Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2011, 00:46   #150
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
jak zawsze podziękowania dla Armiela

Kilka godzin wcześniej…

Szach i mat.
Rafael ściskał dwoma palcami blanki wieży nie chcąc jej puścić. Wieży, która była jakże do niego podobna.
W końcu wykonal ruch. Zbił gońca. Pionek, który tak badzo przypominał mu Claire.
Kobietę jaka zawróciła mu w głowie. Kobietę, której poświęcał większość swoich myśli. Kobietę, którą nie miał szans zdobyć, którą obdarzył miłoscią, z taką mocą która i jego zaskoczyła.
Biała wieża stanęła na nowym polu. niedaleko Astarotha. Partia była zakończona. Czy ona będzie niosła za sobą jakieś konsekwencje. Czy właśnie zabił Claire, czy może ją ocalił? Kim był Rafael
On już sam tego nie wiedział….

* * *

Obecnie…


Hi 16, 20
Gdy gardzą mną przyjaciele,
zwracam się z płaczem do Boga.


Gniew niemal namacalnie pulsował mi pod skórą. Jego źródłem była rana zadana dłonią Gibborina. Zaledwie jego uściskiem. Rana, która pulsowała nowym bólem. Teraz prawie całe ciało Alvara było jedną wielką rozdrapaną raną.
Za kogoś.
W imieniu czegoś co było dla niego nie do konca jasne.
Przez miłość.
Jednostronną.
Głupią i ślepą
Jakże mocną
O dziwo

Alvaro stał w ciemnościach bramy, w okowach Metropolis. Stał i czekał wsłuchując się w wędrujący szum krwi Claire. Do jego uszu dotarł nowy dźwięk. Ktoś przemierzał ulice Miasta Miast przechodząc niedaleko miejsca gdzie stał wampir. Kolejna groteskowa postać. Jakże pasująca do tego miejsca. Kiedy człowiek-pająk jak sobie go nazwał Rafael zatrzymał się, ten spiął się czekając na zagrożenie. O dziwo zamiast ataku, otrzymał pozdrowienie.
Odpowiedział ruchem reki i lekkim skinieniem głowy.
Rafael przestawał być człowiekiem. Coraz bardziej Miasto Miast ze swoimi okrutnymi prawami upominało się o swoje dziecię.
Krwiopijce bez duszy.
Skopanego niczym bezpański pies.
Porzuconego gdzieś na uboczu.

Hi 18, 4-6
Ten człowiek gniewem rozdarty.
Czyż przez cię wyludni się ziemia
lub skała miejsce swe zmieni?
Tak światło grzesznika zagaśnie,
iskra już jego nie błyśnie,
światło w namiocie się skończy
i lampa się nad nim dopali.

Te myśli. Te wszystkie myśli. Rafael był na granicy obłędu. Bronił się. Modlił w ciszy. Powstrzymywał łzy, które nie raz chciały oczyścić i wypłukać gniew jaki nim targał od opuszczenia kamienicy Marion Jade. Kamienicy, która coś skrywały, coś czego on w obawie o swój żywot nie odkrył.
Trzeba było się poddać. Dac zabić. Wtedy wszystko by się skończyło. Odeszło. Nie byłoby bólu, nie byłoby koła życia. Byłaby cisza i nicość.
Niebyt.
To chyba lepsze niż ta marna wegetacja. Służba silniejszym. Podporządkowanie. Walka o byt. Byt, który jest tylko farsą i głupim artem w obliczu tego co dał nam Bóg.
W obliczu…. Duszy.
Właśnie tam w bramie, czekajać ąż Claire przestanie się przemieszczać, po raz pierwszy od momentu kiedy stał się wampirem, Alvaro czuł pustkę po duszy.
Brakowało mu iskry danej przez Demiurga. Brakowało mu ciepłych słów. Dotyku przychylnego mu ciała. Gorącego oddechu na twarzy. Życzliwego uśmiechu. Brakowało mu światełka w ciemnościach w jakich się znajdował od dłuższego czasu.
„Czemu Claire nie byłaś w stanie dać choć tylko tyle? Czemu mnie opuściłaś bez słowa? Czemu pozostawiłaś mnie na żer?
Goodman się zatrzymała.
Jej krew przyciagała.
Alvaro ruszył. Może uzyska w końcu odpowiedzi.

… niby spodziewał się bólu, przecież każde wyjście z rzeczywistości w Iluzje związane było z cierpieniem. Niby się spodziewał, ale nigdy nie był w pełni gotów.

Alvaro siedział oparty o zaparkowany samochód dochodząc do sibie. Smród jego wymiocin draznił jego nozdrza. Żołądek nadal zwijał się w skurczu. Czuł się jak wrak, czuł się nikim. Obolały, zmęczony, pelen tańczących pod czaszką emocji. Było zimno, z każdą chwilą coraz zimniej. Siedział bo na razie nie miał siły wstać. I tak dużym sukcesem było to, że z pozycji embrionalnej w jaką zwinął się po przekroczeniu Iluzji udało mu się usiąść.
Wolno obrócił głowę w kierunku szpitala.



Nie bolała go już tylko twarz, ale całe ciało. Czuł się jak pacjent szpitala, który uciekł z niego a po paru krokach uznał, że to był błąd i teraz tęsknie wpatrywał się w kierunku jego murów, licząc na pomoc. On jednak nie miał na co liczyć. Mógł liczyć tylko na siebie. Nawet Claire go powiozła. No właśnie, Claire. Potrzebował odpowiedzi. Musi wstać. Znaleźć ją. Mają do pogadania, niezależnie od tego czy apokalipsa zaraz walnie i nadejdzie koniec tej pieprzonej Iluzji.
Czuł ból.
Całym ciałem.
Nie czuł już obecności Goodman. Smak jej krwi zniknął z jego nadnaturalnych nozdrzy. Czuł się pusty. Cholernie pusty.
I spragniony…
Jak dziki zwierz.
Jak wampir.
Pierwsza próba podniesienie się na nogi zakończyła się upadkiem na kolana i potwornym bólem. Rafael syknął przez zęby.
W końcu wstał podtrzymując się maski samochodu. Jego wampirzy alarm wył, ostrzegał. Czuł się jakby ktoś popsuł wyłącznik od niego i ten miał już trwać po nieskończoność.
Dla kogo Claire pracowała. Netzacha? To mógł być on ale i każda inna siła, nawet nieznana Alvarowi. Rozejrzał się jeszcze nabierając sił i ruszył w kierunku szpitala.
Komorka w jego kieszeni zawibrowała.
Zatrzymał się przygarbiony. Odczytał wiadomość. Słowa napisane przez Goodman mu nie wystarczyły.
Nie odpowiedział. Jeszcze. Schował telefon.

Hi 18, 7-12
Męski krok jego niepewny,
zamiar gotuje upadek,
bo nogi zawiodą go w sieć,
porusza się, lecz między sidłami.
Pętlica chwyciła się pięty,
pułapka zamknęła się nad nim.
Zasadzka na ziemi ukryta,
potrzask nań czeka na drodze.
Zewsząd upiory go dręczą,
kroczą ciągle w ślad za nim.
Czeka na niego Żarłoczna,
Śmierć czyha u boku.

Rafael swoje kroki skierował nie do wejścia głównego, którego elektryczne rozsuwane drzwi stały zaraz przy wjeździe dla karetek, ani nie w kierunku wyjścia ewakuacyjnego które było pozbawione jakiejkolwiek klamki z tej strony drzwi, a w kierunku opcji trzeciej. Wejścia od zaplecza kuchennego przy którym stały cztery wielkie kubły na śmieci. Alvaro zawiesił przez szyję podrobioną legitymację policyjną tak by było ją widać co jak liczył ułatwi mu wejście bez pytania do budynku.
Żadne anioły czy pół-anioły nie zanieczyszczały swoją obecnością pochmurnego nieba nad szpitalem. Jednak niebezpieczeństwo było nadal namacalne, jakby sam budynek emanował dziwną …. mocą.
Na dachu szpitala zaczął lądować helikopter medyczny czyniąc znaczny hałas. Głód krwi popchnął wampira do szybszego działania. Ten skok poprzez Metropolis wiele go kosztował, a najwięcej pochłonał właśnie życiodajnego dla niego płynu.
Alvaro otworzył drzwi i wszedł do środka.

Wszedł prosto na niewielki, wyłożony ceramicznymi płytkami korytarz, Wszędzie pachniało jedzenie. Z korytarza prowadziły dwie pary drzwi. Jedne, po lewej z napisem - BIURO i drugie - naprzeciw wejścia z napisem KUCHNIA. Na tych większych zauważył napis - tylko dla personelu. Większe drzwi zamykały solidne zamki uniemożliwiające bez karty magnetycznej wejść na teren szpitala. Bez udziału elektroniki otwierały się tylko z zewnątrz. Mniejsze zamykane były na zwykłe klucze, ale przez szczelinę między nimi a podłogą widział smugę światła.
Czuł też ludzi. Za większymi drzwiami trwała praca, którą wykonywała spora grupa ludzi. Za mniejszymi czuł woń perfum i słyszał energiczny, kobiecy głos opieprzający jakiegoś Jima. Mimo dość później pory wieczornej szpitalna kuchnia pracowała pełną parą. W końcu zbliżała się dziewiąta wieczór. To jeszcze nie było jakoś strasznie późno

O tym, że Alvaro sie wkurzył świadczyły jedynie zaciśnietę w pięści dłonie. Nie miał tutaj czego szukać. Nie spodziewał się elektrycznego zamka w drzwiach kuchennych a na podjęcie jakichkolwiek akcji socjalnych nie mial szans przez unieruchomioną i nie wyleczoną szczękę. Wyszedł szybko z korytarza nie chcac natknąć się na kogoś by powodowac pytania na które nie był w stanie odpowiedzieć. Po wyjściu na zewnątrz rozejrzał się i następnie skierował swoje kroki w kierunku wejścia na oddział ratunkowy. Nie odważył się spróbować wejść przez wyjście ewakuacyjne ze względu na częściowymonitoring w który szpital na pewno był zaopatrzony.
Policyjna blacha bujała mu się na piersi.

Kiedy tylko przeszedł przez otwierane automatycznie wejśćie poczuł się tak, jakby ktoś przejechał mu potłuczonym szkłem przez twarz, przez skórę na dłoniach. Widok typowej dla nowoczesnego szpitala poczekalni przesłoniła karminowa mgła. Wokół niego zafalowały dziko jaskrawe, złociste symbole. Zawirowały wokół szaleńczo, przeszyły mu ciało, przeszyły umysł powalając na ziemię. To było … jakieś zaklęcie ….. tak sądził. Miało trzymać sługi Togariniego, czy może nawet sługi Aniołów Ciemności z daleka. To właśnie to zagrożenie odczuwał. Skóra, paliła się na nim, jakby - jak owe mityczne wampiry - wyszedł właśnie na słońce. Ból był potworny. Miał jeszcze szansę, by się cofnąć. Jedną, jedyną szansę. Chociaż wiedział, że jego pojawienie się zaalarmowało sługi tego, kto rzucił zaklęcie. Alvaro chciał spotkać kogoś, kto chronił ludzi, kto cenił sobie ich życie, kto pomagał im w walce z bólem Iluzji. I chyba właśnie trafił na kogoś takiego. Lecz ten ktoś uznał go za wroga i potraktował jak wroga. Oblekając z siły, zadajac ból i odpychając od miejsca, w którym się znalazł.

Zrozumiał przesłanie.
Persona non grata.
Były ksiądz zachwiał się i prawie upadł na plecy. Na szczęście przytrzymał się ściany i wytoczył się z wejścia spowrotem na ulice. Szedł na oślep zatrzymując się dopiero przy jakims samochodzie. Dyszał nad nim ciężko, pochylony. Wiedzial ze powinien stąd ruszyć jak najszybciej ale teraz po prostu nie mógł. Musiał złapać oddech. Choć jeden.
Zabieraj się stąd człeku” - zmobilizował się w myślach i ruszył chwiejnie dalej. Żeby odejść od szpitalnego budynku.
Zbity i kopany pies. Pozostawiony sam sobie.
Żałosny worek pełen mięsa i kości.
Obolała ludzka rana.
Za zakrętem oparł się o mury budynku. Wyciągnal komórkę i drżącymi palcami wstukał odpowiedź do Claire.
Pożegnanie.
Miał dosyć miotania go niczym piłeczką baseballową.
Usuwał się w cień.
Stracił wszystko.
Stracił chyba najwięcej.
W tej chwili nie miał już sił by walczyć.
Stał się obojetny.
Wypruty z uczuć.
Już jakichkolwiek.
Pragnal krwi.

Chwiejnym krokiem Alvaro ruszył przed siebie zostawiajac za sobą szpital w którym ważyły się i jego losy….

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=eN1f4AFgiAc[/MEDIA]

Powodzenia...
Tobie też Claire...

Hi 18, 13-19
Pożre mu członki ciała,
pożre mu członki - zaraza.
Wygnanego z namiotu, bez nadziei,
do Króla Strachów powiodą.
Zamieszka w namiocie - nie swoim;
sypie się po nim siarkę.
Korzenie pod nim niszczeją,
a nad nim pożółkły już liście.
Ginie wspomnienie w ojczyźnie,
zanika imię na rynku.
Ze światła rzucą go w ciemność,
wypędzą z zaludnionej ziemi;
ni syn w narodzie, ni dziedzic,
nikt już po nim nie zostanie.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 30-06-2011 o 01:25. Powód: drobna korekta
Sam_u_raju jest offline