Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2011, 21:49   #21
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Stanęła za nim.

-Jestem żołnierzem, więc muszę umieć strzelać.-

Wzruszyła ramionami. Żołnierz musiał umieć strzelać. Zamrugała i przybliżyła się lekko do francuza.

-Jak widoki?-

-Jeden zgniłek którego spokojnie zdejmę nim chociażby jęknie i dwóch, może trzech, pomiędzy magazynami.- spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się lekko.- Jak dobrze pójdzie, w magazynach znajdziemy schronienie, broń i jedzenie. Cholera... Sądzisz że ile będziemy tutaj czekać zanim reszta jankesów tutaj przybędzie w charakterze kawalerii?

Zamrugała.

-Pewnie trochę. Choć nie byłabym sceptyczna do wersji, że dowództwo w sztabie zostawiło nas na pewną śmierć lub już wysłało depesze do rodzin.-

Zamrugała ponownie.

-Zrobimy tyle ile się da po cichu, więc Tobie to zostawiam. Ja strzelę wtedy, gdy będziesz przegrywał lub będziesz mógł zostać zraniony. Nie wiemy jak ta choroba, wirus czy inne cholerstwo reanimujące zwłoki się przenosi.-
Maximilien spojrzał jeszcze raz na dziewczynę, wzrokiem przebiegając pobieżnie po jej ekwipunku i plecaku. Zza pasa wyjął swój lewak i podrzucił go w dłoni, chwytając zręcznie za płaz ostrza. Podał go Robin.

-Masz jakby przegrywał albo ty potrzebowała broni. Kolbą ich nie zabijesz. Łopatką też nie za bardzo. Dźgaj w oczy lub pod brodę, żeby doszło do mózgu.- powiedział i ruszył ulicą w stronę samotnego zakażonego. Zombie jęknął krótko, próbując chwycić wprawione w ruch ostrze. Jego palce spadły na szosę, tak jak kilka sekund później głowa truposza.

Odebrała lewak, a karabin zawiesiła na ramieniu. Chwyciła pewniej tą nową... broń, ale nie czuła się zbyt pewnie. Wolała swój karabin.

-Zrozumiałam.-

Ruszyła za francuzem, lecz nie patrzyła przed siebie, a w pozostałe kierunki. W końcu nie chciała, by coś zaszło ich do tyłu, gdy nastawią się na brnięcie do przodu. No i musiała zadbać o plecy kompana.

Maximilien również rozejrzał się dookoła, oceniając sytuację. Dłonią wskazał przejście pomiędzy magazynami, gdzie niezdarnie człapał jeden z trupów. Cichym truchtem ruszył w jego stronę, szykując się do czystego pchnięcia. Trawa wytłumiła jego kroki a sam rapier gładko przebił czaszkę umarlaka. Max uśmiechnął się lekko i obejrzał na Robin.

Kolejny umarły, niedaleko tego zabitego przez Maxa, podzielił los kumpla. W tym momencie szanowny zmarły właśnie stracił głowę, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Powód był tak prosty, jak to tylko możliwe. Robin po prostu uderzała z całych sił, a wiadomo, że żołnierz powinien potrafić przywalić. Najlepszy żołnierz, dla sztabu, to silny, wytrenowany i głupi na tyle, by słuchać bez szemrania rozkazów i ginąć. Idźcie owieczki, gińcie w imię demokracji.

De Lisle obrócił się na pięcie i uniósł brwi, widząc toporną ale skuteczną robotę dziewczyny. Cios w kark rozrąbał i zmiażdżył kręgi szyjne a resztę załatwiła siła rozpędu. Francuz uśmiechnął się, kiwając jej głową.

-Brawo.- kiedy z powrotem obrócił głowę lekko wytrzeszczył oczy gdy jego twarz dzieliły centymetry od wyciągniętych szponów ostatniego z zarażonych. Max sapnął cicho, pochylając nisko i odskakując w bok. Jednocześnie poderwał rękę do góry, odrąbując bydlakowi obie ręce w nadgarstkach. Siła rozpędu sprawiła że trup ominął francuza i pognał prosto na Robin, gębą do przodu.

Zareagowała instynktownie, dosyć niezgrabnie, uskakując w bok. Obrót na plecach, lub raczej plecaku, i wstawała. Praktycznie nie myśląc uderzyła bronią w tył głowy umarlaka, waląc na oślep. Wiadomym było, że umarły tego nie przetrwa, ale Robin uderzyła kilka razy jeszcze po tym, jak ten definitywnie zginął.

Maximilien podszedł do dziewczyny, obserwując jak raz za razem penetruje głowę zombiaka trzydziestocentymetrowym ostrzem. Po chwili trawa wokół rozprutej czaszki trupa miała już czarny kolor od rozlewającej się dookoła krwi. Francuz rozejrzał się.

-No dobrze... Chodź, poszukajmy czegoś użytecznego.- uśmiechnął się do dziewczyny, podając jej dłoń.

W ową dłoń włożyła tą broń, której użyła do pozbycia się nieboszczyka. Broń biała była zbyt sadystyczna. A tak to wiadomo, kulka i do piachu.

-Najlepiej czołgu z zapasem paliwa, amunicji, wody i żarcia. Jakby był w nim prysznic to mogłabym nawet w nim zamieszkać.-

Zamrugała i ruszyła tuż za Maxymilianem, trzymając najlepszą broń w rękach, jej karabin.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline