Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2011, 15:07   #472
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wraz deszczem naszedł chaos, wraz widmami panika.
Niewątpliwie nikt z podróżników nie sądził, że to była zwykła burza. Ale też nikt nie potrafił sobie wyobrazić jak bardzo niezwykła. Przez umysły podróżników osaczonych w magicznej anomalii pogodowej przepływały różne teorie. Lecz te nie miały obecnie znaczenia. Teraz liczyła się walka o przetrwanie. Czwórka podróżników wybrała karczmę. Jakkolwiek to miejsce wydawało się być pułapką, to jednakże była to pułapka sucha i bez natrętnych widm.
Pokusa by z niej skorzystać, była zbyt duża.
Pierwsza z tej pokusy skorzystała Missy, przedzierając się przez widma zmierzała do oazy ocalenia.
Weszła, podleczyła się i zamarła.

Karczma wydawała się stara w środku. Stara acz nie prymitywna, szerokie ławy, potężne stoły i niski masywny kontuar przysposobiony był dla jednej rasy. Dla krasnoludów.
I pełno było członków tej rasy wypełniających pomieszczenie. Starych i młodych, dużych i małych.
Na niewielkim podeście krasnoludcy grajkowie pogrywali na swych instrumentach.
A do Daphne nerwowo machającą różdżką podszedł zgrzybiały krasnolud z siwą brodą splecioną w warkocz i sumiastymi wąsami


…. i bielmem na lewym oku.
-Witaj w “Czerwonej wstędze” młódko. Klepnij se na ławie, boś pewnikiem zdrożona mocno.- rzekł wesoło wywołując tym zdziwienie na obliczu Daphe. Karczmarz bowiem używał staroświeckich zwrotów. I kto nadaje krasnoludzkiej karczmie tak babską nazwę?
Wzrok Veravarri spoczął na herbie karczmy umieszczonym także naprzeciwko drzwi oraz na lustrze z polerowanej miedzi.
Herb był dość prosty. Topór o dwóch ostrzach oplatany czerwoną wstęgą rozdwojoną na dolnym końcu.
Ten znak Missy z czymś się kojarzył. Ale... nie wiedziała z czym.
Natomiast lustro. W lustrze odbijała, niska acz szczuplutka krasnoludka o sporym biuście.


Z kuszą na plecach i z różdżką w dłoni. Ona sama!
Daphne przesunęła nerwowo pulchnymi palcami po swym ciele. I upewniła się że była muskularną krasnoludką z wielkimi piersiami.
Rozglądała się nerwowo po karczmie szukając czegoś znajomego. I trafiła...na kogoś takiego.
Na niziutką i szczuplutki krasnoludkę. Chucherko niemal, która podczepiła się pod grajków i bawiła ich instrumentami.


Uwagę Daphne przykuł zwłaszcza tobołek krasnoludki, na którym położyła okulary, oraz zębatka zawieszona na szyi. Symbol Gonda.
Ani chybi...tą kobietką musiała być Dru.

Revalion był zdziwiony. Więcej...był zaskoczony.
No bo co może bardziej dziwić niż świat oglądany z innej perspektywy, niż własna obca twarz. I dziwne ważenie, jakim gęsty zarost?


Półelf się zmienił, był teraz muskularny i niższy i mocno zarośnięty. I miał warkocze?
Niewątpliwie nowa postać barda deczko go zdezorientowała.
-Witajże w progach wędrowcze.- do barda podeszła młoda krasnoludka, żona, a może córka karczmarza. Uśmiechnęła się i rzekła.- Witajże w “Czerwonej wstążeczce” wędrowniczku. Chlapniesz se mocnego ale, czy może skosztujesz żołądka owczego nadziewanego podrobami?

Kolejnym i ostatnim gościem, była magini. Czarodziejka zdołała gromem zniszczyć kilka widm, ale to nie powstrzymało kolejnych, których zimny dotyk zranił ciało czarodziejki. Nie widząc towarzyszy, nie czując się w obowiązku ich szukać, pognała do karczmy, by ratować swoją skórę. Po drodze zgubiła kapelutek, ale to nie miało znaczenia.
Mimo, że zmalała i jej twarzyczka stała się infantylna bardziej.


To jednak fryzura, biust i wyzywająca suknia wyraźnie wskazywały kim jest ta krasnoludka. I wywoływały powszechne oburzenie, gdy wchodziła do środka.Krasnoludy są konserwatywną rasą, a te tutaj wydawały się wyrwane z innej wcześniejszej epoki. Nic więc dziwnego, że jej wędrówce towarzyszyły oburzone szepty. A drzwi karczmy zawarły się... tym razem na dobre.

A ci którzy pozostali na zewnątrz.

Teu zamierzał odstraszyć ogniem i światłem nieumarłych. Przeliczył się. Żywe drzewo nie jest suchym drewnem. Nie pali się łatwo, zwłaszcza przy wilgotnej i zimnej pogodzie. Dlatego pożary lasów są groźne upalnym i suchym latem, a nie zdarzają się na jesieni i zimą. Dąb urósł,ale nie chciał zapłonąć.
Na szczęście natura była po stronie Teu, lecz nie w sposób jaki elf się spodziewał.
Samotne i wysokie drzewo to idealny cel dla pioruna. I taki grom uderzył rozszczepiając twór elfa na kawałki z hukiem. Łuk elektryczny przeskoczył także na elfa wypełniając jego ciało bólem i zadając poważne poparzenia. Ale cel...został osiągnięty. Ogień płonął.
Tyle, że ni blask ni żar nie odstraszał widm. Nie były co prawda pozbawione inteligencji. Ale atakowały i ginęły z niemal samobójczym fanatyzmem. A na miejsce uśmierconych pojawiały się kolejne.
Sytuacja cienistego maga była dramatyczna. Tym bardziej, że zauważył iż... nie rzuca cienia w blasku ognia. Po ciele Teu przeszły ciarki strachu. Zaczynał domyślać się gdzie się znajduje... na planie eterycznym. W "domu rodzinnym" wszelkich zjaw i duchów. W domu zagubionych dusz, które w wyniku różnych komplikacji nie trafiły na Plan Letargu. W wymiarze nie łączącym się z Planem Cienia.

Podobnie jak pozostałych.
Różdżka leczenia ran w rękach Rogera okazywała się skuteczną bronią, tym skuteczniejszą że mógł nią ranić wroga i leczyć się w przypadku zranienia.Co prawda nie mógł wykonać obu czynności na raz, ale... nie można mieć wszystkiego.
Problem z różdżką tkwił w zawartej w niej energii. Wyczerpywała się. W dodatku wyczerpywała się przerażająco szybko. A widma osaczały Rogera uniemożliwiając mu korzystanie z jego największego atutu, zwinności. Owszem Morgan zniszczył już kilka z potworków, ale to nie powstrzymywało pozostałych. Owszem, mógł przebiec przez widmowe ciała wrogów, ale taki zabieg ranił jego ciało.

A Sabrie gnała w kierunku karczmy, tnąc mieczem potwory i starając się unikać lodowego dotyku bestii.
Nie zawsze się to udawało. Ta sytuacja wydała się wojowniczce irytująca. Zastanawiała się, kto z wrogów zastawił tą pułapkę. Zenhci? Ci mieli być na moście. Może biały magik? Nie. Ten był pompatycznym pyszałkiem, nie krył by się za burzą, tylko uderzył otwarcie. Jakoś luskańczyk nie pasował swymi metodami do tej sytuacji. Owa zenthcka czarodziejka która pomogła im zabić kapłankę Bane’a?
Hmmm...ta wydawała się dość perfidna i przewrotna w swych metodach.

Sabrie dobiegła do drzwi karczmy, lecz nie weszła do środka. Zacisnęła dłoń na mieczu zdeterminowana by walczyć z każdym widmem które ją ścigało i powstrzymać każdego z członków drużyny przed wejściem do środka. Jeśli trzeba to nawet uderzeniem pięści w twarz.
Zauważyła ślady w glebie, niestety panujący mrok nie pozwalał rozróżnić śladów. Tak samo jak niezbyt wyraźne były kształty ukryte za błonami ze świńskich pęcherzy. Kto w obecnej epoce stosuje jeszcze tak prymitywną metodę?
A postacie w środku były niskie i masywne. Ani chybi krasnoludy.
Więc jedynie Hralm mógł być w środku. W co Sabrie wątpiła. Co prawda nie znała długo tego krasnoluda, ale wyglądał na takiego, co nie cofnie się przed żadnym wrogiem.
Tymczasem w kierunku desperacko broniącej się wojowniczki zbliżała się masywna sylwetka. Kastus słaniał się nieco na nogach i wrzeszczał.- Dru gdzie? Sytua.. sytua.. poważna... magia... odcięta...
Tę krótką wypowiedź przerwał blask... płonące drzewo i odcinająca się na jego tle sylwetka elfa.
Wreszcie mieli jakiś punkt odniesienia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-07-2011 o 14:23. Powód: poprawka byków
abishai jest offline