Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2011, 08:46   #337
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Żurawia; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi.


Zima nigdy nie sprzyjała żywym. Mogła być okazjonalnie piękna, mogła nieść pokój (w końcu nie da się prowadzić wojen bez przesuwania wojsk), pierwszy śnieg mógł też być gorąco wyczekiwanym świętem. Lecz zimno, ba! mróz, brak pożywienia i w jego następstwo - głód, krótkie dni, wszystko to mówiło, by stanąć w miejscu, lub - wzorem niedźwiedzi - spać.

W każdym jednak większym zgromadzeniu ludzkim zima stawała się okazją. Wyczekiwaną porą roku, kiedy nie jest tak nieznośnie gorąco i kiedy nie jest nudno.

Kosaten Shiro nie było wyjątkiem, choć w tym roku daimyo Daidoji nie ogłosił swego Zimowego Dworu, nie podjął też żadnego z otrzymanych zaproszeń. Budziło to okazjonalną ciekawość i przypisywano to po części znudzeniu sybaryckim stylem życia a po części pogłoskom, jakoby znalazł się śmiałek - a według miejscowych, idiota bądź wprost sabotażysta - co lokalną famę daimyo przedstawił nie komu innemu jak Pani Lwów - Matsu Tsuko-sama. Ta zaś usłyszawszy, jakoby tutejszy ryoshu* miał być jej dawnym przeciwnikiem, uśmiechnęła się i powiedziała "interesujące".

Ostatnie pogłoski znajdowały wsparcie w postępującej mobilizacji wojsk w i wokół Zamku na Rozdrożach.

Zima zdecydowanie nie była już nudną porą roku, a że miasto, będąc prężnym ośrodkiem handlowym, jakich wiele u Żurawi, nie narzekało na jakiekolwiek braki, mało kto z właściwie każdej kasty odczuwał jakieś niedostatki. Drewno na opał, żywność, materiały, wieści - Kosaten Shiro leżało na terenie, gdzie krzyżowało się kilka, jeśli nie kilkanaście szlaków handlowych. Było niemal naturalnym przystankiem dla tych, co poruszali się z drugiej strony Gór Środka Świata, o ile nie zdążali oni do Jednorożca bądź Lwa.

Teraz jednak każdy, kto był rozeznany w dworskich sprawach, ciekaw był najnowszych wydarzeń. A mówiono o paru rzeczach.

Podobno w dzielnicy świątynnej dokonano śmiałej kradzieży. Spodziewano się lada dzień ogłoszenia co zostało skradzione, która Fortuna będzie domagać się obłaskawienia i jaka nagroda jest za zwrócenie świętego przedmiotu.

Słyszano, jakoby do miasta miało w tajemnicy zjechać kilka niezwykłych osobistości. Wymieniano prawdziwie wielkie nazwiska, podekscytowanym szeptem.

Wiadomym też było od paru dni, że w mieście przebywał zhańbiony Asahina i jego rodzina postanowiła przywołać go do porządku. Sprawę pragnął rozwiązać ród Kuotai, mający koneksje na samym Cesarskim Dworze. Wedle najświeższych doniesień, bardzo jednak różniących się miedzy sobą, w sprawę wmieszał się Klan Feniksa. Sprzeczano się jednak, czy z polecenia daimyo Daidoji, czy jedynie licząc na jego przychylność, ba! nie było nawet zgody w tym, czy Feniksy wmieszały się po stronie rodu Kuotai (jak twierdziła większość) czy przeciw niemu (co zaskakiwało słuchaczy).

Tego jednak wieczoru głównym tematem plotek było zupełnie inne Wydarzenie.

Kolacja u Kakita Kakeru.



Przy drzewku, godzina Bayushi

Wymieniono uprzejmości i stało się. Obraz pozostał w rękach Kakity Kakeru, zaś Hiroshi wbrew swym własnym wcześniejszym spostrzeżeniom, że prawdziwy prezent gospodarz już otrzymał, począł się denerwować, oczekując na reakcję na swoje dzieło, które gospodarz odpakowywał z irytującą powolnością.

Potem, Kakita z namaszczeniem ujął w dłonie papier i począł go studiować. Długo jego spojrzenie przesuwało się wzdłuż kwietnych splotów, by cofnąwszy się, objąć cały malunek. Na koniec, krótkie zerknięcie w dolny róg prezentu upewniło Shibę, że dostrzeżono też haiku.

Oględziny trwały bardzo, dręcząco wręcz długo, jeśliby ktoś pytał ofiarodawcę. Wreszcie, Kakita Kakeru uśmiechnął się z aprobatą kiwając głową nad obrazem.

- Arigato, Shiba-san. Sprawiłeś mi nie lada przyjemność swoim prezentem - rzekł Żuraw, przekazując podarek żonie. Kakita Mojikhai raz tylko spojrzała na obraz i uśmiechnęła się cała. Hiroshi odniósł silne wrażenie, że gospodyni bardzo chce mu coś natychmiast powiedzieć, lecz ta zmitygowała się i miast tego jedynie rzekła:

- Mój drogi, mam pewne miejsce, w którym zawiesiłabym ten obraz. W Twoim gabinecie brak jakichkolwiek ozdób, poza jednym, słabym dość płótnem. Ten obraz nada się tam znakomicie.
- Hai, moja pani. Ten obraz mnie również tam pasuje. Arigato, Shiba-dono.

Kiedy Hiroshi cofnął się, nachylił się ku niemu Doji Yasuhiko.

- Zawistne gratulacje, Shiba Hiroshi - rzekł dyplomata z przekąsem - Mój prezent teraz jest właściwie równie dobry, jak niebyły. A gratulacje się należą, gospodarz od lat nie chce żadnego obrazu w swoim gabinecie. Żadnego innego, niż jeden portret jego żony. Zostaje ufać, że Twój brat nie dobije starca, który uprzejmie udzielił Wam obu gościny.

Kolejną osobą która miała wręczać prezent był bowiem Naritoki. Jego prezentem okazała się zdobiona biwa z wiśniowego drewna. Hiroshi ze zmarszczeniem brwi rozpoznał ją jako instrument wiszący niegdyś na ścianie pokoju brata w Reihado Sano Ki-Rin. Instrument należący do... Kuanami.

- Pani. Zechciej proszę przyjąć ten prezent - głos brata był beznamiętny w obraźliwym niemal stopniu.

Ledwo dobiegające uszu Hiroshi, wymamrotane “No to się narobiło.” należało zapewne do Yasuhiko. Opinia z którą młody bushi zgadzał się całym sercem, gdyż sytuacja nosiła wszystkie znamiona katastrofy. Gospodyni przeniosła wzrok z Naritoki, na Yasuhiko i w końcu na Hiroshi patrzącego na scenę szeroko otwartymi w zaskoczeniu oczami.

- Czy zechcesz Panie opowiedzieć więcej o tym instrumencie? Wydaje się, iż ma on dla ciebie znaczenie większe, niźli zwykły podarunek składany gospodarzowi.

Naritoki milczał przez chwilę. Twarz brata pozostawała wykutą z kamienia, pozbawioną wszelkich emocji maską. Stał spokojnie, bez widocznego napięcia. Jednak coś w jego oczach, w fakcie, że nieruchome spojrzenie nie odrywało się choć na moment od trzymanego w dłoniach gospodyni instrumentu przeczył jego spokojowi. Hiroshi widział to, gdyż znał brata. Najwyraźniej widziała to także Kakita Mojikhai.

- Wykonałem go dla mojej zmarłej żony - odparł w końcu.

Zgromadzeni zamarli. Kątem oka Hiroshi dostrzegł, jak Naomi unosi dłoń do ust, a jej brat prostuje się i sztywnieje, tężeje właściwie, patrząc na jego brata. Oczy Kakity Kakeru zwęziły się. Hiroshi to rozumiał: o ile w dobrym tonie było, by podarki składać też na ręce żony pana domu, to, co uczynił Naritoki zakrawało na afront. Można było dziękować, że składanie prezentów było okazją prywatną. Trzasnęły dwa wachlarze. Kakita Kakeru i Doji Yasuhiko - każdy jednym, krótkim gestem - odesłali służbę.

- Shiba-sama - rzekła płaskonosa pani Kakita, zaś Hiroshi mimowolnie pomyślał, że Naomi ma głos po matce - nie mogę przyjąć tego daru.

Szczęśliwie, jej głos brzmiał naturalnie, nie było w nim nic, co wskazywałoby, że doznała afrontu.

- Pani... - Naritoki urwał na chwilę, by kontynuować zdecydowanym, miarowym tonem. - Pierwszy Kakita ożywił coś, co było martwe. Ta biwa jest martwa. Jest wykonana dla kobiety, zatem zostając ze mną, pozostanie czymś martwym.

Hiroshi, znając brata dobrze czuł w jego postawie i głosie nuty determinacji. Takiej jakiej spodziewałby się po Naritoki w bitwie, pojedynku bądź w zmaganiach, którego wyniku nie był pewien. Brat zostawi tu swój prezent. Tyle było już pewne.

- Shiba-sensei - rzekła bardzo miękko kobieta, kręcąc głową przecząco - nie potrafię nawet pojąć co może skłaniać Cię do rozstanie się z czymś tak cennym, jak ta pamiątka.

- Kuanami, moja żona, miała jeden obraz, pani. Ten obraz przedstawiał wioskę. Był nietypowy, gdyż wszyscy w tej wiosce byli na tym samym planie. Nikt bliżej lub dalej.

Błysk zrozumienia pojawił się w oczach kobiety.

- Kuanami-san powiedziała, że brakuje tam kogoś z prawdziwym instrumentem. Że piszczałka, pasterczyka to bardziej zabawka, niż instrument. Że byłoby dobrze, aby ktoś podarował malarce prezent, jaki Kakita podarował pani Doji. Nie jestem kimś tak wspaniałym, jak pierwszy Kakita. I dlatego, Kakita-san, darowuję Ci biwę.

“Ponieważ nie zagram na niej. Nigdy.” dopowiedział sobie Hiroshi, zaciskając z napięcia zęby. Naritoki stał teraz prosto, w absolutnym bezruchu, skoncentrowany, przywodząc na myśl szermierza, który zadawszy cios czekał na ruch przeciwnika. Ale to co powiedział... ton jakim to powiedział... Dla kogoś, kto go nie znał... Ten cios mógł chybić!

- Arigato, Shiba-sensei - rzekła Mojikhai z ukłonem - Musisz zatem panie, opowiedzieć mi o Kuanami-san więcej. Przyjmij proszę, moje zaproszenie. Pragnęłabym, abyś pierwszy usłyszał jak ożyć może ten instrument.

Naritoki milcząco potwierdził ukłonem. Hiroshi oklapł z ulgi wypuszczając długo wstrzymywany oddech. Katastrofa została uniknięta. Jakoś. Przez dobrą wolę i wyrozumiałość gospodyni. Nic innego. Pozstawało oczywiście wiele rzeczy niewyjaśnionych. Co kierowało bratem Hiroshi mógł z grubsza przypuszczać, jednak nie było jasne czemu wybrał to miejsce, czas i tą okazję. Młody bushi cieszył się tylko, że pani domu okazała się wyrozumiała.


Główna sala, godzina Bayushi

Dom pana Kakeru zdecydowanie został przearanżowany. Niemal wszystkie ściany wewnętrzne wyniesiono, tak, że parter teraz stanowiły raptem trzy izby. Największa z nich mieściła w sobie stół i to tutaj mieli zostać podjęci honorowi goście, po zostawieniu swoich świt na zewnątrz. Zaraz obok poduszek dla pana domu i jego żony, znajdowały się miejsca dla Hiroshiego oraz Si Xina - wszystko przy jedynym podwyższonym stoliku w całej sali. Gdyby Hiroshi nie rozglądał się dokoła, gdyby nie dostrzegł starca i gdyby wtedy nie zaczęli napływać pozostali goście, nieustannie donośnie zapowiadani przez służbę, prawdopodobnie Shiba dostrzegłby dodatkowe poduszki przy ich stoliku - choć czy wiedziałby do czego mają służyć, nie byłoby pewnym. Na pewno jednak dostrzegł, że jego towarzysze zostali usadzeni obok dzieci gospodarza, jak i to, że obaj z rewerencją skłaniają się starcowi o bielutkich i długich włosach, miękkich dłoniach pasujących do kronikarza - jedynej osobie która była na miejscu, przed ich wejściem, najwyraźniej oczekiwana tam, bo nikt z rodziny gospodarza nie okazał nawet krztyny zdziwienia, a krzątająca się służba mijała medytującego w siedzącej pozycji człowieka w dyskretnej odległości. Co było zaskakujące, Hiroshi na jego widok poczuł bliżej niesprecyzowaną tęsknotę, przemieszaną ze spokojem. Uczucie trwało jednak bardzo krótko i umknęło, nim mógł się nad nim zastanowić.

Dyskretne oględziny mężczyzny niewiele dały. Miał dobry strój o wysokim kołnierzu, dworskich, szerokich rękawach, na oko cieplejszy niż te zwykle widziane o tej porze roku - lecz nie dziwiło to przy jego podeszłym wieku. Miał kunsztownym haftem przesłonięte mony, tak te naszyte nad sercem jak i te na ramionach. Kolory jego stroju pasowały do wiosennych kolorów zwyczajowo noszonych przez przedstawicieli Klanu Żurawia, jednak to mogło też być uprzejmością, gestem w stronę gospodarzy lub faktem, że kimono było z ziem tego klanu, może kupione specjalnie na tę okazję.

Ostatnią obserwacją jaką mógł uczynić Hiroshi nim powitał go cichym głosem Asahina Si Xin, było to, że starzec nie miał żadnej broni, żadnej sakwy czy nawet pióra - chyba, że w rękawach, gdzie nie sposób było czegokolwiek dojrzeć. Jego obi okalało jego dość wysoką sylwetkę, służąc wyłącznie jako pas.

- Witaj, Shiba Hiroshi-dono - rzekł cicho shugenja, spostrzeżony przez Hiroshiego jedynie chwilę przed tym, jak się odezwał. - Raduję się widząc Cię tutaj. Ma córka przesyła pozdrowienia, szlachetny panie.

Oczy shugenja wskazywały, że pragnąłby porozmawiać, lecz nie było na to czasu. Hiroshi wyczuł bardziej niż dostrzegł, że siwy człowiek z przesłoniętymi znakami zbliża się ku nim. Jego reakcja dała czas Si Xin by ten również obrócił się ku nadchodzącemu... i natychmiast się bardzo głęboko skłonił:

- Panie - rzekł z wyraźnym szacunkiem w głosie
- Usłyszałem od pana tego domu coś uczynił - rzekł oględnie, lecz z nutą zadowolenia w głosie starzec - i dlatego daję ci jeszcze raz okazję, młodzieńcze, byś porzucił swój zatwardziały upór.

Si Xin przez chwilę próbował z poszarzałą twarzą znaleźć jakieś słowa. Nie udało mu się jednak nic poza zdławionym - przebacz czcigodny - co wywołało jedynie smutne i krótkie spojrzenie siwowłosego. Krótkie, bo więcej Si Xinowi nie poświęcono nawet gestu:

- Shiba-san - rzekł z powagą ten, którego Si Xin nazwał czcigodnym - Stoisz na rozdrożu swego życia. Nie takim prostym, jak rozdwojona droga. Przed Tobą wiele ścieżek. Przynajmniej sześć z nich wiedzie do wielkiej przyszłości, a setki kończą się smutną śmiercią Twoją i tragedią wielu innych. Widziałem kilkanaście niepojętych, gdzie patrzyłeś na płonące niebo zaś łuna sięgała po horyzont, widziałem jak na Twoich oczach spadały gwiazdy, widziałem trzy ścieżki, które kończą się w objęciach Pana Onnotangu, widziałem jedną, w której Twą radością była żona i dwójka dzieci. Stawiaj swe kroki ostrożnie, młody Feniksie i posłuchaj. Pierwsze, nie naprawiaj złamanej broni. Drugie, najgorsze, przed czym winieneś się strzec, to samotna noc w starej puszczy. Trzecie, na każdej ścieżce, na której miałeś radość lub dumę na twarzy, przeszedłeś przez dokładnie taki starodrzew, jakiego winieneś się wystrzegać. Wreszcie czwarte - i ciężko musiałem walczyć, by nie zakończyć na niebezpiecznej liczbie - Twoim sprzymierzeńcem jest spojrzenie Pana Snów i Szaleńców. Pokochaj światło Księżyca, Shiba-san, bo niektóre rzeczy przy nim stają się niezwykle wyraźne.

Mężczyzna odetchnął, uspokoiwszy się nieco, dodał już łagodniej, mniej intensywnie:
- Winieneś wiedzieć, że najdalej jak udało mi się sięgnąć w przód to kilka lat. Od siebie dodam, że wiele znaków Ciebie dotyczących nie widziałem u nikogo innego, w całym moim życiu. Radziłbym Ci udać się do Gaju i gorąco błagać jego Opiekuna o dar. Nie zdziwiłoby mnie, jeślibyś go uzyskał.

Mężczyzna wyraźnie wychodził, dlatego kiedy to, co wedle wszelkich wskazówek miało być wymianą grzeczności przerodziło się we wróżbę bądź przepowiednię, Feniks na moment po prostu zamarł, zaskoczony. Odnalazł się na tyle, by pozostać uprzejmym, lecz nic więcej.

Nie on jeden został kompletnie zaskoczony. W oczach towarzyszącego mu Asahina Hiroshi mógł zobaczyć jak bardzo ta scena wstrząsnęła Si Xinem. Żaden z nich przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, wreszcie, nieśmiało odezwał się Żuraw:
- Spotkał Cię nie lada honor, panie Shiba.
- Tak jak i Ciebie, z tą różnicą, że kompletnie niezasłużony - odezwał się ktoś bardzo chłodno i nisko - Nie sądź, samuraju, że tak bezczelna odpowiedź jakiej udzieliłeś przejdzie bez echa.

Około dwudziestoletni mężczyzna o farbowanych na biało włosach, błękitno-jakimś haori narzuconym na błękitno-srebrne kimono patrzył na Asahinę zimno i obiecująco zarazem. Nie groził, mówił cicho, pewnie. Hiroshi miał wrażenie, że nie tyle obiecywał co... gwarantował. Zdążył zaobserwować mon i tanto za pasem, kiedy tamten głosem kilkakrotnie cieplejszym odezwał się do niego:
- Panie Shiba, jestem Kakita Tokoimusa. Cieszę się, mogąc Cię poznać panie. Jednocześnie muszę przeprosić za zachowanie tego tu samuraja. Jestem pewien panie, że rozumiesz powody reprymendy mu udzielonej, jednocześnie zaręczam Cię panie, że jego zachowanie niezależnie od pewnych niefortunnie wspólnych okoliczności jakie dzielicie, nie odbija się na Tobie w oczach nikogo tutaj. Cieszysz się panie sympatią nie tylko gospodarza. Żurawie doceniają zręcznego szermierza, niezależnie od klanu. Twój talent panie, jest wart szacunku, jeśli nie podziwu.

Jednocześnie stały się dwie rzeczy. Gotującego się do odpowiedzi Hiroshiego powstrzymało lekkie szarpnięcie za skraj rękawa, połączone z dyskretnym, powolnym lecz niewątpliwie przeczącym ruchem głowy Asahina Si Xin. Ogłoszono też wejście kogoś z Daidoji. Dość głośno, przez kilka gardeł. Jednoczesność zdarzeń spowodowała, że część prezentacji została dla Hiroshiego stracona.

Jedynie część. Ale i tak nie było to istotne, po tym, jak padł tytuł nowoprzybyłego, a jego dwu strażników weszło do pomieszczenia i zajęło miejsca przy podwyższonym stole.

Przybył pan twierdzy.

* * *

Władca Kosaten Shiro nie wyglądał na byłego żołnierza, lecz na sybarytę. Brzuchaty, jowialny, niski, o nalanej twarzy i małych oczkach, miał grube palce, pozornie niezdatne do walki, lecz z zasłyszanych urywków rozmów jakie nastąpiły wśród już zebranych gości, Hiroshi wiedzial, że ten człowiek uzyskał swe stanowisko po zaciętej obronie jakiejś mniejszej placówki przed większymi siłami Matsu, ponoć dowodzonymi przez samą Lwicę. Kiedy widziało się pana Daidoji, nie wydawało się by ten spasiony i krąglutki mężczyzna (wrażenie spotęgowane było jeszcze jego niewysokim wzrostem) mógł stanowić jakiegokolwiek przeciwnika dla Matsu Tsuko, Furii Lwów, Pierwszej Lwicy, spadkobierczyni najzapalczywszej i najstraszliwszej wojowniczki Rokuganu - Gromu Lwa, Pani Matsu.

Po prostu nie chciało się wierzyć, by ten człowiek miał być nawet takim taktykiem, nie wspominając o wojowniku, by Matsu Tsuko-sama miała w nim mieć przeciwnika.

Hiroshi miał chwilę na obserwację, kiedy Kakita Kakeru wraz z żoną witali daimyo i zapraszali go do stolika. Miał też chwilę na przygotowanie się, bo mieli dzielić stolik. Ba. On sam miał siedzieć po prawej stronie daimyo, jak uświadomił sobie, spojrzawszy na poduszki i widząc gesty Kakity Kakeru.

- Shiba Hiroshi-san - rzekł z wyraźną życzliwością brzuchacz, podchodząc do Feniksa i stojącego obok Żurawia. - Jak pasuje Ci moja gościna?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 09-07-2011 o 16:43. Powód: sceny wręczania prezentów - drobne przeróbki
Tammo jest offline