Lambert stanął przed dawno nie widzianymi towarzyszami. I, gdy patrzyli na niego, prezentował sobą zatrważający widok. Mundur miał rozchełstany, przesiąknięty potem, brudny od pełzania w duktach wentylacyjnych i pokryty zaschniętą krwią. W rękach dzierżył niemiecki karabinek, za pasem wisiały zdobyczne granaty i wielki nóż. W zarośniętej, czarnej od brudu twarzy bieliły się tylko rozgorączkowane oczy i zęby wyszczerzone w zawziętym uśmiechu. Polarnik chwilę stał, dysząc i mierząc wzrokiem kolegów.
Wreszcie ruszył z werwą przez drzwi. - Dobrze Was widzieć. – Nie salutował i nie oddawał honorów wyższym szarżom. Podał rękę Dębskiemu, zawahał się przed Eddiem i tylko poklepał go po pancerzu ramion.
Wkrótce obie strony streściły sobie swoje przygody. Rozpoczęli naradzać się nad planem…
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań. |