Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2011, 11:13   #47
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Noc przed wyjazdem w stronę Mordimar
Sypialnie w ratuszu;późny wieczór


Sona wpatrywał się w okno na zachodzące słońce zbierając się na siły przed zapadnięciem w sen. Z westchnięciem spojrzał na resztę wody w butelce, po czym wypił ją jednym łykiem.
Ściągnął z siebie wyłącznie bluzę, po czym wyjął z kieszeni wcześniej znaleziony medalion w domu porwanej i kładąc się na łóżko zacisnął go z całej siły. Powoli zamykał oczy, choć czuł jak pot spływa po jego czole.

Noc przed wyjazdem w stronę Mordimar
Miejsce nieznane;czas niesprecyzowany


[media] http://www.youtube.com/watch?v=JNJJ-QkZ8cM[/media]
Chłopak powoli otwierał oczy przyglądając się ciemnej niczym płaszcz upiora mgle. Jego oczy zaczynały przyzwyczajać się do ciemności i ukazywać mu kształty przed nim. Nie uległy one zmianie. Nie mogły.
To miejsce zawsze było takie, jakie je zostawił, i jakim je pamiętał.

Wysokie mury stanowiły obramowanie dla wejścia do teoretycznie odległego zamku, brama jednak nie budziła zbyt potężnej grozy sama z siebie, pozawijane wzory wokół niej nie stanowiły specjalnej ikony zagrożenia, a roztaczający się za nimi zamek o spiczastych ziemiach nie był niczym specyficznym. Przypominał raczej prostą budowlę oglądaną późną nocą, co dla każdego łowczego nie wydawało się specjalne.
W momencie, w którym zdecydował się otworzyć bramę zaczynał jednak powoli czuć się coraz ciężej. Tym, co przytłaczało go gdy podróżował do tego miejsca były wspomnienia.
Rodzina, przyjaciele, pokrewieństwo, przeszłość, przemiana. Ból całego okresu jego istnienia przechodził ponownie przez jego ciało, symulowany w sztucznym układzie nerwowym za pomocą mózgu pokrętnie analizującego sytuację pod wpływem emocji.
Jednak musiał żyć, aby uchronić od tego bólu innych. Wiedział o tym bardzo dokładnie, gdy przechodząc koło ogródka w drodze do bramy zamku pochylił się, aby zerwać czarną różę.
Księżyc powoli uniósł się ponad zamek zmieniając kolorystykę okolicy w krwistą, tak typową dla tego miejsca czerwień.

Trzask.
...
Wyrwanie na wpół martwego, na wpół żywego kwiatu poruszyło przestrzenią wydając dźwięk podobny do łamanej gałęzi. Rozległ się on echem po całej okolicy, budząc coś w pobliżu bramy, ledwo kontem oka spojrzał na poruszający się cień a ten już stał przed nim wpatrując się mu prosto w oczy.
Czerwony bies wpatrywał się w Sonę stojącego tuż na przeciwko dolnego okna do wnętrza zamku.
Był cicho, obserwował to Sonę, to kwiat w jego ręku.
Chłopak delikatnie się uśmiechną wyrzucając roślinę i poklepał stworzenie bo głowie, po czym pochylił się spokojnym głosem pytając.
- Gdzie twój pan? Zawołaj go.
Stworzenie lekko zawarczało, po czym biegiem rzuciło się w stronę bramy głównej zamku. Gdy tylko pojawiło się pod nią ta otworzyła się z głośnym hukiem ukazując postać o bladej cerze w zdobnym płaszczu i ceremonialnych ubraniach.
- Cóż za gość nas odwiedził. - Stwierdził z zdziwieniem osobnik. - Syn marnotrawny wraca do domu? Może coś zjesz?
- Wybacz. Odbierasz mi apetyt.

Bladoskóry pstryknął palcami a wnętrze zamku zaczęło posuwać się w stronę Sony. Nie minęła długa chwila a znaleźli się w jadalni przed stołem.
Miejsce było dosyć zadbane i nie szczególne, lampion palił się nad nimi, przy ścianie powieszony był portret, zaś za stołem stała półka na książki...typowy pokój w typowym wampirzym zamku.

Świece nad lampionem paliły się z pełną siłą, jednak jasność panującą w pokoju, co chwilę przerywał cień rzucany zza okna. Przez co? Miał wrażenie, że wiedział, choć nie chciał się upewniać.
Usiadł na krześle tak samo jak blady rozmówca, jednak powtórzył poprzednią wypowiedź widząc jak nieznajomi wnoszą talerze do pomieszczenia. Chciał spojrzeć w twarze kelnerów, jednak ilekroć to robił, po chwili zapominał jak wyglądali. Zapominał tego tak jakby nigdy o tego w rzeczywistości nie wiedział.
- Wybacz, ale odbierasz mi apetyt.
- Jak chwilę popatrzysz na jedzenie to ci wróci. Powiedz, namyśliłeś się w końcu, czy może twoje ciało jednak nie wytrzymało tak długo jak dusza.
- Wątpisz w siłę czegoś, co sam stworzyłeś, ojcze? - Zapytał spokojnie.
- Masz rację. Nie mogłem popełnić błędu, jako Vald VI nie mogłem przecież do tego dopuścić.
- Sześć oznacza gniew, nie dumę. - Odrzekł. - Jednak dobrze wiesz, że nie przyszedłem tu dla ciebie.
Vald podparł twarz dłonią spoglądając pod kątem na Sonę. Upił wina z podanego mu kieliszka gdy cień ponownie przesłonił na chwilę pomieszczenie.
- Doprawdy, masz tupet. Dałbyś pomarzyć staruszkowi, wiesz...Mam już swoje lata.
- Tch. Nie mam tyle czasu aby było mnie stać na grzeczność.
- A ja wolałbym abyś został tu na dłużej, mógłbym ci zostawić cały zamek...
- Tu nie ma nic oprócz zamku.
- A jeśli powiem że jest?
- Wiesz że nie jest. - Powtórzył Sona, zaś cień ponownie pokrył wnętrze pomieszczenia - I nawet nie miałbyś jak tego sprawdzić w innym wypadku. Właśnie przez nią.
- Nie przesadzaj. Smocza chimera to prawdziwy skarb na tym świecie. - Powiedziawszy to Vald wstał i podszedł powoli do okna. - Jakkolwiek brzydka by nie była, potrafi być interesująca. Spójrz, jest blisko.
Sona jednak nie czuł w sobie dość siły aby to zrobić. - Wybacz ale wiem jak bardzo jest odrażająca.
- Twoja strata. - Skwitował jego ojciec kładąc dłoń na jego barku - to, po co tu przyszedłeś? - Zapytał. - Mój młody czerwony baronie?
- Crux. - Poprawił go Sona.
Chłopak uniósł dłoń przed twarz wampirzego lorda, a otwierając ją ukazał medalion, z którym tak starał się zasnąć.
Baron złapał się za usta, jednak nie mogąc się skontrolować wybuchł śmiechem.
- Zaczęło się! W końcu coś się dzieje. Thaa! Świat idzie do przodu a nędzne pasożyty, wśród których musiałeś żyć znikną. Wszystkie tak niedoskonałe istoty, takie, jak twoja matka...To wszystko zniknie...
- Co to oznacza!? - Warknął Sona wstając z miejsca. Nie mógł tolerować marnowania czasu przez Valda ani chwilę dłużej.
- Rewolucję...Nie, może raczej ewolucję. Ludzie są już marnym elementem przeszłości, wampiry to nowy gatunek, następny poziom. A ciebie stworzyłem pomiędzy tymi dwoma typami kreatur...Jednak niedługo zostanie tylko jeden, a ty, prędzej czy później, sam wrócisz tutaj aby mi się poddać.
- Mów jaśniej... - Złościł się Sona, jednak Vald ignorując go zaczął zmierzać w stroną drzwi. - Czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy? Nie mam czasu na gierki!
- Myśl za siebie. - Polecił bladoskóry opuszczając pomieszczenie.
W tym momencie światło zgasło, a pokój zdawał się zniknąć.
- Szlag.

Dzień po naradzie w ratuszu
Zaułek między ruinami;wczesny ranek

Sona leżał obok ciała człowieka, który zginął najprawdopodobniej wczoraj w trakcie bitwy, nie obchodziło go to zbytnio. Ocierając usta z krwi starał się wybrać spomiędzy zębów pozostałe kawałki mięsa.
Słyszał w uszach niezrozumiały szum, którego źródłem była jego własna głowa.
Miał wrażenie, że najłatwiej byłoby zniknąć, że skoro koniec ma nadejść, a i tak kiedyś nadejdzie, to nic nie robi najmniejszej różnicy.
Wiedział jednak, że to iluzja. Złudzenie zjaw. Obraz jego zrodzony w ich umysłach, a nie jego samego. To nie był jego szum, niezależnie od tego, jak go odczuwał.

Dzień po naradzie w ratuszu.
Brama miasta;wyjazd

Sona nie miał wiele do powiedzenia ekipie, wsiadł do pojazdu wdzięczny, że nie muszą męczyć się dłużej z ścigaczami i wniósł wyłącznie swoją torbę. Wyrzucił ją gdzieś w kąt, pod którym postanowił później spać, a gdy wyruszyli w dalszą podróż wyszedł na dach, beznamiętnie leżąc i wpatrując się w słońce.
Melancholia nie była jednak tak pozytywna. Niedługo coś zapewne ich otrząśnie.
Teraz jak wpatrywał się w medalion, kojarzył go z zmierzchem bądź świtem. Ale z jakiegoś powodu nie księżyca, lecz słońca.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 04-07-2011 o 11:18.
Fiath jest offline