Gnijący Krasnolud!.
Tak, gnijący.
Sylphia podskoczyła zarówno od gromu pobliskiej błyskawicy, jak i widoku, jaki dzięki niej ujrzała w kapturze nieznajomego. Zawiało, rozwiewając szybko owego osobnika, jakby był z mgły lub czegoś podobnego... w końcu i lunęło. Deszcz jednak nie był zwyczajowym deszczem, chociażby z powodu fioletowego koloru, i niezwykłego zimna, jakie Magini poczuła wyjątkowo szybko, gdy przemokło jej dosyć skąpe wdzianko. Nie pomogła i parasolka, którą zresztą
Sylphii wietrzysko wyrwało bardzo szybko z dłoni, nie pomógł i płaszcz, którym się opatuliła. Dziwaczne zimno zdawało się wnikać aż w kości, przez to przechodziły ją dreszcze.
Do tego wszystkiego pociemniało, a owa ulewa, mająca dosłownie postać ściany wody, odcięła jej widok od pozostałych. Została więc sama na tyłach wozu, na przemian telepiąc się z zimna, klnąc, i lekko podskakując przy każdej błyskawicy.
Później było jeszcze "ciekawiej".
Wozem trzęsło, Maginią trzęsło, wicher wiał, a deszcz lał, gromy zaś trzaskały co chwilę. Zapadły również okropne ciemności, i
van der Mikaal nie widziała już kompletnie nikogo. Wtedy też z ziemi tuż obok wozu wyłoniły się jakieś zjawy, które zaczęły zbliżać się do Magini, słyszącej mimo całego tego rabanu wokół ich... szept.
- “Ofiara, ofiara z życia, dla umarłych.”
- Ta...takiego! - Ocknęła się w miarę szybko ze stanu odrętwienia, gorączkowo rozmyślając o sposobie poradzenia sobie z sunącymi do niej złowrogimi "duchami", oraz zastanawiając się, gdzie też wcięło resztę jadącego z nią towarzystwa. Czyżby wszyscy już gryźli ziemię?.
-
Precz! - Ryknęła -
Preeeecz!!.
Z jej dłoni buchnęły błękitne błyskawice.
Czar "Łańcuch błyskawic"