Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2011, 23:16   #9
Tohma
 
Tohma's Avatar
 
Reputacja: 1 Tohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie coś
Alo; Thedas, Tevinter, Minrathous

Och, jakąż wielką chęć miał, by wbić sztylet w brzuch tej, która teraz go nękała. Mimo że pierwszy odruch obronny, który skutkował tym, że już prawie sięgał po ukryte ostrze minął, to nadal trudno mu było powstrzymać się od uciszenia tej kobiety. Przełknął jednak ślinę i odwrócił się, spoglądając w jakże sobie znaną twarz.


- Gwen! Nie strasz mnie! Kiedyś przez Ciebie umrę na strachotę! – Perfekcyjnie udał ton przerażonego człowieka, a wraz z uśmiechem, który zaraz potem wpłynął na jego twarz, zaowocował rozkwitem różanego rumieńca na twarzy kobiety. Ledwo powstrzymał chęć ucieczki. – I cóż to za sprośne żarciki! - dodał. – Czy Vilina nie poświęciła odpowiednio dużo czasu na Twe wychowanie?! – Tym razem udał oburzenie, marszcząc komicznie brwi i doprowadzając naiwne dziewczę do chichotu.
- Och, Alo! Gdyby moja matka wiedziała o połowie sprośności, która wyprawia się za jej plecami to sama umknęłaby z tego świata na strachoty! Oj tak, tak! – Mówiąc to, próbowała dać swej twarzy kokieteryjny wyraz, lecz wyszło jej to… słabo. Alo już miał jej przerwać i uciekać stąd jak najdalej się dało, gdy ta nie pozwoliła mu nawet otworzyć ust, powodując swoisty paraliż ciała przez zbliżenie się do niego wyjątkowo blisko; twarzą w twarz:
Spotkaj mnie dziś, gdy księżyc zaświeci wysoko na niebie, w ogrodzie Lawcraftów. Nie pożałujesz… - wyszeptała mu prosto w ucho, dłonią gwałcąc jego kroczę przez odzienie. Przez to, że miała na sobie powłóczystą suknię, gest ten nie był widoczny dla postronnych. Jeszcze piętnaście sekund po tym zdarzeniu, gdy Gwen zniknęła mu z pola widzenia, zostawiając za sobą tylko delikatną nutę perfum, ślusarz stał jak wryty nie wiedząc co z sobą zrobić. Otrząsnął się z tego jednak tracąc ochotę na krótki spacer, jaki codziennie rano fundował sobie w ramach podsłuchania nowości i plotek.
Zamiast tego wrócił się do swego warsztatu. Oparłszy się o drzwi dostrzegł psa, który leżał zwinięty w kłębek pod stołem. Widocznie zjadł już resztki skromnego śniadania, które Alo sobie zaserwował i teraz odsypiał poranną drzemkę. Wyglądał prawie uroczo z sierścią na pyszczku przypominającą sumiaste wąsisko. Gdy drzwi zatrzasnęły się za mężczyzną, zwierzę otworzyło leniwie jedno oko, aby, jak na psa – stróża przystało, obronić mieszkanie przed potencjalnym włamywaczem. Zobaczywszy, że jedyną osobą, która zakłócił jego drzemkę jest Alo, pogrążył się w błogim śnie na powrót. Długowłosy wątpił jednak, że gdyby ktoś inny wtargnął do jego zakładu, pies ruszyłby zadkiem w jego obronie. W końcu był tutaj dopiero jedną noc.
Westchnął głucho przypominając sobie molestowanie, którego był ofiarą. Będzie musiał porozmawiać z matką tej dziewczyny. Co ona wyprawia przechodzi wszelkie granice. I ani mu się śniło konfrontować ją samemu, w nocy, w świetle księżyca. Była od niego co najmniej parę centymetrów wyższa przez te obcasy. Nie mówiąc o tym, że w ramionach też pewnie biła go objętością.
Rozmasował obolałe skronie, zwiastun zbliżającej się migreny. Usiadł na przy małym, drewnianym stoliku, który znajdował się na środku niewielkiego pomieszczenia, będącego główną kwaterą jego małego mieszkanka, by chociaż odrobinkę się zrelaksować. Tutaj jadł posiłki, przyjmował nielicznych gości i kontemplował nad ważnymi sobie sprawami. Właściwa część zakładu znajdowała się na tyłach domku, w ogródku, gdzie postawiony został potężny stół, a wokół walały się przeróżne zamki, kłódki i tym podobne, wraz z wytrychami. Lecz prawdziwy skarbiec, rzeczywista duma Alo, znajdował się na stryszku, który służył mu także za sypialnię. Mimowolnie spojrzał do góry, jakby chcąc się upewnić, że jego skarby są bezpieczne. Wiedział jednak, że niemożliwym dla osoby postronnej jest przedostanie się na górę jego domku. Wykorzystał cały swój kunszt ślusarski, by stworzyć przeróżne zamki, które potencjalnego złodzieja odstraszą. Ponad to umieścił tam kilka pułapek, a nawet zaklęcie ochronne, które dostał za wygórowaną cenę od pewnego znajomego maga.
Ból głowy minął tak szybko jak się pojawił. Uśmiech znowu wpłynął na obliczę Alo, w mig rozświetlając jego delikatne lico. Spojrzał kątem oka w lustro, które stało w rogu pomieszczenia i ujrzał samego siebie. Lekko niewyspanego, z delikatnymi cieniami pod oczami, z pasmem czarnych włosów, które zawsze nachodziło mu na oczy, denerwując go niemiłosiernie. Jakże uwielbiał swoją aparycję. Pozwalała mu przemienić się z niewinnego ślusarza w kogo tylko chciał…
Gdy jego myśli obrały ten kierunek, zaświtała mu mentalna lampka, przypominając, że za piętnaście minut ten ślusarz ma przyjąć jedną ze swoich masek i spotkać się w sprawie swojej właściwej pracy.
A może tak naprawdę właśnie teraz zdejmował jedną z masek, by przemienić się w prawdziwego siebie?

W milczeniu zakładał Krakersowi, bo tak nazwał nowozdobytego psa, obrożę i przypinał smycz. Patrzył jak merda ogonem i wystawia język w uśmiechu, jak mniemał Alo. I w tym momencie pokochał to małe zwierzę i obiecał sobie, że spróbuje odzyskać go z rąk tych idiotów. Był nawet gotów rzucić groszem.
Podrapał się po głowie, bijąc się z myślami, czy powinien wkładać przebranie, czy nie. W końcu było południe, dużo osób będzie kręciło się po ulicach. Ach, najwyżej powie im, że idzie wyprowadzić psa na spacer, przy okazji zakupu nowych zamków. Tak, to była doskonała wymówka. Jako że karczma, w której miało odbyć się spotkanie, znajdowała się w dokach, doda tylko, że właśnie zacumował statek z nowiuteńkim towarem, który od razu musiał obejrzeć. Perfekcyjnie. Poprawił jeszcze broń skrytą w różnych miejscach na swym ciele i ruszył w stronę celu, zatrzymując się co chwila, pozwalając, by Krakers załatwił swe potrzeby pod pobliskim krzaczkiem. Jakże był słodki wg swojego właściciela.

Ze zniesmaczeniem spojrzał na szyld szemranej karczmy, pod którą właśnie zaszedł. Przedstawiał… cóż, nic nie przedstawiał. Znak wyglądał następująco – kawałek deski z dziurą w środku. Potarł nasadę nosa, jak zawsze gdy widział ten perfekcyjny dowód ignorancji i głupoty swoich towarzyszy. Zapewne miał być to symbol tajemniczości i niezależności tej organizacji. Dla Norha jednak, bo tak w tym momencie miał na imię, był to zwykły przejaw głupoty. Nic poza zniszczonym kawałkiem drewna.
Po chwili jednak zreflektował się w myśleniu o nich. Jednego im odjąć nie można. Byli diabelnie skuteczni. W okolicy nie było nikogo. Każdy wiedział, że nie wolno było zapuszczać się na ten teren.
Spojrzał na towarzyszącego mu psa, lecz wyraz, który bił z jego oczu, wcale nie przypominał dobrego, nieśmiałego Alo. Zwierzę zapiszczało cicho, patrząc na właściciela pytająco. Ten tylko uśmiechnął się szeroko, podrapał Krakersa za uchem i razem przekroczyli próg zatęchniętego budynku. Za sobą zostawili ciszę i spokój. Wydawało się, że nawet wiatr boi się podróżować tymi alejami.

- Wychodźcie kretyni. Jest punkt południe, a ja mam waszego kundla. – Rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu, będąc pewny, że gdzieś tutaj ukrywają się jego współpracownicy, jak zawsze czekając na moment, by zrobić wielkie wejście. Przewrócił oczami i krzyknął raz jeszcze: - a jak dowiem się, kurwa, który kretyn przybił mi wiadomość do drzwi, gdzie każdy sąsiad mógł ją odczytać, to kurwa zatłukę! Trzeba było zabić sąsiada i wbić mu to w czoło, pozostawiając zwłoki na mojej wycieraczce. Wzbudzilibyście mniej zamieszania. – Siadł na najbliższym, rozpadającym się krześle, notując poruszenie, gdzieś na lewo. – A finezji to was kurwa trolle uczyły – dodał, uśmiechając się szeroko w stronę tamtego miejsca. Zapowiadało się cudowne popołudnie.
 
__________________
There is no room for '2' in the world of 1's and 0's, no place for 'mayhap' in a house of trues and falses, and no 'green with envy' in a black and white world.

Ostatnio edytowane przez Tohma : 29-06-2011 o 23:19.
Tohma jest offline