Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2011, 15:49   #162
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- A więc... jak się stało, że zostałeś Pokutnikiem? - Zheng usiadł przy Blackhearth'cie.
Urizjel przerwał letarg. Patrzył się w przestrzeń... chciał o tym rozmawiać? Przez lata dusił to w sobie i tylko Wielki Strażnik Świątyni Flamehawk wiedział. A teraz wszystkim będzie rozpowiadał?
- Z całym szacunkiem, generale, ale wie pan, że nie zostaje się nim bo się wybiło koledze zęba. Powody niemal zawsze są bardzo osobiste, a sądzę, że w moim wypadku szczególnie. Jeśli można wolałbym o tym nie opowiadać...
- Rozumiem. - odparł ze zrozumieniem. Jeśli mogę wiedzieć... co widziałeś, gdy ten mentat uwolnił swą moc? Ja... cóż, ja byłem ponownie świadkiem najgorszych czynów, jakich kiedykolwiek w życiu się dopuściłem. To było okropne... i tylko mogę sobie wyobrażać, to co odczuwała reszta z was.
Urizjel podciągnał kolana i objął je rękami
-Nie masz prawa o to py...- Warknął pokutnik przez zęby jednak zaraz się powstrzymał- Przepraszam... muszę lepiej nad sobą panować- westchnął... gdy powiedział o tym Yuemu zrobiło mu się nieco lżej... może teraz też tak będzie?- dziesięć lat temu byłem w akademii królewskiej. Miałem dołączyć do Szarej Kasty. Byłem najlepszy... W pobliżu Minas’Drill dostrzeżono upadłych. Dostaliśmy zakaz opuszczania miasta. Zorganizowałem obławę. Wiedzieliśmy gdzie będą... Bastion, stara samotnia jakiegoś maga. Kaguriel ją znalazł przypadkiem. Upadli wcześniej ją wykorzystywali jako bazę, a potem my jako miejsce spotkań. Wzięliśmy ich z zaskoczenia. Dwóch z czterech zginęło nim zdążyli zareagować. Lebberis i Nevei’Ri nie dali się drugi raz zaskoczyć. Walka była ciężka. Przegraliśmy. Mieliśmy trzykrotną przewagę liczebną i byliśmy najlepsi z całej akademii. To miało wyglądać inaczej...- Głos Urizjela coraz bardziej się łamał, aż w końcu musiał przerwać by się uspokoić
- Doskonale to rozumiem. Czasem nie wszystko idzie zgodnie z planem. Pewnych rzeczy... po prostu nie można przewidzieć.
-Ale nie aż tak... to była czysta głupota... przeze mnie zginął Kaguriel, Lisa, Lenerus... Zginęli, bo ich namówiłem. Nikt z nich tak na prawdę nie chciał iść. Niemal ich zmusiłem. Moje słowa zakrawały o szantaż... nasza trójka... Davel, Sarhi i ja...- znów musiał przerwać. Zamknął oczy drżąc lekko. Szybko przetarł oko ręką by nie pozwolić by zebrała się łza.
Generał położył dłoń na ramieniu towarzysza broni.
- Przeszłość... każdy z nas musi się z nią zmierzyć. Nasze błędy lubią do nas powracać, po latach... Ten wypadek. Przyznam, że po części jest w nim twoja wina i powinieneś się z tym pogodzić, towarzyszu. Sama świadomość winy to już jest pierwszy krok, ku przebaczeniu sobie.
-Troje moich przyjaciół nie żyje. To jest przeszłość. Nie wybaczyłem sobie tego, ale nie rozpamiętuję tak bardzo. Rzecz w tym, że cała reszta nią nie jest. Przegraliśmy walkę. Zostaliśmy schwytani. Przez tydzień próbowali nas przekabacić na swoją stronę. Abyśmy pomogli im obalić bogów... mieli nawet całkiem przekonujące dowody, że to możliwe. Nie udało im się. Przez kolejny tydzień byliśmy torturowani... Widziałem jak upada mój najlepszy przyjaciel, który był mi jak brat i kobieta którą kochałem i nie jestem w stanie powiedzieć czy to wciąż nie trwa. Sam byłem na skraju. Gdy... Nevei’Rii wsączyła we mnie swoje czarne zaklęcie... czułem jak moja dusza zostaje wypaczona. Jak cała wściekłość i nienawiść się w niej zbiera, kumuluje i zaraz wybuchnie. Gasło w niej światło Źródła. Zostałem uratowany w ostatniej chwili. Lebberisa, Davela i Sarhi już tam nie było. Teraz pożądam mocy by ich znaleźć i zabić, a potem do... po prostu znaleźć i zakończyć ich marne żywoty. A co widziałem? Widziałem najgorszy moment w ciągu tego drugiego tygodnia...
Czemu tak się rozgadał? Sam nie wiedział. Chyba zbyt długo milczał. Bycie tajemniczym, zamkniętym w sobie typem na dłuższą metę strasznie męczy... a on długo taki był. Thornhead milczał. Być może nie potrafił znaleźć słów, którymi mógłby pocieszyć towarzysza. A być może takie słowa w ogóle nie istniały. Mężczyzna westchnął głęboko i poklepał Urizjela po ramieniu.
- My, Nieskończeni, kontrolujemy niesamowite moce. To przykre, że mimo to popełniamy błędy, a bogowie igrają z nami jak ze zwyczajnymi śmiertelnikami. Jednak cóż my możemy na to poradzić... - generał upewnił się, że Urizjel patrzy mu w oczy. Upadek twych przyjaciół nie jest twoją winą. Jakiekolwiek bóstwo chwyciło za nici losu tego wydarzenia, z pewnością chciało cię czegoś nauczyć. Oni... bogowie, już tak mają. Nam pozostaje jedynie czerpać tę smutną wiedzę. - generał zakończył swój wywód kolejnym westchnięciem.
- Nie chciałeś krzywdy swych przyjaciół i to jest to co naprawdę się liczy. Chcesz uchronić ich od tego, czego sam się obawiasz, a w co w desperacji się pogrążasz. Powinieneś być wierny... czemukolwiek innemu, niż samemu pragnieniu zemsty i gniewu.
-Z całym szacunkiem. Gdyby same chęci wystarczyły by nie być winnym to nie mielibyśmy prawa powstrzymywać tamtego mentaty. On też wierzy, że czyni dobrze. Nie wierzę w przeznaczenie, ani by bogowie wpływali na nasze decyzje czy zdolności bitewne wrogów. Ja wciągnąłem w to przyjaciół i ja jestem winny ich śmierci i upadku. Nic tego nie zmieni. Nie kieruję się chęcią zemsty. To jest poczucie obowiązku i współczucie. Nie jestem upadłym, choć wielu sądzi inaczej. Ja po prostu jestem bardzo blisko tego. A już to jest straszliwa klątwa. Oni mają wielokroć gorzej... Nie móc kontrolować samego siebie. Być całkowicie podporządkowanym kaprysom, nie móc się im oprzeć, choćby się chciało. Mam nadzieję, że nimi chociaż nie kierują tak destrukcyjne emocje jak mną...
- Nie jestem aż taki stary, żebym znał odpowiedź na każdy problem, czy żeby każda moja rada była coś warta. Wiedz jednak, że dopóki masz świadomość swoich uczuć i twoje sumienie wciaż istnieje, nie przekroczyłeś jeszcze tej granicy, za którą czeka... ciemność. Nie mam już nic więcej do powiedzenia, ale wierzę, że ta wyprawa zmieni każdego z nas. Być może dla ciebie okaże się to o wiele ważniejsze, niż dla pozostałych. - generał powoli wstał na nogi.
- Wierzę w ciebie, że utrzymasz kontrolę nad swoją duszą. Nie chciałbym się zawieść. - Thornhead odszedł od Urizjela i położył się na swoim kocu.
Nieskończony kiwną głową. Jakie on ma prawo czegokolwiek ode mnie wymagać? Ta myśl dotarła do niego po chwili. Pokręcił głową. Nie chciał tak myśleć. Thornhead miał dobre chęci. To się liczyło. A to, że jego słowa były tylko optymistycznym sloganem było inną sprawą. Upadek nie był taki trudny do osiągnięcia. Inaczej Elvyn wciąż byłby z nimi. Zdenerwował się. Choć sam nie potrafił odpowiedzieć sobie jaki wpływ na to miał Gniew... chyba był po prostu zmęczony. Postanowił się przejść. Zimno skutecznie uspokaja. Wyszedł w noc oświetlaną blaskiem gwiazd i księżyca spotęgowanym białym śniegiem. Dreszcz przebiegł jego ciało. Rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Wzniósł się do nieba, po czym zapikował w dół. Lodowate powietrze wychładzało go całego. Wleciał w las klucząc między drzewami. To nie było wcale takie trudne. Wymagało tylko skupienia i otwartych oczu. Szybował aż wytracił prędkość. Wtedy złożył skrzydła i wpadł na drzewo amortyzując upadek rękami i nogami. Wszedł na gałąź. Teraz było już cieplej. Oglądał swój własny oddech przez jakiś czas.

Otworzył oczy. Znał to miejsce. Świat był czerwony... po karmazynowym niebie, ze straszliwą szybkością, pędziły czarne chmury, spod czerwonego, spękanego kamienia biło pomarańczowe światło płynnej skały. Odwrócił się. W ziemię była wbita no-dachi. Rozejrzał się.
-Gdzie jesteś?!- zakrzykną w pustkę, ale nie doczekał się odpowiedzi. Podszedł do ostrza. Położył na nim rękę, oplótł palce wokół rękojeści. Pociągnął delikatnie. Była wbita mocno. Szarpnął. Małe kamyczki rozbiły się na podłożu, część powpadała w szczeliny by z głuchym plaśnięciem zanużyć się i roztopić. Obejrzał klingę. Nie wyróżniała się niczym niezwykłym. Zwykła daikatana.
W pewnej odległości grunt zaczął się wybrzuszać. Bąbel rósł, pęczniał. Zaczął drżeć gdy osiągnął rozmiar Urizjela. Nagle pękł. Magma rozchlapała się dookoła. Urizjel patrzył teraz na samego siebie. Nie zareagował. Nie takie rzeczy widział na tym stanie świadomości. Nie-Urizjel sięgnął w dół. Zanużył ręce w gruncie jakby był płynem i wyciągnął spod niego miecz i tarczę
-Mam walczyć sam ze sobą? Wielce oryginalne...- znów nie było odpowiedzi. Jedynie klon rzucił się do ataku. Szarżował w ciszy, jedynie kroki odbijały się echem... co bardziej interesowało Urizjela. Jakim cudem echo na otwartej przestrzeni? Ma chłopak wyobraźnię... Wbił no-dachi w grunt i założył ręce po sobie. Nagle klon się potknął i chlupnął w ziemię jakby była z wody.
-Co ty wyprawiasz?!- warknął świat, a za plecami Urizjela zmaterializował sie Gniew w magmowym gejzerze. Gdy płynna skała opadła Urizjel dojrzał, że tym razem przyjął formę humanoida z lawy- Jak przeciwnik cię atakuje to należy się bronić, a nie odkładać broń!
-Nie będę grał w twoje gierki.
-Do stu diabłów! Chodź raz mnie posłuchaj! Walcz z tym kolesiem!- wskazał ręką, a przeciwnik znów wynurzył się z ziemi, choć tym razem nie miał twarzy Urizjela. W ogóle był łysy, bardziej osiłkowaty i czarnoskóry
-Teraz lepiej?! Walcz z tym kolesiem nim stracę cierpliwość!
-Jaki jest w tym cel? Naogół próbujesz mnie zdominować, ale teraz nawet nie zbliżyłeś się do tego...- kolejne pytanie bez odpowiedzi. Gniew zapłonął wielkim ogniem który po chwili zgasł, ale magmowego humanoida już nie było. Nieskończony westchnął. Wyszarpnął no-dachi i sam zaszarżował...

* * *

Po długiej walce Urizjel padł na ziemię. Był wykończony. Jego przeciwnik również, jednak wciaż stał i był niemal w całości, podczas gdy Blackheart miał ranę na ranie Czarny kopnał no-dachi wciąż wyciągając ostrze do nieskończonego. W pewnym momencie zesztywniał. Zaczął kamienieć, potem się topić aż całkowicie zniknął. Urizjel w końcu złapał oddech i wstał
-I czemu to miało służyć?
-Czemu przegrałeś?- znów odezwał się cały świat
-Bo wystawiłeś przeciwko mnie silniejszego przeciwnika... Po tej stronie pentaklu możesz zrobić co zechcesz. Nawet gdyby jakiś bóg tu wszedł mógłbyś go pokonać.
-Gdybym chciał cię po prostu pokonać bym nasłał na ciebie smoka, albo sam ci wlał. Ten koleś był dokładnie na twoim poziomie.
-Mam ci wierzyć? Po tym jak odebrałeś mi pieczęć Yuego?
Nastała chwila milczenia której wtórowało drganie ziemi
-Nie masz pojęcia co się tu działo gdy miałeś na sobie tę pieczęć. Zostałem zamknięty, jak w więzieniu. Teraz mam dla siebie cały ten świat, który mogę kształtować jak chcę. Wtedy zostałem zamknięty w ciemności. Nic nie mogłem. Nie masz prawa mnie krytykować, że chciałem się uwolnić...- głos był niski, niósł w sobie niewypowiedzianą groźbę- Nie wygrzebuj tego, bo zaraz stracę motywację by nie wpaść w szał. Odpowiedz mi na pytanie.
-Więc czemu ci nie wystarczy ten świat?
-Rozejrzyj się. Widzisz tu cokolwiek? Ten świat jest pusty, Mogę go zapełnić czym zechcę, ale to będą przedmioty. Ten czarnuch z którym walczyłeś też był przedmiotem. Kobiety, które stworzył Yue u siebie, nie są lepsze. To są narzędzia pozbawione emocji, jedynie doskonale je odgrywają. Zabicie choćby boga nie sprawia frajdy, bo sam go stworzyłem.
-Rozumiem...
-Więc czemu przegrałeś?
-Bo przeciwnik był silniejszy
-Nie! Czy ty mnie słuchasz? Ostatni raz pytam!
-W takim razie nie wiem
-Bo masz gorszą broń.
Urizjel zmarszczył brwi
-No-dachi to wspaniały oręż, mistrzowstwo miecznictwa. Łączy zasięg z lekkością...
-Blablabla... wiesz w ogóle czyje słowa powtarzasz?
-To moje własne przemyślenia
-Bzdura. To słowa które wpoił ci Azer Ragni. Facet był wielkim wojownikiem, być może wciąż jest, ale jego styl walki jest przestarzały. Dobry na kawalerię, na pokazowe pojedynki. Przecież nawet nie trafiłeś przeciwnika, a sam jeszcze chwilę temu, wyglądałeś jakby wszystkie flaki miały ci wypłynąć ranami.
-Dobra. nawet przyjmijmy, że masz rację. Co z tego? Całe życie walczę no-dachi. Nie zmienię tego teraz bo ci się to nie podoba. Nigdy nie używałem miecza i tarczy. Musiałbym się uczyć walczyć od początku.
-Otóż nie... mogę cię błyskawicznie nauczyć. Z moją pomocą możesz poświęcić cząstkę siebie, a w zamian otrzymać coś innego. Czyli zyskasz doświadczenie w walce mieczem i tarczą, a oduczysz się walki daikataną.
-Coś takiego jest w ogóle możliwe?
-Jest znacznie więcej rzeczy o których nie masz pojęcia

Dyskusja trwała jeszcze długo. Momentami zmieniała się w kłótnię.

-Od kiedy ty w ogóle chcesz mi pomóc?!
-Jesteś idiotą. Nigdy nie pragnąłem twojej krzywdy, a jedynie wolności. Nie dam Ci robić z nas frajerów.
-Tak? A jak wytłumaczysz akcję jeszcze w Minas’Drill? Te kobiety tylko się na nas spojrzały, śmiech był już z zupełnie czego innego...
-Sam mnie wtedy sprowokowałeś. Wtedy spałem. Sam sobie wmówiłeś, że się z ciebie śmieją, prawdopodobnie ze strachu... wasza psychika ssie. Dotarł do mnie impuls. Tylko tyle, że ktoś gardzi nami i uważa za żałosnych. Więc wpadłem w szał którego nie kontrolowałem. To jest istotą wściekłości. Chaos. Brak kontroli nad sobą. Oddanie się instynktom... wspaniałe uczucie... Nie ważne. Ostatnio dużo myślałem na twój temat. Doszedłem do wniosku, że Sarhi zajmuje zbyt wiele z twojego życia. Dla tego musisz jak najszybciej rozwiązać ten problem. Wtedy, mam nadzieję, wyluzujesz i pozwolisz nam żyć. Więc dam ci więcej mocy. Tak szybciej ci się to uda.
-Będzie się dało to odwrócić?
-Tak. Będzie to bardzo upierdliwe, ale możliwe.
-Dobra, ale przecież nawet nie mam przy sobie tarczy czy miecza jednoręcznego.
-Tym się nie martw. Mam jeszcze kilka asów w rękawie
-Jeśli mnie oszukujesz to skończysz znacznie gorzej niż kiedy Yue założył mi pieczęć
-Nie próbuj mi grozić Blakhearth! Teraz się wynoś zanim mnie na prawdę rozzłościsz.
Urizjel skinał głową i rozpadł się na pył.

-Nie sądziłem, że się zgodzi. Mogę znać całe jego życie, ale wciąż nie rozumiem na jakich zasadach podejmuje on decyzje
-Nic dziwnego. Jesteś zupełnie inną osobowością niż on
-Lepiej Lilian, abyś miała rację. Jesli nie wyluzuje po odnalezieniu Sarhi i Davela to rozprawię się z tobą.
Rozniósł się słodki chihot
-Nie martw się. Nie ręczę za coś czego nie jestem pewna, kochanieńki.
-Jeszcze raz mnie tak nazwiesz to cię wybebeszę. Myślisz, że nie mogę cię zmusić do materializacji?
-Oj... chyba nie jesteś zły...- w głosie było słychać rozbawienie

Nieskończony leżał na ziemi. Przeszedł go dreszcz gdy zimno dotarło do świadomości. Zerwał się na nogi. Cholera... zimnozimnozimno... Ruszał ramionami w przód i w tył i przestępował z nogi na nogę by się rozgrzać. Szukał wzrokiem swojej broni. Znalazł. Siegną po rękojeść wystającą ze śniegu. Zawahał się chwilę, po czym powoli wyciągną. Wciąż to było no-dachi. Westchnął z ulgą. Może miał coś innego na myśli...
Chrup.
Spojrzał na miecz. Zaczął pękać. Rysy rozchodziły się jak błyskwica na niebie. Po chwili całe ostrze się rozpadło i wpadło w śnieg razem z rękojeścią która przeniknęła dłoń pokutnika, jednak nie zostawiło dziur. Przykucną i rozgarną śnieg aż do ziemi. Nie znalazł ostrza. Za to z ziemi wystawała jakaś wstążka. Zastanawiał się chwilę po czym chwycił ją i pociągnął. Nagle, jak wąż, skoczyła i owinęła się wokół jego nadgarstka. Urizjel odruchowo cofnął rękę, ale to nic nie dało. Wstęga owinęła się wokół jego ręki i pociągnęła ciskając w jego dłoń rękojeść miecza. Nim zdążył zareagować druga dorwała się do jego lewej ręki...

Wstał z mieczem i tarczą. Tak jak zapowiedział Gniew.

(chodzi tylko o kształt)

-Niezła robota- powiedział w przestrzeń. Dostrzegł uśmiech, tuż poza granicą widzenia. Z ziemi zaczęły wynużać się kolejne przedmioty...

Wrócił do wierzy mając na sobie zbroję. Wrathiel... tak chyba chciał by go nazywać... na prawdę dobrze się spisał. Rzeczywiście sam fakt posiadania zbroi zdawał się działać uspakajająco. Zdawało mu się, że może przeżyć znacznie więcej niż wcześniej mając ten pancerz i tarczę. Trochę go bolało, bo nie był w stanie machać tym mieczem tak jak no-dachi i miał sporo mniejszy zasięg, ale to poświęcenie na rzecz defensywy.
A sama zbroja? Zdawała się arcydziełem kowalstwa. Przeplatające się stalowe blachy, obite skórą skalnego lwa. Kiedyś marzył o takiej. Jeszcze z czasów akademii. Lekka i bardzo twarda. Kirys, naramienniki i naudniki. Lewa ręka wyraźniej słabiej opancerzona, czyli dopasowana do tarczy. Pod tym kolczuga, a nogi chronione skórzaną “spódnicą”. Nie wiedział jak to określić. Z tym, że ta skóra była bardzo twarda i sztywna, jak w porządnych burach. Wydawała się dobra na cięcia, ale bezużyteczna przy kłuciach. Do tego cienkie nagolenniki i lekkie rękawice. Dziwił go pewien fakt... Nie wiedział, że coś takiego jest w ogóle możliwe, by zbroja była tak dopasowana by niemal się jej nie czuło, nie licząc samego ciężaru. Zbroja ogranicza ruchy, dla tego jej dotąd nie nosił. Ta była... inna. Czuł się swobodnie. Jakby mógł w niej spać bez jakichkolwiek konsekwencji. Usiadł krzyżując nogi, położył tarczę na kolanach i zaczął odwijać rękę i wtedy wstęga sama to zrobiła. Poluzowała i odwinęła się. Wzniósł miecz ostrzem w dół i czerwony materiał, jakby smagał go wiatr, sam owinął się wokół klingi równo ją pokrywając tak, że w końcu miecz przywarł mocno do tarczy, jak przywiązany. Ciekawe co jutro powie reszcie na temat zmiany ekwipunku... ba... na temat straty oręża duszy i zyskania nowego... Będzie improwizował. Położył się spać
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 01-07-2011 o 15:57.
Arvelus jest offline