Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2011, 22:44   #8
Delta
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Kaesh Olderra, cholera-wie-gdzie, „Bogini Mórz”

Kac. Syndrom dnia poprzedniego, poranna zmora i nieodłączny towarzysz dobrej zabawy. Jego bliski znajomy odkąd zamieszkał w Dzikiej Róży, znajomy który pojawiał się jak tylko zdobył jakieś pieniądze. Można by więc pomyśleć, że przez tyle czasu powinien się do niego przyzwyczaić, albo chociaż uodpornić na jego działanie.
Jasne.
Fakty docierały do niego z opóźnieniem, próbując przedrzeć się przez nieprzytomny umysł i stojące im na drodze opary alkoholowe. Najpierw wróciły zmysły, ujawniając stopniowo elementy jego obecnego położenia: drewniany pokład okrętu, szalenie twardy i niegościnny, stanowiący żywą esencję definicji chropowatości; błękit otaczającego go morza, tak błękitnie błękitny, że aż wyznaczający nowe ramy słowa „błękit”, niepojęte dla zwykłych, trzeźwych ludzi; przyglądających mu się piratów, z których większość o cudownej aparycji wieloletnich zabijaków i ochlejmordów; i wreszcie brodę. Ale cóż to była za broda! Na swoje nieszczęście, Kaesh widział ją teraz tak wyraźnie, że mógł niemal nazwać po imieniu potrawy, które jej właściciel jadł na przestrzeni ostatnich dni, a które znalazły swe miejsce wśród jej zakamarków.
I zębów, ukrytych za nią.

Na powitanie pirata odpowiedział nieartykułowanym, bolesnym jękiem, szczytem swoich zdolności dyplomatycznych w obecnym stanie. Rozejrzał się półprzytomnie po pozostałych członkach załogi, po czym zawiesił bezmyślny wzrok na sterze, który wskazał mu brodaty pirat. Potrzebował dobrych kilku sekund, by dotarły do niego jego słowa.
Podniósł się niemrawo na nogi i z wrodzoną sobie gracją zatoczył w stronę najbliższej burty, opierając się o nią ciężko i wlepiając wzrok w otaczające ich morze.


Poza bezkresnymi wodami nie było zbyt wiele do oglądania: w promieniu wielu mil nie było żadnego lądu, nie mówiąc już o jego ojczystej Rivain.
Pięknie, po prostu pięknie.
Przymknął oczy, chwilowo ignorując wszystko dookoła i próbując przypomnieć sobie coś więcej z wcześniejszej nocy. Bezskutecznie. Pamiętał zaledwie przebłyski: wspomnienie JakJejTamElizy, strumienie alkoholu, liczne towarzystwo… Żaden z tych elementów nie wyjaśniał mu jak się tu znalazł. Przynajmniej wprost.

Gdy otworzył oczy ponownie, ani kapitan, ani załoga, ani okręt, ani nawet morze, nie zniknęli w cudowny sposób, więc po chwili Kaesh zamknął je z powrotem, zaciskając palce na drewnie burty.
- Będzie ktoś tak miły i przypomni mi co się wczoraj działo? – wymamrotał niewyraźnie i skrzywił się na dźwięk własnego, ochrypłego głosu - częściowo dlatego, że brzmiał wyjątkowo nieprzyjaźnie dla skacowanego ucha, a częściowo, bo był głośniejszy niż oczekiwał.
Cholera, w obecnym stanie słyszał nawet jak słońce przesuwa się po niebie.
- Ha! Ha! Ha! – roześmiał się kapitan w stronę Kaesha, za nic mając najwyraźniej jego nadwrażliwość na dźwięki. Poklepał skacowanego biedaka po plecach z taką zamaszystością, że ów omal się nie wywrócił, po czym ryknął do załogi: - Słyszeliśta, obchleje?! Kapitan nie pamięta, co się wczoraj działo! Ha! Ha! Ha! – i cały statek ryknął rozbawionym rechotem. – Kto więc uprzejmie przypomni mu noc, której żałować będzie do końca swego, krótkiego już, żywota?! Hę?! – zapytał, nim jednak zdążyła pojawić się jakakolwiek odpowiedź, ponownie odwrócił się do KaeshaNiech więc mi dana będzie ta przyjemność! – zakrzyknął uradowany najwyraźniej tym, co miał do opowiedzenia. – Pozwól więc, że się przedstawię po raz wtóry… - powiedział i uścisnął dłoń Olderry, nim ten zdążył w ogóle ją wyciągnąć. – …kapitan Athy Brodd, zwany też Rumochłonem! Ha-ha! – pirat wyraźnie był dumny z tego przezwiska – Ostrzegałem cię, Olderra! Ostrzegałem przed tym przezwiskiem, czyż nie ostrzegałem, panowie?! – zakrzyknął w stronę pirackiej bandy, która odpowiedziała mu niezrozumiałym jakimś, prawdziwie pirackim okrzykiem. – Chociaż, do stu beczek rumu!, trzeba przyznać, że ty też mordę masz do chlania, ha-ha! Przez chwilę nawet myślałem, że faktycznie ze mną wygrasz! – Tu pirat poklepał Kaesha po ramieniu z uznaniem – Ale jak cię w końcu siekło! – ryknął nagle – Ha-ha-HA! To nic dziwnego, że główka szwankuje! Tak cię wytarmosiło, chłopie, że nawet się żoneczka moja o ciebie zatroskała, haha! Hm, mojej dziewki pewno też nie pamiętasz? – zapytał Brodd, z poważniejszym nagle wyrazem twarzy.
Do tej pory Kaesh sądził, że ta rozmowa nie może toczyć się w gorszym kierunku.
- Jest z pewnością uroczą niewiastą, kapitanie Brodd, ale obawiam się, że ledwo sam siebie pamiętam, a co dopiero pańską żonę – odparł niemrawo na słowa mężczyzny, krzywiąc się boleśnie z każdym jego kolejnym „Ha!”. Powiódł spojrzeniem po pokładzie okrętu i przyglądającej się mu załodze. Jego pamięć wciąż nie wracała, ale niektóre elementy układanki powoli wskakiwały na swoje miejsce.

Najwyraźniej brał udział w jakimś zakładzie – co było dla niego typowe – który przegrał, co by wyjaśniało jego obecność na Bogini Mórz. Jeżeli potem uwikłał się jeszcze w coś z kobietą Kapitana Brody – co również byłoby dla niego typowe – to marnie widział swoje szanse na zejście z pokładu w jednym kawałku.
Przeczesał palcami swoje krótkie, czarne włosy w geście rezygnacji i wbił spojrzenie z powrotem w pirata.
- I tak się zatroskała, że aż wzięliście mnie ze sobą na pokład, bojąc się o moje zdrowie? – zapytał bez nadziei.
- Ha! HaHAHA!Rumochłon zgiął się aż w pół z rozbawienia, łapiąc się jednocześnie za brzuch. Jedną dłonią oparł się o burtę i tak wygięty skręcał się przez chwilę ze śmiechu, któremu nieśmiało zawtórowała załoga nie mająca pojęcia, co też tak Broddego rozbawiło. Ten wyprostował się w końcu z poczerwieniałą aż twarzą i ze łzami w oczach, złapał łapczywie powietrze i oplótłszy Kaesha swym ramieniem, odwrócił się wraz z nim w stronę reszty piratów, wykrzykując z zadowoleniem: - Kocham tego człowieka, haha!, może jednak zrobię z ciebie pokładowego błazna gdy to wszystko się skończy! – podzielił się swym pomysłem, klepiąc Olderrę po obu ramionach, po czym wytarł łzy koniuszkiem palca i wrócił do przerwanej relacji: - Bo widzisz, Kaesh, nie powiedziałem ci najważniejszego! Ja żem się właśnie ożenił, czekaj, to będzie… – Kapitan uniósł głowę w zamyśleniu i począł liczyć na palcach - …trzy dni temu! Tak, przed trzema dniami, a babę tom wyśmienitą znalazł, mówię ci, dobrze, że ją chłopcy wypatrzyli, hehe! No więc ślub był szybki, bo wiesz, ja miłośnikiem hucznych zabaw nie jestem, haha, i hej-ho! Dziewka popłynęła z nami. I tak się nam jakoś zawitało do gościnnego Rivain, to pomyślałem sobie, że weselicho trza zrobić, bo co to za ślub, żeby się rumem nie urżnąć, haha! A i chłopcy się też ucieszyli i dawaj ich; poszli w tany. Ja wtedy myk! do karczmareczki, pokoik zamówić, bo przecie jak wesele, to i skonsumować się małżonkowi należy, zresztą po com się żenił, nie? Pokoik zresztą jak ta-lala, wszystko cacy, pędzę więc do mej ptaszyny, coby ją w wyro zaciągnąć!... I wyobraź sobie moje zdziwienie… gdy wracam do stolika… a tam dziewkę moją czaruje psubrat jakiś chędożony! – W tym momencie kapitan szturchnął Kaesha wyciągniętym swym, długim paluchem. - Oczywiście bez urazy... – wtrącił, po czym kontynuował: - No tom se pomyślał, że chłoptasia usiekę, oj usiekę! Łeb psiakrewcowi urwę, jakiem Athy Brodd Rumochłon! No ale tyś wtedy z tym rumem wyskoczył, a ja wiesz, hazardu i rumu nie odmówię! No a dalej to cię siekło, tom już wspominał, hehe. I ja ci mówiłem później; daj spokój Olderra, przegrałeś i pogódź się z tym… no nie mówiłem tak?! Nie ostrzegałem, panowie?! – Tu pirat ponownie zwrócił się do swej załogi, ta zaś jak na zawołanie odkrzyknęła zgodnym ”Arrrgh!”
- No i czego łżecie psy parszywe?! – wydarł się Brodd niemiłosiernie – Mam ja was wszystkich za burtą potopić, mordy chędożone?! – po czym zwrócił się znów do KaeshaA przyznam się! Bo honorowy jestem, a jakże! Sam cię namówiłem, żebyś się odegrał! Sam żem ci osobiście mówił, żebyś przegraną pomścił, haha! I wcale cię nie trzeba było namawiać specjalnie długo, oj odmawiać to ty nie potrafisz, na swoje zresztą nieszczęście! Hehe. No… tom ci powiedział wtedy; wybierz broń! A ty do mnie: kości! No to dobra, se myślę, niech będą kości, grajmy, proszę bardzo, grajmy! I zgadnij co…?Rumochłon uśmiechnął się szeroko.

Kaesh jęknął w odpowiedzi. Nie chciał zgadywać. Najwyraźniej wczoraj był zbyt pijany, by pamiętać jak się oszukuje.
- Czy jest jeszcze jakiś zakład, którego wczoraj nie przegrałem? – zapytał podłamany. – Aż boję się zapytać o co chodzi z tym „nowym opiekunem” Bogini Mórz?
- Ha! Widzisz, Olderra, i tu cię zaskoczę! Wygrałeś w te kości, podły psie, haha, wygrałeś! Oszukiwałeś bo oszukiwałeś, to wiadomo, ale za to po mistrzowsku! Hehe. Kantowałeś lepiej niż wszyscy ci idioci razem wzięci. – Tu kapitan ręką zamachnął w stronę swej załogi – Orżnąłeś mnie na niezłą sakwę! Oj tak, wtedy toś mnie roześlił! Miałem ci te ręce poucinać, a tak, cobyś miał nauczkę! Ale widzisz, Kaesh, wtedy to żeś dopiero z jajami wyskoczył! Ja za miecz, a ty do mnie: żem panienka, nie pirat, że za kantowanie to się głowę powinno uciąć a nie ręce! I powiem ci mądralo, że bardzo to sprytne było, bardzo, aż mi chłopców zamurowało. Hehe! Mnie zresztą też, no bo co z takim zrobić! Utnę łapy to wyjdę na panienkę, utnę łeb to wyjdę na idiotę, nie?! A ty wtedy dalej swoje, haha! Żebyś ty się słyszał wtedy! Jaki to ze mnie pirat beznadziejny, jaki to ty byś był lepszy kapitan! Tak, tak, co się dziwisz! Tak powiedziałeś, że dajcie mi jeden dzień, a ja wam pokażę jaki powinien być kapitan! I wiesz, Olderra, też musiałem mieć nieźle już w czubie, bom się zgodził, argh! Ha-ha! No więc zgodnie z umową; jeden, calutki dzień jesteś kapitanem „Bogini mórz”! – To mówiąc, Athy Brodd zatoczył ręką okrąg po linii słońca i wręczył Kaeshowi swój kapelusz: - Do steru więc, kapitanie!

Riv przyjął kapelusz i wbił bezmyślny wzrok w brodatego mężczyznę. Kac, na spółkę z resztkami alkoholu, wciąż szumiał mu w głowie i prawdopodobnie przez to słowa pirata dotarły do niego ze znacznym opóźnieniem. Ich znaczenie jednak już nie chciało, jakby fakt, że nikt w okolicy nie zamierza nic mu uciąć, ani przeciągnąć go pod kilem, nie mieścił mu się w głowie. Tego, że jeszcze dano mu okręt, nawet nie próbował zrozumieć.
Wbił wzrok w wymiętoszony, kapitański kapelusz, którzy trzymał w rękach; kolejne, wciąż zaspane trybiki, powoli zaczęły zaskakiwać na swoje miejsce, wybudzając go ze skacowanego transu. Powoli, niemal z namaszczeniem, obrócił kapelusz w dłoniach i podniósł go do góry, nakładając na głowę.
Jutro pewnie go zabiją, ale niech go cholera weźmie, jeżeli nie skorzysta z takiej okazji.
- I naprawdę jestem na jeden dzień pełnoprawnym kapitanem i cała załoga ma się mnie słuchać? – zapytał ostrożnie, podchodząc do steru. Gdy położył dłonie na drewnianych rączkach, poczuł jak koło sterowe drży delikatnie pod uderzeniami fal, niemal jakby okręt żył pod jego dotykiem. Kiedy pływał ostatni raz? Cztery lata temu? Pięć? Jego dłoń mimowolnie powędrowała do dwużaglowego okrętu, ukrytego pod koszulą na jego piersi, jednego z licznych tatuaży, które zdobiły jego ciało; czy „Włócznia Oceanu” różniła się tak bardzo od „Bogini Mórz”? Na pewno stała po drugiej stronie barykady, ale z drugiej strony…
- Nawet jeżeli rozkażę im wyrzucić cię za burtę?
- Tak, tak… – odpowiedział Brodd, machnąwszy ręką na sugestię KaeshaTylko wiesz, kapitanie, to jest piracka załoga a nie banda sługusów. Może i są skretyniali, prawda, ale wiesz… – to spojrzenie uniósł niewinnie w górę, usta ułożył w dziubek a z ramienia strząsnął niewidzialny jakiś pyłek – Lubią mnie. – powrócił następnie do swego normalnego wyrazu twarzy – I ty też powinieneś, bo kto ogłosi wynik zakładu jak rzucisz mnie rekinom na pożarcie? Hehe. A jak już chce się kapitan rozerwać… – Tu począł konfidencyjnie szeptać Kaeshowi na ucho, ręką wskazując na jednego z piratów. – …to wyrzuć za burtę Buckleya, i tak nikt tu za nim nie przepada. Hehe.
- Warto było spróbować – odparł Riv prostolinijnie.
Zaparł się nogami i chwycił pewniej ster. Przesunął spojrzeniem po horyzoncie, gdzie ocean stykał się z nieboskłonem, po czym rozejrzał się po członkach „swojej” załogi. Może i wszyscy traktowali to jako przedni dowcip, ale i tak zamierzał swoje pokapitanić. Drugiej okazji mieć nie będzie.

Poprawił kapelusz, otworzył usta, żeby wydać swój pierwszy rozkaz i dopiero wtedy sobie uświadomił coś ważnego.
- N..no dobra. To niech mi ktoś jeszcze powie gdzie jesteśmy.
Rumochłon podrapał się po brodzie w odpowiedzi, wzrok uniósł ku błękitnemu niebu. Popatrzył fachowym okiem, uniósł zwilżony śliną palec, pomróżył oczami i wziął widowiskowy wdech morskiego powietrza, po czym oznajmił: - A bo ja ci wiem... - po czym wydarł się do załogi: - Te, obwiesie! Gdzie my właściwie jesteśmy?! Bo, ekhm, ten... kapitan się pyta!
- Na morzu, panie kapitanie, na morzu! - wykrzyknął jeden bystro.
- Hen! - dodał inny. Przez chwilę nie odzywał się nikt.
- Gdzieś o ćwierć dnia drogi od Rivain w stronę Oziębłych Mórz! - zakomunikował w końcu któryś bardziej konkretnie.
- Tak, tak... gdzieś na południowy-zachód od Fereldenu, nie?!
- Chyba tak! Zaraz, to myśmy jednak na północ uderzyli?!
- A co, na południe?!
- Miało być na południe!
- Aj...! Kapitanie, to może jednak ćwierć drogi w stronę południa będziem!
- i znów przestali się odzywać.
- Witaj na pokładzie “Bogini Mórz” - uśmiechnął się Brodd i poklepał Kaesha po ramieniu.

***

Bycie kapitanem nie było proste. A już szczególnie na pirackim statku, gdzie załoga składała się z losowo dobieranych ludzi i w dodatku w większości z półgłówków. Keash blisko ćwierć swojego życia spędził na morzu, jednak służenie w armii zdecydowanie różniło się od tego czego doświadczał na okręcie Broddego. Na wojskowych statkach panowała dyscyplina, mniejsza lub większa, ale wciąż dyscyplina. Nie istniała szansa, że ktoś wrazi ci sztylet pod żebro, ani że zostaniesz wyrzucony za burtę przez widzimisię kapitana.
Na „Bogini Mórz” panował chaos.
Kaesh nigdy nie należał do tych zdyscyplinowanych i z pewnością można by powiedzieć, że przez te wszystkie swoje lata, aż do opuszczenia Rivaińskiego wojska, stał po niewłaściwej stronie. Tak się zresztą teraz czuł, gdy patrzył na uwijających się po pokładzie piratów. Całą jego przyjemność psuł tylko fakt, że prawdopodobnie jutro wyląduje na dnie oceanu, a w najlepszym wypadku pomiędzy swoimi obecnymi podkomendnymi. Rozsądek nakazywał mu narzucić kurs z powrotem w stronę Rivain, zejść z pokładu „Bogini” jak tylko dobiją do brzegu i zwiać zanim Rumochłon się zorientuje.
Problem w tym, że Kaesh nigdy nie był zbyt rozsądny.
Gdy tylko zorientował się kto z załogi potrafi sterować i jest w miarę rozsądny, oddał mu ster i obwołał go Pierwszym Sternikiem, przynajmniej na jeden dzień.
- Tytuły. Wszyscy lubimy tytuły, prawda? Kto by nie lubił tytułów. Szlachta ma tytuły, rycerze mają tytuły, królowie mają tytuły. Więc my też możemy mieć, nie jesteśmy gorsi.
Dopiero potem udał się na poszukiwanie swoich rzeczy, które gdzieś mu się zapodziały od czasu ostatniej popijawy. Niemal stracił nadzieję, gdy w końcu znalazł je pod pokładem, rzucone na spółkę z innymi. W wyświechtanym plecaku nic nie brakowało, a i jego miecze znalazły się na swoim miejscu, chociaż chwilowo to nie nimi się interesował: z otchłani swojego tobołka wyciągnął kompas i parę sztyletów, które wsunął w cholewy swoich wysokich butów. Dopiero tak uzbrojony wrócił z powrotem na pokład, zdecydowany przynajmniej wiedzieć w którą stronę płyną.
Bo ostatecznie było bez znaczenia dokąd dopłyną w przeciągu jednego dnia.

Gdy oddał stery, wreszcie mógł rozeznać się dokładniej w jaką kabałę się wpakował. Rozpoczął więc od zwiedzania „Bogini Mórz”, próbując zorientować się gdzie są kapitańskie kajuty, gdzie jest ładownia, gdzie kuchnia, gdzie trzymają rum i kapitańską żonę. Nie trzeba dodawać, że szczególnie interesowało go to przedostatnie, chociaż czysto ze względów lekarskich ma się rozumieć. Klina klinem, i tak dalej…
Gdy już zaopatrzył się w jedną z butelek złotego trunku i wrócił na pokład, mógł zająć się zapoznawaniem załogi i zbadaniem ich nastroi i stosunków do kapitana Brodd’ego. Ktoś mu kiedyś powiedział, że dobry dowódca to taki, który potrafi przydzielić odpowiednie stanowiska odpowiednim ludziom. I to właśnie Kaesh zamierzał zrobić.
Na jeden dzień, oczywiście.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 29-06-2011 o 22:54. Powód: szał enterów!
Delta jest offline