Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-06-2011, 22:37   #161
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Yue Springwater:

Yue zaczął rozglądać się po wieży.
- Rozejrzę się najpierw. - powiedział kontaktowo do Generała. Chciał najpierw sprawdzić bezpieczeństwo, nim zająłby się nauką.
Zaczął iść po schodach w górę. Generał spojrzał na Springwater’a i skinął głową. Chichiro rzuciła Yue’mu zaintrygowane spojrzenie, po czym zajęła się próbą opanowania techniki generała. Nieskończony odszedł od swych skupionych towarzyszów i zaczął się wspinać bo spiralnych schodach. Z pozoru wszystko wydawało się być w najlepszym porządku, ale im wyżej był Yue, tym bardziej odczuwał szczególny rodzaj niepokoju, mający swe źródło z wrażliwości maga na wszelkie nadnaturalne zjawiska. Pnąc się w górę wieży, Strażnik Pieczęci zrozumiał, iż na ich szczycie znajduje się coś godnego uwagi, coś czego pozostali zdawali się nie dostrzegać. Mimo potencjalnego zagrożenia, skrzydlaty kontynuował wspinaczkę, aż wkroczył na sam szczyt schodów.
Schody kończyły się mniej więcej w połowie powierzchni wierzy, gdzie łączyły się z kamienną platformą. Na jej końcu, w ścianie, znajdowały się drzwi, prowadzące najprawdopodobniej do jakiegoś pomieszczenia. Drzwi te, gdy tylko młody Yue postawił stopę na platformie, uchyliły się lekko, zapraszając maga do środka, przysłoniętego gęstymi obłokami mgły.
Yue zmróżył oczy. Wiedział, że powinien najpierw zawiadomić Generała. Ale...ale ruszył do drzwi i pchnął je lekko, po czym zajrzał do pokoju.
Mgła, wypełniająca pomieszczenie natychmiast ożyła. Zaczęła wirować, kłębić się, skupiając swe niematerialne ciało na środku okrągłego pomieszczenia. Wkrótce komnata stała się przejrzysta, a mgła stworzyła jeden, pojedynczy obłok w jej centrum. Yue mógł się teraz lepiej przyjżeć otoczeniu. W ścianie na przeciw niego znajdowały się stare okiennice, z których roztaczał się widok na okolicę. Z ich strony nadszedł nagły powiew wiatru, od którego Yue zadrżał. Wiatr wrzucił do wnętrza pomieszczenia okruchy śniegu i lodu. Tuż obok obłoku mgły, wciąż sprawiającego wrażenie żywej istoty, pięła się w górę żelazna drabina, prowadząca na sam szczyt wieży. Jednak nim Yue zrobił cokolwiek, mgła obadła niespodziewanie na ziemię, ukazując przed Nieskończonym niecodzienny widok.


Otóż nad kamienną posadzką unosiła się nieziemska postać. Była to bladolica niewiasta, odziana w białe szaty, której długie, kruczoczarne włosy poruszały się na nieistniejącym wietrze. Z tej postaci biła krępująca aura smutku, w której dało się także wyczuć spokój i harmonię. Zjawa spojrzała na Yue, a jej błękitne oczy rozbłysły.

Yue na początku zrobił krok w tył, przygotowując się do jakiejkolwiek formy obrony. Nie wiedział czym owa zjawa jest, czemu ukryta jest w wieży i czemu go tu zwabiła. Rodzaj klątwy? Nie wiedział póki się nie dowie.
- Kim jesteś?- zapytał patrząc na kobiecą postać.
Istota unosząca się nad zimną posadzką, którą skrywał delikatny całun mgły, przemówiła harmonijnym głosem.
- Jestem z tych, którzy zostali zapomniani... Niegdyś miałam wiele imion, lecz teraz... żadne mi nie zostało...
Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu, następnie wrócił wzrokiem na postać.
- Czemu mnie tu zwabiłaś? - spytał.
Stan komnaty nie był najlepszy. Oprócz dawno zniszczonych okiennic, w komnacie znajdowało się wiele pozostałości po drewnianych meblach. Teraz, wszystkie jakgdyby dryfowały w gęstej opoce mgły, która skryła posadzkę, gdy przed Yue pojawiła się tajemnicza postać.
- Jestem tu... gdyż znam twoje przeznaczenie... i rolę, jaką przyjdzie ci w przyszłości odegrać... Jestem tu... gdyż pragnę dać ci wybór, o Wieczny.
Yue rozszerzył oczy a następnie je zmróżył. Założył ręce na klatce piersiowej.
- O proszę. To chciałbym wysłuchać co masz do powiedznia, jeśli można. - odparł.
Ciało zjawy nienaturalnie zafalowało.
- Od twojego życia, zależy bardzo wiele... Jest ono zbyt ważne, abyś sam mógl zrozumieć wagę swego losu... Dlatego... mam zaoferować tobie moc, Wybrańcu...
- Moc? - zapytał - O jakiej mocy mówisz dokładnie?
Istota milczała przez dłuższą chwilę, jakgdyby badając swym chłodnym wzrokiem duszę młodzieńca.
- Masz wybór... pomiędzy swoim życiem, a istnieniem swoich bliskich... Mogę ci dać moc ocalenia własnego życia... lub zaoferować potęgę, dzięki której ocalisz tych, na których ci zależy... Wybór należdy do ciebie, skrzydlaty magu... Ale pamiętaj... twój wybór, może zmienić los całego Wieloświata.
- Skąd możesz wiedzieć o tym wyborze? Skąd wiesz o tym co się ma stać? Jesteś przecież zamknięta w tej wieży. Gdybym nie wszedł na górę, nie musiałbym teraz dokonywać wyboru. Kim Ty właściwie jesteś?
Białe usta zjawy przemówiły:
- Tkwisz w błędzie... myśląc żem tu zamknięta... Ja wiem wszystko... bo jestem wszystkim... Wiem o tobie... gdyż ty wiesz o mnie... Wszedłeś tutaj, ponieważ ja tak chciałam... To moja domena, mam tu całkowitą władzę... Pytasz, kim jestem... Powiem ci... jestem jednym z zapomnianych Bogów tej krainy... Wieki temu, tutejsi ludzie wyparli się nas... zapomnieli o nas... Wymazano nasze imiona, zniszczono nasze świątynie... Kochaliśmy ludzi, dlatego postanowiliśmy odejść w pokoju... A teraz... błąkamy się po krainach, jako umęczone duchy... Jam jest Zima.
- Zima? - powiedział pytająco. Teraz już pamietał. Wiedział kim jest owa osoba.
- A jakie rodzaje mocy mam do wyboru? - spytał. - Kiedy przyjdzie mi dokonać wyboru?
- Moc ocalenia własnego życia... lub siła, niezbędna do ocalenia życia bliskiej osoby... Podejmij decyzję...
- Ty już wiesz jaką decyzje podejmę. - powiedział patrząc na Zimę. - Siła do ocalenia życia bliskich.
Duch poruszył się gniewnie.
- Niech tak będzie... ocalisz czyjeś życie, kosztem własnego... ale czyś gotów na to?
- Jakoś z tego wyjdę. Nie przejmuj się. Jestem gotowy. - powiedział.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=0DxVg3l5LzE[/media]

Aura, którą roztaczał duch uległa gwałtownej przemianie, tak samo jak on sam. Mgliste ciało Zimy rozbłysło błękitną poświatą, a mgła unosząca się tuz przy ziemi, opadła i ustąpiła miejsce szronowi, który się na niej układał. Szron zaczął pokrywać także inne powierzchnie - ściany i sufit. Magiczny chłód dotarł pod stopy Yue, ale nie przymroził go do podłoża, pokrył tylko ziemię pod jego nogami. Blask, wydobywający się z ciała zjawy stał się bardziej intensywny, a szron na ścianach i suficie szybko przemienił się w grube, lodowe krzyształy, które obrosły komnatę i uczyniły z niej lodową grotę. Wtedy też blask ducha wytłumił się, a Yue ujrzał jego odmienione oblicze.


Bóstwo Zimy emanowało teraz niezwykle chłodną, pozbawioną życia aurą, od której Yue poczuł ciarki na plecach.
- Bardzo dobrze. - przemówiła zjawa.
Jej głos był ostry, jakgdyby zawierał w sobie setki ostrych, lodowych kryształków.
- Jeśli taka jest twa decyzja... Podejdź... - zjawa unosząca się w powietrzu wyciągnęła dłoń do Nieskończonego.
Chłopak popatrzył na ziemię. Nie bał się lodu. W końcu go kontrolował. Następnie postawił parę kroków do przodu i delikatnie wyciągnął rękę w stronę Zimy. Palce Nieskończonego zetknęły się z bladymi, delikatnymi palcami zjawy i spotlły w słabym uścisku. I chodź były materialne, w momencie dotyku Yue poczuł, jak chłód przenika przez jego dłoń. Zjawa przechyliła się w powietrzu, zbliżając swą twarz do twarzy Yuego. Patrząc mu w oczy, drugą ręką dotknęła go po policzku, przejeżdżając zimnymi opuszkami paców aż do kącików jego ust. Yue czuł zimno jej dotyku i chłód wydobywający się z jej ust z każdym wydechem. Zjawa zbliżyła się jeszcze bardziej, aż jej usta zetknęły się z ustami Nieskończonego. Pocałunek Bóstwa był... niesamowity. Zima zamknęła oczy, a Yue poczuł ogromny chłód przenikający każdą komórkę jego ciała. Zimno nie było jednak szkodliwe, Yue odczuwał wręcz przyjemność płynącą z tego uczucia. Po chwili usta ducha odeszły od ust Yuego, a gdy ten otworzył oczy, zjawy już nie było. Tak samo, jak nie było grubych, lodowych kryształów. Tylko zagracona komnata, ze schodami na szczyt wieży i zniszczonymi okiennicami, przez które do komnaty wpadał śnieg...

Na początku nie wiedział co się dzieje. Niby został ucałowany przez Boga. Dziwnie się czuł, jednakże euforia jaka go przez chwilę ogarnęła była nieopisalna. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju a następnie skierował się na dół. Tam rzekł krótko do Generała, że wszędzie czysto.
- Generale, mógłbyś powtórzyć jak zrobić to co nam pokazywałeś? - zapytał.
Mężczyzna skinął głową z odrobiną irytacji.
- Skup się, złóż swemu bogu modlitwę i staraj się dotrzeć do siły.
Yue skinął głową i przykucnął nad ziemią. Zamknął oczy i skupił się. Złożył po cichu modlitwę i zamachnął się ręką starając się uderzyć jak najmocniej w ziemię. Jedynym efektem tego działania był nieprzyjemny chrząst i okropny, paraliżujący ból ręki.
Yue spojrzał na Generała poszukując odpowiedzi na to co zrobił źle. Thornhead jedynie wzurszył ramionami.
- Być może twe skupienie było za słabe.. zapytaj się swego przyjaciela. - generał skinął na Urizjela, któremu najwyraźniej opanowanie tej techniki przychodziło z nadzwyczajną łatwością. Ale zanim to zrobisz... wszystko w porządku z twoją ręką?
Twarz Yuego sie wykrzywiła w grymasie.
- Taa, nic się nie stało. - odparł zamykając oczy i zagryzając wargę. Jednak po chwili odpuścił i z miną zbitego psa spojrzał na Chichiro i wystawił rękę.
- Napraw. - spojrzał w dół by nie patrzyć na nia.
Dziewczyna, siedząca na klęczkach, z zamkniętymi oczyma poruszyła się niespokojnie. Głos Yue wytrącił ją ze skupienia, na co zareagowała z gniewem.
- Nie! Sam to zrobiłeś, sam to napraw! - odrzekła. Poza tym, zmień ton. Nie ty wydajesz mi rozkazy.
- Słuchaj no! Zaraz wrócisz do domu! - powiedział także podnosząc głos - Masz to naprawić i to już! Bo jak niee....!
- To co? - posłała mu zabójcze spojrzenie prosto w jego oczy. I tak jest nas już tylko garstka. Nie możecie pozwolić sobie na to, żeby odszedł... ktoś jeszcze.
- Nie Ty o tym decydujesz! Naprawiaj rękę bo Cie przyduszę jak zawsze i później będziesz stękać, że masz siniaki. - podsunął jej rękę bardziej pod nos.
- Oboje, uspokójcie się. - odezwał się Ao, który do tej pory milczał. Zachowujecie się jak dzieci. Dziewczyna ma rację, ta ręka to cena za głupotę.
Yue na nich spojrzał w wściekłości. Jednak po chwili się opanował i zabrał rękę.
- Będziecie chcieli by was poskładać po walce. A Ty szczególnie. - spojrzał na dziewczynę. Następnie drugą ręką zaczął kreślić krąg w powietrzu.
- Impus Mani - wyszeptał i pieczęć znalazła się na jego obolałej ręce.
Kończyna maga zawisła bezładnie, a ból zniknął wraz z jej czuciem.
Każdy trenował w ciszy. Yue był przekonany, że ta technika jest mu zwyczajnie niepotrzebna, lecz żeby nie robić problemów usiadł po turecku i zamknął oczy. Od razu z przyzwyczajenia zauważył punkty aur. Nawet jak próbował, nie mógł ich się pozbyć.
- Generale. A co jeśli widzę tylko aury?
- Twoja percepcja, jako maga i... Springwatera, jest bardziej wrażliwa na aury magiczne. Prawdopodobnie widzisz jak twoi towarzysze łączą się ze Źródłem.
- Chi, damy rade złapać kontakt jak będziesz połączona ze źródłem? - zapytał
Chichiro, która tak jak Urizjel, stworzyła już relację ze Źródłem, odpowiedziała cicho:
- Nie... to znaczy... sam musisz do tego dojść... to takie... przyjemne.
Yue skoncentrował się. Źródło. Jego umysł stawał się pomału otwarty na kontakt. Aury zaczęły znikać. Wtedy, w świecie zza zamkniętych oczu Yue spostrzegł w oddali wielki snop błękitnego światła, który uderzał o ziemię niczym woda spadająca z wodospadu. Yue przemieścił się tak, aby stanąć pod wodospadem. Taki miał zamiar, lecz im bliżej niego się znajdywał, tym bardziej się on oddalał. To było... dziwne, wręcz nienaturalne. Światło pozostawało nieosiągalne. Yue postanowił więc i spróbować oddalić się od Wodospadu. Zamiast iść do niego szedł w drugą stronę.To również niczego nie zdziałało, ale tym razem światło nie oddalało się, lecz stało w miejscu.
- Eh. Niech będzie. - nie był w tym dobry. Mus to mus. - O wielka Merkury. Cząstko każdej wody i lodu, każdego śniegu i rosy. Przewodniczko Umarłych, Opiekunko Życia. Ty, która dajesz siłę obdarzonym kontrolą wody. Strażniczko odwiecznego kręgu śmierci i narodzin w Źródle. Poddani Twoi współczujący i litościwi. Obdarz mnie, swojego poddanego, mocą ze Źródła. Pozwól mi poczuć jego esencję. Ja, który jestem na tyle zdesperowany by Cię odnaleźć jeśli mi tego nie udostępnisz. Bogini, wiesz o czym myśle i co robie. Podziel się tą siłą z Twoim poddanym...
W głębi umysłu Yue usłyszał czyjś rozbawiony śmiech, a po nim poczuł, jak przepełnia go czyjaś obecność.
- Zawsze mnie bawiłeś, młody Springwaterze. - usłyszał melodyjny, rozbawiony głos. A teraz idź naprzód, w stronę Źródła, które ja, Merkury, dziś ci udostępniam.
- Wielkie Dzięki szefowa. - powiedział zadowolony. Miał dziś szczególnie dobre kontakty z boginiami. Ruszył czym prędzej do źródła i stanął pod wodospadem. Światło tryskające z góry łagodnie opadało na ciało Springwatera, niosąc ze sobą poczucie głębokiego spokoju i niesamowitej ulgi. W tejże samej chwili, Yue otworzył oczy i dostrzegł, jak jego cialo pulsuje błękitną poświatą.
- Generale, kiedy zamierzamy wyruszyć dalej? - zapytał Yue przerywając cisze.
Wszystkie światła w tym samym momencie zostały rozproszone. Zirytowane spojrzenia członków drużyny padły na Yuego, karcąc go za zakłócenie koncentracji.
- Wyruszamy rankiem. - odparł dowódca. Możecie nie być świadomi upływu czasu w tym transie, ale już jest zmrok, a na zewnątrz szaleje zamieć. Tak czy inaczej, w tej chwili nie możemy się stąd ruszyć.

***


Revo Himer:

Pomimo ogromnej chęci, aby osunąć świadomość w kojący stan snu, zaśnięcie zajęło ci dużo czasu. William nie miał takich problemów. Chłopiec zasnął na krótko po tym, gdy zgasiłeś świece. W oczekiwaniu na sen, leżałeś na swoim łóżku i wędrowałeś w ciemnościach, które pojawiły się po zamknięciu oczu. Twoje myśli krążyły wokół tego, czego zdążyłeś doświadczyć w Ludonii. Przypomniałeś sobie o ataku wilków, o tym, jak poznałeś William'a oraz o wizycie w jego domostwie.
A więc chłopiec jest bękartem Shiro'Ahk... To by oznaczało wielki skandal i zamieszanie, jeżeli informacja o jego istnieniu dotarłaby do Neverendaaru, bądź co gorsza (dla szlachty), gdyby chłopak jakimś cudem pojawił się w Minas'Drill. Jego życie nie byłoby tam jednak zbyt długie i szczęśliwe... Shiro'Ahk, ród który obsesyjnie dba o czystość krwi, pragnie śmierci potomka jednego ze swych książąt. O ile o nim nie zapomniano, przywódcy Kasty Powietrza byliby gotowi, aby sięgnąć po usługi tak silnych organizacji, jak Żniwiarze... Pomyślałeś, że jeśli drogi przeznaczenia sprowadzą was do ojczyzny, poprosisz Arlekinów o udzielenie chłopcowi azylu... Cóż, obecność pół-Nieskończonego zdawała się być kłopotliwa, aczkolwiek wyczuwałeś w nim coś, co nie pozwalało na lekceważenie go. Nie miałeś sumienia, aby zostawić go i samemu kontynuować podróż. Tak bardzo pragnął poznać świat, w którym go stworzono i tej nocy zrodziło się w twym umyśle postanowienie, aby mu w tym dopomóc...
Pomyślałeś także o Legionie Czterech Słońc, o którym mówił William. Nie było wątpliwości. Do Ludonii przybyli ocalali członkowie Zakonu Czterech Słońc z Mithios i najwyraźniej planowali odzyskać dawną potęgę. Z tego, co pamiętasz, ich organizacja była bardzo wpływowa, a jej intrygi dosięgły samego Neverendaaru. Cokolwiek planują w Ludonii, w miarę możliwości powinieneś temu zaradzić...
Zmógł cię w końcu sen. Śniłeś o niekończących się, śnieżnych pustkowiach, wilkach, wieżach i intrygach. Twój sen był zagmatwany i trudny do zrozumienia. Nie tylko z tego powodu nie można było nazwać jego pojawienie się szczęściem... Nim w pełni nacieszyłeś się chwilą spokoju, sen rozpłynął się w powietrzu, wyrzucając cię z morza nieświadomości na ląd rzeczywistości.
Nagły, gwałtowny przypływ energii w pobliżu rozbudził cię szybciej, niżbyś sobie tego życzył. Wstałeś z łóżka, i stanąłeś w oknie. Roztaczał się z niego widok na miasteczko, oraz na pokaźny pałac, stojący na jego obrzeżach, w pobliżu drogi wiodącej w góry. To stamtąd wyczułeś energię. Skupiłeś się na aurze emanującej z pałacu, by z zaskoczeniem odkryć w niej trzy aury, na tyle wielkie, aby wzbudzić twój niepokój i zainteresowanie. Z całą pewnością należały do Nieskończonych, z czego jedna była ci nie obca, lecz wspomnienia o niej zalegały w tym obszarze pamięci, do którego ciężko było ci się teraz dostać. Zadziwił cię także fakt, iż wcześniej niczego nie wyczułeś, a z całą pewnością poczułbyś tak wyraźnie i silne energie. To świadczyło o tym, iż budowla chroniona była przez bariery tłumiące, zupełnie jakby komuś zależało na tym, aby nie zostać odkrytym.
- Też to czuję... - usłyszałeś za plecami głos należący do Williama.
Chłopak stał przy tobie i również spoglądał na pałac.
- Dziwne uczucie... zupełnie jak gdyby ktoś potrzebował pomocy. - wyznał.

I tak oto stanąłeś przed wyborem, który miał zaważyć nad losem Neverendaaru...


Szajel Gentz:

Gdy tylko wraz ze starcem opuściłeś celę, do korytarza w którym byliście przybiegła kolejna dwójka uzbrojonych mężczyzn. Już szykowałeś się do potyczki, kiedy człowiek wyciągnął przed siebie dłoń i szeroko otworzył oczy. Z dłoni starca wydobyło się błękitne światło. Ciała strażników pokrył delikatny szron, po czym powiew chłodnego powietrza dosłownie zwiał ciało z ich kości, zostawiając tylko dwa przymrożone szkielety. Starzec ruszył dalej, drogą wiodącą do wyjścia z podziemi. Po drodze napotykaliście kolejne dwójki strażników, lecz starzec skutecznie pozbawiał ich życia, aż dotarliście do krat. Za nimi, w szerokiej komnacie, ściskając swe miecze, stała dziesiątka uzbrojonych ludzi, najwyraźniej oczekująca waszego pojawienia się.
- Gdy otworzę drzwi... - odezwał się twój współuciekinier. Gdy otworzę drzwi, ruszaj do ataku. Cokolwiek miałeś przy sobie, kiedy cię schwytali, zapewne znajduje się w składzie w tej części podziemi. Gotów? - spojrzał na ciebie surowym okiem.
Skinąłeś głową, a starzec wyrzucił ramiona do góry. Z jego ciała wypłynął potężny strumień lodowatego powietrza, którzy roztrzaskał zamek w kratowanych drzwiach i z hukiem miotnął nimi o kratę. Ludzie w pomieszczenie zmuszeni byli do zasłonięcia się przed tym srogim powiewem, co dało ci szansę na ruch...


Grupa Thornhead'a:

Podczas gdy młodzi Nieskończeni medytowali, umacniając swe więzi ze Źródłem, generał przygotował miejsce do spania. Wokół paleniska rozłożył koce i przygotował dla każdego porcję strawy i napitku. Gdy nastał czas, mężczyzna przerwał trening swych podwładnych, aby zjedli wspólnie posiłek. Nieskończeni siedzieli wokół ognia i jedli w ciszy, każdy pogrążony był we własnych myślach. Generał zerkał na każdego z osobna, lecz najwięcej uwagi poświęcał Urizjelowi.
- A więc... jak się stało, że zostałeś Pokutnikiem? - Zheng usiadł przy Blackhearth'cie.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 23-06-2011 o 22:40.
Endless jest offline  
Stary 01-07-2011, 15:49   #162
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- A więc... jak się stało, że zostałeś Pokutnikiem? - Zheng usiadł przy Blackhearth'cie.
Urizjel przerwał letarg. Patrzył się w przestrzeń... chciał o tym rozmawiać? Przez lata dusił to w sobie i tylko Wielki Strażnik Świątyni Flamehawk wiedział. A teraz wszystkim będzie rozpowiadał?
- Z całym szacunkiem, generale, ale wie pan, że nie zostaje się nim bo się wybiło koledze zęba. Powody niemal zawsze są bardzo osobiste, a sądzę, że w moim wypadku szczególnie. Jeśli można wolałbym o tym nie opowiadać...
- Rozumiem. - odparł ze zrozumieniem. Jeśli mogę wiedzieć... co widziałeś, gdy ten mentat uwolnił swą moc? Ja... cóż, ja byłem ponownie świadkiem najgorszych czynów, jakich kiedykolwiek w życiu się dopuściłem. To było okropne... i tylko mogę sobie wyobrażać, to co odczuwała reszta z was.
Urizjel podciągnał kolana i objął je rękami
-Nie masz prawa o to py...- Warknął pokutnik przez zęby jednak zaraz się powstrzymał- Przepraszam... muszę lepiej nad sobą panować- westchnął... gdy powiedział o tym Yuemu zrobiło mu się nieco lżej... może teraz też tak będzie?- dziesięć lat temu byłem w akademii królewskiej. Miałem dołączyć do Szarej Kasty. Byłem najlepszy... W pobliżu Minas’Drill dostrzeżono upadłych. Dostaliśmy zakaz opuszczania miasta. Zorganizowałem obławę. Wiedzieliśmy gdzie będą... Bastion, stara samotnia jakiegoś maga. Kaguriel ją znalazł przypadkiem. Upadli wcześniej ją wykorzystywali jako bazę, a potem my jako miejsce spotkań. Wzięliśmy ich z zaskoczenia. Dwóch z czterech zginęło nim zdążyli zareagować. Lebberis i Nevei’Ri nie dali się drugi raz zaskoczyć. Walka była ciężka. Przegraliśmy. Mieliśmy trzykrotną przewagę liczebną i byliśmy najlepsi z całej akademii. To miało wyglądać inaczej...- Głos Urizjela coraz bardziej się łamał, aż w końcu musiał przerwać by się uspokoić
- Doskonale to rozumiem. Czasem nie wszystko idzie zgodnie z planem. Pewnych rzeczy... po prostu nie można przewidzieć.
-Ale nie aż tak... to była czysta głupota... przeze mnie zginął Kaguriel, Lisa, Lenerus... Zginęli, bo ich namówiłem. Nikt z nich tak na prawdę nie chciał iść. Niemal ich zmusiłem. Moje słowa zakrawały o szantaż... nasza trójka... Davel, Sarhi i ja...- znów musiał przerwać. Zamknął oczy drżąc lekko. Szybko przetarł oko ręką by nie pozwolić by zebrała się łza.
Generał położył dłoń na ramieniu towarzysza broni.
- Przeszłość... każdy z nas musi się z nią zmierzyć. Nasze błędy lubią do nas powracać, po latach... Ten wypadek. Przyznam, że po części jest w nim twoja wina i powinieneś się z tym pogodzić, towarzyszu. Sama świadomość winy to już jest pierwszy krok, ku przebaczeniu sobie.
-Troje moich przyjaciół nie żyje. To jest przeszłość. Nie wybaczyłem sobie tego, ale nie rozpamiętuję tak bardzo. Rzecz w tym, że cała reszta nią nie jest. Przegraliśmy walkę. Zostaliśmy schwytani. Przez tydzień próbowali nas przekabacić na swoją stronę. Abyśmy pomogli im obalić bogów... mieli nawet całkiem przekonujące dowody, że to możliwe. Nie udało im się. Przez kolejny tydzień byliśmy torturowani... Widziałem jak upada mój najlepszy przyjaciel, który był mi jak brat i kobieta którą kochałem i nie jestem w stanie powiedzieć czy to wciąż nie trwa. Sam byłem na skraju. Gdy... Nevei’Rii wsączyła we mnie swoje czarne zaklęcie... czułem jak moja dusza zostaje wypaczona. Jak cała wściekłość i nienawiść się w niej zbiera, kumuluje i zaraz wybuchnie. Gasło w niej światło Źródła. Zostałem uratowany w ostatniej chwili. Lebberisa, Davela i Sarhi już tam nie było. Teraz pożądam mocy by ich znaleźć i zabić, a potem do... po prostu znaleźć i zakończyć ich marne żywoty. A co widziałem? Widziałem najgorszy moment w ciągu tego drugiego tygodnia...
Czemu tak się rozgadał? Sam nie wiedział. Chyba zbyt długo milczał. Bycie tajemniczym, zamkniętym w sobie typem na dłuższą metę strasznie męczy... a on długo taki był. Thornhead milczał. Być może nie potrafił znaleźć słów, którymi mógłby pocieszyć towarzysza. A być może takie słowa w ogóle nie istniały. Mężczyzna westchnął głęboko i poklepał Urizjela po ramieniu.
- My, Nieskończeni, kontrolujemy niesamowite moce. To przykre, że mimo to popełniamy błędy, a bogowie igrają z nami jak ze zwyczajnymi śmiertelnikami. Jednak cóż my możemy na to poradzić... - generał upewnił się, że Urizjel patrzy mu w oczy. Upadek twych przyjaciół nie jest twoją winą. Jakiekolwiek bóstwo chwyciło za nici losu tego wydarzenia, z pewnością chciało cię czegoś nauczyć. Oni... bogowie, już tak mają. Nam pozostaje jedynie czerpać tę smutną wiedzę. - generał zakończył swój wywód kolejnym westchnięciem.
- Nie chciałeś krzywdy swych przyjaciół i to jest to co naprawdę się liczy. Chcesz uchronić ich od tego, czego sam się obawiasz, a w co w desperacji się pogrążasz. Powinieneś być wierny... czemukolwiek innemu, niż samemu pragnieniu zemsty i gniewu.
-Z całym szacunkiem. Gdyby same chęci wystarczyły by nie być winnym to nie mielibyśmy prawa powstrzymywać tamtego mentaty. On też wierzy, że czyni dobrze. Nie wierzę w przeznaczenie, ani by bogowie wpływali na nasze decyzje czy zdolności bitewne wrogów. Ja wciągnąłem w to przyjaciół i ja jestem winny ich śmierci i upadku. Nic tego nie zmieni. Nie kieruję się chęcią zemsty. To jest poczucie obowiązku i współczucie. Nie jestem upadłym, choć wielu sądzi inaczej. Ja po prostu jestem bardzo blisko tego. A już to jest straszliwa klątwa. Oni mają wielokroć gorzej... Nie móc kontrolować samego siebie. Być całkowicie podporządkowanym kaprysom, nie móc się im oprzeć, choćby się chciało. Mam nadzieję, że nimi chociaż nie kierują tak destrukcyjne emocje jak mną...
- Nie jestem aż taki stary, żebym znał odpowiedź na każdy problem, czy żeby każda moja rada była coś warta. Wiedz jednak, że dopóki masz świadomość swoich uczuć i twoje sumienie wciaż istnieje, nie przekroczyłeś jeszcze tej granicy, za którą czeka... ciemność. Nie mam już nic więcej do powiedzenia, ale wierzę, że ta wyprawa zmieni każdego z nas. Być może dla ciebie okaże się to o wiele ważniejsze, niż dla pozostałych. - generał powoli wstał na nogi.
- Wierzę w ciebie, że utrzymasz kontrolę nad swoją duszą. Nie chciałbym się zawieść. - Thornhead odszedł od Urizjela i położył się na swoim kocu.
Nieskończony kiwną głową. Jakie on ma prawo czegokolwiek ode mnie wymagać? Ta myśl dotarła do niego po chwili. Pokręcił głową. Nie chciał tak myśleć. Thornhead miał dobre chęci. To się liczyło. A to, że jego słowa były tylko optymistycznym sloganem było inną sprawą. Upadek nie był taki trudny do osiągnięcia. Inaczej Elvyn wciąż byłby z nimi. Zdenerwował się. Choć sam nie potrafił odpowiedzieć sobie jaki wpływ na to miał Gniew... chyba był po prostu zmęczony. Postanowił się przejść. Zimno skutecznie uspokaja. Wyszedł w noc oświetlaną blaskiem gwiazd i księżyca spotęgowanym białym śniegiem. Dreszcz przebiegł jego ciało. Rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Wzniósł się do nieba, po czym zapikował w dół. Lodowate powietrze wychładzało go całego. Wleciał w las klucząc między drzewami. To nie było wcale takie trudne. Wymagało tylko skupienia i otwartych oczu. Szybował aż wytracił prędkość. Wtedy złożył skrzydła i wpadł na drzewo amortyzując upadek rękami i nogami. Wszedł na gałąź. Teraz było już cieplej. Oglądał swój własny oddech przez jakiś czas.

Otworzył oczy. Znał to miejsce. Świat był czerwony... po karmazynowym niebie, ze straszliwą szybkością, pędziły czarne chmury, spod czerwonego, spękanego kamienia biło pomarańczowe światło płynnej skały. Odwrócił się. W ziemię była wbita no-dachi. Rozejrzał się.
-Gdzie jesteś?!- zakrzykną w pustkę, ale nie doczekał się odpowiedzi. Podszedł do ostrza. Położył na nim rękę, oplótł palce wokół rękojeści. Pociągnął delikatnie. Była wbita mocno. Szarpnął. Małe kamyczki rozbiły się na podłożu, część powpadała w szczeliny by z głuchym plaśnięciem zanużyć się i roztopić. Obejrzał klingę. Nie wyróżniała się niczym niezwykłym. Zwykła daikatana.
W pewnej odległości grunt zaczął się wybrzuszać. Bąbel rósł, pęczniał. Zaczął drżeć gdy osiągnął rozmiar Urizjela. Nagle pękł. Magma rozchlapała się dookoła. Urizjel patrzył teraz na samego siebie. Nie zareagował. Nie takie rzeczy widział na tym stanie świadomości. Nie-Urizjel sięgnął w dół. Zanużył ręce w gruncie jakby był płynem i wyciągnął spod niego miecz i tarczę
-Mam walczyć sam ze sobą? Wielce oryginalne...- znów nie było odpowiedzi. Jedynie klon rzucił się do ataku. Szarżował w ciszy, jedynie kroki odbijały się echem... co bardziej interesowało Urizjela. Jakim cudem echo na otwartej przestrzeni? Ma chłopak wyobraźnię... Wbił no-dachi w grunt i założył ręce po sobie. Nagle klon się potknął i chlupnął w ziemię jakby była z wody.
-Co ty wyprawiasz?!- warknął świat, a za plecami Urizjela zmaterializował sie Gniew w magmowym gejzerze. Gdy płynna skała opadła Urizjel dojrzał, że tym razem przyjął formę humanoida z lawy- Jak przeciwnik cię atakuje to należy się bronić, a nie odkładać broń!
-Nie będę grał w twoje gierki.
-Do stu diabłów! Chodź raz mnie posłuchaj! Walcz z tym kolesiem!- wskazał ręką, a przeciwnik znów wynurzył się z ziemi, choć tym razem nie miał twarzy Urizjela. W ogóle był łysy, bardziej osiłkowaty i czarnoskóry
-Teraz lepiej?! Walcz z tym kolesiem nim stracę cierpliwość!
-Jaki jest w tym cel? Naogół próbujesz mnie zdominować, ale teraz nawet nie zbliżyłeś się do tego...- kolejne pytanie bez odpowiedzi. Gniew zapłonął wielkim ogniem który po chwili zgasł, ale magmowego humanoida już nie było. Nieskończony westchnął. Wyszarpnął no-dachi i sam zaszarżował...

* * *

Po długiej walce Urizjel padł na ziemię. Był wykończony. Jego przeciwnik również, jednak wciaż stał i był niemal w całości, podczas gdy Blackheart miał ranę na ranie Czarny kopnał no-dachi wciąż wyciągając ostrze do nieskończonego. W pewnym momencie zesztywniał. Zaczął kamienieć, potem się topić aż całkowicie zniknął. Urizjel w końcu złapał oddech i wstał
-I czemu to miało służyć?
-Czemu przegrałeś?- znów odezwał się cały świat
-Bo wystawiłeś przeciwko mnie silniejszego przeciwnika... Po tej stronie pentaklu możesz zrobić co zechcesz. Nawet gdyby jakiś bóg tu wszedł mógłbyś go pokonać.
-Gdybym chciał cię po prostu pokonać bym nasłał na ciebie smoka, albo sam ci wlał. Ten koleś był dokładnie na twoim poziomie.
-Mam ci wierzyć? Po tym jak odebrałeś mi pieczęć Yuego?
Nastała chwila milczenia której wtórowało drganie ziemi
-Nie masz pojęcia co się tu działo gdy miałeś na sobie tę pieczęć. Zostałem zamknięty, jak w więzieniu. Teraz mam dla siebie cały ten świat, który mogę kształtować jak chcę. Wtedy zostałem zamknięty w ciemności. Nic nie mogłem. Nie masz prawa mnie krytykować, że chciałem się uwolnić...- głos był niski, niósł w sobie niewypowiedzianą groźbę- Nie wygrzebuj tego, bo zaraz stracę motywację by nie wpaść w szał. Odpowiedz mi na pytanie.
-Więc czemu ci nie wystarczy ten świat?
-Rozejrzyj się. Widzisz tu cokolwiek? Ten świat jest pusty, Mogę go zapełnić czym zechcę, ale to będą przedmioty. Ten czarnuch z którym walczyłeś też był przedmiotem. Kobiety, które stworzył Yue u siebie, nie są lepsze. To są narzędzia pozbawione emocji, jedynie doskonale je odgrywają. Zabicie choćby boga nie sprawia frajdy, bo sam go stworzyłem.
-Rozumiem...
-Więc czemu przegrałeś?
-Bo przeciwnik był silniejszy
-Nie! Czy ty mnie słuchasz? Ostatni raz pytam!
-W takim razie nie wiem
-Bo masz gorszą broń.
Urizjel zmarszczył brwi
-No-dachi to wspaniały oręż, mistrzowstwo miecznictwa. Łączy zasięg z lekkością...
-Blablabla... wiesz w ogóle czyje słowa powtarzasz?
-To moje własne przemyślenia
-Bzdura. To słowa które wpoił ci Azer Ragni. Facet był wielkim wojownikiem, być może wciąż jest, ale jego styl walki jest przestarzały. Dobry na kawalerię, na pokazowe pojedynki. Przecież nawet nie trafiłeś przeciwnika, a sam jeszcze chwilę temu, wyglądałeś jakby wszystkie flaki miały ci wypłynąć ranami.
-Dobra. nawet przyjmijmy, że masz rację. Co z tego? Całe życie walczę no-dachi. Nie zmienię tego teraz bo ci się to nie podoba. Nigdy nie używałem miecza i tarczy. Musiałbym się uczyć walczyć od początku.
-Otóż nie... mogę cię błyskawicznie nauczyć. Z moją pomocą możesz poświęcić cząstkę siebie, a w zamian otrzymać coś innego. Czyli zyskasz doświadczenie w walce mieczem i tarczą, a oduczysz się walki daikataną.
-Coś takiego jest w ogóle możliwe?
-Jest znacznie więcej rzeczy o których nie masz pojęcia

Dyskusja trwała jeszcze długo. Momentami zmieniała się w kłótnię.

-Od kiedy ty w ogóle chcesz mi pomóc?!
-Jesteś idiotą. Nigdy nie pragnąłem twojej krzywdy, a jedynie wolności. Nie dam Ci robić z nas frajerów.
-Tak? A jak wytłumaczysz akcję jeszcze w Minas’Drill? Te kobiety tylko się na nas spojrzały, śmiech był już z zupełnie czego innego...
-Sam mnie wtedy sprowokowałeś. Wtedy spałem. Sam sobie wmówiłeś, że się z ciebie śmieją, prawdopodobnie ze strachu... wasza psychika ssie. Dotarł do mnie impuls. Tylko tyle, że ktoś gardzi nami i uważa za żałosnych. Więc wpadłem w szał którego nie kontrolowałem. To jest istotą wściekłości. Chaos. Brak kontroli nad sobą. Oddanie się instynktom... wspaniałe uczucie... Nie ważne. Ostatnio dużo myślałem na twój temat. Doszedłem do wniosku, że Sarhi zajmuje zbyt wiele z twojego życia. Dla tego musisz jak najszybciej rozwiązać ten problem. Wtedy, mam nadzieję, wyluzujesz i pozwolisz nam żyć. Więc dam ci więcej mocy. Tak szybciej ci się to uda.
-Będzie się dało to odwrócić?
-Tak. Będzie to bardzo upierdliwe, ale możliwe.
-Dobra, ale przecież nawet nie mam przy sobie tarczy czy miecza jednoręcznego.
-Tym się nie martw. Mam jeszcze kilka asów w rękawie
-Jeśli mnie oszukujesz to skończysz znacznie gorzej niż kiedy Yue założył mi pieczęć
-Nie próbuj mi grozić Blakhearth! Teraz się wynoś zanim mnie na prawdę rozzłościsz.
Urizjel skinał głową i rozpadł się na pył.

-Nie sądziłem, że się zgodzi. Mogę znać całe jego życie, ale wciąż nie rozumiem na jakich zasadach podejmuje on decyzje
-Nic dziwnego. Jesteś zupełnie inną osobowością niż on
-Lepiej Lilian, abyś miała rację. Jesli nie wyluzuje po odnalezieniu Sarhi i Davela to rozprawię się z tobą.
Rozniósł się słodki chihot
-Nie martw się. Nie ręczę za coś czego nie jestem pewna, kochanieńki.
-Jeszcze raz mnie tak nazwiesz to cię wybebeszę. Myślisz, że nie mogę cię zmusić do materializacji?
-Oj... chyba nie jesteś zły...- w głosie było słychać rozbawienie

Nieskończony leżał na ziemi. Przeszedł go dreszcz gdy zimno dotarło do świadomości. Zerwał się na nogi. Cholera... zimnozimnozimno... Ruszał ramionami w przód i w tył i przestępował z nogi na nogę by się rozgrzać. Szukał wzrokiem swojej broni. Znalazł. Siegną po rękojeść wystającą ze śniegu. Zawahał się chwilę, po czym powoli wyciągną. Wciąż to było no-dachi. Westchnął z ulgą. Może miał coś innego na myśli...
Chrup.
Spojrzał na miecz. Zaczął pękać. Rysy rozchodziły się jak błyskwica na niebie. Po chwili całe ostrze się rozpadło i wpadło w śnieg razem z rękojeścią która przeniknęła dłoń pokutnika, jednak nie zostawiło dziur. Przykucną i rozgarną śnieg aż do ziemi. Nie znalazł ostrza. Za to z ziemi wystawała jakaś wstążka. Zastanawiał się chwilę po czym chwycił ją i pociągnął. Nagle, jak wąż, skoczyła i owinęła się wokół jego nadgarstka. Urizjel odruchowo cofnął rękę, ale to nic nie dało. Wstęga owinęła się wokół jego ręki i pociągnęła ciskając w jego dłoń rękojeść miecza. Nim zdążył zareagować druga dorwała się do jego lewej ręki...

Wstał z mieczem i tarczą. Tak jak zapowiedział Gniew.

(chodzi tylko o kształt)

-Niezła robota- powiedział w przestrzeń. Dostrzegł uśmiech, tuż poza granicą widzenia. Z ziemi zaczęły wynużać się kolejne przedmioty...

Wrócił do wierzy mając na sobie zbroję. Wrathiel... tak chyba chciał by go nazywać... na prawdę dobrze się spisał. Rzeczywiście sam fakt posiadania zbroi zdawał się działać uspakajająco. Zdawało mu się, że może przeżyć znacznie więcej niż wcześniej mając ten pancerz i tarczę. Trochę go bolało, bo nie był w stanie machać tym mieczem tak jak no-dachi i miał sporo mniejszy zasięg, ale to poświęcenie na rzecz defensywy.
A sama zbroja? Zdawała się arcydziełem kowalstwa. Przeplatające się stalowe blachy, obite skórą skalnego lwa. Kiedyś marzył o takiej. Jeszcze z czasów akademii. Lekka i bardzo twarda. Kirys, naramienniki i naudniki. Lewa ręka wyraźniej słabiej opancerzona, czyli dopasowana do tarczy. Pod tym kolczuga, a nogi chronione skórzaną “spódnicą”. Nie wiedział jak to określić. Z tym, że ta skóra była bardzo twarda i sztywna, jak w porządnych burach. Wydawała się dobra na cięcia, ale bezużyteczna przy kłuciach. Do tego cienkie nagolenniki i lekkie rękawice. Dziwił go pewien fakt... Nie wiedział, że coś takiego jest w ogóle możliwe, by zbroja była tak dopasowana by niemal się jej nie czuło, nie licząc samego ciężaru. Zbroja ogranicza ruchy, dla tego jej dotąd nie nosił. Ta była... inna. Czuł się swobodnie. Jakby mógł w niej spać bez jakichkolwiek konsekwencji. Usiadł krzyżując nogi, położył tarczę na kolanach i zaczął odwijać rękę i wtedy wstęga sama to zrobiła. Poluzowała i odwinęła się. Wzniósł miecz ostrzem w dół i czerwony materiał, jakby smagał go wiatr, sam owinął się wokół klingi równo ją pokrywając tak, że w końcu miecz przywarł mocno do tarczy, jak przywiązany. Ciekawe co jutro powie reszcie na temat zmiany ekwipunku... ba... na temat straty oręża duszy i zyskania nowego... Będzie improwizował. Położył się spać
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 01-07-2011 o 15:57.
Arvelus jest offline  
Stary 04-07-2011, 16:28   #163
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Chłopak zamyślił się przez chwilę spoglądając na Wiliama.
Z pewnością jego towarzystwo tak samo przyciągało kłopoty jak i stanowiło niezaprzeczalną tarczę, jednak czy mogło to mieć coś wspólnego z zawirowaniami energii?
Zmrużył przez moment oczy i dostał małego olśnienia.
- Zamknij drzwi na klucz i czekaj... - Zamyślił się - albo nie, mam lepszy pomysł.
Sam zabrał klucz. Przed wejściem do pokoju przywołał swoją żelazną lalkę obrończy, po czym wyszedł, w ten sposób taranując drzwi od wewnątrz i zamykając je na klucz od zewnątrz.
Miał zamiar zniknąć na chwilę a dziwne przeczucie podpowiadało mu, że zarazem pozostawienie chłopaka jak i zabranie go ze sobą było niebezpieczne.

Plan był prosty. Revo chciał dostać się na dach przez okno z korytarza na drugim piętrze, przywołać swoją ptasią marionetkę i dolecieć do źródła energii, aby zbadać je z wysokości i wiedzieć, co powinien zrobić.
Przy okazji śpieszył się jak mógł.
I tak właśnie zrobił.

Niebo powoli rozjaśniało się nad Blackwinter. Poranek nadchodził wolnymi krokami. Lecąc na ptasiej lalce, Revo szybkim tempem zbliżał się do źródła pochodzenia silnych aur. Nieskończony mógł tym samym przyjżeć się lepiej pałacowi, z którego promieniowały silne moce.


Dziedziniec pałacu, otoczony niskim murem był pusty. Żadnej straży, ani jakiejkolwiek obecności. Zupełnie jakgdyby wszystkich strażników zaalarmowało to samo, co przywiodło tu Revo. Energia Nieskończonych, która przywiodła tu Arlekina, stała się jeszcze bardziej wyrazista. Jedna z nich osłabła trochę i uspokoiła się. Revo nie miał teraz wątpliwości. Znał osobę, do której należała. I nie był to byle kto, lecz jego kompan... ale czy to było możliwe...?

Aura nie przypominała mu dwójki, z którą pożegnał się dosyć niedawno, a i dziwnym by było gdyby już po dwóch dniach mieli jego ślad...Nie mógł jednak zrozumieć jednego szczegółu:
Dlaczego ta aura kojarzyła mu się z głupotą?
Chcąc zachować ostrożność podleciał do źródła aury na około, przelatując za pałacem, miał zamiar w końcu ujrzeć jej źródło na własne oczy. Niczego oprócz zimowego krajobrazu oczy Revo nie spostrzegły, a sam Nieskończony uzyskał pewność. Kimkolwiek byli właściciele aur, na pewno znajdowali się wewnątrz pałacu. Lecąc za pałac, Arlekin trafił do sporego, zaśnieżonego ogrodu. Ogód zaś, był połączony z pałacem poprzez małą szklarni.Nie było sensu bardziej tego badać, a ranek nie sprzyjał podróżom na wielkiej ptasiej lalce.
Czym prędzej odbił się w górę aby możliwie szybko wrócić do gospody. Będzie musiał zabrać młodego i nieco szybciej opuścić to miasto, ktokolwiek tu był budził w nim złe przeczucia...choć na swój sposób nie stanowił aż takiego zagrożenia.
Gdy Nieskończony ujrzał z bliska budynek lokalu, w którym się zatrzymali, zadrżał z niepokoju. Okno było na oścież otwarte, na zewnątrz. Firany falowały na wietrze jak opętane. Gdy tylko Revo znalazł się wewnątrz, potwierdziły się jego przypuszczenia. William opuścił gospodę w bardziej niekonwencjonalny sposób. Widocznie wielki obrońca w drzwiach nie był wystarczający, aby powstrzymać chłopaka od heroicznych wyczynów. Arlekin przymrużył oczy i skupił się na odczycie aury duchowej. William posiadał taką, w odróżnieniu od zwykłych ludzi. Otaczająca go aura przypominała te należące do Nieskończonych, była jednak o wiele słabsza i bardziej pulsowała, niźli płonęła. Chłopak był niedaleko... Wtedy Revo gwałtownie otworzył oczy. William pędził wprost na nową, czwartą aurę, należącą do Nieskończonego. Jakim cudem mógł ją przeoczyć?! Być może jego właścicielowi zależało wcześniej na dyskrecji, a teraz... William był zdecydowanie w niebezpieczeńwstwie.
- Tch! Idiota - warknął sam do siebie przypominając bardziej swoją marionetkę niż własną osobę. Wparował do drzwi, odwołał postać strażnika i ruszył za Wiliamem po jego własnych śladach, choć odczuwał nieco wahań.
Teoretycznie mógł zostawić go w spokoju i wyjść na dzicz licząc na szczęście albo następne miasto niedaleko, z drugiej strony, jeśli miał istnieć jakiś powód jego pojawienia się niedaleko chaty Wiliama na samym początku, to właśnie fakt jego pokrewieństwa.
Nie będzie najmniejszego sensu w całym zamieszaniu, jeśli straci tego narwańca, a on sam z kolei nie był nawet w stanie porządnie się obronić. Tu nie będzie miał do dyspozycji wilków....Co więcej dodatkowa aura nie mogła być specjalnie przyjazna.
Jedno było pewne.
Ktoś tu zostanie nieźle zrugany przez swojego opiekuna.
O tej porze mieszkańcy Blackwinter jeszcze spali. Marionetkarz spieszył po pustych, lekko ośnieżonych uliczkach. Revo szedł praktycznie na ślepo, kierując się jedynie aurą. Gdy dotarł do pustego placu, otoczonego kilkoma kamiennymi domostwami, ujrzał swego towarzysza. William stał nieruchomo, wpatrując się w stojącego przed nim mężczyznę. Nie było wątpliwości. To był Nieskończony, z krwi i kości. Skrzydlaty stał bez ruchu, z ciekawością badając postać Williama. Mężczyzna odziany był w szaro-błękitny, skórzany kaftan, bladoniebieskie spodnie i skórzane buty z wysoką cholewą. Miał długie, białe włosy, związane w połowie. To, co przykuło wzrok Himer’a, było srebrnym pierścieniem z szafirowym oczkiem. Pierścień lśnił słabo. Mężczyzna nie miał przy sobie broni, ale mimo to roztaczał wokół siebie atmosferę zagrożenia.
- Ciekawe, ciekawe. - odezwał się aksamitnym głosem, gdy spostrzegł przybycie Revo. - Kolejna niespodzianka. Nie spodziewałem się spotkać tutaj innych pobratymców... nie licząc mieszańców. - stwierdził z nutką drwiny. - Cóż was sprowadza w te strony?
Revo przełknął ślinę w tym samym momencie analizując prawdopodobieństwo sukcesu wszystkich blefów, jakie mógł wymyślić.
Nie było takiego, który dałby radę zmylić napotkanego. Albo jest upadłym, albo jest tutaj wysłany na jakąś misję, może nawet powiązaną z nimi dwoma.
Jedyne, co miało nieco sensu to potwierdzenie jego osoby, zdolności czy możliwości.
Himer poluzował szal i wyjął zwisającą za nim maskę powieszoną na szyi zwykłym sznurem. Miała kształt maski karnawałowej zasłaniającej tylko górną część twarzy. Jej kształt koło czoła przypominał koronę, zaś zdobienia dookoła oczy kojarzyły się z pozawijanymi roślinami. Założył ją na twarz twardo odpowiadając:
- Wybacz, jako arlekin nie mam prawa upoważnić cię do poznania informacji na temat mojej misji. Możesz wrócić do swoich obowiązków, raczej nie powinny kolidować z moim zadaniem.
Zaraz po tej wypowiedzi złapał za kark Wiliama i przyciągnął do siebie. - Mówiłem abyś nigdzie się nie ruszał, jutro wyruszamy. Jest zdecydowanie zbyt późna godzina abyś szlajał się po mieście, idź do karczmy. - Podkreślił ostatnie słowo wyraźnie zaznaczając, że nie będzie mu towarzyszył. Z nastroju wiszącym w powietrzu wiedział, że nadchodzący poranek nie będzie do końca przyjemny.
- Tak się składa, iż nie mogę pozwolić aby Arlekin poruszał swobodnie po okolicy...
Mężczyzna uniósł dłoń i dotknął palcem oczko w pierścieniu na drugiej ręce.
- Nie dbacie chyba wystarczająco o dyskrecję... prawda? Wczoraj schwytaliśmy jednego waszego.
William zawahał się i spojrzał skołowany na Revo.
- Nie wygląda to za dobrze... - powiedział cicho. W pojedynkę może okazać się groźny... tak czuję.
- Słuchaj, co mówię i zabieraj się stąd, mam prawo karać niesubordynację jako twój opiekun. - Odparł stanowczo kontynuując grę aktorską do Wiliama. Nie będzie dla niego pomocą gdy ledwo stoi w obliczu aury nieznajomego.
- huh? - Zdziwił się. - Nie poinformowano mnie o tym, do zadania zostałem przydzielony samodzielnie. - Revo skupił swój wzrok na pierścieniu, najwyraźniej był to jakiś artefakt bądź coś drogocennego bardziej niż można się spodziewać. - Co rozumiesz poprzez nie tolerowanie mojego przebywania tutaj? - Zapytał. - Czy to groźba? Wylegitymuj się, kim jesteś? - Pytał stanowczo, choć właściwie czekał na najbliższy ruch nieznajomego, czyżby planował atak?
- Ale... - William urwał, wiedząc że cokolwiek powie, zostanie obrócone przeciwko niemu.
Zamiast więc odpowiedzieć z pokorą lub odejść, cofnął się za plecy towarzysza i sięgnął po swój łuk.
Nieznajomy zamknął oczy i uśmiechnął się błogo.
- Nie podlegamy tu jurysdykcji prawa i władz Neverendaaru. Twoja przynależność w tej chwili jest bez znaczenia, aczkolwiek to przez nią nie mogę pozwolić wam odejść. Proponuję, abyście poddali się, złożyli broń i pozwolili poprowadzić się strażom.
Gdy Wiliam znalazł się za jego plecami szeptem szybko go upomniał.
- Wstrzymaj się, nie mamy powodu rozpoczynać bójki.
Po tych słowach zastanawiał się chwilę w milczeniu, była ona krótka, choć wystarczająca, aby odczuć jej wagę w narastającym napięciu. Przynajmniej dla Revo, które owe napięcie odczuwał.
- Zadaniem arlekinów jest utrzymywanie porządku i balansu, respektuję prawa tego świata, jednak sam nazwałeś mnie pobratymcem, jako nieskończonego prawa Nevereendaru obowiązują cię wszędzie tak długo jak nie upadniesz. Jeżeli jednak masz obowiązek wypełniać prawa w imię tego świata bądź miasta, mogę zgodzić się poddać chwilowemu wstrzymaniu czy też rozprawie sądowej w celu wyjaśnienia mojego pobytu tutaj, o ile przedstawisz mi prawo w którego zakresie chcesz poddać mnie do aresztu oraz nakaz dokonania tego. - Powiedział to już lekko, starał się nie wyrażać agresywnego tonu, kto wie, co ich oczekuje. Miał dziwne wrażenie, że pominął jakąś zasadę tego miasta, możliwe że arlekini nie mają tutaj wstępu z jakiegoś powodu...Wtedy będą mieli spory problem.
- Oh, tutejsze prawo mało nas obchodzi, choć to my je tworzymy. My, przedstawiciele nowego prawa. Nowej Wieczności. Nasza działania wkrótce obejmą samą stolicę, a gdy to się stanie, król, któremu służysz, oraz ty i twoi bracia, wszyscy zostaniecie zastąpieni. Zlikwidowani. - mężczyzna położył szczególny nacisk na ostatnie słowo.
To jakiś obłąkaniec? Czy upadły? Faktycznie...Mógł upaść, to by wyjaśniało budowę obecnej aury oraz jego nastawienie względem króla. Jednak dla samego Revo nie było to istotne, wręcz przeciwnie, w ogóle go nie obchodziło.
- Thew, bałem się, że to coś poważnego - odparł. - Moje zadanie nie jest powiązane z polowaniem na upadłych ani waszymi planami czy działalnością. Wręcz przeciwnie, zakończenie tej misji faktycznie może wpłynąć negatywnie na obecny status szlachty czy rządu. Jeśli zgodzisz się pominąć naszą obecność jestem skłonny pominąć twoją obecność tutaj w wszelkich raportach. Mimo twojej postawy wydaje się, że na swój sposób działamy w spokrewnionych celach, jakkolwiek o zapewne różnych pożądanych skutkach docelowych.
Rozumiem jednak, że jeśli twoje zadanie nie pozwala ci na pominięcie nas...
- Himer zacisnął zęby spoglądając głęboko w oczy - nie prosisz mnie o zgłoszenie się do władz, tylko zostanie "zlikwidowanym" tutaj albo w lochu, prawda?
Nieznajomy otworzył swe błękitne oczy, w które błysnęły ze zrozumieniem.
- Nie jestem Upadłym. Wypraszam to sobie... Oprócz tego, muszę przyznać że jesteś całkiem bystry... - pokręcił pierścieniem i westchnął głośno.
- Nie jestem też duszą skorą do walki i przemocy, ale nie mogę ryzykować. Dostałem szczegółowe instrukcje, w razie napotkania nieporządanych osobistości. Niestety nie mogę niczego zrobić, aby uniknąć ich wykonania w twym przypadku. Wygląda więc na to, że nie ma innych możliwości wyjścia z tej sytuacji...
- Eh. Rozumiem. - westchnął przecierając szyję. - I widzisz, do czego dochodzi gdy ignorujesz co do ciebie mówię? Nigdy byś na niego nie wpadł gdybyś grzecznie siedział w karczmie jak ci kazałem. - upomniał Wiliama, choć nie mówił agresywnie, porzucił postawę aktorską. - No ale przynajmniej płacisz za kolację więc chyba muszę ci wybaczyć.
Postąpił o krok na przód krzyżując dłonie. - Postarajmy się zrobić to szybko i cicho, co? Nie chcę pobudzić ludzi dookoła, a jak znajdą twoje zwłoki to i tak będę musiał usunąć się z miasta... - Uwolnił dłonie od razu przywołując przed siebie stalowego giganta - Horten!
Jeżeli wcześniej można było powiedzieć, iż nieznajomy był spokojny, jego oblicze teraz zupełnie się zmieniło. Zniknął uśmiech, a na twarzy pozostało jedynie skupienie i determinacja. Skrzydlaty opuścił rękę, a drugą, tą z pierścieniem uniósł przed swoją twarz.
- Sen... - wypowiedział imię swojej broni.
Z pierścienia wydobył się blask, a dokładniej z szafiru. Światło zmaterializowało w powietrzu coś na kształt sztyletu, który wraz z zanikiem blasku, okazał się rzeczywiście nim być. Nieskończony chwycił srebrną rękojeść i poruszył nim w powietrzu. Ostrze sztyletu otoczała delikatna, eteryczna mgiełka, a szafir umieszczony w głowicy zaczął lśnić słabym, błękitnym światłem.

[center]

[media]http://www.youtube.com/watch?v=x1Qb_koMalc&feature=related[/media][center]
- Czekaj aż zaatakuje, zobacz jak się porusza i co potrafi, a jak dasz mi sygnał, usunę lalkę byś miał czysty tor strzału - powiedział szeptem do Wiliama. Skoro już go tu ma, może spróbować go użyć.
Osobiście skupił się na przeciwniku czekając na jego ruch, chciał wiedzieć do czego ten jest zdolny, poprzez zablokowanie pierwszego ciosu. Nie był pewny co będzie mu tym razem potrzebne. Broń była jednak dziwna. Miał wrażenie że na swój sposób fizyczna bariera nie będzie aż tak skuteczna...choć do czego mogło być to zdolne w praktyce?
William sięgnął po strzałę, którą miał w kołczanie, lecz nim napiął ją na cięciwę, przeciwnik wykonał pierwszy ruch. Mężczyzna ruszył biegiem wprost na Hortena. Nim do niego dobiegł, odbił się od ziemi i podpierając się jedną ręką o potężne ramię lalki, przeskoczył ją i wylądował gładko za jej plecami. William tymczasem zdążył naciągnąć strzałę, a ujrzawszy zbliżającego się przeciwnika wypuścił ją ze świstem. Strzała, wystrzelona zbyt szybko i niedokładnie, przeleciała pomiędzy wrogiem, a lalką Revo.
Lekkość poruszania się przeciwnika zadziwiła wyraźnie Himera. Kasta powietrza...?
Migiem odskoczył w bok ignorując pudło Wiliama, nie spodziewał się, że będzie on zbyt pożyteczny. Zarazem wykonując odskok wykorzystał Hortena, aby ten odwrócił się przeciwnie do wskazówek zegara swoim masywnym ramieniem próbując uderzyć przeciwnika tak szybko jak tylko może.
Logicznym były, że powinien unikać kontaktu póki zwolnienie pieczęci nie wycieńczy oponenta. Horten obrócił się dość szybko, co najprawdopodobniej zaskoczyło wroga, który zlekceważył możliwości lalki. Potężne ramię uderzyło w bok oponenta. Mężczyzna skoczył do przodu, a gdy się obrócił, syknął z bólu. Kiedy William naciągnął kolejną strzałę, Nieskończony wybił się w powietrze i zmaterializował swoje białe skrzydła. Strzała poleciała prosto w przeciwnika, który w powietrzu stanowił łatwy cel. Nie dosięgnęła go jednak, gdyż ten wolną ręką wykonał zamaszyste machnięcie przywołujące silny podmuch wiatru. Strzała została odbita. Przeciwnik tą samą dłonią wskazał na Williama, wokół którego pojawiły się trzy długie ostrza, stworzone z wirującego powietrza. Ostrza w tej samej chwili pchnęły przed siebie, aby ugodzić człowieka z trzech stron, lecz ten wykazał się zwinnością i uniknął ich szybkim przewrotem do przodu.
"Zrób coś raz dobrze" pomyślał spoglądając na Wiliama. Jeśli ten będzie w stanie ugodzić nieskończonego w któreś skrzydło, ułatwi znacznie robotę.
Revo przywołał Victorię, swojego asa do walki z bliska. Była ona za razem lekka, co ułatwiało walkę nią.
Postanowił zrobić to samo, co jego przeciwnik.
Cel Victorii był prosty, miała zaatakować przeciwnika w powietrzu poprzez...Odbicie się od masywnego Hortena tak jak zrobił to tuż przed chwilą jego wróg. Lalka powtórzyła manewr Nieskończonego i natarła na niego od boku. Ten jednak wykonał unik, poprzez silne machnięcie skrzydłami, które sprawiło, że cofnął się kawałek do tyłu. Gdy Victoria przelatywała obok niego, ciąl powietrze swym sztyletem i wylądował na ziemi, gdzie przywitała go kolejna strzała Williama. Oko człowieka, prawdopodobnie jeszcze zaspane, znów go zawiodło, a strzała świstnęła zaraz nad uchem Revo. Przeciwnik był odwrócony do niego plecami, lecz marionetkarz poczuł, iż utracił kontrolę nad Victorią. Magiczne nici zostały przecięte. Skrzydlaty zdziwił się, bowiem mało co było w stanie przerwać te sieci połączeń wykonanych z czystej magii.
"Absorbował je czy rozproszył!?" Zadał sobie co prędko pytanie Revo. Jednak sytuacja dała mu jedną szansę na wykorzystanie sytuacji...
Przeciwnik był między nim a Wiliamem. Jednak, jaki sens dawało zaufanie pół człowiekowi po raz kolejny? Kiedyś musi trafić!
Uwolniony od lalki wykorzystał sytuację ponownie, choć tym razem nieco inaczej niż poprzednio...Nie był pewny wyboru jednak ostatecznie patrząc po sile ostrzy zdecydował się na coś mniej konwencjonalnego.
Wezwał...Rukuxxa, którego celem miało być dopadnięcie od tyłu przeciwnika i uziemienie go, bądź też po prostu zablokowanie w pozycji, która nie pozwalała Wiliamowi na pudło. Zarazem, jeśli ptak faktycznie dostanie go od tyłu, nie pozwoli mu nawet na odlot. Nieznajomy wyczuł przywołanie lalki i w porę spojrzał siebie. Rukuxx pędził ku niemu z dużą szybkością.
- Wind Walker! - krzyknął.
Ciało Nieskończonego zamieniło się w coś, co przypominało mgłę, lecz było przejrzyste i rozpływało się w powietrzu, niczym para. W każdym razie lalka Himera przeleciała przez mgłę, a ta z kolei ruszyła na Revo, zostawiając za sobą białą smugę. Mgła pochłonęła Revo, lecz nie wyrządziła żadnej szkody i po chwili zniknęła.
- Za tobą! - krzyknął William, ujrzawszy, jak obłok przyjmuje postać przeciwnika.
Nieskończony wykonał cięcie swym ostrzem, a Revo jęknął z bólu. Mimo, iż czuł, że przecięło mu prawy bok, nie było na nim żadnego śladu po krwi, czy rozcięciu. Był tylko silny ból i wielka chęć, aby położyć się i zasnąć.
Moment, w którym Revo upadał na ziemię był także chwilą, w której Rukxx wyparował wracając na swoje miejsce w magazynie, miejscu nie tak dalekim, ale nie bliskim tego świata...Chęć do snu zastanawiała Revo czy we śnie mógłby tam trafić i wpaść na nową ideę..."tsh, otrząśnij się". Z tym ostrzem zdecydowanie coś było nie tak, ale wróg miał tendencje do dawania okazji na wygraną swoim przeciwnikom, jak i Himer z Wiliamem jakby mieli w sobie to coś, co nie pozwala im nic zrobić dobrze.
Zamiast wstawać machnął ręką przywołując dosyć starawą, choć wciąż potężną lalkę...
Horvic, spokrewniony na swój sposób z Hortenem kusznik.
[ http://gameswalls.com/wallpapers/d/d...ssbowman-1.jpg ]
Jego zadanie było proste, skoro przeciwnik i tak był tuż przed nim, może wystrzelić cały magazynek w jego twarz i przy szczęściu pokazać Wiliamowi jak się celuje...
"Jeśli to się nie uda, rezygnuję z broni dystansowych przeciwko wszystkim członkom kasty powietrza bez wyjątków." Przysiągł sobie w myślach Revo gdy Horvic naciskał spust.
Obłok otoczył Revo i jego lalkę. Wirował, niczym wściekła, żądna zemsty chmura. Powoli okrągł zmniejszał się, aż zacisnął się wokół marionetkarza i jego lalki, zderzając ich ze sobą z wielką siłą. Po tym ruchu, przeciwnik znów wrócił do swej właściwej formy. Oddychał głęboko i zdawał się potrzebować chwili na odpoczynek. Chwili, którą wykorzystał William. Zwolnił cięciwę, posyłając w kierunku wroga niebezpieczną strzałę. Świstnęło powietrze... Trafił! Strzała wbiła się w lewe ramię przeciwnika. Mężczyzna upadł na kolana i przytknął dłoń, zaciśniętą na ostrzu sztyletu do broczącego krwią miejsca. Skrzydlaty zaklnął szpetnie kiedy wyciągał strzałę i przytknął do rany ostrze swej broni. Eteryczny obłok wniknął w ranę, a mężczyzna stanął na nogi. Ruszył z szarżą na pół-Nieskończonego, z odczuwalną, zabójczą intencją.
Himer zaklął, gdy przemiana przeciwnika w mgłę sprawiła, iż magazynek Horvica przeleciał powietrze.
Nie czuł się jednak na siłach, aby pozwolić obecnej sytuacji ciągnąć się dalej w ten sposób. Zrezygnował z swojego podejścia, i tak ma tu już wrogów, i tak muszą uciekać stąd możliwie szybko, i tak ma w tym miejscu ewentualne koło ratunkowe według słów swojego przeciwnika.
- Odmienność! - Wykrztusił przez zęby a pod jego rękawicą pojawiło się światło, światło bransoletki, która właśnie rozkładała się na części.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 04-07-2011 o 16:34.
Fiath jest offline  
Stary 04-07-2011, 16:30   #164
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację

Podobna do Revo niczym bliźniak postać, jednak przeciwnej płci pokazała się tuż przed wrogiem. Mrugnęła jakby chciała sobie coś przypomnieć.
- Komuś nie podoba się nasza obecność, co? - Spytała patrząc na biegnącego w stronę Wiliama przeciwnika. Przygotowała się do zadania możliwie silnego uderzenia ruszając na swojego wroga, zaś sam Revo odskoczył możliwie daleko, aby uniknąć ewentualnej kolejnej mgły.
Ta marionetka nie była taka jak pozostałe...Nie potrzebowała nici, aby grać jak się nią zagra.
Choć nie Revo ją kontrolował, a jego lustrzane odbicie.
Nieskończony, znalazłszy się tuż przed Williamem, który naciągał właśnie kolejną strzałę, odepchnął wolną ręką jego łuk i zaatakował sztyletem. William wrzasnął okropnie i pod wpływem mocnego kopnięcia w brzuch upadł na plecy. Skrzydlaty wyczuł nagłe zagrożenie i obrócił się, w porę, aby stawić czoła Odmienności. Lalka, która była bronią Revo, natarła swymi potężnymi pięściami. Nieskończony nie był w stanie ponownie zmienić się w niematerialny obłok, ani nie miał czasu na jakikolwiek unik. Lalka uderzyła pięścią z całą swą okrutną siłą w żołądek przeciwnika, a drugą w ranę na ramieniu. Siła uderzenia odepchnęła skrzydlatego dwa metry do tyłu, lecz nim upadł na ziemię, zamachnął się skrzydłami i wzbił się w powietrze.
- Tch! - Syknęła czerwono-oka kopia Revo. - Wracaj tu diable jeden! - Nie żałowała sobie słów. W tym samym czasie Horten nadbiegł od tyłu zamachując się swoją tarczą.
Miejsce miało mieć dokładnie to samo, co poprzednio. Odmienność tak jak Vitoria odbije się od Hortena, jednak tym razem z większym zamachem gdyż tamten po prostu wyrzuci ją z tarczy, zaś jej małe niezdolne do lotu skrzydła odziedziczone po Himerze powinny nieco pomóc w walce z kontr wiatrem. Nawet, jeśli ich przeciwnik da sobie z tym radę, znów się odsłoni, a tym razem, Revo nie pozwoli sobie zaprzepaścić kolejnej szansy. Tak też się stało. Odmienność skoczyła, lecz przeciwnik uniknąl jej ciosu. Przynajmniej jednego z nich. Druga pieść zdołała dosięgnąć przeciwnika, uderzając w jego żebro. Skrzydlaty zachwiał się i o mały włos nie upadł na ziemię. W ostatniej chwili, zdołal złagodzić upadek silnym machnięciem skrzydłami, a gdy stał już na stałym gruncie, twarzą do Revo, ruszył na niego, w biegu przywołując wokół lalkarza trzy powietrzne ostrza, identyczne do tych, które zaatakowały Williama. Powietrzne twory ugodziły arlekina w plecy i dwa miejsca pod jego żebrami, tworząc broczące krwią rany, które pomimo bólu jaki wywołały, na całe szczęście nie były głębokie. Revo wrzasnął i nim się otrząsnął, jego i przeciwnika dzieliły 2 metry.
G r a h!! - wrzask Revo towarzyszył dużym ilością śliny która postanowiła zwiedzić świat poza jego organizmem. Jakby tego było mało, czuł zmęczenie spowodowane przez Odmienność. Jej czas istnienia był niezwykle krótki i biały ogień począł już wypalać ją na postać bransoletki by mogła wrócić na rękę Himera.
Zdesperowany pozwolił Hortenowi wrócić do magazynu, budząc w sobie niezwykle ryzykowną nadzieję.
Ciężko dyszał, gdy Horvic przeładowywał kuszę a przeciwnik biegł w jego stronę.
Jeśli przywoła lalkę za swoim wrogiem, gdy ten będzie dość blisko, może nie zdążyć zareagować na pojawiający się za nim cień...Mana, marionetka, która mogła powstrzymać jego mgłę. Fakt, że nie ma twarzy jego mistrz określił jako Noppera-bō. Jeśli tylko zdoła on chwycić przeciwnika a Horvic trafi z wystrzałem, gdy Himer sam odskoczy...Ta ryzykowna zagrywa przy formie marionetkarza wydawała się być wręcz jedyną możliwą.
Gdy nieznajomy znalazł się tuż przy marionetkarzu, za jego plecami pojawiła się kolejna lalka Revo. Mana, która natychmiast pochwyciła wroga w swe bezlitosne ramiona. Na twarzy przeciwnika Arlekina pojawił się wyraz zaskoczenia przemieszanego z gniewem. Mężczyzna szarpał się, próbując uciec z objęć lalki, lecz nim odniósł sukces, świstnęło powietrze, przecięte serią bełtów wystrzelonych przez Horvicka. Większość z nich chybiła. W ciało Nieskończonego wbiły się tylko dwa bełty, a pozostałe tylko go zadrasnęły. Skrzydlaty wrzasnął z bólu. Uderzył Manę łokciem w korpus. Cierpienie zdawało się dodawać mu siły, bowiem lalka puściła, a mężczyzna wzbił się w powietrze. Jego sztylet rozbłysł światłem i powrócił do formy pierścienia.
- Tym razem muszę odpuścić. Ale to jeszcze nie koniec! - powiedział sycząc z bólu i odleciał w kierunku pałacu.
- Szlag by cie... - Szepnął w stronę odlatującego nieskończonego a jego lalki zniknęły, wszystkie przeniosły się do magazynu.
Himer postanowił zrobić to samo, co one. Doczołgał się do uśpionego Wiliama i złapał go za dłoń jednocześnie drugą ręką zaciskając swój medalion.
- No to hop. - Po krótkim błysku światło owinęło ich oboje przenosząc do wnętrza ciasnego pomieszczenia w nieznanym wymiarze dostępnym tylko dla Revo. Teoretycznie mógłby nawet tu zostać na dłużej, jednak przestrzeń nie nadawała się do życia. Miał wrażenie, że postój tutaj na dłużej wykończyłby go fizycznie i psychicznie, jednak obecnie potrzebował pomocy, a jedyną osobą którą mógłby do tego prosić był niezdarny pół-nieskończony.
Czekając na odzyskanie przytomności przez Wiliama sam poddał się odpoczynku w sennej krainie.
 
Fiath jest offline  
Stary 05-07-2011, 12:41   #165
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Szajel szedł przez korytarze wraz z uwolnionym starcem. W dłoniach dzierżył dwa miecze zabrane poległym strażnikom. Jego długie czerwone włosy podskakiwały przy każdym rytmicznym kroku. Wzrok chłopaka jak to bywało najczęściej swobodnie badał okolice, podziwiając piękno korytarzy i tutejsze architektury. Tancerz zatrzymał się nawet kilka razy by lepiej zapamiętać freski pokrywające ścianę. Droga jednak w końcu zaprowadziła ich do krat za którymi obunkrowali się strażnicy. Tam tez miały być rzeczy tancerza, przedmioty które mu ukradziono, chłopak niemal słyszał płacz swej broni, która został od niego oddzielona. Ostrze które go kochało, a teraz nie wiedziało co dzieje się z jego panem, broń która była częścią jego samego. Szajel zmrużył gniewnie oczy, jednak ta emocja szybko ustąpiła pojawiającej się znienacka radości, by na koniec przerodzić się w smutek. Gdy starzec wydał mu polecenie Szajel odparł tylko ze łzami w oczach. – Nie chce zabijać kolejnych osób, życie powinno się szanować. – starzec jednak zignorował różowowłosego rozsadzając kraty w drobinki lodu i stwarzając tym samym piękną okazję do ataku… której Szajel nie wykorzystał. Arlekin bowiem tylko powoli szedł w stronę adwersarzy ocierając załzawione oczy. Jeden ze strażników zdziwiony spojrzał na swych towarzyszy.
- Załatwmy tego dziwaka, a potem zajmijmy się tym starcem, widać to on przysporzył tyle zamieszania. - stwierdził gwardzista i uniósł miecz do góry.
- Dziwak… wariat… –zaczął mruczeć pod nosem tancerz nie zwracając uwagi na uniesione ostrze. – Moja dusza płacze za mną, muszę ją sobie zwrócić. – oznajmił głośno i błyskawicznym ruchem odbił opadając na niego ostrze, drugi miecz zaś przeszył szyję strażnika pozbawiając go żywota. Martwe ciało opadło na ziemie w rosnącej kałuży krwi, zaś reszta żołnierzy ruszyła na Szajela z krzykiem dzikiej wściekłości. Tancerz uśmiechnął się tylko do nich, lekko pochylił i ruszył biegiem na spotkanie z wrogami.
Niczym wstęga wyginał swe ciało unikając ciosów mieczami, wściekły wróg to nieuważny wróg. Szajel zaś był spokojny, co sprawiło, że kolejna dwójka strażników opadła martwa na ziemię z podciętymi gardłami. Tancerz został otoczony przez wojowników, którzy opuścili na niego miecze w tym samym momencie. Arlekin jednak zakręcił się na pięcie a ostrza zatrzymały się nie mogąc przebić niewidzialnej bariery wiatru. Płaszcz Wiatru ochronił tancerza i rozrzucił gwardzistów na wszystkie strony. Szajel doskoczył do jednego skracając go o głowę, w drugiego zaś cisnął mieczem, który wbijając się w jego podbrzusze, zapewnił mu powolną śmierć. Tancerz chwycił jeden z egzemplarzy oręża które walały się po posadzce i nieustępliwe ruszył na pozostałych przy życiu gwardzistów. Bez większego problemu unikał ich ciosów wyprowadzając zgrabne i zabójcze kontry swymi ostrzami. Po chwili zaś wśród martwych ciał i potoków krwi stał tylko Szajel z radością patrzący się na swe brudne od posoki dłonie. Uniósł szczupłą dłoń ku górze przyglądając się temu jak kropelki czerwonej substancji skapują na ziemie. Włosy tancerza były teraz jeszcze bardziej czerwone, niż po wyjściu z celi. Zafascynowany tym „pięknem” krwi chłopak zapomniał o całym świecie, przypomniał mu dopiero o nim starzec.
- Miałeś zabrać swój ekwipunek.- rzekł sucho zdegustowany postawą arlekina.
- Ahh tak. Już pędzę moja kochana!-krzyknął uderzając się w czoło, co sprawiło iż pokryło się ono krwią strażników. Szajel szybko odnalazł swój worek jak i broń duszy. Nic z jego tobołka nie zginęło, co przyjął z wielka ulgą. Przytulił do siebie swój tobołek przerzucając go przez ramię a potem spojrzał na ostrza „Nasienia Szaleństwa”.
- Nie bój się już jestem.- powiedział pieszczotliwie do oręża i ucałował każde ostrze z osobna, odpowiedział mu leciutki błysk różowego światła. Szajel uśmiechnął się lecz jego mina stężała nagle i niespodziewanie. Spojrzał gdzieś w głąb korytarza i rzekł głośno.
- Musze uratować Rozi .- oznajmił mocnym głosem zaciskając swa delikatna rękę na rękojeściach sztyletów. Błysnęło światło takie samo jak w celi, gdy to Szajel zerwał łańcuchy. Jego skrzydła jak gdyby na sekundę zmieniły się, pokryła je różowa energia, przypominająca skrzydła Zefira – bóstwa które miało piecze nad arlekinem. Energia uderzyła w ściany wywołując nań serie pęknięć po czym zniknęła niczym przebita bańka mydlana. Szajel nie czekając na starca ruszył w stronę Sali tronowej, ścieżką która doskonale pamiętał. Szedł po swą przyjaciółkę.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 07-07-2011, 22:16   #166
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Piękna chwila na odpoczynek. Relaks był bardzo ważny. A ta dama o brązowych włosach spływających po jej nagich biodrach zamierzała mu w tym bardzo pomóc. Postanowił zapomnieć o niedawnych wydarzeniach. Tyle śmierci, tyle chaosu. Jeden odszedł. A reszta się kłóciła. Trudno. Zastanawiał się czy nie powinien był wspomnieć o paru faktach, których dowiedział się o wieży. No nic, może zrobi to jutro.

Wieża wyglądała posępniej wewnątrz niż z zewnątrz. Rozkopał kilka desek na boki. Były mokre, z pomocą kilku prostych sztuczek można było je rozpalić nawet bez magii. Instynkty szalały. Czuły obecność czegoś potężnego. Uśmiechnął się pod nosem. No to ciekawe jak zareagują. Duchy. To może być zabawne.
Pokaz generała był imponujący. Siła od samego źródła. Ale użycie tego w walce pewnie będzie wymagało wiele treningu. Ao usiadł na piętach. Oczyścił umysł z niepotrzebnych myśli. Powoli zapadał się w bezgranicznej czerni. Światło. Dryfował teraz w bezkresnym niebie. Nieskończony błękit czasami przerywały gigantyczne, idealnie białe chmury lub ogromne dryfujące głazy. Niektóre z tych ostatnich były porośnięte roślinności. Znajomy cień przemknął się pod nim. Ao uśmiechnął się. Po chwili coś z niesamowitą prędkością przeleciało tuż przed nim. Teraz dokładnie widział już ogromny metaliczny kształt. Wielkie cielsko stalowego jaszczura zatrzymało się. Odwaga przysiadła na dryfującej górze. Nie była od niej wiele mniejsza.
-Co jest mały. Rzadko ostatnio przychodzisz. Nie trenujesz. –Melodyjny kobiecy głos rozbrzmiał wprost w jego głowie.
- Mam misje, sporo roboty i przyznam, że współpracownicy to niekiedy kolec w dupie.
-Ooo a czym cie tak wnerwili? Ktoś zadrasnął twoje ego?
-Taaa, bardzo śmieszne. Czasami mi się wydaje, że to nie ja mam tu największe ego tylko ten mag. A inni nie próbują słuchać, co się do nich mówi.
-To ostatnie brzmi jakby znajomo.
-Przestań. To poważna sprawa. Różowy świr bardzo by się przydał. Bez niego nasze szanse maleją.
-Co zrobisz?
-Dam z siebie wszystko. Musze doszlifować więcej technik. Myślałem o stylu oświeconej błyskawicy.
-Niech zgadnę. Odwrócona błyskawica. Żeby pokonać tego mentata. Zapomnij. Twoje techniki oddychania nie są na taki poziomie. Nie uzyskasz żadnego efektu.
-Więcej wiary.
-Więcej pokory.

Odwaga odleciała. Ao miał teraz czas dla siebie. Usiadł na szczycie góry, którą niedawno przeorały wielkie szpony. Usiadł w pozycji kwiatu lotosu. Oczyścił umysł. Niebo zrobiło się bezchmurne.
„O istot przestworzy. Panie wiatru i nieskończonego błękitu. Imię twoje Jupiter, twórca niebios. Daj mi dar oddechu. Wyzwól mnie w przestworzach. Pchnij na mnie swe wiatry, bym mógł z nimi lecieć przez życie.”
Światło się zbliżało. Czuł jego obecność. Oddychał głęboko i spokojnie. Wiatr się wzmagał. Zaczynał wirować. I błyszczeć.
„Panie furii błyskawic. Ojcze gromów. Ześlij mi swą łaskę.
Pojawiło się. A wraz jego pojawieniem zniknęły pozostałe obrazy. Jak gdyby nie był już w swym wnętrzu? Wciągnął światło w płuca. Czuł ja nieopisana radość wypełnia każdą jego komórkę. Otworzył oczy. Otaczała go poświata. Ta siłą była niesamowita. Po chwili zaczęła odchodzić. Zebrał siłę w pieści i uderzył w ziemię. Powstał niewielki krater. Uśmiechnął się. Gdyby dobrze opanować sięganie do źródła wszystkie ciosy mogłyby mieć taką siłę. Ale Ao znalazł już lepsze rozwiązanie.
-„Więcej pokory tak?? Zobaczymy, kto tu powinien być pokorny.”

Rozejrzał się. Większość obecnych, trenowała sięganie do źródła. Żeby nie rozpraszać poczekał aż wszyscy zrobią sobie chwile przerwy.
-Chi. Yue. Moglibyście mi później pomóc przy dopracowywaniu pewnej techniki? Potrzebuje pomocy maga i kogoś, kto mógłby leczyć ewentualne rany.
 
Jendker jest offline  
Stary 29-07-2011, 23:15   #167
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
-No więc, potrzebuje waszej pomocy przy skończeniu pewnej techniki.- Ao rozgrzebał śnieg nogą.
-Ale najpierw podstawy, żebyście wiedzieli w czym mi pomóc. Wszelkim źródłem moich technik jest moja wewnętrzna energia. W przeciwieństwie jednak do magów nie dysponuje jej sporym zasobem. Na szczęście, są inne sposoby by wzmocnić technikę lub uzyskać lepszy efekt. Nie skupiam się na ilości, a na czystości mojej energii. Niewielka kropla czystej Qi może zdziałać więcej niż tona przeciętnej. Normalnie uzyskanie takiej niewielkiej ilości czystej Qi wymaga żmudnego procesy filtrowania. Ale to co pokazał nam Thorn, no cóż pozwala skrócić ten proces. Może się to wydawać zagmatwane, ale im ciężej przefiltrować Qi, tym czystsza ona będzie w efekcie końcowym. Normalnie jestem w czasie walki za pomocą jednego oddechu dokonać 3 cyklów filtracji, zbierania oczyszczonej i ponownego jej oczyszczania, Moja Qi przechodzi po kolei przez trzy filtry. Jednak dzięki sięgnięciu do źródła, będę mógł...”połączyć do kilkunastu filtrów” i przepchać przez nie wszystkie naraz moją qi, co normalnie jest dla mnie nie do osiągnięcia. Ten sposób filtracji qi jest podstawą stylu oświeconej błyskawicy. Nie sadze żeby coś wam to mówiło. W każdym razie, taką krople oczyszczonej Qi rozdzielam na dwa elementy, yin i yang, pozytywny i negatywny. Potem mogę je ze sobą zderzyć, dzięki czemu otrzymam efekt błyskawicy. I teraz dochodzimy do techniki którą nazywa się odwróconą błyskawicą. Mówi się że jest pra matką wszelkich technik wykorzystywanych przez zabójców magów. Poprawnie wykonana może skontrować każdy atak magiczny czy barierę. W dodatku, im silniejsza technika kontrowana, tym silniejszy efekt odwróconej błyskawicy. Ponieważ przy ataku wykorzystuje tylko negatywny ładunek czystej qi, przy zderzeniu z techniką przeciwną następuje zdestabilizowanie tamtej, przejęcie pozytywnej energii, i wyładowanie. Im czystsza qi, tym mocniejszą technikę mogę skontrować. Więc potrzebuje waszej pomocy żebyście postawili najmocniejszą tarczę jaką dacie rade, i leczyli kogo trzeba gdyby się udało bądź nie. Jakieś pytania?-Ao spoglądał na twarze towarzyszy z nadzieją na pozytywną reakcje, na jego lekko szalony plan.
Chichiro znacząco odrzchnąknęła.
- Za dużo tego, żebym cokolwiek mogła zrozumieć, ale nie mam pytań. Moja rola ma się ograniczać jedynie do leczenia, tak?
Urizjel wstał i otrzepał się
-Cóż... jako, że to ja robię w tej drużynie za tego twardego, to chyba ja będę celem. Jesteś pewny, że uda ci się mnie nie zabić jeśli ci się uda? Ale to kretyńsko zabrzmiało...- dodał już bardziej do siebie
-Zasadniczo to wolał bym żeby tego nie robić jeżeli tarczy nie można postawić przynajmniej kilka metrów przed. Z takiej odległości to pewny bezpośredni cios. Chi, jeżeli mogła byś pomóc w stawianiu tej bariery to bardzo prosze, dopuki nie przeszkodzi ci to w ewentualnym leczeniu. Mnie albo pozostałych.-Ao popatrzył po pozostałych którzy nie zabrali jeszcze głosu.
-Od niedawna towarzyszy mi Kazeusz. Duch potężnego mentaty. Jestem w stanie postawić barierę metr przed sobą. Jak się skupię tylko na niej to powinna być bardzo przyzwoita.
Ao zamyślił się przez chwilkę. Pokręcił w miejscu. Po czym odpowiedział.
-To mogła by być idealna broń gdybyśmy znów spotkali tamtego mentata. Chciałbym żeby bariera była choć porównywalnie tak silna jak mogła by być jego. Dlatego ktoś pewnie musiał by ci pomóc.
-Zabrzmiało jak niezła wrzuta...- zaśmiał się pokutnik -Ale w sytuacji gdy mam być celem czegoś tak zaprezentowanego nie będę narzekał. Yue! Obudź się wreszcie. Tak, o tobie mówimy...
Yue po chwili wyrwał się z zamyślenia. Czytał o tych stylach kiedyś w księgach. Jednak jak zawsze teoria nie bardzo go interesowała w tamtych czasach. Teraz żałował, że nie mógł zabłysnąć wiedzą na ten temat. Według niego najlepiej byłoby pomóc Ao osiągnąć tą technikę, choćby ze względu na to, że Chi będzie bardziej bezpieczna, oraz powodzenie misji będzie łatwiejsze do osiągnięcia. Jednakże postawienie najlepszej bariery...wiązało się z poważnymi przygotowaniami.
- Mocne będzie Twoje uderzenie? - zapytał próbując oszacować wielkość i grubość jej samej.
-Bardzo. Ale tak naprawdę silniejsze im mocniejsza będzie ściana. Jak będzie dla mnie zbyt mocna to dostanę własną błyskawicą. Ale powinienem sobie poradzić z przeciętną tarczą. Więc testujemy na czymś mocniejszym. Jestem dużo odporniejszy na elektryczne ataki niż większość z was.
- I tutaj wchodzę ja, aby naprawić ewentualne “szkody”. - skwitowała Tkaczka Pieśni.
Urizjel oparł pięści na biodrach i kopną kamyczek
-Dobra. Czyli Kazeusz stawia barierę, Yue ją wzmacnia, Chichiro leczy, Ao wali a ja obrywam. Nie powiem bym był zachwycony, ale cóż... raz, jesteś mi winny piwo, dwa, mam nadzieję, że swego czasu uratujesz mi tyłek tą techniką
Urizjel usiadł na ziemi krzyżując nogi i zmówił krótką modlitwę do ducha. Po chwili jego ubrania zaczęły się unosić jakby spod ziemi zaczął wiać wiatr. Wyciągnął zaplecione dłonie tak, że lewa była na prawej, ale kciuku złożył odwrotnie. Widać było skupienie na jego twarzy
-Nie używałem tego dotąd, ale jest znacznie mocniejsza niż jestem w stanie postawić w warunkach bojowych. Powinna być zadowalająca. Jak Yue pomoże to sądzę, że będzie na prawdę potężna... Więc uważaj, skoro twierdzisz, że im ona mocniejsza tym silniejszy atak.
Ao się uśmiechnął. Zapowiało się spore widowisko. Jakoś nie martwiło go to że to on może być głównym fajerwerkiem.
-Dobra, przygotujcie sie wszyscy. Dam wam jeszcze chwile na dopracowanie tego i zaczynamy testy.
Ao zamknął oczy, rozstawił szeroko nogi i złączył przed sobą ręce. Splótł małe i serdeczne palce, pozostałe zostawiając złączone.
-O istot przestworzy. Panie wiatru i nieskończonego błękitu. Imię twoje Jupiter, twórca niebios. Daj mi dar oddechu. Wyzwól mnie w przestworzach. Pchnij na mnie swe wiatry, bym mógł z nimi lecieć przez życie.Panie furii błyskawic. Ojcze gromów. Ześlij mi swą łaskę.-
Jasne światło pojawiło się wokoło wojownika. Ao wziął głęboki i długi oddech. Wydawało się jakby powietrze zasysała ogromna siła. Po chwili ziemia pod jego stopami pękła. Ao przybrał postawę bojową.
-Jestem gotowy.
- Jeśli to ma być najsilniejsze co dam rade zrobić...potrzebuje każdego z drużyny. Nawet Generała. - powiedział Straznik Pieczęci.
Generał Thornhead, do tej pory w ciszy obserwujący poczynania podwładnych, wstał ze swojego koca i podszedł do Springwatera.
- Jeśli mogę wam pomóc, zrobię to z chęcią. Powiedz mi tylko jak, Strażniku Pieczęci.
Yue westchnął głośno.
- W dużym skrócie. Będę potrzebował waszej energii. Sam jednak moge zaniemóc - dużo pieczęci będę miał na sobie, jedną ponad limit. Dawno nie osiągałem takiej ilości, ale...- przerwał - Trzeba ćwiczyć, nie tylko Ao będzie miał okazję, ja także się sprawdzę.
- Obyś nie przecenił swoich umiejętności, Yue. - Chichiro odezwała się cicho.
Generał odchrząknął.
- Ja jestem gotów. Nie wiem ile energii potrzebujesz, ale ja sam powinienem wystarczyć. Mam jej o wiele więcej niż wy wszyscy razem wzięci.
-Jeśli możesz to walnij je na mnie. Ja i tak wykraczam bardzo ponad limit- wtrącił się Urizjel nie przerywając skupienia.
- To też. - powiedział.
Nastąpiło głębokie westchnienie. Sięgnął po swój kij, który nosił na plecach i uderzył nim w ziemię. Po ziemi przeszła mała fala energii, która zmiotła wszystkie pomniejsze kamienie. Yue stał za Urizjelem. Jego oczy nagle zaczęły zmieniać kolor na mocno niebieskie. Po chwili nie było widać źrenic. To pierwszy raz podczas tej misji kiedy kumulował taką ilość energii. Powoli zaczął podnosić jedną rękę do góry tylko po to by ją zaraz opuścić. Nagle wypuścił z dłoni kij, ten jednak stał cały czas. Klasnął dłońmi przed swoją klatką piersiową i trzymał tak ręce. Kij nagle wystrzelił do góry i zaczął latać wokół chłopaka, kreśląc różne dziwne znaki w powietrzu. Znaki jednak nie znikały. Były to kręgi.
- Vis Magica. - Pieczęć uderzyła w plecy Yuego. Kij kreślił dalej znaki przed nim.
- Vis! - druga pieczęć uderzyła w plecy Yuego. Następnie kij opadł na wysokość twarzy Yuego i obkręcił się wokół swojej własnej osi tworząć przed chłopakiem okrąg. Z okręgu nagle wyszła pajęczyna. Chłopak wsadził w nią gwałtownie rękę, z której wyleciała linia energii i trafiła w Generała.
- Phoca Sephirae: Symbolum Primum - Furtum! - krzyknął. Druga dłoń stworzyła z lodu coś w rodzaju worka. Nagle Yue wyciągał rękę z kółka i rzucał czymś do drugiej ręki. Ta z kolei wrzucała do worka. Po kilku takich rzutach dało się zobaczyć iż Yue kolekcjonował...Kostki lodu, które świeciły na fioletowo!
Nagle pajęczyna z kółkiem pękła, a kij zaczął kreślić kolejne kręgi. Sakwa z jego zebranym lodem unosiła się w powietrzu przy jego pasie.
- Vis! Fortitudo! Defendus Magica! Amoleti Minor! - wszystkie 4 pieczeci strzelaly w plecy Urizjela jedna po drugiej. Następnie kij Yuego wrócił mu na plecy. Sam chłopak klasnął spowrotem w dłonie. Wokół Urizjela wyrósł gruby na 3 metry mur z lodu. Lód był tak twardy, że przybrał kolor biały.
- Interdictio Passeo! - Pieczęć wyrosła wokół muru, tworząc małą, niewidzialną zaporę. Z Twarzy Yuego zaczął kapać pot, ten jednak nie przestawał kumulować energii. Jego oczy pozostawały niebieskie.
- Amoleti Minor! - kolejna pieczęć uderzyła w mur z lodu.
Teraz Yue kucnął i położył ręce na ziemii.
- Phoca Curatoris! - niewidzialny podmuch dał się czuć na twarzach obecnych. Urizjela i Yuego otoczyło gigantyczne pole ochronne. Yue podniósł się. Barierę zaczęła otaczać lodowa powłoka, na której pojawiły się 3 pieczęci - Pieczec Drzwi, Tarcza Ochronna i Pieczęć Wrót.
Po chwili wyrosła kolejna lodowa ściana, która ponownie została otoczona 3 pieczęciami. Yue pierwszy raz zachwiał się na nogach, lecz nie upadł. Pot z niego kapał. Z nosa widać było pomału sączącą się krew.
W pewnym momencie w generała uderzyła pieczęć, która świeciła się na czerwono. Na Magu pojawiła się identyczna pieczęć, z tym, że zielona.
Yue klęknął na kolano i uderzył dłonią w ziemię. Nad wszystkim pojawiła się ostatnia pieczęć. Jego własna. Polegała ona na wytworzeniu bariery, która nie zniknie, nim użytkownik nie wyczerpie swojej energii. Przed tym jednak Yue połączył się z Generałem, by móc korzystać z jego zasobów. Przed Ao stała bariera, której nikt jeszcze nie złamał. Przynajmniej w historii magii. A za nią stał cały arsenał tarcz i barier ochronnych. Lepiej chroniony to chyba król nie był. Yue upadł po sekundzie na twarz i leżał w bezruchu. Nie był w stanie utrzymywać wszystkiego na raz. Jednak ani jedna bariera nie zniknęła. Oznaczało to, że Yue cały czas był przytomny. Nie był w stanie tylko utrzymać się na nogach.
- Pieśń Aniołów! - od ścian echem odbił się głos Chichiro.
Dziewczyna przyłożyła do ust swój instrument i po chwili wydobyły się z niego przepiękne, kojące dźwięki. Yue, który najwyraźniej był wyczerpany, momentalnie poczuł powracające siły witalne. Krew sącząca się z jego nosa ustała, a on sam mógł już podnieść się na nogi. Wszystkiemu towarzyszyły świetliste nutki, radośnie podskakujące wokół niego.
- Wygląda na to, że twoja bariera nie jest taka doskonała. Magia Tkaczy Pieśni przedostaje się przez nią bez problemów. - wyjaśniła Chichiro.
- Nie oddzieliłem jej od dźwięku. - powiedział gdy się podniósł.
- Nasza magia splata się z dźwiękiem i wędruje razem z nim. Zapamiętaj to na przyszłość. - stwierdziła i spojrzała na Ao.
- Ja swojej nie utożsamiam z dźwiękiem.
-Przypuszaczam, że wasza dysputa jest ważna, ale zapytam wprost. Mogę już w to przypierdolić czy nie??- Ao wydawał się już lekko znudzony obecną sytuacją.-Zresztą, nie ważne. Za trzy sekundy staruje, wszyscy na stanowiska. Uwaga....3....2.....1!- Nieskończony wybił się i ruszył w stronę magicznej zapory. Pięść zderzyła się z powłoką tarczy i pojawiło się światło.
Pięść wojownika zetknęła się z astralną barierą, która pod wpływem mocy zajarzyła się jasną poświatą. W miejscu uderzenia pojawiła się ogromna, nieujarzmiona energia. Powietrze przeszyło kilka pasem światła, ciągnących się od pięści Ao aż do ścian wieży. Wyładowania elektryczne lizały kamienie, nie czyniąc im jednak żadnych szkód. W tejże chwili, bariera, z której technika Ao wysączała moc, zaczęła pobierać nowe siły od Yuego. Młodzieniec zachwiał się, aczkolwiek dzielnie utrzymywał się na nogach. Postać generała i Urizjela spowiła srebrna poświata, co świadczyło, iż mag korzysta z ich zasobów mocy. Starcie dwóch, przeciwnych sił trwało jeszcze chwilę, a zakończyło się głośnym hukiem, spowodowanym przez eksplozję mocy. Ao w porywie tejże siły został odepchnięty do tyłu, gdzie uderzył plecami o ścianę. Niekontrolowana siła wyparowała, pozostawiając barierę w spokoju, tak samo jak znajdujących się w niej Nieskończonych.
- I jak, zyjesz? - zapytał Yue. Nie krzyczał. Nie miał siły. Ledwo trzymał wszystkie bariery i tarcze.
Urizjel skrzywił się widząc, że jednak nie przetestował zdolności Kazeusza. Ale cóż. Rozłożył skrzydła i bezpośrednio z siadu wzniósł się ponad barierą lecąc do towarzysza.
Jedyne co mu przychodziło na myśl to “ale urwał”. Wypluł krew. SŚniezżnobialły śnieg zmieniał teraz swoją barwę na sświecaący szkarłat. Wstał. Bolały go żebra.
-Stop, wszyscy na swoje miejsca. Jeszcze jedna próba. Chyba już łapie o co chodzi.
Zebrał myśli. Potrzeba było czystszej qi, i większej siły przebicia. Musiał zbierać energię ze środka bariery, nie tylko z zewnątrz. Zebrał pozostałą zwykłą enegrię. Jego pięśći powlekły się błyskawicami.
-Raiden!-Wyładowania na pięściach powiększyły się, a elektryczność otaczała teraz całe jego ciało. Zebrał raz jeszcze myśli. Tym razem wypowie słowa na głos.
-Niebiański ojcze. Panie nieskończonego błękitu. Ty, który napełniasz nas swym oddechem i dajesz nam radość latania. Stworzycielu skrzydeł i dawco marzeń który napełnia nas dzikością serca. Pozwól mi zaczerpnąć twej siły. Daj mi bawić się z mymi przyjaciólłmi pośród pokonanych wrogów. Obdarz mnie lłaską śmiechu jutrzejszego dnia. Ja, twoje dziecko, o dzikim sercu, skrzydlaty wojownik. Imię twe Jupiter. Daj mi twą moc.
Biała poświata otoczyła nieskończonego. Ao przybrał postawę bojową. Nabrał powietrza.
- Oświecenie niebiańskiej błyskawicy.- Poświata znikneła a ziemia pod jego stopami spękała i zapadłą się w niewielki krater. Juzż prawie szeptem powiedział
-Odwrócona błyskawica.-A potem niczym piorun znalazł się przy barierze. Znów rozbłysło światło.
Reakcja przy kontakcie z magiczną barierą Yue była taka sama, co poprzednio. Potężne błyskawice energii umykały z pięści Ao i uderzały w ściany, aby po chwili odrzucić wojownika na pewną odległość. Bariera Yue była zdecydowanie za silna. Można było wręcz powiedzieć, że Strażnik Pieczęci przesadził. Jednak gdy Ao podniósł się na nogi, domyślił się, w czym tkwi problem. Energia umykała mu. Nie panował nad nią. Aby przebić się przez tarcze ochronne, należałoby ujarzmić tą dziką moc, którą Odwrócona Błyskawica tworzy przy kontakcie z inną energią.
-Dobra, to kompletnie bezcelowe. Do skończenia tej techniki zostało jeszcze wiele. Dzisiaj nie damy już rady.- Ao wypluł krew na śnieg. Paskudnie zaklął pod nosem. Spojżał na resztę. -Przykro mi, fajerwerków nie będzie. Chodźmy spać, jutro sporo do przejścia.- Raz jeszcze przyjżał się barierze. Była solidna. Ale padła by gdyby technika była poprawnie wykonana. Reszta wyglądała dosyć marnie. Strach pomyśleć, czy ta osłona mogła wyciągnąć z nich całą energię? Oby nie
Urizjel podziękował Kazeuszowi za pomoc, nawet jeśli nie wykorzystał jego mocy
-Chyba lepiej byś następnym razem próbował na słabszej. No to panowie i pani- przy ostatnim słowie pół elegancko pół żartem ukłonił się lekko przed Chichiro- życzę dobrej nocy



__________________________________________________ _________________
 
BoYos jest offline  
Stary 30-07-2011, 14:18   #168
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Grupa Thornheada:


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zGHabsSnnGQ[/MEDIA]

Poranek nadszedł z nieprzyjemnym skutkiem. Noc spędzona pod kocami, na zimnej, kamiennej posadzce zrujnowanej wieży, nie była najprzyjemniejsza. Nieskończeni obudzili się z niechęcią, dla siebie zachowując swe protesty. Generał Zheng czym prędzej przygotował palenisko, i wkrótce, z pomocą Chichiro, w nozdrza jeszcze śpiących skrzydlatych, wdarł się kuszący zapach posiłku.

Gdy tylko Thornhead ujrzał Urizleja, wraz z jego nowym wyposażeniem, zaniemówił.
- Czy... Co się stało z twoim ostrzem? I skąd ta zbroja i tarcza? - zapytał ze zdziwieniem, które podzielała reszta Nieskończonych.

Wysłannicy Neverendaaru szybko uporali się z jedzeniem, nie tracąc cennego czasu na zbędne ceremoniały. Gdy wszyscy byli gotowi do dalszej wędrówki, Thornhead wraz z Urizjelem otworzyli masywne wrota, wychodząc na światło dzienne. Wszechobecna biel drażniła skrzydlatych w oczy. Był to najprawdopodobniej skutek zbyt długiego przebywania w zaciemnionym wnętrzu wiekowej budowli.

Na zewnątrz dzień zapowiadał się wyśmienicie. Ciężkie chmury zniknęły, pozwalając słońcu królować na nieboskłonie. Śnieg przestał padać najpewniej w nocy, i pomimo zasypanej drogi na trakt, którym poruszała się ekspedycja z Wiecznego Królestwa, skrzydlaci znaleźli ją z minimalnym wysiłkiem.

Podczas drogi nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Nieskończeni, przejęci chłodem, nie byli także zbyt rozmowni. Dopiero w południe, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Skrzydlaci szli wydeptaną w śniegu drogą, kiedy na horyzoncie pojawili się konni jeźdźcy. Generał natychmiast kazał stanąć swym podwładnym, przy czym upewnił się, że każdy z nich ma zdematerializowane skrzydła. Jeźdźcy przybyli najprawdopodobniej z doliny, która rozpościerała się trochę dalej za równiną, na której obecnie przebywali Nieskończeni. Nie trwało to długo, gdy Generał, po obserwacji jeźdźców i ich tempa jazdy, nakazał swym podwładnym dyskretnie przygotować się do starcia.

Tętent kopyt był prawie ogłuszający, gdy dwudziestu konnych dotarło do skrzydlatych i zatrzymało się przed nimi. Z korowodu jeźdźców wyjechał naprzód mężczyzna, który w odróżnieniu do pozostałych ludzi, nie był zwykłym żołdakiem, co zdradzał srebrny pancerz płytowy, wypolerowany na błysk, na środku którego znajdowało się osobliwe godło - przedstawiające cztery, równej wielkości kule (czerwona, niebieska, fioletowa i zielona), otoczone okręgiem splecionych węży. Reszta ludzi odziana była w skórzane kaftany, a ich głowy chroniły hełmy, zasłaniające pół twarzy.
- Ao, tobie zostawiam rozmowę... - generał szepnął do stojącego przy nim wojownika.
Człowiek dosiadał czarnego rumaka, i podobnie jak reszta jego towarzyszy, był otulony futrzanym płaszczem. Mężczyzna ten nie miał na głowie żadnego hełmu, a jego brązowe włosy falowały na wietrze. Dowódca jeźdźców obdarzył skrzydlatych przenikliwym spojrzeniem, po czym gestem przywołał do siebie dwójkę podwładnych. Wystawił dłoń do jednego z nich i po chwile wylądowała na nim dosyć spora sakiewka, w środku której znajdował się okrągły przedmiot.
- Dokąd zmierzacie, wędrowcy? - człowiek przemówił szorstkim głosem wojownika.
Tylko Ao mógł zrozumieć jego słowa.


Revo Himer:


Długi, spokojny sen spłynął na wykończonego walką Revo. Kieszonkowy wymiar, którego właścicielem był Himer, miał jedną, nadzwyczajną właściwość, która do tej pory nie była znana marionetkarzowi. Podczas snu, wszystkie najcięższe obrażenia Nieskończonego samoistnie się zagoiły, pozostawiając jedynie swędzące blizny na jego ciele.
Po kilku godzinach odpoczynku, coś wyrwało Revo ze snu. Był to William, który zbudził się przed towarzyszem. Arlekin otworzył oczy i ujrzał nad sobą jego zmartwioną twarz.
- Ah, w końcu. Już myślałem, że nie obudzisz się... - powiedział z ulgą. Ale... możesz mi powiedzieć, gdzie jesteśmy? - pół-Nieskończony rozejrzał się po magicznym warsztacie Nieskończonego.
Revo powoli się podniósł i zobaczył na swoim ciele, jak i na ciele Williama, kilka opatrunków. Zapewne chłopak nie próżnował... Wtedy stało się coś, czego oboje się nie spodziewali. Wszystko się rozpłynęło, a dwójka mężczyzn znalazła się na środku zaśnieżonego placu, gdzie jakiś czas temu, walczyli z innym Nieskończonym. Niebo wciąż było takie samo, dopiero budzące się do życia, jak kiedy udali się na spoczynek do warsztatu Revo.
- Oh... - William był wyraźnie skołowany nagłą zmianą otoczenia. A więc co teraz? - spojrzał pytająco na swego towarzysza.

Szajel Gentz:


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Gj1yTwpU-2g[/MEDIA]

Ucieczka z lochów, pomimo iż Szajel doskonale znał drogę, była męcząca. Starzec jednak dotrzymywał mu kroku, jakby od chwili uwolnienia z płonącej celi, wstąwiła weń nowa energia. Dwójka uciekinierów co chwila pokonywała kolejne grupki strażników więziennych. Nie było to trudne zadanie, zwłaszcza przy pomocy zabójczej magii starca.
- Nawet nie wiemy, gdzie jest ta twoja przyjaciółka. Jeśli była więziona, to z pewnością tkwi w lochach. - starzec stwierdził w biegu.
- Słuchaj! - dopadł Szajela i zatrzymał go, kładąc dłonie na jego ramionach. Ci ludzie są naprawdę niebezpieczni. Powinniśmy być bardziej ostrożni...
Mężczyzna nie dokończył, gdy po kamiennych schodach naprzeciw nich, zbiegła grupka pięciu zbrojnych. Nie byli to strażnicy więzienni. Mieli na sobie srebrne, wytrzymałe napierśniki, z godłem, które Szajel widział na zbrojach ludzi, z którymi walczył na obrzeżach miasta. Ci jednak byli o wiele bardziej zawzięci, gdyż nie czekając na jakikolwiek ruch więźniów, rzucili się na nich z obnażonymi ostrzami swych długich mieczy.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 26-08-2011, 13:41   #169
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Noc jak noc. Nic ciekawego się nie działo. Mówi się, że niektórzy potrafią spać z otwartymi oczami. Drużyna Thornheada może nie, ale mieli bardzo płytki sen. Gdy grozi niebezpieczeństwo to nic dziwnego. Być może ktoś nawet zauważył, albo wyczuł, że jeden z nich wymknął się tej nocy, ale zignorował to. Wszyscy byli zmęczeni, a najbardziej to chyba Yue po postawieniu tamtej bariery. Jednak łaska bóstw świeciła nad nim, co jednak nie wróżyło mu wesołej przyszłości.

Do przebudzenia przyczyniły się pierwsze promienie słońca. Pierwszy wstał Ao. Przeciągnął się i usiadł by nie wstawać od razu. Nieprzytomnie wpatrywał się w błękitne niebo. Po jakimś czasie zaczął się rozglądać. Kamienne ściany porosłe mchem, podziurawiony dach w którym gniazda uwiło kilka ptaków, ledwo trzymające się piętro, jednak utrzymujące ten stan od dziesiątek lat czyli to chyba tylko wyglądało jakby miała się zaraz zawalić. Schody które nie wyglądały lepiej. Chichi śpiąca skulona pod swym kocem, nawet przez sen ściskała swój flet. Młody Springwater rozwalony jak człowiek po dniu ciężkiej roboty, który ledwo co się położył i już zasnął. Generał który też już się dobudzał, a najdalej Urizjel. Wielkolud któremu upadły kapłan spalił włosy i chyba miał chłopak szczęście, że przyrodzenie ma całe. Ao zmrużył oczy. Coś było nie tak. Przetarł je by nabrać ostrości widzenia. Urizjel? Już mu odrosły te włosy? Nie.. wczoraj miał znacznie krótsze Od kiedy pokutnik ma pancerz? Gdzie jego no-dachi? Chwila... tarcza? Otworzył oczy jeszcze szerzej gdy dotarło do niego coś co do tej pory uważał za przywidzenie. Urizjel, jeśli to on, leżał na boku, a za nim leżał jakaś bezskrzydła kobieta obejmując jego pierś swoją drobną dłonią . Również spała.
“Co do diabła...”
Ao zaczął szturchać pierwszą osobę którą miał pod ręką. Padło na Generała. Dowódca szturchany za nogę, musiał się w końcu obudzić. Ao nie patrzył na niego wogóle gdy ten zadawał jakieś pytania, pokazywał tylko ręką w stronę wielkoluda.
- Czy ja mam majaki?
Thornhead leniwie spojrzał w kierunku wskazanym przez wojownika, przecierając przy tym zaspane oczy.
- Jeżeli to twój majak, ja również go chyba mam. - przyznał zdumiony mężczyzna.- Co u licha tu się stało?
Ao wstał, i najciszej jak się dało obszedł wielkoluda i dziewczynę. Przyglądał sie, wyszukiwał najdrobniejszego szczegłółu, który mógłby podważyć to małe szaleństwo. Niestety, choć szegółów było dużo, żaden taki się nie znalazł. Dostrzegł jedynie, że to bardzo ładna dziewczyna o niemal perfekcyjnej sylwetce i pięknych kasztanowych włosach, a ubrana była w lekko prześwitującą nocną koszulę. Powoli składał obraz w głowie. Była tylko jedna metoda na to szaleństwo. Podszedł do pokutnika i zaczął nim potrząsać, delikatnie, by nie obudzić dziewczyny. Ktoś tu musiał złożyć solidne wyjaśnienia.
-Jeszcze pięć minut- wymamrotał chłopak.
Generał, który cicho podszedł do Ao, szturchnął go w bok.
- Głos należy do niego. - stwierdził zaintrygowany.
Nagle słychać było jakby...głos Yuego. Jednak ciekawostką było to, że chłopak miał zamknięte oczy...zaczął się przekładać z boku na bok, aż w końcu zaczął chrapać na zmiane. Miotało nim jak szatan po podłodze.
*W jego śnie*

- Yueee! - w jego głowie rozchodził się krzyk. Spojrzał oczami na kraine, która malowała się przed nim. Była to polana. Było też wzniesienie pełne kwiatów. Na samej górze była jakaś dziewczyna. W letniej halce, która falowała na wietrze.
- Yueee chodź, mam dla Ciebie lekarstwo! - krzyczała.
Sam chłopak spojrzał na siebie. Dopiero poczuł. Nie miał...nosa! Macał puste miejsce palcami, w którym powinien znajdować się jego nos. Wiedział, że wygląda jak oszpecony. Jednak nie mógł biec. Coś go trzymało. Dziewczyna wydawała się krzyczeć coraz ciszej. Musiał się śpieszyć. Został powalony na ziemie. Coś go trzymało, jednak ten brnął pod górę czołgając się. To było jego największe zadanie. Odzyskać nos. Niedość, że jego lekarstwo było u pięknej kobiety, to jeszcze ratowało jego wygląd. Nagle przyśpieszył. Zdąży. Już blisko. Wczołgał się...spojrzał na kobietę. Leżała na trawie.
- Przyłóż swój nos tutaj...- powiedziała cicho wskazując swój dekolt. Yue na początku zdziwił się, jednak długo nie czekał. A nóż coś się wydaży i kobieta zniknie? Przyłożył nos. Piersi kobiety były sporawe, ciepłe. Wtopił swoją twarz między nie, zapominając o nosie, zapominając o wszystkich.
- Trzymaj mnie jeszcze w ten sposób, nie moge skoncentrować many. - powiedziała dziewczyna, która złapała go za ręce i przyłożyła na piersi.


Nagle Yue zaczął się czołgać. Widać było, że ma koszmar. Mogł wydawać mały hałas, jednak oglądając to z boku z pewnością wyglądało to komicznie. Czołgał się jak opętany zmierzając w kierunku pewnej osoby. Nagle chłopak zaczął macać twarz i zaczął płakać. Po chwili jednak skończył i czołgał się dalej. W końcu przemierzył pół pomieszczenia tym sposobem, aż na końcu wtulił swoją twarz...w dekolt Chi.
Gdy Yue poczuł, jak ciało dziewczyny sztywnieje a mięśnie się napięły, oprzytomniał i uniósł twarz, aby spojrzeć w błyszczące wściekłością punkciki w błękitnych oczach towarzyszki. Reakcja była natychmiastowa i niezwykle nieprzyjemna. Dziewczyna, która odkryła nagle niespodziewanie duże pokłady siły, odepchnęła od siebie Springwatera, po czym poderwała się i wymierzyła Yuemu siarczysty policzek.

Falcon Punch - YouTube

Nie było to zwykłe uderzenie... ciało dziewczyny spowiła w momencie uderzenia, pulsująca, niebieska poświata, a w jej dłoni zmagazynowała się olbrzymia siła. Yue odleciał kilka metrów do tyłu, jakgyby cios miał siłę rakiety i wylądował boleśnie na swym zadku. Nim się spostrzegł, Chichiro już przy nim stała, trzymając w ręce mały sztylet, który błysnął, gdy ta się zamachnęła, uśmiechając się przy tym obłąkańczo. Springwater miał jednak szczęście, gdyż generał zainterweniował natychmiast, unieruchomiając ręce dziewczyny. Teraz Chi targała się jak opętana, obrzucając przy tym Yuego wyjątkowo paskudną wiązanką przekleństw. Gdy ochłonęła, oddychała szybko i nierównomiernie.
- Yue... ty... plugawy... pomiocie! - znów zaczęła się szarpać, próbując wyrwać się z objęć generała i uśmiercić biednego Nieskończonego.
-Ale co się dzieje?- zapytał Urizjel nieporadnie przecierając oczy palcami. Spróbował usiąść ale poczuł opór. Zainteresowany spojrzał w dół. Z nieprzytomnym spojrzenie chwycił dwoma palcami kobiecy nadgarstek i wzniósł go lekko by się mu przyjżeć. Po chwili otworzył szerzej oczy i odskoczył jakby mu kto przypiekł zadek rozżarzonym węglem. Zatrzymał się dopiero na nogach Ao, który przypadkiem stał na drodze
-Kto...to to jest?! Co ona tu robi?!- zapytał przerażony celując drżącą ręką w dziewczynę która właśnie się przeciągała prezentując swe ponętne ciało.

Nim Yue się zorientował co się dzieje, jakaś kobieta wymachiwała mu sztyletem przed twarzą, cudem powstrzymaną przez Generała. Dopiero po chwili docierało do niego co się dzieje. Nagle zrozumiał. Złapał się za nos.
- Ha! Mam nos. Uff....Te lekarstwo z młodych kobiecych piersi to jednak dobry patent był... - odsapnął.
- Czemu machasz sztyletem. Coś się stało? - nagle spojrzał w strone krzyczącego Urizjela. Jego oczy powiększyły się. Wskazał palcem w stronę kobiety.
- K..kto to!? Coś mnie ominęło? Chi chce ją zabić?! - dopytywał się mag.
Ao patrzył na te wszystkie sceny jak wryty. wreszcie wypalił.
-Wy...jesteście...wszyscy bez wyjątku...popaprani.- Stał jak słup soli. I tylko ruszający się Urizjel wytrącił go z zamyślenia.
-Wiesz, mieliśmy nadzieje że ty nam powiesz. Tak samo czemu do cholery wyglądasz inaczej?
Dziewczyna całej sytuacji przyglądała się z niekrytym rozbawieniem. Urizjel natomiast zadarł głowę do góry by spojrzeć na Ao
-Jak inaczej?
Ao nie wytrzymał. Złapał go za włosy i wskazał pancerz. Noga kopnął tarczę.
-Co to jest? Co to ma być do cholery? Jeszcze wczoraj tego nie było. Ani jej. CO JEST GRANE?-
Ao puscił wielkoluda. Kręcił się przez chwile machając rękoma.
- Nie w sumie niewazne. To nie jest nic ważnego. Powiedz tylko że nie narobiłeś nam kłopotów. No, bądż miłym kolegą, i powiedz, ŻE NIE WPAKOWAŁEŚ NAS W ŻADNE GÓWNO!
-Nie, nie wpakowałem się w nic. Ekwipunek to długa historia. Chwila- sam złapał się za włosy i przejechał dłonią aż po same koniuszki- One wczoraj były krótsze, co?
Ao złapał się za twarz. Niewielkie wyładowanie przeszło po całym ciele. Powoli odciągnął rękę. Minę miał już całkiem spokojną i poważną. Spojrzał na dziewczynę.
-To może tak. Przedstaw się, kim jesteś i co tu robisz? Przynajmniej tyle informacji powinniśmy uzyskać.
-No właśnie!- przytaknął Urizjel i stanął obok Ao- Kim jesteś i czemu leżałaś...- zawiesił się
-Dobra dobra chłopcy. Nie ma co się tak podniecać, a może jest- dodała podziwiając szerokie piersi dwóch mężczyzn, uśmiechnęła się uroczo- A może zagramy w taką miła grę i jak wygracie to wtedy wam powiem, co?- zapytała zalotnym tonem
Ao lekko uśmiechnął się pod nosem. Podszedł do dziewczyny i usiadł po turecku. Podprał głowę i wpatrywał się w nią chwilkę. Myślał. Czego ona mu nie ułatwiała wytrwale patrząc w oczy
-No dobrze. Gre powiadasz. Spróbujmy. Ale, porsze, nie próbuj żadnych brudnych sztuczek. Naprawde jesteśmy nie w sosie na to.
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172