Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2011, 14:10   #30
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Wychodząc z knajpy Jerycho zaczął omawiać dalszy plan dnia.
- Jak nadłożymy trochę drogi to zahaczymy o restaurację Selluciego. Zabierzemy samochód. Jednak nie jest nasz. Wolę unikać wszelkich spięć z szefem.
- Ehem - zatwierdził Aleks - A czym chcesz się tam dostać?
Jerycho uśmiechnął się od ucha do ucha. Wyciągnął telefon i wystukał numer
- Dobry wieczór. Proszę przysłać taksówkę pod tą restauracyjkę na Silver Avenue. Tak. Dziękuję. Do usłyszenia - zamknął telefon- Jeden koleś jest dwie przecznice stąd. Zaraz będzie.
- Teraz ty płacisz, ja się już wystarczająco spłukałem, a mam zamiar kupić sobie chałupkę więc wiesz - uśmiechnął się Aleks.
- Jasne... ale nie spodziewaj się takiego napiwku, jeśli nie będzie to jakaś fajna dziewczyna.
Po chwili już jechali. Niestety kierowcą był gruby, krzywo ogolony arab. Nie było to daleko.
- 19.50 - burknął, Jerycho dał mu dwudziestkę.
- Do widzenia. Dobra. Samochód zostawiliśmy...
- Co?! No ja nie pamiętam gdzie, z tego wszystkiego już zapomniałem.
Jerycho zrobił brzydki, półteatralny grymas
- Dobra. Po kolei. Wyjechaliśmy za tym Lincolnem. Oni stanęli tam. Dokładnie naprzeciw restauracji. My wtedy zostaliśmy z tyłu - Jerycho się obrócił ze wzniesioną ręką i wskazał palcem na coś nieokreślonego. Sam jeszcze nie wiedział gdzie on wyląduje. Znów się skrzywił gdy zobaczył, że stoją tu ze trzy samochody które wyglądają tak jak ten którym jechali... przynajmniej dla niego. Może to nie męskie, ale Jerycho nigdy nie interesował się samochodami. Ledwo rozróżniał marki.
- Któryś z tych...
- Cóż pozostaje tylko to - i wyciągnął kluczyki. Ruszył do pojazdów, do zamka od drzwi wsuwał kluczyk i przekręcał. Pierwszy nie, ale drugi samochód okazał się tym jedynym. Z ulgą Aleks otworzył drzwi i wsiadł za kierownicę wołając Jerycho do siebie i w międzyczasie otwierając zasuwką drugie drzwi.
Jerycho wszedł i usiadł zapinając pasy...

- O. Zatrzymaj się przed tym lombardem. Jeszcze otwarty?- półPolak prawie wyskoczył z samochodu i zatrzymał w drzwiach wychodzącego właściciela. Chyba był żydem. Z resztą nie ważne.
- Dzień dobry. Proszę jeszcze nie zamykać.
- O co chodzi? - burknął grubas
- Chcę odebrać coś co tu zostawiłem.
- Jeśli mniej niż stówa to złaź mi z oczu.
- Dwa tysiące, ponad.
- Dobra. Właź.
Aleks nie wiadomo dlaczego ruszył za kolegą i grubawym żydem. Zamknął tylko wcześniej samochód.
Właściciel lombardu zapalił światło, wszedł za ladę i wyciągnął oczekująco rękę. Jerycho wyjął zza pazuchy jakiś papier. Był pognieciony, nieco poplamiony. Żyd go przeczytał. Zacisnął pięść i uderzył w ladę. Zaczął kląć, po swojemu, angielsku, niemiecku i jeszcze w kilku językach spotykanych w stanach.
- Dobra. Zróbmy tak. Zachowaj swoje dwa tysiące, dorzucę jeszcze trzy ale podpiszemy umowę w której się zrzekasz tej kretyńskiej laski.
- Czemu miałbym to zrobić?
- Bo zapłacę ci trzy równe kafle. To dużo pieniędzy.
- Nie. Chcę moją własność.
- Cztery.
- Nie. Pięć.
- Wypchaj się pan i wypełnij założenia umowy.
- Mam kupca który płaci dziesięć tysięcy. Tylko to musi być moje. Z dwoma tysiącami które dałem ci za to wcześniej masz już siedem tysięcy. To dobry interes.
- Dałeś mi półtora tysiąca. On jest warty znacznie więcej. Masz tu swoje dwa tysiące, dziesięć dolarów i czternaście centów i oddawaj.
Żyd poszedł na zaplecze wciąż klnąc. Po chwili wrócił z... laską. Hebanowa, szeroka laska zakończona srebrnym, zdobionym obiciem. Jerycho położył na ladzie odliczoną kwotę. Grubas na kalkulatorze policzył ile powinno być, potem policzył pieniądze. Wszystko się zgadzało. Nie mógł się przyczepić. A Jerycho wyglądał jakby zaraz miał się wzruszyć.
- Wszystko dobrze... - warknął. Wyciągnął jakiś formularz spod lady. Wypełnił go w dwóch egzemplarzach. Jeden podpisał.
- Tu ty się podpisz. - Jerycho nie protestował. Zabrał ten należący do niego - A teraz się wynoście. Raus!
Jerycho kiwnął głową.
- Interesy z panem to czysta...
- Won!

Wyszli. Żyd wściekły poszedł dalej wcześniej zamykając lombard na klucz.
Jerycho gapił się na laskę jak zahipnotyzowany. Widać było radość w jego oczach.
- Dobra, teraz już nie czaję. Co to jest? Bawisz się w jakiegoś milionera w meloniku i będziesz tą laseczką machał na wszystkie strony? Tyle kasy za takie coś? - zapytał się Aleks nieco zdezorientowany.
Jerycho był wyraźnie wniebowzięty. Jakby właśnie był na etapie bajki “i żyli długo i szczęśliwie”
- Chodź. Pokażę Ci.
Zaprowadził Aleksa w jakiś zaułek. Chwycił laskę w połowie i na końcu wyciągając przed siebie. Ścisnął. Zdała się lekko zapaść. Przekręcił dłonie i zaczął powoli rozsuwać. Pojawiło się pęknięcie 30cm od końca za który trzymał. Pęknięcie stało się szczeliną. W której Aleks dostrzegł blask latarni odbity od metalu. Jerycho szybkim ruchem rozstawił ręce. W lewej trzymał wciąż laskę, tylko o stopę krótszą, a w drugiej miecz. Przypominał krótką, nie zagiętą katanę.
- Ryuketsu no kami, krwawy bóg. Ostrze sprzed niemal stu lat, a wygląda jak nowe. Arcydzieło kowalstwa. Piękny miecz. Po złożeniu nie da się rozpoznać. On jest mój. Warty jest więcej niż te dziesięć tysięcy. Znacznie więcej. Ale byłem zmuszony go zastawić. Te półtora tysiąca to była czysta kpina. Ale nie miałem wyboru. Miałem jeszcze miesiąc na wykupienie go. Potem należałby do tego grubasa.
Elegancko złożył broń tak, że znów była hebanową laską i oparł się na niej.
- Eeeee, ja myślałem, że trzymasz tam diamenty... Takie coś można kupić w sklepie z badziewiem za 5 dolców. Nadal uważam, że za dużo kasy na to wydałeś. Przykro mi, że jestem taki ograniczony.
Jerycho się skrzywił, ale to było po prostu rozczarowanie. Na zasadzie “chciałem się pochwalić, ale nie wyszło”
- Cóż. To nie ograniczenie, a po prostu inne zainteresowania. To ostrze mam od kilku lat. Bardzo przydatne. Policja nigdy nie skojarzyła co to jest. Dzięki srebrnej głowicy nawet przez kontrole przejdzie, bo powiem, że to ona powoduje brzdęk czujników. Gorzej na lotnisku, bo tam prześwietlają. Tak czy siak ja jestem zadowolony.
- Dobra, nieważne. Jedźmy do tych polaczków.
- Lepiej to odłóżmy to jutra. Ta akcja będzie znacznie bardziej niebezpieczna, bo będziemy na ich terenie. Trzeba to zaplanować. Jeśli się domyślą to nie uciekniemy. Poza tym ja nie jestem dobry w takich podchodach.
- Dobra to gdzie teraz?
- Z Grand Hotelem bym nie przesadzał. Jakiś zwykły, czysty motelik wystarczy.
- A gdzie takowy jest?
- Ty tu chyba krótko jesteś... Mamy tu ze trzy w pobliżu. Nigdy w nich nie spałem, ale zdarzało mi się przeglądać śmietniki za ich jadalniami. Nie uwierzysz ile ludzie dobrego żarcia wyrzucają... no dobra. Możesz uwierzyć. Najbliżej jest Bearbeer przy Halloway Alley.
- No miesiąc tu jestem, no trochę dłużej. Dobrze, to jedziem. A i jak coś, bierzemy oddzielne pokoje, żeby wiesz... No, bierzemy oddzielne pokoje - i skupił się na jeździe.
Jerycho zaśmiał się
- Wiesz... zawsze możemy udawać kochanków. W końcu Ameryka to kraj baaardzo tolerancyjny...
- Miałem okazję się przekonać na własnej skórze...
- Nie no, w razie czego by się powiedziało, że jesteśmy braćmi, ale możemy plan obgadać jutro podczas śniadania. Na następnych światłach w lewo.
- Oczywiście.
Na miejscu byli koło 10tej. Motel jak motel. Kształt kanciastego U z niewielkim “dziedzińcem”. Dwa piętra, na każdym szereg pokoi z łazienkami. Na parterze stołówka. Oczywiście dodatkowo płatna.
Dostali dwa pokoje na piętrze.
- A swoją droga to Ryuketsu mógłbym sprzedać za dobre piętnaście tysięcy nie szukając długo kupca. Dobranoc. Widzimy się jutro na śniadaniu. Dziewiąta?
- Dobra, dobra, nie koloruj tak tej laseczki. Może być. Do jutra - i zniknął za drzwiami swojego pokoju.
Jerycho, wbrew temu co starał się sobą reprezentować, nie był w stanie zrozumieć wartości tej broni. W końcu pokręcił głową i sam zamknął się w swoim pokoju zostawiając klucz w drzwiach. Wziął długi prysznic i poszedł spać.
Natomiast Aleks musiał załatwić jeszcze jedną sprawę. Podszedł do stolika, na którym spoczywał czarny telefon, pogrzebał w kieszeniach i znalazł kartkę z numerem do pierwszego człowieka, który mu pomógł i podniósł słuchawkę mówiąc:
- Proszę połączyć z numerem... - i tu wyraźnie recytował cyfry.
- Tak, kto mówi? - odezwał się głos w słuchawce.
- Dobry wieczór, ja jestem tym panem, który sprawdzał stan waszych pryszniców w restauracji. Obiecałem, że zadzwonię więc dzwonię, przepraszam tylko, że o tej porze.
- Nic nie szkodzi, z żoną telewizję oglądam. O co chodzi? Masz dla mnie lepsza robotę?
- Właśnie dzwonię czy na pewno ją chcesz bo jest trochę ryzykowna, ale pieniądze z niej są wielkie.
- Co masz na myśli?
- Chciałeś kiedyś być człowiekiem, który pomaga w długach? Czyli jedziesz, pytasz się czy już możesz zabrać dług, jeśli nie to ustalasz inny termin lub inne warunki i odjeżdżasz.
- Jeśli nie to powiedz chociaż czy umiesz jeździć samochodem?
- Umiem jeździć, mam nawet prawko. Czy chodzi panu o lichwiarstwo?
- Hmmm, coś bardziej lekkiego, zero strzałów, zero bijatyk. Tylko mocna gęba.
- Ewentualnie mogę ci załatwić robotę np. kierowcy szefa restauracji albo coś podobnego.
- Tylko musisz mi powiedzieć czy się zgadzasz.
- Nie ma sprawy. Umiem całkiem względnie prowadzić samochód... I mam prawo jazdy, ale chyba już to mówiłem.
- Dobrze, czyli jutro dam ci znać co i jak dokładnie.Tak?
- Dobrze.
- Czyli to wszystko, dziękuję i życzę dobrej nocy.
Położył słuchawkę na aparacie i ruszył do łazienki. Wziął prysznic i w międzyczasie zastanawiał się czy mógł lepiej trafić. Zaczynał już normalne życie, wreszcie będzie mógł napisać tylko prawdę w listach do rodziny. Aż chciało mu się śpiewać. Ma jeszcze tyle kasy do wydania, pierwsza myśl jaka wpadła mu do głowy oprócz własnego mieszkania to zakup rozpylacza, jakiś Colt, albo coś.
I pełen radości położył się spać mając sny, których nie warto tu wymieniać.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline