Uciekł tym podstępnym ludziom. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, dlaczego chcieli go zabić. Przecież nic im nie zrobił. Czyżby tak rozwścieczyło ich, stwierdzenie że nie podoba mu się treść wiadomości jaką mieli wysłać do Ubersreiku? A może to właśnie oni byli sprawcami śmierci Alvaro. A on swoim pojawieniem się w ich kwaterze, spowodował że wystraszyli się i postanowili go zabić. Tak, to było wielce prawdopodobne.
Gundulf po uniknięciu ciosu w plecy, zbiegł po schodach i nie zatrzymując się, minął dwóch strażników. Za sobą słyszał tupot stóp. Gonili go. Wypadł na ulicę, z zamiarem udania się do kapitana straży, aby poinformować go o knowaniach dwóch magów, z którymi się spotkał. Jednak szybko zmienił plany...
Potężny wir magii rozpościerał się nad miastem, zakrzywiając rzeczywistość i wciągając w siebie realną materię taką jak chmury i zabłąkane, przelatujące zbyt blisko ptaki. Miasto ogarnęła panika, czemu Gundulf zresztą się nie dziwił. Nie na co dzień ma się do czynienia z plugawym dhar, manifestującym swoją obecność w tak spektakularny sposób. Nagromadzenie eteru byłu tak duże, że maga aż przechodziły ciarki. Magia gromadząca się nad miastem nosiła takie samo znamię, jak ta którą poczuli w drodze, jak ta która pochłonęła człowieczeństwo Alvaro da Luny. Gundulf ruszył pędem w stronę miejsca, z którego wydobywał się tnący niebo i skwierczący magią snop światła zasilający wir. Ignorował biegających po mieście ludzi, płaczące kobiety, zabłąkane dzieci, klnących rzemieślników i wzywających bogów kapłanów. Niczym po sznurku, biegł ku magazynowi zlokalizowanemu w dokach. To z jego dachu wydobywało się plugawe światło. To w nim odbywał się heretycki rytuał. To tam znajdowali się wrogowie Imperium, ludzie, którzy wbrew zarządzeniom Kolegiów parali się magią. Magią złą i plugawą, szkodzącą człowiekowi. Wedle dekretów tacy nie mieli prawa żyć, a powinnością Gundulfa było ich powstrzymać, zabić.
Nim jeszcze znalazł się u celu, wyrwał z kabury kuszę i sprawdził czy jest napięta. Otworzył pojemnik z krótkimi, stalowymi bełtami i umieścił jeden z nich w łożu broni. Na moment zniknął w cieniach zalegających pod okapem dachu starego magazynu. Pochwycił Ulgu i szeptem wymówił formułę czaru. Poczuł mrowienie, gdy materia cienia przywarła do jego skóry i ubrania, rozmywając je, czyniąc tak zwyczajnymi, że aż niezauważalnymi [incognito]. Potem ruszył w stronę magazynu, starając się zlokalizować kogokolwiek, kto mógłby stać na straży. Pilnujący wejścia byli jego pierwszym celem. |