Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2011, 09:00   #340
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114. Godzina Shinjo.

Strażnica Wschodu szykowała się do snu. Gasły światła w twierdzy, zgasły już niemal wszystkie w otaczającym ją miasteczku. Heimini i hinini dawno już ułożyli się spać, o ile tylko mogli. Ci, którzy pracują, wstają wcześnie i dobrze wiedzą, jakim dobrodziejstwem jest sen.

Nieszczęśnicy usługujący panom samurajom mieli nieco gorzej - źle było widziane, by służba kładła się przed panami wojownikami. Przyłapany na takim występku głupiec mógł liczyć na kułaka w najlepszym przypadku, a bicie bądź bycie zabawką tych, co go przyłapali - w najgorszym.

Pewien Togashi raz zapytany o to, co najbardziej jego zdaniem niszczy samurajów odpowiedział "nuda". Nuda dotkliwie doskwierała tutejszym bushi. Rzadko który miał tu coś do roboty, ustawały nawet zwyczajowe samodzielne treningi. Nieliczni wartownicy wbrew najlepszym tradycjom potężnego Klanu Kraba, wlekli się na wartę, lub wprost szli tam z towarzystwem. Obchody dowódców zwykle były poprzedzane chwilą aktywności, podobnie, jeśli wartownik miał jakieś resztki honoru czy przyzwoitości, lecz ukradkowy atak nie nastręczyłby nikomu z odrobiną doświadczenia wojennego, lub nawet z przysłowiowym łbem na karku, żadnych trudności. W całej Twierdzy może znalazłoby się pięciu ludzi prawdziwie czujnych i wartujących.

Nie pomagał fakt, że ostatni atak na tę fortyfikację nastąpił całe stulecia temu. Wiedzieli to wszyscy, od najgłupszego hinina, po samego kapitana.

To nie był ważny posterunek. Istotny element fortyfikacji klanu. To był element całkowicie pomijalny, pamiętanie o nim - i o ludziach tutaj zesłanych - było niepotrzebne, a tylko przysparzało zmartwień. Zostawiono ich zatem. Samych sobie. Nie oczekiwano od nich już niczego.

I to również było wiadomym każdemu.


Kwatery chui

Hida-chui spoglądał z ponurą miną na zestawienie. Skryba - samurai-ko z rodziny Yasuki, ukarana stanowiskiem tutaj za zbyt śmiały opór przeciw głowie rodziny - w milczeniu czekała na pytania.

Yasuki Tegumo śmiało mogła czekać w milczeniu mimo ponurej i niezadowolonej miny swojego dowódcy.

Po pierwsze, była pewna swego. Swych obliczeń, swych szpiegów i swych papierów, powstałych wskutek jej ciężkiej pracy, przelewania zeznań, rozmów, obserwacji w te parę kart, które chui teraz czytał.

Po drugie, nie było za nią zastępstwa, a po otrząśnięciu się z goryczy wywołanej 'stanowiskiem', zadbała o to, by stać się niezastąpiona. Nie mogła liczyć na koneksje, bo to one ją tu umieściły. Została zatem tylko skuteczność i Tegumo nie miała zamiaru tego schrzanić. Każdy rok spędzony tutaj był dla niej stratą czasu.

Wreszcie po trzecie, nigdy jeszcze chui nie miał posłańcowi za złe przynoszonych wieści.

- Jesteś pewna tych liczb? - zapytał raz jeszcze chui
- Hai panie - rzekła Tegumo wstrzymując ochotę by wywrócić oczyma - Szesnastu samurajów jest na jego usługach na pewno. Trzynastu prawdopodobnie. Dalszych ośmiu regularnie przyjmuje odeń prezenty. Nie mam niestety pojęcia ilu szantażuje - ale moi szpiedzy donoszą o czterech różnych. Szantaże prowadzone są bardzo ostrożnie, bardzo duże starania czynione są na stworzenie istnego łańcucha pośredników. Ciężko to bardzo prześledzić. Ilu heiminów kupił, nie mam pojęcia, ale wszystkie lokalne szajki ostatnio są kompletnie cicho, nawet na własnym terenie.
- Mamy lokalne SZAJKI heiminów? - powtórzył z niewiarą Hida
Tegumo zmilczała. Nie wydawało jej się odpowiednie, by powiedzieć dowódcy coś w stylu "a czego się spodziewałeś".
- Nieważne - rzekł ten, jakby czytając w jej myślach - czego się w końcu spodziewać po takim miejscu. Ile mamy tych szajek?
- Trzy panie. Skoncentrowane wokół gorzelni oraz medyka.
- Soka - chui pokiwał głową, nie zaskoczony. Alkohol był tu jednym z bardziej chodliwych towarów, a medyk był dobry, choć stary. Niektórzy shugenja nawet do niego odsyłali.

Ponownie zapadła cisza. Tegumo rozluźniła się trochę i z nieco obojętną ciekawością obserwowała dowódcę. Problem był poważny. Rekrutowanie ludzi na taką skalę, prowadzone tak szybko, tak licznie, z niewiadomego źródła. Yasuki upatrywała w tym poczynań Skorpionów, zwłaszcza, że podobno jeden z nich nawet osobiście przybył do Strażnicy. Była zadowolona, że to nie był jej problem, a jednocześnie ciekawa, jak też chui miał zamiar sobie z tym poradzić. Był niewątpliwie dobrym dowódcą, ale w takich sprawach był... całkowicie niedoinformowany. Tegumo miała ochotę się wręcz złośliwie uśmiechnąć, wyobrażając sobie jak Hida-san będzie ganiał z tym w piętkę.

Nie żywiła niechęci do Hida, lecz wielokrotnie doświadczyła pewnego ich protekcjonalnego podejścia do spraw, z których Yasuki uczynili swój 'front'. Nie raz dawano jej do zrozumienia, że Yasuki są gorsi, bo mniej walczą. Że na Murze jest ich mniej niż Hida, czy Hiruma. Ona akurat zgłosiła się do walki, a jej obecny przydział nie był jej wyborem, nigdy też nie miała cierpliwości do takich 'porównań', sprawiało jej więc satysfakcję, kiedy 'wielcy wojownicy' spotykali się z sytuacjami jak ta, chlebem powszednim Yasuki i ich bojowe umiejętności okazywały się - cóż - do dupy.

Patrzyła zatem i czekała na pozwolenie odejścia, cokolwiek ciekawa reakcji i pomysłu Hidy.

- Gratulacje, Yasuki Tegumo-san - oświadczył ten, wręczając jej coś.
- Słucham? - rzekła, odbierając.
- Awansu, Yasuki-hatamoto.

Trzymała w rękach nominację na hatamoto. Własną.

- Nie rozumiem, panie - rzekła, starając się zagłuszyć rodzące się w niej podejrzenie.
- Mianuję Cię moim hatamoto, Yasuki-san. Patrząc po samym tym raporcie, jesteś jedyną osobą w twierdzy, która może dowiedzieć się co się dzieje i temu zapobiec. Oczywiście, do tego potrzeba Ci autorytetu, którego Twoje obecne stanowisko nie zapewnia. Po odejściu Tatewakiego, nie widzę wśród moich podkomendnych kogoś, kto rozwiąże to szybko... poza Tobą. Zatem, Yasuki-san, ganbatte kudasai. A! Miej proszę na uwadze wszelkie tropy które łączyły by ten proceder z Hida Amoro, Hida Akito, czy Hiruma Hisui Moeru. Możesz odejść, oczekuję raportu jutro rano przed godziną Akodo.

Tegumo zmełła przekleństwo, donośnie rzekła "hai! arigato gozaimashita!" i poszła, mijając w drzwiach kuriera, którego nawet nie zauważyła, pogrążona w gorączkowych rozmyślaniach.

- A ciebie jakie demony tu przysłały - skrzywił się chui na widok wchodzącego.
- Kurier z pilną wiadomością od Hida Kouka Urimori-sama, chui-dono - opowiedział się wchodzący stając w postawie zasadniczej.

Chui przestał się krzywić. Skinął zapraszająco ręką. Żołnierz podszedł i wręczył dowódcy pismo.

Nakazawszy posłańcowi, by usiadł i się rozgościł, gospodarz rzekł - Jeśliś głodny, jedz i pij - by wreszcie zająć się listem.


Dobrze uczyniłeś uczniu, pisząc mi o porywczym młodzieńcze pozostającym pod twoją komendą. Ktoś taki nie może się marnować, zatem natychmiast zaopiekuję się nim. Wyekwipuj go odpowiednio do należnego mu statusu i wyślij w drogę z eskortą.

Hida Kouka Urimori.


"Wyekwipuj odpowiednio do statusu? Co się ci marzy, 'sensei'? Psia go mać, jak bym miał go 'należnie do statusu wyekwipować' to powinienem puścić tego zwyrodnialca nago, z śladami po bykowcu! A za 'eskortę' to mu psy przydzielić! Parę akita inu mogłoby go nieźle 'poeskortować'!"

Chwilę jeszcze Hida w myślach dawał upust gniewowi. Autor listu był taisa i na chwilę obecną pozostawał jego przełożonym. Głupiec jedynie dawałby upust emocjom inaczej niż po cichu, zwłaszcza w obecności posłanego przez ich obiekt kuriera. Na zewnątrz zatem chui wyglądał na zamyślonego - choć zgłodniały kurier posilający się resztkami jedzenia nawet na to nie zważał.

Hida Kouka Urimori nie był osobą mającą szacunek dowódcy Strażnicy Wschodu. Zbyt często przypominał o zbyt krótkim czasie, w jakim piastował (fatalnie zresztą) godność bujutsu-sensei, domagając się za to zbyt wielkiego szacunku. Zbyt wiele rzeczy zwykł też przerzucać na swoich podkomendnych czy tych nieszczęsnych, co mieli pecha się u niego uczyć, miast zrobić je samemu.

Ale akurat Hida Amoro chciał mieć u siebie. Niemal natychmiast właściwie. Być może liczył, że "zaopiekowanie" się "porywczym młodzieńcem" wywoła przyjazne spojrzenie daimyo wszystkich Krabów, wspierające jego dalszą karierę?

Było to nieistotne. Rozkaz był rozkazem. Hida Amoro miał wyruszyć z rana. Bo o ile ktoś zdecydował, że nie oczekuje już odeń niczego, to ktoś inny postanowił coś na nim ugrać. Chui zmełł przekleństwo.

Był wściekły, lecz najbardziej na siebie samego. Tracił właśnie okazję by zreformować lub utrącić zakałę.

Zostawało zająć się pozostałymi wmieszanymi w tę sprawę.
 
Tammo jest offline