającej do Morza Północnego..

Najwyraźniej właśnie następował swoisty powrót do planów z przeszłości. Pierwsza napotkana osada miała oznaczać ponowne wypytywanie o zaginionego łowcę potworów z zadziwiającą łatwością rozpływającego się w powietrzu razem z dwójką towarzyszy.
O ile nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę zmutowany organizm, o tyle dokonanie tego przez starą wiedźmę mogło budzić wątpliwości.
Nie była to, bowiem, czarodziejka zdolna utrzymać iluzję przez dłuższy okres czasu.

Niemniej rozpytywania o grupę niestrudzenie brnącą na północ mogło stać się uciążliwe. Niektórzy powiadają “do trzech razy sztuka”. Oby następni ludzie okazali się bardziej rozmowni. Oby byli jacyś inni jeszcze przed granicą z Kovirem.
Jednakże, jak zwykle, nie zanosiło się. Przynajmniej nie w promieniu najbliższych dwóch do czterech kilometrów.

Właściwe rozpoznanie terenu połączone z diagnozą odległości od najbliższego skupiska ludzi uniemożliwiał lekko pagórkowaty teren z falującymi trawami, pośród których grały wesoło świerszcze.
Od czasu do czasu przeleciał jakiś ptak nocny, udający się na łowy. Odgłosy nocy. Ich występowanie oznaczało względne bezpieczeństwo, co potwierdzał nieruchomy medalion.
Nawet kulawy utopiec nie pofatygował się wystawić łba nad taflę wody mieniącej się nie całe pół kilometra od lewych rąk podróżnych.

Nagle cień w oddali poruszył się. Zupełnie tak, jakby obudził się do życia, lecz kocie łby na łańcuszkach dalej nie zwiastowały zagrożenia.
Może to inni wędrowcy błądzący w ciemnościach?

W miarę zbliżania się do Zatoki Paraksedy coraz łatwiej było dostrzec kształt, początkowo jawiący się jako klockowaty, leniwie pełznący do przodu twór.
Ów niezidentyfikowany obiekt, po kilku chwilach okazał się, zgodnie z oczekiwaniami, trójką podróżnych.
Dwóch z nich niemalże wlokło ledwie powłóczącego nogami kompana. Za nimi szedł czwarty, kręcąc się w ciemności jak w niewygodnym łóżku.
Refleks księżyca odbił się od metalicznego, długiego przedmiotu. Niewykluczone, iż była to klinga, ale medaliony ani drgnęły.

Grupa zwolniła nagle, najwyraźniej dostrzegając mutantów. Naturalnie nie mogli ich rozpoznać, w najlepszym wypadku widząc w ciemnościach dokładnie tyle samo, co dwóch towarzyszy.

Ostrożnie zbliżali się, kontynuując wędrówkę na północno północny zachód. Czwarty wysunął się na przód zupełnie tak, jakby miał zamiar zasłonić pozostałą trójkę.

Teraz, kiedy odległość zmalała do niespełna połowy maksymalnego dystansu strzału z łuku, jaki może osiągnąć najbardziej kunsztowny Nilfgaardzki łucznik, wiedźmini zobaczyli wyraźnie pałasz posłusznie leżący w dłoni postaci.

Medaliony wykrywają magię i zagrożenie. Może i poszukiwacze mogliby czuć się w niebezpieczeństwie. Może i mogliby błyskawicznie wyszarpnąć stal z pochew.
Tylko po co?
Koty na piersiach leżały grzecznie niczym zmęczone długotrwałymi łowami, drapieżniki. Gdyby było to możliwe, byłyby wykończone silnymi drganiami przy Kudłatej Górze.

Tymczasem odległość malała, natomiast Brego i Galen z całą stanowczością stwierdzili, iż żaden z mężczyzn nie jest jednym z trójcy, za którą zmierzają.

Nagle odgłosy nocy ucichły. Jeden pisk umykającego w popłochu stworzenia przeszył powietrze.
Medaliony szarpnęły się!

Powierzchnia wody eksplodowała! Miliardy maleńkich kropelek powietrza wyleciały w górę!
Świat nagle zwolnił pod wpływem substancji z całą mocą pompowaną przez roztrzepotane serca

Kraken! Żagnica! Coś wielkiego i cholernie niebezpiecznego!
Woda opadała zadziwiająco powoli, lecz żadna macka nie wystrzeliła ku nim. Błyskawiczne, odruchowe zdiagnozowanie sytuacji przyniosło zrozumienie absurdu pierwszych myśli.
Zbyt płytko.

Coś przeleciało tuż koło twarzy Brega, ledwie mijając lewe ucho!
Woda opadała.
Kolejny pocisk chybił, mijając mężczyznę z pałaszem, który ledwie zdążył się uchylić!


Zza kurtyny wodnej wyskoczyły błyszczące, oślizgłe sylwetki! Najeżone kłami rybie wykrzywione były w paskudnym uśmiechu.

Nagły świst! Zębate ostrze mijające odchylającego się w tył Galena!

Vodianoi!

Galen postanowił wypróbować w praktyce nowo nabyty półtoraręczny srebrny miecz.
Ostrze szybko pojawiło się w ręku mutanta. W biegu wiedźmin złożył ręce w znak Aard, uderzając telekinetyczną mocą w pierwszego potwora. Następnie w trzech krokach dobiegł do niego by zachlastać bestię. Ciął nisko końcem miecza. Następnie zatańczył w piruecie błyskawicznie się odwracając będąc przygotowanym na atak następnego stwora. Gdy tylko Galen odparował czyhającego na jego błąd Vodianoi sięgnął instynktownie do kieszeni kurtki wyciągając pozostałe oriony. Gdy tylko cel znalazł się w zasięgu Galen obrzucił napastników wirującym ostrzem.

Brego za przykładem towarzysza również dobył nowo zdobytego miecza. Pobiegł za Galenem, by móc osłaniać jego plecy oraz uzupełnić pole widzenia. Miecz mutanta skośnie ciął powietrze, by wbić się w bark najbliższego z potworów.

Odchylony do tyłu Galen skoczył do przodu, gładko przechodząc po wyciągniętą łapą, przy trzecim kroku stając za plecami stwora!
Błyskawiczny obrót z wyciągniętym nisko mieczem, lekki opór, zakończenie obrotu i świst oriona!

Zębata paszcza witająca się z glebą odsłoniła jedynie zastępy wychodzących z wody ryboludów rzucających się na wędrowców coraz większymi grupami!
Trzy świsty jednocześnie! Trzy metaliczne szczęknięcia! Dwa z trzaskiem spotkały ostrze broniącego się Galena!
Trzeci blok należał do Brega natychmiastowo oswobadzającego miecz!

Trzask łamanych kości wypełnił uszy walczących! Kolejny vodianoin zatoczył się z agonalnym świstem po rozoraniu barku!
Skrzyżowane miecze z dwoma stworami nie oznaczało końca atakujących przeciwników! Rozproszona grupa czterech rybich pysków długimi susami szarżowało na szóstkę mężczyzn.

Galen gdy tylko zauważył wychylające się w jego stronę ohydne łapska zrobił szybki przewrót w bok omijając zagrożenie. Jeszcze jeden zgrabny fikołek i wiedźmin pojawił się za plecami oślizgłych bestii. Szybkim atakiem ciął po plecach łuskowatych stworzeń. Gdy tylko mutant upewnił się że najbliższe zagrożenie zostało unicestwione zgiął palce w geście i rzucił ognistego Ignii celując prosto w twarz następnej poczwary. Następnie wiedźmin podbiegł do biegnących właśnie prosto pod jego brzytwę potworów. Galen wykonał bardzo spektakularny młyniec z zamiarem ścięcia dwóch łbów na raz.

Brego widząc, jak jego towarzysz atakuje biegnącą dwójkę przeciwników, ruszył w kierunku pozostałej szarżującej pary. Wiedźmin dobiegając do nich obrócił się w piruecie tnąc pierwszego oponenta gładko w korpus. Kontynuując obrót uniósł ostrze celując w twarz stwora.

Dwa szybkie przewroty Galena! Szybkie cięcia i ryk stworów tonący w syku ognia trafiającego w łeb stworzenia na lewo!
Skok do przodu jedynie w moment za Bregiem! Dwa niemalże równoczesne cięcia!
Głuche chrupnięcie! Miecz Galena utknął w szyi stwora!

Brzytwa drugiego z wiedźminów odsłoniła kości na piersiach ryboluda, jednocześnie ujawniając czaszkę drugiego, który odskoczył, chwytając się za pysk! Coś przeciekało między pazurami. Oko.

Brego najszybciej jak mógł doskoczył do rannego w bok, szybkim cięciem dobił ryboluda. Gdy tylko oswobodził ostrze, szerokim zamachem, wyprowadzonym jedną ręką uderzył ponownie w twarz, okaleczonego Vodianoi. Gdy przeciwnicy byli już martwi ruszył na przeciw nadciągającej kolejnej dwójce. Gdy znalazł się przy przeciwnikach, odskoczył w bok wyprowadzając pchnięcie w bok ryboluda. Następnie w piruecie wyminął pchniętego przeciwnika tnąc z obrotu drugiego.

Miecz Galena utkwił w szyi potwora. Nie tracąc czasu na siłowanie się z wyciąganiem ostrza Galen odepchnął się nogą od truchła Vodianoi. Zrobił szybki obrót na pięcie po czym pobiegł za towarzyszem sięgnąć po następną falę. Jak tylko wiedźmin dostrzegł zbliżającego się w jego kierunku ryboludzia zrobł wysoki wyskok atakując w salcie bark potwora. Wiedźmin wylądował miękko przed trzymającym się za miejsce cięcia stwora i dobił go podrzynając mu gardło. Gdy tylko uporał się z tym Vodianoi pobiegł pomóc towarzyszowi w wycinaniu następnych. Liczba potworów nie malała. Sytuacja nie wyglądała ciekawie co martwiło wiedźmina.

Nie przerywając serii cięć, Brego niezwłocznie otworzył gardło pierwszego ze zranionych, wpychając drugiemu klingę prosto w rozdziawioną paszczę!
Do dwóch trupów dołączył kolejny z głową niemalże oddzieloną od ciała! Wyszarpnięty przez Galena miecz świsnął, wbijając się w szyję drugiego vodianoina!
Nie czekając na dalszy rozwój wypadków wyskoczył na kolejnego z agresorów. Ponownie rozbrzmiał szczęk stali, a morda zębatej ryby kłapnęła tuż przed twarzą wiedźmina.

Nagle zza pleców mutantów dobiegł wściekły ryk biegnących, rannych stworzeń! Kipiały wściekłością, rzucając się na Brega i Galena!
Wiedźmini zostali otoczeni!

Młody wiedźmin zbliżył się do towarzysza, stając tyłem do jego pleców, tak aby żaden z nich nie był narażony na atak od tyłu.

-Jakieś pomysły?- zapytał dysząc.
- Trzeba się przebić przez ranną hołotę i się chyba wycofać - odpowiedział również dysząc Galen .
- Całej populacji tego gówna nie wybijemy. Ostatnie słowa wypowiadał już krzycząc bo właśnie sparował cięcie atakującego ryboluda.
-Trzeba dogonić tamtych.- sapnął ruszając na rzadziej ustawioną gromadę. W tym momencie każde wsparcie mogło ich uratować. Dobiegając do przeciwników ciął szeroko, aby zranić lub zabić jak najwięcej przeciwników i biec dalej.

Podobnie Galen ruszył na ranne stwory dobijając je szerokimi cięciami i próbując zawrócić w stronę tajemniczych osób. Nie zapominając oczywiście o rozglądaniu się za siebie i obronie gdy któryś z Vodianoi próbował doskoczyć do wiedźmina.

Z każdą chwilą pierścień łuskowatych wojowników uszczelniał się.


Brego, Galen, Teddevelien:

Pierścień podobnie do pętli zaciskającej się na szyi wisielca, coraz bardziej zamykał się wokół dwóch mutantów, pragnących znaleźć jakąkolwiek pomoc wśród napotkanej czwórki.

Ta jednak miała własne problemy.
Leżący na ziemi Teddevelien, jedyna linia obrony trzech słabych elfów, liczył na odsiecz ze strony dwóch najemników.

Z żadnej z obu stron kawaleria miała nie nadjechać...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172