Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-06-2011, 21:18   #41
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
Rozmowa z radnym

“Najemnik? Heh, tylko dlatego, że człowiek mieszka w obozie w górach, to już go mają za najemnika.” Pomyślał Egon śmiejąc się sam do siebie. Wiedza o tym, że ludzie biorą zwykłego za najemnika wydawała się mężczyźnie nader zabawna. Egon spojrzał na doktora Ronterberga i widział jak na twarzy młodego doktora maluje się strach. Meżczyzna milcząc wsłuchał się w rozpoczęty dialog.

Wampir królewski, co? Vergil z niedowierzaniem patrzył na dziadka, kiedyś z mistrzem i dwoma jego rówieśnikami udał się na polowanie na takowego, no i właśnie ta wspomniana wcześniej para przypłaciła to życiem, a mentor, cóż co to za życie bez obu rąk?
- Mówisz, że to wampir królewski i tylko potrajasz stawkę?Vergil z lekką ironią skierował słowa w stronę monitora.
- 45 milionów nawet w tak licznym gronie to kwota, która może zapewnić godne życie/ -odparł radny. - Zresztą tyle oferuję ja, rodziny porwanych pewnie dorzucą coś od siebie, a sława za ubicie takiego stworzenia też jest coś warta. - odpowiedział staruch popijając wodę, która spłynęła mu po brodzie.
Fox od razu zabrał się za odliczanie swojej doli. Policzył uczestników imprezy, podzielił dwie bańki przez tą liczbę. By po chwili 166667 gambli trafiło do jego kieszeni. Fox siedział i przysłuchiwał się w ciszy.
Vergil pomyślał, że staruch dobrze gada i przytaknął, po czym bez słowa opadł na fotel.

Królewski wampir... Nieśmiertelny od dawna nie widział takiego. Trudni to przeciwnicy i inaczej niż podstępem pokonać się ich nie da. Jeszcze raz sprawdził swoje dane na temat tych stworzeń i analizę mapy. Najlepiej było udać się najpierw do tej drugiej miejscowości i tam rozpocząć polowanie.
- Tch. – syknął Sona, choć zrobił to z uśmiechem. – Zawsze jest wyjście, co możesz zrobić jeśli ktoś z nas się wycofa? Zatrudnić drugą armię wiedząc że wyrżną całą wioskę? Choć jeden miałeś dość świadomości aby ukryć dziewuchę. – stwierdził.
- Słuchaj, mam swoje warunki – stwierdził Sonajeśli mamy go śledzić, musimy wiedzieć wszystko co udało się wam odkryć na jego temat. Oraz jak nas dobrałeś. Jeśli miałeś czas aby ukryć dziewczynę, na pewno miałeś go dość aby wybrać konkretnych łowców zamiast zbierać przypadkowo złapanych jak ostatni frajer. – Na twarzy chłopaka można było dostrzec ironię. – walka z królewskim wymaga nieco większej współpracy. Ponadto… - zamyślił się – jeśli dasz nam więcej informacji zgadzam się na to zadanie, ale mój udział w nim ma zostać utajniony…sława to ostatnie czego potrzebuję. – spojrzał na resztę. – Jedziemy do Elasto, prędzej czy później się tam pojawi. Najpewniej pojechał drogą przez Mordimar, ale to miasto jest stracone. Zostawi tam na nas zasadzkę w postaci miasta pełnego zombie. Najpewniej wyśle też jakieś pomioty do Mordimar aby przygotować je przed swoim przyjazdem…lub na odwrót, mógł udać się do Elasto a do Mordimar wysłać niespodziankę, król nigdy nie chodzi sam piechotą. Mordimar to pułapka i strata czasu, jeśli nie możemy być tam przed nim, nie ma sensu w ogóle tam przychodzić... - Chłopak zmrużył oczy – muszę się gdzieś przespać.
Starzec skrzywił się wyraźnie, ale po dłuższej walce z sobą w końcu westchnął. - Dobra, nie ma chyba co ukrywać skoro już siedzicie w tym gównie po uszy. -dziad strzelił kośćmi palców z głośnym trzaskiem i najpierw odniósł się do planu Sony. - Jeżeli tak o tym myślisz, Zombie pewnie i tak nie unikniecie, na mapie nie zaznaczyliśmy najmniejszych miasteczek i wsi. - po tych słowach nacisnął jakiś guzik, zaś na czarnym ekranie pojawiło się kilka plamek symbolizujących malutkie osady na trasie do obu miast.- Jeżeli przez którąś przejedzie, wiadomo jak to się skończy, co do samej drogi, Elasto jest spory kawałek stąd, myślę że podróż może zając wam nawet ponad tydzień. Kto wie może dorwiecie tego skurwiela jeszcze po drodze. A co do samej sytuacji... - Starzec westchnął i solidnie pociągnął z butli nim zaczął mówić dalej. Wyglądał na zamyślonego, gdy zaczął tłumaczyć całą sytuację, każde słowo dobierał z najwyższą ostrożnością. - Nie wiemy dużo... Nie mamy nawet pojęcia jak dokładnie wampira obiera swe ofiary, kierowaliśmy się wiekiem jak i wyglądem gdy ukrywaliśmy cel który mieliście tu chronić, czy słusznie? Chyba tak, skoro szukał jej w tym mieszkaniu. -nastąpiła kolejna pauza.- Wampiry Królewskie nie pojawiają się od tak w tej części Toris, tu chodzi o jakąś grubszą sprawę dla tych krwiopijców. Zwłaszcza że w domu jednej z wcześniej porwanych znaleźliśmy to. - po tych słowach starzec uniósł do ekranu złoty medalik, taki sam jak ten który odnalazł Sona w mieszkaniu numer 13. Wszyscy mogli teraz przyjrzeć się dziwnemu symbolowi.


- Czemu ten symbol miałby zwiastować kłopoty? Szczerze, sam tego nie wiem. Z tego co mi doniesiono to po prostu ozdóbka, z pogańskim symbolem reprezentującym jednego z dawno zapomnianych bogów, nasi badacze szukają odpowiedzi - którego boga. Normalnie miałbym to głęboko w dupie, jednak nie wierze w przypadki. Skoro jedna z ofiar miała to przy sobie, a porwał ją sam Królewski Wampir, to coś jest na rzeczy. -zakończył wypowiedź, która tak naprawdę nie przyniosła wielu odpowiedzi, a wręcz przysporzyła nowych pytań.
Sona zamyślił się głęboko nad sprawą.
- Wampir porywa kobiety o specyficznych cechach charakterystycznych, jesteście na ich podstawie wskazać nawet kolejny cel…niech ktoś mi powie, który gatunek zagrożony naturalnym wyginięciem siedziałby w miejscu? Mam dziwne wrażenie, że jeżeli czegoś nie zrobimy, wkrótce będzie panowało nowe pokolenie szlachty…
- Nie przesadzaj Sona.
– odezwał się BoryaGdyby wystarczyło porwać kilka kobiet to już dawno by to zrobili. I na pewno nie w pojedynkę. Kolejne pokolenia są instynktownie oddane mistrzowi który je stworzył. Królewskim tego brakuje. Chyba, że ten miły pan którego ścigamy wymyślił jak to ominąć... a to byłoby znacznie groźniejsze niż brzmi. Im od zawsze brakowało sensownego zgrania. To jedna z niewielu naszych przewag, ale pozwoliła nam przeżyć. Choćby oddział królewiczów pod wyraźną wodzą jednego byłby chyba gorszy niż cała reszta razem wzięta. Szlachciątka niechętnie współpracują i na pewno nie dopuszczają możliwości by ktoś był wyraźnie ponad nimi. W końcu każdy jeden uważa się za wyjątkowego, który powinien rządzić całą resztą.
Ja bym proponował podzielić się na dwa oddziały, tylko tak by zachować kontakt. Ten który by się natknął na wampira by nie atakował aż do przybycia drugiego. A... chwila
Borya wyraźnie wpadł na pomysł – Vova! - zakrzyknął i w trzy sekundy potem mutant wpadł przez otwarte okno
Kapitan uniósł przerażony broń gotową do strzału, jednak Borya uspokoił go ruchem dłoni. Żołnierz zdjął palec ze spustu ale na mutanta patrzył nieprzychylnym wzrokiem.
- Spokojnie panowie. On jest ze mną. Chono mały. - poklepał go po karku i zaprowadził do ciała BackleyaSzkoda, stary, że to się tak skończyło... Vova. Wiesz co robić - mutant podszedł do ciała i zaczął obwąchiwać pochłaniając zapach. Pamiętał jak pachnie Backley. Bardzo dobrze pamiętał, podobnie jak pamiętał zapach jednego z uczniów Boryi, który przyszedł tydzień temu do ich domu bo musiał zaliczyć jeden egzamin. Bez trudu oddzielił woń martwego towarzysza od woni wampira. Teraz to już nie jest zapach piętnastoletniej głowy jakiegoś tam wampira. Teraz to świeży zapach konkretnego wampira
- Gdzie znaleźliście jego ciało? Im szybciej tam się dostaniemy tym większa szansa, że Vova go wytropi – oznajmił Iwanowicz.

Nim ciało Buckleya zostało wwiezione znowu do sali, Radny z ekranu zaczął odpowiadać Sonie na jego zażalenia.
- Nie jesteśmy w stanie do końca wywnioskować kogo zaatakuje. Samo sprawdzenie ludności Luny zajęło sporo czasu, myślisz że znam każda młodą kobietę na tym świecie? A jak byś nie zauważył wampir, coraz bardziej oddala się od Grotu, kierując się na coraz mniej cywilowane tereny, z którymi kontakt jest coraz gorszy. Panie Cruz świat to nie jest bajka, w której można pstryknąć palcami i mieć informacje na tacy. Wszystko wymaga czasu, a tego wiele nie mamy. - zakończył sucho radny po czym odniósł się jeszcze do poprzedniego pytania chłopaka. - Co do tego jak was dobraliśmy, nie powiem byście byli moją wymarzoną grupą łowców, ale czas naglił, więc zebraliśmy tych którzy może nie są najlepsi, acz znani w swym fachu. - po tych słowach ekran kilka razy podskoczył zaś radny pogrzebał w szufladzie wyciągając kolejną kartkę i począł odczytywać.
- Golem-667, wojownik, jeden ze słynniejszych mechanicznych szermierzy. - tu radny z kwaśną miną wtrącił. - Ale jak widać blaszakom nie można ufać bo już go z wami nie ma, mam nadzieje, że smaży się gdzieś na pustyni. - po czym kontynuował odczytywanie listy ruchem głowy wskazując poszczególne osoby. - Vergil, spec od walki bronią białą, jak i szybkiego zwiadu. Borya Iwanowicz niegdyś sławny łowca, teraz treser mutantów. Sona Crux jeden z nielicznych, którzy wciąż znają stary styl Kropli, specjalista od walki wręcz. Billy Fox, zwiadowca oraz mistrz przetrwania. Backley FenSohn nożownik i skrytobójca. Lfert Trix, strzelec wyborowy, oraz mistrz pościgów, oraz panienka Nancy Sullivan snajper. Jak widzisz zostaliście dobrani tak by każdy mógł jakoś przydać się drużynie, aktualnie zaś przydzielono wam wsparcie, którego nie zdołaliśmy na czas przetransportować do karczmy.

-Niedaleko bramy wyjazdowej z miasta - odpowiedział kapitan, gdyż ciało Buckleya było już w sali. Jednak nim ktoś zdążył odpowiedzieć, Vova warknął groźnie z niewiadomych powodów. Właściwie to powodem warknięcia mógł wydawać się mały robak, który wysunął się z ust martwego łowcy, jednak mutant nigdy nie reagował tak na zwykłe robactwo.
- Dobra, to wiemy już, czemu zebrało się tu tylu wojowników – odezwał się Egonale nadal nie rozumiem po jakiego grzyba wciągacie w to nas? - wskazał na siebie i doktora Ronterberga.
- Jesteście specjalistami. -oznajmił starzec i wzruszył ramionami. - Wojownik potrzebuje medyka, jak i kogoś kto w razie czego doczepi mu sztuczną kończynę. Jeżeli to was pocieszy możecie czuć się siłą wcieleni do armii, tak dla dobra kraju.
- Ja nie doczepiam nikomu sztucznych kończyn, ja je tylko wytwarzam. Na konstrukcję jednej potrzeba sporo czasu, którego w trasie nie będę miał. Pod względem protetyka jestem więc bezużyteczny.
Egon zamyślił się drapiąc się przy tym po głowie. – Powiedzmy, że zaciekawiła mnie ta wyprawa, na samą myśl o niej czuję się znów młody. Może nie przydam się jako protetyk, ale za to jako kowal mam wprawę w naprawianiu ekwipunku.Egon przemilczał fakt, iż z tą wyprawą wiąże tez pewne prywatne nadzieje, poza tym obiecał pomoc doktorowi Ronterbergowi.

„Znany w fachu?” – pomyślał Sona. Może kiedyś, od lat nikt go nie widział w Toris, a wtedy nawet nie był dobrym najemnikiem... Nawet, jeśli całą czwórką polowali głównie na wampiry.
- Tch. - Syknął SonaNic się nie poradzi, niestety widać że to jedna z tych spraw które lepiej rozwiązać nim będzie za późno - Wstał spokojnie i spojrzał na generała.
- Gdzie tu znajdę jakieś łóżko? Do jutra i tak nigdzie się nie wybierzemy. - Spojrzał na VovęDziadku, co jest? - Spytał, choć patrząc na całą rozmowę, to była chyba jedyna wypowiedź, jakiej ton można określić łagodnym.
- Sypialnie są na górze. -odparł kapitan zimno.
Borya opróżnił butelkę z wodą i, przez szmatę, wrzucił robaka do środka.
Robal trafił do butelki gdzie zaczął zwijąć się jak glizda, by po chwili uspokoić się i pozostać w bezruchu. Iwanowicz zatkał butelkę. Zastanawiał się co z tym zrobić...
- Jakiś robal... szkoda, że ten kurdupel nie może mówić. Z jakiegoś powodu mu się nie spodobał. Wylazł Buckleyowi z ust.
- Pewnie jest niebezpieczny w jakiś sposób, może ma jad - zastanowił się Sona patrząc na butelkę – albo to niekoniecznie glizda, nie rusza się, więc jak zacznie robić z siebie poczwarkę to lepiej je spalić. - Chłopak nie wziął robaka na poważnie i skierował się do sypialni. Potrzebne zasoby uzupełni jutro, po drodze na górę wypijał zawartość wcześniej podanej mu butelki.

Nieśmiertelny dokładnie przyjrzał się symbolowi z wisiorka, dzięki swoim czujnikom przybliżył obraz, zrobił dokładne zdjęcia i sprawdził go w bazie danych.
Doktor Ronterberg tymczasem wysłuchał uważnie słów starca. Nie podobało mu się to że po raz kolejny został wplątany w sprawę która tak naprawdę go nie dotyczyła, aczkolwiek zainteresował się symbolem, przyglądając mu się chwilę powiedział – Może jest to symbol stwórcy wampirów? Coś na wzór ich najwyższego boga. O ile wiem - a niestety nie wiem za dużo. To wampiry raczej nie przywiązują się do istot, więc musiała według ich wierzeń, naprawdę potężna istota! - Dodał bez ładu, po czym zamyślił się na ponów – Chociaż to i tak niema sensu, nie mam zamiaru jechać gdziekolwiek! Wracam do stolicy!
Starzec spojrzał z monitora wprost na doktora.- Chyba jedynie z dziurą w głowie, wiesz jak kończy się dezercja chłopcze? - na te słowa kapitan uniósł delikatnie pistolet.
Doktorek wiedział więcej niż chciał powiedzieć, w sumie miał pewnie o wiele więcej czasu niż ktokolwiek tutaj zebrany aby badać takiego rodzaju sprawy. Nieśmiertelny nie chciał jednak wypowiadać się na temat tych spraw, kiedy jego głos niewiele by tu zmienił, analizował jednak dokładnie każde słowo, sprawdzając w bazie danych każdą wzmiankę o doktorze Williamie Rontenbergu, protetyku Egonie Da’Ragio i wampirzycy o imieniu Junona, zapewne też Da’Ragio, chociaż nie wykluczał przybrania innego imienia, więc przejrzał działalność wampirów w ciągu ostatnich piętnastu lat.
Baza danych Nieśmiertelnego i tym razem nie przyniosła wielu informacji. Jedyne czego się dowiedział to, to iż Egon pracował, a nawet dalej pracuje w obozie najemników z Gór granicznych, jako protetyk i kowal. Ale co się dziwić, komputer zbroi gromadził informacje z miejsc gdzie najemnik już był, a on większość życia zajmował się zabijaniem istot rozumnych oraz nierozumnych. Lwia część dysku pamięci zajęła była przez opis istot zamieszkujących Toris.
Doktor zaskoczony był odpowiedzią, można by rzec, że nawet lekko się wystraszył, aczkolwiek powiedział starając się ukryć strach - Teraz dezercja tak?! A Jak pod bronią jak kryminalistę odprowadziliście mnie tutaj? To już było pokojowe rozwiązanie, albo awans społeczny prawda? - William pomyślał jeszcze chwilkę po czym, już spokojniej powiedział - Dobrze, pójdę... Ale nie liczcie że zależy mi na waszych pieniądzach, gdyż i tak gówno wam dadzą. Jesteście bezsilni i dobrze o tym wiecie. I nie jestem Pana synem by Pan zwracał się do mnie w ten sposób, posiadam wyższe wykształcenie w czasach, gdzie wielu ludzi nie potrafi porządnie pisać ! - Powiedział “stawiając” na swoim, zapewne “serce” waliło mu jak dzwon z przerażenia.
Radny zaśmiał się pod nosem, po czym odpalił wyciągnięte zza pazuchy cygaro. - Uważaj sobie Panie Doktorze. - tytuł wymówił z niesamowitą ironią.- Trzeba wiedzieć kiedy przestać szczekać. A skoro nie chcesz pieniędzy twoi towarzysze na pewno się ucieszą z tego powodu. - zakończył wypuszczając z ust smugę dymu.

- Posłuchaj no, Panie radny.Egon spapugował ton mężczyzny z monitora. – Jedyny, kto tu szczeka za dużo, to pan. Radzę, byś nabrał nieco dobrych manier. Traktując nas w ten sposób narażasz tych biednych żołnierzy na poważne niebezpieczeństwo. Założę się, że obrażeni najemnicy rozszarpaliby ich w kilka minut. Nie zapominaj też, że to ty nas potrzebujesz, nie my ciebie, więc proszę odrobinę grzeczniej. - Przerwał wpatrując się w rozwścieczoną twarz radnego, po czym dodał spokojniej. – Co do doktora, to myślę, że pomimo jego uwag wyruszy razem z nami i da z siebie wszystko, Mogę za niego ręczyć, w końcu mamy w tym nasz mały prywatny interes.
William stanął tak, by zasłonić w razie czego Egona, po czym powiedział
- Panowie, nie ma sensu się kłócić, pójdę na te waszą misję ale tylko dlatego że jestem lekarzem gdyż nie nadam się do walki... A Ci oto twardziele - wskazał na najemników - z pewnością rozwalą każde zagrożenie. Ja wraz z Panem Egonem, będziemy próbowali ratować to co zostanie, oraz może nawet w czymś pomożemy. Niestety nie potrafię gotować, tak więc jeśli będę do tego zmuszony, będzie to najgorszy posiłek jaki będziecie mieli przyjemność Jeść poza tym, nic innego poza leczeniem i częstym otwieraniem ust z których to wychodzi to kolejne jakże nie przemyślane słowo... Chwileczkę, co Ja...Ah, tak ! Innymi słowy chodzi o fakt tego, że nie chcę tutaj rozlewu krwi... Na to przyjdzie czasWilliam uśmiechnął się lekko zakłopotany – Więc Panie z tego starego telewizora... Cóż, proszę się nie denerwować i pomóc nam jakoś w jakże niebezpiecznej misji - Spojrzał na Egona po czym po cichu powiedział – mamy zabić wampira, tak ? Tylko... Jak on się nazywał...? Ah tak! - wykrzyczał – Królewski, jego królewską mość Pana złego wampira... - Doktor schylił się dworsko, po czym odwrócił w stronę swojego towarzysza. Po czym podniósł jeden palec w górę dodając – Wiecie co ? Ja na razie wezmę moją dolę pieniężną ponieważ, hmm też muszę przygotować się do misji dobrze?William podszedł niepewnie po czym szybkim gestem wziął swoją wypłatę. – Egonie, lepiej przygotujmy się... Może pójdziemy na miasto poszukać towarów które mogą być niezbędne ?
- Bardzo chętnie.
- odpowiedział Egon także biorąc część pieniędzy. Odchodząc zagadnął p cichu do doktora. – Lepiej ochłoń, jeśli chcesz coś jeszcze powiedzieć, Will. Ten burak jest zbyt tępy, żeby zrozumieć twój intelektualny bełkot. - Zaśmiał się Egon oddalając się do wyjścia. Odwrócił się jeszcze w stronę monitora i ukłonił się nisko na pożegnanie.
- Wrócimy za parę godzin i będziemy zaszczyceni, jeśli jeden z pańskich piesków dotrzyma nam towarzystwa w jak największej odległości.[/i] - Protetyk był pewien, że jeden z żołnierzy pójdzie za nimi.
Kiedy towarzysz wspominał o jego inteligencji, doktor się uśmiechnął, wtedy to Egon dodał “bełkot”, jego twarz natychmiast się zmieniła niemalże o 180 stopni. - B-Bełkot? - Powiedział po cichu. Kiedy ten jednak się roześmiał, doktor zrozumiał sytuacje. Cóż, nie przebywał zbyt często z takimi ludźmi, dlatego wiele rzeczy nie potrafił wyłapać, ale cóż, trzeba przyznać że starał się przy stosować... Chociaż różnie mu to wychodziło. – Panie Egonie, sądzę że powinniśmy znaleźć troszkę gruszek. Uwielbiam je, jest to swego rodzaju rarytas dla mnie... Niezwykle ciężko Je zdobyć... Ale zawsze jest nadzieja, prawda? - Doktor uśmiechnął się – Poza tym, chciałbym jeszcze odwiedzić szpital, może znajdę tam kilka przydatnych rzeczy, jak i targowisko - Może znajdziemy tam coś ciekawego...Ah tak, może też jakąś knajpę tylko nie wiem jeszcze po co, ale się wymyśli...
- Tak, na wszystko znajdziemy czas. - powiedział Egon wychodząc z izby w toarzystwie doktora.

Nieśmiertelny złożył zamówienie na amunicję i pokarm w płynie dla kapitana i poszedł do pokoju aby wyczyścić zbroję.
 

Ostatnio edytowane przez Piszący z Bykami : 27-06-2011 o 21:33.
Piszący z Bykami jest offline  
Stary 27-06-2011, 21:22   #42
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
Alex przerzucała tymczasem tylko spojrzenie z jednej osoby na drugą, próbując dojść, w jaką to też kabałę została właśnie wciągnięta. Najpierw zombiaki, później zabrali jej pojazd, po to by po chwili zrobić z niej per “kierowcę” i to wyprawy dokąd! Pogoń za wampirem królewskim, o nie, co to, to nie, najwyższy czas rozejrzeć się za jakimś wyjściem. Bravo nie była zbyt finezyjna, czekała tylko na dogodny moment by skoczyć w stronę wyjścia, a w razie potrzeby wpakować kulkę w łeb każdemu, kto stanie jej na drodze. Na szczęście bardziej dyplomatycznie sprawę postanowił załatwić doktorek, który w zamian otrzymał propozycję pożegnania się z żywotem. Alex przeklęła więc w duchu i nauczona jego doświadczeniem, przestała się wiercić. Niech to, sprawa wyglądała poważnie.

W międzyczasie zaprezentowano im zwłoki Buckleya. - Buckley, niech to szlak! - wrzasnęła wściekła w stronę denata, za nic mając, że ten nie wykazywał najmniejszej zdolności do konwersacji, po czym zerwała się z miejsca i ruszyła by siarczystym kopem obdarzyć wysuszonego truposza. Wojskowi jednak złapali dziewczynę pod ramiona, powstrzymując ją od zbeszczeszczenia zwłok. - Czemu zawsze, gdy pakuję się w kłopoty, spotykam tego skretyniałego idiotę?! - wykrzyczała jeszcze, ni to do obecnych, ni to do Buckleya. Znów westchnęła i opadła na fotel. Chyba nie miała wyjścia: - Dobra, jak mam gdziekolwiek jechać, to musicie oddać mi mój wóz - poinformowała, po czym zagarnęła swą część małej fortuny, jaką obdarował ich radny. Sporo kasy, pomyślała. Nie zamierzała uganiać się za jakimiś wampirami, szczególnie królewskimi, ale jeśli cało chciała wyjść z tej kabały, musiała grać na ich zasadach. Niech więc im będzie. - Zabiorę każdego, kto weźmie z sobą paliwo, wodę, żarcie lub srebrne kule, a najlepiej wszystko naraz. Wyjeżdżam z samego rana. - poinformowała, po czym spuściła nieco z tonu i z trudem zdobywając się na grzeczność, przemówiła do radnego - Może być?.

- Mi tam pasuje.i - Powiedział dość głośno Vergil, z któregoś miejsca w sali a jego głos odbił się echem. Rzeczywiście taki układ mu pasował, jeżeli pojazdem miał być ten opancerzony wehikuł który widział przy bramie Luny, to będzie przynajmniej wygodniejsza podróż, niż miałby przemierzyć kolejny odcinek gasnącą furią. Chłopak wstał i podszedł do kobiety.
- Vergil. - Powiedział w stronę dziewczyny i wyciągnął rękę w jej stronę. Nie żałując przy tym szczerego uśmiechu, w końcu w obecnych mrocznych czasach każdy powinien go nadużywać.
Filozofia Alex daleka była od nadużywania życzliwych uśmiechów, zdecydowanie częściej stosowała te złośliwe czy szydercze. Generalnie jednak światopogląd jej ograniczał się do skupiania na dbaniu o własny tyłek. To się sprawdzało w tych obecnych, mrocznych czasach. A że w zakres dbania o rzeczone cztery litery wchodziło teraz i zawieranie nowych, szemranych znajomości, postanowiła nie pozostawać obojętną na podobne wyrazy grzeczności. Spojrzała więc na chłopaka i odwzajemniła krzywo uśmiech.
- Ładnie. - poinformowała go, mając na myśli jego imię. Uścisnęła mu dłoń, powstała, przyjrzała się bliżej nieborakowi. - Alex przedstawiła się w końcu, krótko i rzeczowo – Masz klaustrofobię? - zapytała znienacka po krótkiej chwili. Pytanie kobiety go rozbawiło, toteż roześmiał się delikatnie. Co jak co ale osobą cierpiącą na jakieś lęki nie był. Przynajmniej na pewno nie obawiał się ciemnych i ciasnych pomieszczeń, w końcu kochane wampirki zamknęły go na kilka godzin w trumnie, za co później zapłaciły, jednak to już osobna historia.
-Nie, nie mam na szczęście. Czy znalazło by się miejsce do przewiezienia prócz mnie kobiety i małej dziewczynki. - Gdy skończył wypowiedź kiwnął głową wskazując miejsce w którym siedziała Nancy i Claudia.
- Jasne, wartość bojowa jest w cenie... - wymamrotała, patrząc na dziewczynkę znaczącym wzrokiem – Co to za jedna, używacie jej jako przynęty, czy co?
-To jest siostra mojej towarzyszki, której szanowny radny nie chciał przyjąć w latającej karczmie, a co do naszej wartości bojowej to mogę ci przyrzec, że jeżeli zapewnisz im obu bezpieczny transport to wytępię tyle ścierwa, ile zechcesz.Vergil wypowiedział te słowa by zabrzmiały na jak najbardziej wiarygodne, szczerze to w głębi duszy wierzył właśnie, że jest gotów na jakikolwiek poświęcenie dla dobra sióstr Sullivan.
- Nie obchodzi mnie, ile ścierwa wytłuczesz, grunt żeby samemu nie stać się wytłuczonym ścierwem. - westchnęła i znów spojrzała na ClaudięSerio? Chcesz mi powiedzieć, że to małe, co to je ciągniecie prosto w paszczę lwa... bo uganiacie się za jakimś nietoperzem, tak?... i to małe to zwykły dzieciak? Płacze, brudzi, żre i zajmuje miejsce? A nie robot? Żadnych ukrytych działek, karabinów? Naprawdę?Alex uniosła brwi, najwyraźniej nie chciało jej się w to wierzyć.
- Poza tym, że jest niezwykle miła i urocza, nie brudzi i nie opycha się nie wiadomo ile i zajmuje mało miejsca, to tak; to zwykłe dziecko. - Skwitował z uśmiechem czarnowłosy chłopak, ruchem ręki odgarniając wkurzające kosmyki włosów zasłaniające mu oczy.
- Masz uraz do dzieci? - Spytał dość zaintrygowany negatywną wypowiedzią Alex.
- Nie wiem, nie znam żadnych dzieci. - odparła – Po prostu nie słyszałam jeszcze, by bycie miłym i uroczym przydało się komukolwiek w starciu z krwiolubnymi. - ponownie zmiarkowała małą wzrokiem. Zastanawiała się. Niewielkie ciałko, które w jakichś sześćdziesięciu procentach składa się z wody, to będzie z piętnaście litrów. Całkiem nieźle w sytuacji kryzysowej. – Niech jedzie. - zawyrokowała w końcu. – Nie pomieścicie się wszyscy w jednej kajucie, ale jak chcesz to mogę upchnąć cię w jednej z tą twoją panienką - tu wzrok przeniosła na Claudię.
Vergil poczuł się jak ktoś kogo posądza się o pedofilię, a on przecież traktował dziewczynkę bardziej jak siostrę czy córkę, może to dziwne, lecz chyba instynktownie chłopak odczuwał potrzebę innych.
- To nic z tych rzeczy. - Odparł, jakby atakowany. – Ja mogę spać na korytarzu, dachu czy czymkolwiek takim, nie zależy mi na mojej wygodzie.
- Ale mnie zależy; masz pilnować tej małej. A z dachu mało to będzie wygodne. Mała dostanie własną kajutę, ty z dużą dostaniecie swoją obok, postanowione. Musimy oszczędzać miejsce, został mi jeszcze tylko jeden pokój dla jakiegoś szczęśliwca, reszta śpi w hangarze - ostatnie zdanie wypowiedziała bardziej do siebie niż do Vergila. – I wiesz, to nie hotel, nie mam zapasu żarcia dla gości, a za to ciągłe zapotrzebowanie na wodę i paliwo. Miej to na względzie, ka-pe-wu?
- Jasne, powiedz co muszę tylko kupić, ja postaram się o to zadbać. A tak swoją drogą nie boisz się pchać w paszczę śmierci? - Zapytał z czystej ciekawości z pewną dozą nadziei, że dowie się co popycha ludzi poza łowcami do obcowania z krwiopijcami.
- Lepiej zapytałbyś o to tę małą - zauważyła – Ja się tu nie pchałam, nie wiem nawet o co w tym wszystkim chodzi. Przywlekli mnie pod karabinem i ochrzcili waszym kierowcą, myślałam, że ty mi to wyjaśnisz - tutaj Alex, po raz pierwszy od powitania, popatrzyła na chłopaka – Hm? Co wyście za jedni? Jakiś klub miłośników nietoperzy, czy jak?

Spojrzał w oczy hardej kobiety, po czym zlustrował ją od stóp do głowy wzrokiem.
- Chodzi w tym wszystkim o to, że pewien ssak o nadludzkiej mocy troszkę się rozhulał, a my jak to już wspomniałaś jesteśmy zbieraniną osobników, którzy z zamiłowaniem rozwalają dzieci nocy. Większość z obecnych tu to łowcy. - Mówił dość powoli, aby każde jego słowo doszło do uszu dziewczyny. Chciał by Alex wiedziała w czym siedzi toteż kontynuował.
- Z tym, że tego którego chcemy utłuc to nie taki zwykły a elita, można powiedzieć że coś na rodzaj boga, wykazuje wiele mocy nadprzyrodzonych, a prócz tego ma zwiększone zdolności fizyczne.
- No tak, tak... Królewski... - przytaknęła ze zrozumieniem – Nawet nie wiedziałam, że to barachło jest tyle warte. A ten ważniak w monitorze, co za jeden?
Na usta łowcy cisnęło się wiele słów aby określić radnego, jednak uznał, że są zbyt mało kulturalne.
- Ten, spróchniały pryk w ekranie to jakiś radny z Grotu, jak przypuszczam, i właściciel latającej karczmy [właściciel to drugi staruszek, chodź fakt sa podobni. Nie wiem czy Vergil myśli że ten jeden robi za ich obu, czy po prostu sie pomyliłeś – przyp. MG], uważam go za chciwego skąpca, a przy tym człowieka którego chętnie bym rozwalił. - Fakt faktem ale Vergil w życiu nie ruszył osobnika swojego gatunku, jednak ten w pełni na to zasługiwał.
- Ale co on ma do was, hm? Po co mu jakiś wampir, co, nowe menu szykują? - Alex zaśmiała się głośno z własnego żartu. – A ta jego Laura...?
- Znając wampiry zrobią wszystko, aby nas wyplenić. Myślę, że to prócz tego, iż jest królewskim jest kurewsko przebiegłym gnojkiem. Sądzę, że radny przypuszcza jakiś szerszy plan panów nocy. A co do tej Laury, nie mam pojęcia o co chodzi. - Miał nadzieję, że zaspokoił ciekawość dziewczyny.
- No tak, tak, jak to łowcy, dali kasę to pędzicie, co...? W sumie słusznie, nadmiar informacji potrafi boleć. Choć skoro przypuszczacie szerzej zakrojony plan, warto byłoby się nad tym pogłowić, nie sądzisz, Ver?Alex zamyśliła się na chwilę, zupełnie zaschło jej w gardle. – Masz może jakąś wodę przy sobie? - zapytała, po czym natychmiast przeszła do kolejnej intrygującej ją kwestii. – A idiota Fensohn, skąd żeście go wytrzasnęli?

Ver, podobało mu się te zdrobnienie. Pogłowić się na tym jasne! Jedyny szkopuł w tym, że miał za mało informacji.
- Ja podróżowałem z Nancy i Claudią jako oddzielna grupa, nie miałem z nim styczność a w naszej zgrai znalazł się z łapanki, jak każdy. Masz z nim jakieś powiązania? - Zapytał bardzo ciekawy.
- Tak. - przytaknęła – Obiecałam mu kiedyś kulkę w łeb.
- No to zostałaś wyręczona. - Uśmiechnął się delikatnie w stronę Alex, było to dość nieodpowiednie bo śmierć kogokolwiek nie jest niczym wesołym.
-Tak swoją drogą, zawsze chciałaś jeździć wozem pancernym? – zapytał.
- Zawsze chciałam mieć pałac. - odparła nieco od czapy – Ale w prezencie ślubnym dostałam wóz pancerny i musiał wystarczyć. A z obietnic wolę wywiązywać się sama, zwłaszcza jeśli nie mogę pogratulować komuś, kto mnie wyręcza.
- A więc jesteś mężatką? - Zadał pytanie, które było zbyt osobiste, jednak zdał sobie z tego sprawę po tym gdy już wypowiedział słowa.
- A co, Nancy już ci się znudziła? - uśmiechnęła się do Vergila wesoło.
- A czy ty wszędzie widzisz jakiś podtekst, przepraszam zadałem pytanie nie zdając sobie sprawy z jego naruszenia twojej prywatności. - Odwzajemnił serdecznie uśmiech.
- Hahaha, prywatność!Alex roześmiała się, szczerze zaskoczona, że ktoś wciąż martwi się o podobne bzdety, jak zadawanie zbyt osobistych pytań. – To żadna tajemnica. Nie jestem mężatką. Dostałam po prostu prezent, do ślubu nie doszło.
- Nie wiem czy mam z tego powodu gratulować czy Ci współczuć, możesz wybrać. – Chłopak roześmiał się lekko.
- Często pozwalasz ludziom by decydowali o twoich odczuciach? - zamyśliła się na chwilę, po czym ponownie uśmiechnęła – Nie powinieneś czuć niczego wobec tej historii. Mój narzeczony był prawie tak uroczy jak ty, wiesz, ale równie niewielką wagę przykładał do mych słów. Chciałam pałac, a dostałam czołg. W dodatku nieuzbrojony. To nie mogło się udać. - wyjaśniła mu, po czym sama postanowiła zadać jakieś ckliwe, nieistotne pytanie – A co z tobą, Ver? Kochasz Claudię?
[i]- Nie często, jednak nie wiedziałem jaki był powód zerwania zaręczyn, jakkolwiek chciałem się odnieść do twojej sytuacji. A czy kocham Claudię? Nie wiem, podejrzewam że nikt we mnie nie rozpalił takiego uczucia. Czuję pewien obowiązek, aby się nią zaopiekować. Nie mogłem pomóc braciszkowi może uda się to zrobić dla tej małej. – Po raz wtóry ktoś spowodował powrót bólu przeszłości, jednak nie winił za to Alex
- Jak zginął? - zapytała o rzeczonego brata, z zaangażowaniem przyglądając się jednemu z swoich paznokci.
-Wymknął się kiedyś za mną gdy poszedłem na łowy, rozszarpało go stado wampirów zamieniając go przy tym w ghoula którego musiałem ukatrupić. To nic przyjemnego, szczególnie, że byliśmy sierotami – Minęło już tyle lat, a Vergil winił się za to, co się stało, jednak jego ton głosu był chłodny i na swój sposób obojętny.
- Hm, a teraz ciągniesz na polowanie to małe... - tu głową skinęła na ClaudięNiczego się nie nauczyłeś, co?
- Ja jej nie ciągnę na polowanie, to wybór Nancy, skoro tak postąpiła to ja zrobię wszystko by zapewnić jej tyle bezpieczeństwa ile dam radę. Uznałem to za mniejsze zło. Pewnie, wolałbym je zostawić w bezpiecznym miejscu tylko gdzie? Nie mam pojęcia. - Tłumaczył się chłopak przed jego przyszłym pilotem.
- No tak, tak, rozumiem... - pokiwała głową – Porządny z ciebie chłop, Ver, naprawdę porządny. - zawyrokowała, podnosząc się z fotela. Następnie przeciągnęła się powoli, aż parę kości gruchnęło w jej ciele. Następnie zawołała do Nancy: - Hej, ładna! Fajnego masz chłopaka! Daj znać, gdyby coś wam nie wyszło! - po czym zaśmiała się wesoło i ruszyła w stronę schodów, poklepując po drodze Vergila po ramieniu.
- Zapomniałbym, nie znalazłabyś osobnej kajuty dla medyka? Przydałby się nam takowy? – Zapytał jeszcze Vergil przypominając sobie rozmowę z Williamem.
- Mowa o doktorku? – zapytała Alex przystając i wzrokiem poczęła wyszukiwać WilliamaJasne, jasne, medyk zawsze się przyda, kto wie kiedy trzeba będzie poskładać jakiegoś dzieciaka do kupy, hehe... A ostała się akurat jeszcze jedna wolna kajuta.
- Dziękuje, mam jednak nadzieję, że nie dojdzie do składania kogokolwiek.Vergil uśmiechnął się w stronę dziewczyny.
- Porządna z ciebie kobieta, Alex Powiedział szczerze, przyodziany lekkim rumieńcem, który można było z łatwością dostrzec na jego bladej cerze.
- Wiem, Ver. Wiem. - odpowiedziała mu i udała się do pokoju.
 

Ostatnio edytowane przez Piszący z Bykami : 27-06-2011 o 21:35.
Piszący z Bykami jest offline  
Stary 27-06-2011, 21:40   #43
 
Zuki's Avatar
 
Reputacja: 0 Zuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicach
Mężczyźni spacerowali po dystrykcie handlowym zajęci wspólną rozmową. Co jakiś czas zatrzymywali się, by przyjrzeć się produktom ułożonym na straganach. Nie było w sumie dużo do oglądania, Luna najwidoczniej nie doszła jeszcze do siebie po ataku. Mężczyźni postanowili więc zajrzeć do znajdującego się nieopodal szpitala, w którym przed paroma godzinami chronili się przed zombie. Piwnica była w takim samym stanie, jaką protetyk ją opuścił. Mijając prowizoryczną barykadę ze stołów i sprzętu medycznego weszli do pomieszczenia.
William rozejrzał się chwile po “szpitalu” po czym z uśmiechem na twarzy powiedział -No cóż, dużo się tutaj nie zmieniło od mojego ostatniego pobytu tutaj... Ale mimo wszystko dobrze wspominam to miejsce! Jak by nie patrzeć uratowaliśmy tutaj całkiem sporą liczbę istotek.- Powiedział wyraźnie dumny. Lekarz podszedł do pułki w której wcześniej były jego przyrządy medyczne, było tutaj parę skalpeli i innych mniejszych przedmiotów. -Spójrz, to wszystko tutaj, wszystko co tutaj leży może w przyszłości uratować komuś życie, nie wiem dlaczego to wojsko jest tak tępe że o nic nie dba... Przecież większość z nich nie zdaje sobie sprawy z tego ile szkód wyrządziło... Ah, nie wiem, dlaczego ludzie tak ograniczają się do własnej przyjemności i tak prostych spójników jak “przyjemność”. Nie rozumiem waszej rasy... Oj nie...- Doktor powiedział.
-Przyjacielu, ja sam jej nie rozumiem.- roześmiał się Egon. -Nie ma co się wdawać w filozofię, lepiej się tu rozejrzyj i pozbieraj, to co ci się przyda.- dodał rozsiadając się na pobliskim krześle wachlując dłonią w pobliżu nosa. -Przydałoby się tu przewietrzyć.
Doktor przeszukując szafki robił jeszcze większy bałagan komentując pod nosem, kolejny to znaleziony przedmiot, po czym wystawił głowę i powiedział -Sporo rzeczy wojskowi zabrali, nie znajdziemy tu już nic pożytecznego ponad to, co już znalazłem. Powiedz mi proszę, dlaczego ten głupi kapitan co wymachiwał tą bronią w tej sali w ratuszu słuchał tego dziadka z telewizora? Z tego co się orientuje nie posiadał statusu wojskowego, więc jestem ponad nim, jak go spotkam aresztuje go! Sądzisz że to dobry pomysł?- Powiedział wyraźnie uradowany
-Widzę, że żołnierz z ciebie marny.- roześmiał się starszy z mężczyzn -Ten gruby burak z monitora stanowi tutaj władzę, ma pod sobą całe wojsko. Wiesz, przywileje polityki. Nie chcę cię martwić, ale jego rozkazy wykonać musisz, chyba, że chcesz być dezerterem.- [b]Egon wyprostował prawe ramię i zaczął klepać się po żyle. -Daj strzykawkę.- zwrócił się do doktora. -Zrobimy mały piknik.
Doktor spojrzał z nie dowierzaniem -Nie jest to najlepszy pomysł Egonie. Wole ograniczać się do zwykłego jadła, poza Tym chcesz żeby patrząc na Ciebie widział potencjalny posiłek?- Rozpromienił się doktor -Mam taką zasadę, że często pobieram krew ale osób nieznanych mi i to jest najlepsze rozwiązanie. Poza tym, nie radze ci tego proponować żonie... Hm, wampiry mają całkiem inne podejście niż ja... Mam wrażenie że same zjadły by mnie z chęcią Ale jak by nie patrzeć mam na nie sposób.- Powiedział szybko
Protetyk zlekceważył uwagę o swojej żonie, przyzwyczaił się już, że Williamowi w swojej paplaninie zdarzało się nieświadomie go obrażać. -Sposób na wampiry? Jestem na prawdę ciekaw jakiż to sposób. Opowiedz mi to proszę w drodze do rzeźni.- powiedział Egon wstając i ruszając ku wyjściu.
-Naturalnie, Panie Egonie!- Mężczyźni opuścili szpital, kiedy podłużny korytarz mieli już za sobą, doktor powiedział -Więc tak, sądzę że jeśli wampir zobaczy wyjątkowo żałosną istotę to jej popuści w końcu to “arystokracja”. Padnie się na kolana, zacznie prosić o litość i ciach! Może się uda! Spójrz jak proste wyjścia i jak genialne zarazem! Jak by nie patrzeć większość z nich chyba była ludźmi wcześniej... Ale co do tego pewności mieć nie możemy... Jednakże sądząc po obecnym stanie, chyba nie są wyparci z uczuć, w końcu ten znak co wiedzieliśmy, chyba wyznają jakieś bóstwo prawda?- Doktor zadumał na chwilę i przemyślał to co powiedział -Mam nadziej że zrozumiałeś!- Uśmiechnął się szeroko.
-Rozumiem wszystko.- odpowiedział Egon -Wiesz, ten wisiorek równie dobrze mógł oznaczać przynależenie do jakiegoś klanu lub status społeczny. Mógłby być też znakiem rozpoznawczym lub po prostu zwykłą ozdobą. Sądzę też, że twój pomysł na wampiry nie zda się na nic. Dla wampirów jesteśmy tym, czym świnie dla ludzi, to tylko posiłek, nic więcej.- powiedział wchodząc do sklepiku przy rzeźni. Po sklepie rozchodził się słodkawy zapach krwi zmieszany z ziołami. Za ladą stał pękaty mężczyzna w zakrwawionym, białym fartuchu. Za szynkarzem na drewnianych kołkach wystających ze ściany wisiały pęta kiełbasy i różne szynki.
-Czym mogę służyć?- spytał szynkarz mrużąc oczy, jakby nie miał ochoty na towarzystwo swoich gości [i]-Chciałbym kupić pół kwintala suszonego świniaka.- odpowiedział Egon brzęcząc przy tym sporej wielkości sakwą. Szynkarz w ułamku sekundy stał się pogodny i uprzejmy. -Proszę przewieźć nasze zamówione mięso pod gmach ratusza i powołać się na Egona D’Raggio oraz Doktora Williama Ronterberga.- dodał protetyk sypiąc sporą garść monet na ladę. -Ależ oczywiście.- odparł szynkarz rzucając się chytrze na pieniądze -Czy życz pan sobie coś jeszcze?
-Tak, poprosimy jeszcze dwie butelki świńskiej krwi.
-Spakować wraz z mięsem?
-Nie, weźmiemy ze sobą.

Gruby szynkarz podreptał na zaplecze.
Lekarz zafascynowany rozglądał się po sklepie “jak można coś takiego jeść, w końcu te istoty wcześniej chodziły, żywiły się... Wydalały” Doktora przeszedł aż wstrząs. Kiedy jego towarzysz prowadził rozmowę ze sprzedawcą, William podziwiał szynki i inne mięsiwa po czym powiedział, kiedy tylko szynkarz opuścił główną salę. -Jak sądzisz Egonie?- ściszył nagle głos -Jakby wampiry mnie chciały zjeść, to jest to kanibalizm czy nie?- Zapytał wielce zaciekawiony. Widać było iż nie odnajduję się jeszcze w pełni w takiej sytuacji, do jakiej zmusiła go jego przygoda. Dlatego też często zadawał głupie pytania czy też popełniał błędy, Szczęściem na medycynie znał się doskonale, więc mimo całego swojego dziwactwa, dobrym był lekarzem.
-A czy są kanibalami jedząc ludzi?- spytał Egon nie oczekując odpowiedzi -Zadajesz trudne pytania, przyjacielu.- w tym momencie z zaplecza wrócił szynkarz niosąc w rękach dwie butelki z czerwoną cieczą. Protetyk odebrał butelki i wraz z doktorem opuścili sklep. -Chodź, poszukamy twoich gruszek.- zagadnął do Williama idąc w stron straganów.
-Gruszki! Zobaczysz, to jest niesamowite, kiedyś w notatkach ojczyma udało mi się wyczytać o wspaniałym płynie! Na bazie owoców i alkoholu, nigdy czegoś takiego nie piłem ale brzmi niezwykle!-] Aż William oblizał usta -Niestety w naszych czasach, niezwykle ciężko zdobyć takie skarby matki natury... A odnośnie pytania, które ci zadałem. To pamiętaj my nie jesteśmy ludźmi, mimo wszystko... Dlatego tak ciężko wyobraźić sobie naszą naturę... Ale nie rozmawiajmy o tym, jadłeś kiedyś gruszki? Są to niezwykłe... ow..ow... owoce! Przypomniało mi się... Ciągle wypada mi z głowy to słowo, nie wiem dlaczego.- William rozglądał się jeszcze po pobojowisku, cały krajobraz nie napawał optymizmem, jednak trzeba było żyć dalej. -Powiedz mi proszę. Takie mięsa to trzeba jakoś jeszcze przygotowywać specjalnie? Czy po prostu można to wziąść od razu do ust? Bo wiem że surowe mięso wywołuje wiele komplkacji w naszym organiźmie... To była by cuchnąca sprawa...- Doktor roześmiał się złośliwie -A teraz na poważnie, mam do ciebie taką małą prośbę... Wiesz, ty znasz się na ulepszeniach i na sprzętach. A o ile dobrze zrozumiałem, to nasza podróż będzie dość niebezpieczna, ale to nie o to tu chodzi... Widziałeś uzbrojenie tamtych najemników? Po prostu chciałbym jakieś świetne ulepszenie które wpływało by na wygląd i użyteczność mojej broni, masz jakiś pomysł?- Doktor pokazał mu dyskretnie swoją broń. Egon mógł odnieść wrażenie iż zależy mu po prostu na czymś solidnym, a wspomnienia o dodatkach to po prostu kolejny żart
[i]-Heh, widzę, że humor znacznie ci się poprawił.-[i/] stwierdził starzec drapiąc się po potylicy. -Wiesz, sam myślałem nad tym, by nieco podrasować swoją protezę. Mogę też przy okazji ulepszyć też twój rewolwer. Mam nawet niezły pomysł. Myślę, że to nie zajmie dużo czasu.
Doktor posiedział chwilę w milczeniu, chwilę później zdjął swoje zużyte już okulary, po czym przetarł je i niemal natychmiast nałożył na nos. -Drogi Egonie, sądzisz że dał byś radę z konstruować coś dla mnie? Naturalnie opłacę wszystko... O ile nie zabraknie mi naturalnie...
-Bez przesady-
odpowiedział protetyk -Tak się składa, że mam przy sobie zaliczkę na protezę, mogę spokojnie ją wydać, po skończonej wyprawie wszystko mi się zwróci.... O patrz!- Egon wzkazał stragan po jego prawej stronie. -Gruszki!
-Kto by pomyślał! Wyobrażasz sobie, na takim za... Oddalonym miejscu znajdujemy gruszki?!-
William rozejrzał się do okoła, po czym szybko podszedł -Bierzemy wszystkie gruszki!- Kobieta która prowadziła stragan, była widocznie zaskoczona i zdziwiona zachowaniem klienta, doktor natychmiast poddał jej pieniądze w celu z finalizowania transakcji. Widać było iż jest radosny. -Właśnie, przypomniało mi się, chciałbym ci kogoś przedstawić, jak wrócimy do ratusza.- Powiedział.
Egon chowając gruszki do plecaka spojrzał pytająco na doktora. -Oj, Will, nie wiedziałem, że z ciebie taki gigolo.- zażartował -Chętnie poznam tego tajemniczego jegomościa.
Mężczyźni rozmawiali jeszcze robiąc dalsze zakupy, protetyk nie mógł opanować się od śmiechu, gdy doktor Ronterberg wypytywał o znaczenie słowa “gigolo”. Do ratusza zawitali wczesnym wieczorem. Przed wejściem zastali skrzynie z zamówionymi produktami, suszonym mięsem i drewnem na opał. Egon wręczył doktorowi plecak z gruszkami i medykamentami, wcześniej wyjmując z niego miecze. Lekarz podał protetykowi swój rewolwer i żegnając się wszedł do budynku. Rzemieślnik natomiast udał się do stajni, by tam w spokoju wprowadzić parę ulepszeń w magnumie doktora i w swojej dłoni.
 
__________________
"Czuję się, jakbym był przywiązany do dachu żóltej ciężarówki obładowanej nawozem i wypełnionej ropą zepchniętej z klifu przez myszkę Miki samobójcę."
frag. piosenki Over the Moon z musicalu The rent w przeł. na jęz. polski.
Zuki jest offline  
Stary 27-06-2011, 22:18   #44
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Vergil nie wiedział co ze sobą zrobić, powiedział Nancy, że to może być ostatnia taka wolna chwila w ciągu nie wiadomo jak długiego epizodu, zaproponował, aby siostry Sulivan spędziły hetrochę czasu razem. Wiadomo bał się o nie, ale w mieście raczej nic im nie groziło. Gdy one poszły się zabawić, został sam jak palec. Szedł właśnie którąś z głównych uliczek Luny, gdy zobaczył ławeczkę ustawioną pod jakimś samotnym drzewem. Opadł na niej. Delikatny nocny,pustynny wiatr owiewał jego blade lico rozwiewając przy tym jego czarne włosy. Oczy skierował ku gwiazdom, które piękne świeciły. Czuł się dość nostalgicznie, siedział sam być może ostatnią noc w życiu. Ale przecież prawie życie spędził właśnie w samotności więc nie powinno mu to przeszkadzać. Błąd, ostatnie wydarzenia coś zmieniły w tym chłopaku, stał się być może bardziej otwarty, czuł potrzebę przebywania z innymi. Westchnął głęboko, i bezruchu wpatrywał się w sklepienie.

Egon rozpalił małe ognisko przed wejściem do stajni, by mieć wystarczająco dużo światła potrzebnego mu do pracy. Ustawił w pobliżu skrzynkę i na niej ułożył potrzebny sprzęt. Protetyk odłączył swoją mechaniczną dłoń ukazując tym samym ukrytą spawarkę. Uklęknął przy skrzynce i zaczął modyfikować rewolwer doktora Ronterberga. Wyłamując rękojeść jedosiecznego, krótkiego miecza, przyspawał na stałe gołe ostrze do magnuma tuż za bębenkiem, wzdłuż lufy. i obwiązał kolbę tak, by broń dobrze leżała w dłoni.




Odłoszywszy skończony gunsword Egon wziął się za przerabianie swojej mechanicznej dłoni. Tym razem ułamał rękojeść miecza dwusiecznego a ostrze przyspawał do zewnętrznej strony mechanicznej dłoni, tak, by po przyłączeniu dłoni z powrotem na miejsce, ostrze szło wzdłuż przedramienia tworząc prowizoryczną tarczę. Wyżłopał też w klindze otwór, przez który mógł szybko wystrzelić strumień ognia. Następne godziny Egon spędził na szlifowaniu detali.
Drzwi do stajni otworzyły się. Do pomieszczenia wkroczył mężczyzna było już ciemno, doktor wyglądał niemal jak cień który szybko zbliżał się do Egona. - Nie wypiłeś wody którą zostawiłem Tobie... - Doktor podał mu kufel - Szkoda by się zmarnowała, poza tym, pracujesz tutaj przez cały czas... Nie chcemy żebyś zasłabł prawda ? - Doktor uśmiechnął się - Nie sądzisz, że powinieneś odpocząć ? W końcu podobno jutro czeka nasz ciężki dzień, ahh.. Uwielbiam noc, czyż to nie jest wspaniała pora ? William podparł się o jedną ze ścian.
Egon wziął kufel od doktora i jednym haustem wypił całą jego zawartość. -O mnie się nie martw, Will. Przywykłem już do zarywania nocek, w moim fachu zdarza się to bardzo często.- odpowiedział protetyk. Wstał i podniósł z ziemi gunsword. -Jest nieco cięższy niż wcześniej, ale dla ciebie to chyba bez znaczenia, co? - uśmiechnął się i oddał podrasowanego magnuma wlaścicielowi.
- Ha ! - wykrzyczał radośnie - To jest niesamowite, przecież to wygląda wspaniale - Dokotora kusiło by dotknąć ostrzę tak też zrobił, broń okazała się niesamowicie ostra i bez problemów rozcięła skórę lekarza. Ten chwilę popatrzył ze zdumieniem na swoją nową broń - Niesamowite mogę używać tego, do amputacji ! W jaki sposób zostało to stworzone ? Jest niemal tak skuteczne jak skalpel... heh, ludzka pomysłowość zawsze będzie mnie zaskakiwać - Powiedział William przyglądając się swojej ulepszonej broni.
-Yyy, ja to tylko zespawałem, nic nadzwyczajnego, każdy rzemieślnik potrafiłby to zrobić.- powiedział Egon drapiąc się po potylicy. -Ale cieszę się, że ci się podoba. Tylko nie wymachuj tak tym ostrzem bo wszystkich wokół powyrzynasz, jeszcze będzięsz miał okazję się nim pobawić. - Protetyk spakował sprzęt i nieużyte części do plecaka, po czym wziął się za gaszenie ogniska. -Co powiesz n mały spacer? Muszę rozprostować kości.
Towarzysz po przyglądał się jeszcze przez chwilę porządkom, ale nie przyszło mu do głowy, by mu pomóc. Po prostu, zbyt bardzo zafascynowało go ostrze, które to stworzył dla niego Egon, broń była niemal doskonała, lekarz nawet nie wyobrażał sobie że może być tak dobrze, jednak kiedy doszedł do niego, otaczający go świat, jego przyjaciel zdołał już posprzątać. - Egonie, coś mó... Ah, tak spacer to jest wspaniały pomysł, po spacerować przy ciemnym niebie w także nieprzyjemny dzień ale teraz jest noc prawda ? Noc, która to może przynieść to wiele zmian, czyż to nie wspaniałe ? Chodźmy Egonie ! - Doktor postanowił by to towarzysz wybrał drogę, wskazując ręką
Męzczyźni ruszyli główną ulicą. Egon zamyślił się i przez dłuższą chwilę nic nie mówił, kiedy ocknął się ze swojego zamyślenia, zapytał. -Will, co myślisz o tych wszystkich najemnikach? sądzisz, że dadzą sobie radę?
Podczas podróży przez pewien czas, panowała względna cisza, nic się nie działo, nikt nic nie mówił, aż do czasu. Kiedy to padło pytanie z ust Egona, wówczas William spojrzał na niego i powiedział - Zależy, co masz na myśli mówiąc, “dadzą sobię radę” Nie możemy zapominać iż zapewne każdy z nich, ma już jakieś sukcesy w swojej... “Profesji” jednakże tym razem muszą współpracować, więc nie zdziwię się jeśli ich tak zwana “etyka” nie znajdzie tutaj miejsca i wybiją się wszyscy dla Pieniędzy... - Doktor powiedział, bez żadnych emocji.
-Święta racja, przyjacielu. W pojedynkę ci ludzie mają wybitne dokonania, jednak z własnego doświadczenia wiem, że praca zespołowa wśród najemników to żadkość. Do współpracy potrzebne jest zaufanie, a najemnik nie ufa nikomu. Boję się, że gdy dojdzie do walki, oni wszyscy rzucą się do boju bez żadngo planu działania.....- zamilkł na chwilę zastanawiając sie nad odpowiednim doborem słów. - Oni prawdopodobnie wszyscy zginą.... Obiecaj mi, że gdy sprawy wymkną się spod kontroli, weźmiesz nogi za pas i w razie potrzeby zrobisz użytek ze swojego magnuma....
- To... Naprawdę zaskakująca prośba, cóż.. Mogę Cię zapewnić iż nie mam zamiaru zginąć, oraz nie mam zamiaru pozwolić komukolwiek odejść z tego świata. Sądzę że powinniście dożyć swojego wieku, by poznać ten świat chodź w małym znaczeniu tego słowa -
William zastanowił się chwilę nad sensem ostatniego zdania - Ale rozumiesz co mam na myśli prawda ? Otóż chodzi o fakt, że zbyt szybo umiera wasza racja, jak i na pewno trzeba dbać o taki żywot... - Doktor widocznie pogubił się.we własnych myślach
- Ech, doktorku, twoja upartość zapędzi cie kiedyś do grobu.- roześmiał się Egon i wraz z przyjacielem ruszyli dalej.
Kiedy mężczyźni przechadzali się przez miejscowość, przemierzali to kolejne alejki tej małej miejscowości, która była w opłakanym stanie, niektórzy płakali, inni jeszcze palili szczątki swoich bliskich w obawie przed powrotem do świata żywych, wtedy to mężczyzna spostrzegł swojego byłego rozmówcę.
- Poczekaj Egonie. Jest pewna sprawa, widzisz tego mężczyznę - wskazał na chłopaka siedzącego na ławce pod małym drzewem - Widzisz go ? Znam go, chodź musimy z nim pomówić, jest to jedna z niewielu osób, naturalnie poza tobą, która jest godna naszego zaufania... - Powiedział po cichu, chwilę później, mężczyźni znaleźli się tuż koło niego, wtedy to doktor szturchnął go - Veirgil ? Słyszysz mnie ?
Nagłe słowa wytrąciły Vergila jakby z transu, ku jego miłemu zaskoczeniu tym który go zaczepił nie był nikt inny jak jego ulubiony lekarz.
-Słyszę cię Williamie głośno i wyraźnie.-Opowiedział z uśmiechem powoli przenosząc wzrok z gwiazd na twarz dhampira. Gdyby nie to, że sam ma bladą cerę jak prześcieradło mógłby powiedzieć, iż staną oko w oko z duchem.
William spoglądał chwilę na bladego mężczyznę, po czym powiedział - Jak by nie patrzeć nie wyglądasz zbyt dobrze. Napewno nie potrzebujesz witamin ? Szczerze mówiąc może to być efekt... Wiesz czego, jednakże jeśli tak nie jest możesz mieć spore problemy... - William przemówił bez uczuć, po chwili jednak na jego ustach pojawił się lekki uśmiech - Pamiętasz, jak wspominałem, iż chciałem Tobie kogoś przedstawić ? Otóż właśnie to ta Osoba - Egon, jednen z najwspanialszych ludzi jakich spotkałem, niesamowita osoba o niezwykłych umiejętnościach, pomagał mi także w szpitalu, wiele osób to dzięki niemu dożyje poranka... - Egonie, osoba którą tutaj widzisz, nazywa się Veirgil, jest jednym z tutejszych wojowników, co jednak jest wartę zaznaczenia, posiada umiejętności oraz miał posiadał już niezwykłe przygody, w tym walkę z królewskimi, swoją drogą Ciekawe czy mój Ojciec był królewskim... ehmm... Tak, wracając do tematu. Posiada w przeciwieństwie do tamtych wojów uczucia, oraz niezwykłą inteligencje cóż, w końcu wytrzymał rozmowę ze mną, a patrząc w obłęd trzeba mieć niezwyklę silną wolę. Poza tym, łączy was także wspólna tajemnica, dlatego też prosiłbym byście szczególnie na siebie uważali - Mam na myśli tutaj, walkę otóż Ja i Egon nie jesteśmy wojownikami dlatego też będziemy mogli Cię wesprzeć innaczej, Egon jak wspominałem jest niezwykłym technikiem, jest w stanie naprawić wszystko - Pamiętałem jak nazywa się tamta profesja, niestety zapomniałem - Powiedział ze zmieszaną miną - Ale, tak więc... Hm. Ah tak, naprawi niemal każdy przedmiot, ba ulepszy go nawet... - William nachylił się do bladego mężczyzny, po czym powiedział po cichu - Powiedz swojemu koledze... Że mam dla niego niespodziankę.... - Po czym uśmiechnął się szyderczo
-Williamie nie do wszystkiego można przypisać medyczną regułkę, nic mi nie jest.-Odpowiadam mu z uśmiechem.
-Niezwykle miło mi cię poznać Egonie, tak jak wspomniał nasz wspólny przyjaciel jestem Vergil, łowca.-Mówię do inżyniera ze szczerym, przyjaznym uśmiechem.Po czym nachylam się w stronę doktora i szepcę.
-Nie muszę mówić on słyszy co się dzieje do okoła.
-Mi też miło cię poznać, Vergilu łowco. Muszę przyznać, że odkąd mieszkam w obozie, nie widziałem jeszcze żadnego podobnego ci najemnika.
- odpowiedział Egon. -Dla sprostowania, jestem kowalem - protetykiem, a doktor nieco wywyższa moje zdolności.
William spoglądał przez chwilę na towarzyszy, po czym dodał coś od siebie - Cóż, czy ja mogę cokolwiek wywyższać ? Mówisz jakbym nie miał pojęcia o czym mówię, ale twoje czyny świadczą za twoje umiejętności. Ah, tak, tak - Doktor zamyślił się - Skoro jutro mamy ciężką misje do spełnienia, dlaczego przez całą noc nie położyliście się spać? Jeśli mamy “walczyć” z wampirem, winniście być w formie! Prawda!? - Lekarz starał się przemówić do rozsądku towarzyszą - Poza tym, jeśli nam się nie uda, będziemy gorzej smakować... Tak “nieświeżo” Tak w ogóle to wziąłbym kąpiel!
-Pewne właściwości powodują, że ja nie potrzebuję snu, przynajmniej nie tyle co zwykły zjadacz chleba
.-Vergil mówi spokojnie, wygodnie rozsiadając się w ławcę. O ile kilka po zbijanych desek na coś wspólnego z komfortem.
-Nie pouczaj starszych, doktorku.- roześmiał się Egon. -Przecież nie wpadniemy w zasadzkę zaraz po wyruszeniu w drogę. Podróż szybko mija, gdy się ją prześpi, nieprawdaż?- Protetyk usadowił się na ławce obok Vergila. -Czuje się troszke wyalienowany, gdy tak szepczecie... No cóż, rozumiem, sprawa dla młodych.- zarechotał.
-W zasadzie mogę ci powiedzieć, skoro doktor ci ufa, jednak nie zademonstruję tej istoty Tobie, ponieważ efekty ostatniej prezentacji mogę odczuć do teraz.-Mówię w stronę nowo poznanego mężczyzny.
-W rzeczy samej chodzi o mojego pasożyta, który to niezwyklę za intrygował doktora.-Mówię w roli sprostowania, naszego troszkę nie kulturalnego zachowania.
-No No, koło tajemnic się powiększa.- zamyślił się Egon. -Mamy już lekarza pówampira i chłopca z pasożytem. Jako że zdradziłes mi swoją tajenicę, ja zdradzę ci moją, w ramach zabezpieczenia. Otóż moja najukochańsza żona jest wampirem.- Protetyk spochmurniał i wlepił wzrok w gwiazdziste niebo.
Czarnowłosy łowca zauważył negatywną zmianę nastroju u rozmówcy ale ciakawość nie pozwoliła mu nie zadać kilku pytań.
-Wybacz. Ale jak to możliwe, że nie zostałeś przemieniony? Widziałem wiele takich związków. Chodź nie to złe określenie. Polowałem na wile takich par, jednak w każdym z tych przypadków mężczyzna zmieniony był w z ghula bądź też niższego wampira.
-heh, nasz związek jest zupełnie inny. Widzisz, moja żona, Junona, była człowiekiem. Piętnaście lat temu w naszej wiosce kończyła się woda, więc zgłosiliśmy się na ochotników na wyprawę do najbliższych oaz. Zaskoczyła nas noc i jak się możesz domyślić, zaatakował nas wampir. Powybijał dla zabawy pól ekspedycji, drugą połowę zaś poranił, stąd ta mechaniczna ręka.- Egon podniósł prawą dłoń by jego rozmówca mógł się jej przyjrzeć. -Junonę spotkał najgorszy los. Ten bydlak ją pokąsał i zamienił w wampira.- Mężczyzna głośno westchnął. -Widujemy się czasami, ja z Juno.... nawet nie wiesz jak to trudne powstrzymywać się przed dotykiem...- Egon zamilkł spoglądając w przestrzeń.
Doktor przez dłuższą chwilę jedynie przysłuchiwał się rozmowie towarzyszy. Stał jedynie licząc że wreszcie zacznie padać deszcz. Nie pamiętał tego uczucia, musiało to być niezwykle dawno temu... Albo jego pamięć staję się słabsza chociaż to niemożliwe - Wiesz Egonie, niektórzy by wszystko oddali, jedynie po to by móc porozmawiać ze swoimi bliskimi. Mimo że z jednej strony ten lost jest niezwykle okrutny, to jednak możesz znaleźć w nim jakieś zalety. Między innymi właśnie tę rozmowę, mimo iż brak w nim dotyku czy innej ludzkiej potrzeby, to mimowszystko masz ten psychiczny spokój, spokój który zapewnia Ci świadomość tego iż jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na Nią liczyć... Mimo to że jest kilkakrotnie silniejsza od Ciebie, szybsza i możesz robić jej za obiad ! - Dodał niespodziewanie , cóż widać taka natura Williama strzelić coś głupiego bez przemyślenia.
I znów w głowię Vergila zaczęły się kłębić jego głupie wywody filozoficzne którymi oczywiście przez zbyt długi język podzieli się z innymi.
-A nie myślałeś Egonie, czy nie lepiej było by zostać przemienionym?-To co mówił po chwili wydało mu się niewiarygodnie głupie, patrząc na to z perspektywy łowcy pewnie powiedział by, aby strzelić jej między oczy. Jednak uczucia to coś głębszego na to nie ma reguły.
-A tak swoją drogą Williamie dhampiry są długowieczne?
Słysząc komentarz Williama, Egon się nieco rozpromienił. -Myślę o zmianie przy każdym spotkaniu, Vergilu, ale nie mogę. Gdy widzę jak ona cierpi, jak brzydzi się siebie chcę to zakończyć, ale zbyt bardzo ją kocham, by ją zabić.... Złożyłem jej obietnicę, że moje serce będzie bić za nas oboje, dzięki temu Juno będzie choć odrobinę żywa. - Protetyk podrapał się w potylicę. -Nie oczekuję, że mnie zrozumiesz, młodzieńcze. Zrozumiesz to być może, gdy odnajdziesz swa miłość.
- To zależy jaki czas uważasz za “długowieczny” z tego co wiem, być może 800-900 lat... Jednak czy jest to wiek fascynujący ? Nie, najbardziej boję się tego iż przez ten czas, za bardzo przyzwyczaje się do tego stanu... Chociaż naturalnie muszę tyle przeżyć - Uśmiechnął się doktor- Jeśli zaś chodzi o Egona... Cóż, rozumiem Cie, nie musisz nic już o tym mówić... Jednak zawsze mnie ciekawiło, jakby krew wampira na mnie działała... Toż to jest dla mnie, coś niezwykle interesującego jak i zarazem “fascynującego”... - Powiedział tym razem szeroko uśmiechnięty
-Ja przepraszam nie powinienem o to pytać.-Wydukał Vergil lekko zmieszany, w pewien sposób mógł się postawić w sytuacji Egona. Jednak nie wyobrażał sobie co to za cierpienie widząc ukochana osobę w postaci wampira. Co by było gdyby jego brat zamiast zostać zabitym miałby być panem nocy? Strzelił by mu w głowę? Raczej nie, miał mętlik w głowie. Postanowił, że przerwie to bezowocne rozmyślanie.
-Omińmy te smutne tematy, mam nadzieję skopać dupę temu wampirowi. Prócz swoich spraw pomszczę też w ten sposób twoją żonę.
-Nic nie szkodzi, chłopcze, ciekawość ludzką cechą.-
odpowiedział mężczyzna. -I dziękuję, to dużo dla mnie znaczy. Jeśli reszta najemników jest choć w połowie taka, jak ty, to sądzę, że mamy szansę przetrwać tę wyprawę.- Egon zebrał się powoli z ławki -Wybaczcie, ale te wspomnienie nieco mnie znużyły. Udam się już spać.- Spojrzał na doktora i kiwnął głową na znak, iż poddaje się jego prośbą odnośnie odpoczynku. Żegnając się z towarzyszami ruszył w drogę powrotną do ratusza.
William schylił głowę w geście pożegnania towarzysza. Po czym spojrzał jeszcze chwilę na Vergila. - Mówiłem że interesująca osoba, prawda ? - dodał krótko. Co jakiś czas spoglądając na Niebo. - Ludzie to mają straszny żywot, prawda ?
Vergil potaknął. Wstał i przeciągnął się, po czym westchnął głęboko.
-Wiesz, najgorsze jest gdy życie staję się rutyną, ciągłą pogonią za czymś. Gdy nie jesteśmy w stanie zobaczyć piękna otaczającego nas świata. Lub też gdy się w czymś zatracimy. Zawód łowcy pomaga mi cieszyć się każdym dniem na swój sposób, bo wiem że kolejne starcie z jakąś istotą może być moim ostatnim. Nawet gdy to jakieś pospolite zlecenie na wybicie kilku ghuli to mogę popełnić błąd i zostać ich pokarmem. To wszystko sprawia, że żyje chwilą.-Chłopak nabrał dużo powietrza w usta, po czym powoli je wypuszczał.
-Carpie diem... To jest moja filozofia życiowa.-Uśmiechnął się, ale nie wiadomo z jakiego powodu ten gest był gorzki, jakby pełen smutku.
Doktor z uwagą słuchał towarzysza, jak zwykle przyjął swoją słynną pozycje z rękoma złożonymi za plecami. Co jak co, ale mężczyzna miał racje, można prowadzić żywot nudny ale dłuższy, bądź zaryzykować ale mieć jakieś doświadczenie życiowe. - Jako istota myśląca, sądzę że masz dużo racji w tym co mówisz, jednakże jako lekarz sądzę że nie jest to dobre wyjście. Jednak nie mam zamiaru Cie pouczać, w końcu sądzę że już przywykłeś do swojego postępowania, więc powiem jeno jedno. Uważaj na siebie - Doktor obdarzył rozmówcę sympatycznym uśmiechem - Nie sądzisz jednak, że najlepszym wyjściem dla naszej grupy, było by zastawienie, jakiejś pułapki na tamtego nosferatu ? Mówiąc szczerze, nie uśmiecha mi się prowadzić batalii z istotą która oże z łatwością nas zniszczyć, rozerwać i na dodatek zjeść. Poza tym, może mieć pomocników prawda ?
Po twarzy Vergila, można było z łatwością wywnioskować, że głęboko studiuje słowa Williama. Po chwili mógł podzielić się tym co wymyślił.
-Ja jestem przyzwyczajony do Walki otwartej, jednakowo mamy do czynienia z Królewskim, a to jest mały problem, źle się wyraziłem cholernie wielki kłopot. Pułapka była by okej. Tylko aby zasadzić się na niego nie dość, że musielibyśmy go przegonić to jeszcze, przewidzieć jaką trasą podąży. Poza tym na mój rozum wysyła przed siebie zwiadowców. To też będzie poinformowany o jakiejkolwiek zasadzce.- Młody mężczyzna starał się obmyśleć jakikolwiek plan, jednak jako taki, żaden nie przychodził mu do głowy.
-Czasem żałuje, iż zazwyczaj szedłem na łowach na żywioł.-Zaśmiał się wesoło. Co było mało adekwatne do wypowiedzianych słów.
Doktora przeraziły trochę słowa łowcy. Cóż zdawał sobię sprawę jednak, tak naprawdę nigdy nie spotkał nawet zwykłego wampira. Być może właśnie dlatego jego sposób rozumowania bardziej przypisany jest do cech człowieka, aniżeli monstrum. - Może w ostatecznej sytuacji, padniemy na kolana i zaczniemy błagać o litość maziając się jak małe dzieci ? - William szybko powiedział, dopiero po chwili zastanowił się nad sensem zdania którego to dopiero co wypowiedział - Cóż, jeśli miał bym być szczery, wolałbym by była to wampirzyca, dlaczego ? Pewno dlatego gdyż wolałbym mój pierwszy “pocałunek” z kobietą - dodał z uśmiechem - Poza tym, mam wrażenie że kobiety są “deliktaniejsze” co winno mieć też odzwierciedlenie także wśród wampirów. Hmmm, może będzie nawet miała matczyne uczucia i mnie nie zje, w końcu po części jestem jednym z nich - To już dodał wyraźnie żartując - Co jak co, warto spróbować, prawda ?
-Wybacz nie będę się przed tym wampirem płaszczyć najwyżej zginę, przynajmniej z pewnym honorem i dołączę do brata w Hadesie, może w zaświatach będę bardziej szczęśliwy kto wie? Ale wiem jedno, jeżeli odejdę zabiorę ze sobą tego bydlaka w końcu to obiecałem już kilku osobom. Wiem, że z odpowiednią pomocą zabiję go, jestem odpowiednio zmotywowany.
-Rzekł łagodnie uśmiechając się przy tym.
-Egonowi także, jak zresztą sam słyszałeś. Mam też dla ciebie prośbę, jak i być może przysługę. Posłuchaj jeżeli zawiodę, zaopiekuj się Nancy i Claudią. Łowczyni wygląda na hardą ale to kobieta przecież. A i jeszcze jedno jeżeli umrę, możesz zbadać Volito, wszak pochodzi od Wampirów, może pomoże ci to w badaniach.
Doktor czuł się zmieszany wszelkimi prośbami, jednak odpowiedział - Nie rozumiem was, wszyscy oddajecie mnie pod opiekę wszystko co macie najcenniejsze. Rozumiem waszą troskę, ale postanówcie coś innego - Po prostu nie umrzecie i tyle - Doktora uśmiech nie znikał z twarzy - Poza Tym, czy to na pewno dobre rozwiązanie, by zostawiać mi ludzi pod opieką ? - Doktor zapytał z zaciekawieniem.
-Jesteś jedyną osobą prócz Nancy która darzę zaufaniem, ja nie uważam że zginę, po prostu wolę mieć koło ratunkowe.-Vergil opowiedział Williamowi na frustrujące go pytanie
William poczuł się dumnie przez chwilkę, po czym optymizm padł. - Ale pytam tutaj o to, iż może mi z czasem, wejść coś na mój. Tok myślenia, i po prostu poczuję niezwykłą chęć pożywienia się ludzką krwią. Rozumiesz, co mam na myśli... Prawda ? - William zapytał niepewnie
 
Cao Cao jest offline  
Stary 27-06-2011, 22:36   #45
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
-Rozumiem, jednak jesteś jedyną osobą która mogę tym obarczyć, więc zgodzisz się przyjacielu?-Czarnowłosy chłopak zapytał z zaciekawieniem
- Tak...- Powiedział szybko - Obiecuję... ale masz zakaz zginąć ! I TY i Egon ! - Powiedział stanowczo - Mam nadzieje że się rozumiemy ? - Widać było iż doktor wierzy w słowie słowa, cóż mogła to być jedna z niewielu radosnych rzeczy...\
-Jasne, nie zginę przynajmnie do kiedy nie rozwalę głowy i nie przebije serca naszemu nietoperzykowi.-Uśmiechnął się szeroko.
-W końcu jest nas dwóch Volito i ja a z waszym wsparciem na pewno się uda
- Napewno ! Cóż, przynajmniej to brzmiało chodź troszkę optymistycznie.
- William podrapał się po głowie, po czym powiedział dalej - Cóż, ciekawi mnie jak smakuje twój towarzysz ! - Powiedział ni stąd. - Cóż, to pytanie czysto naukowe, naturalnie. Ale skoro macie połączony układ krwionośny to musi wpływać jakoś na twój oraganizm, dobrze mówię ?
Vergil zamyślił się przez chwilę.
-Pewnie tak, poza tym że jem dużo więcej niż przeciętniak to jeszcze w czasie używania nie mam węchu. A jak już jesteśmy przy Volito, wposminałeś o jakimś prezencie czy coś.-Zagadnął zaitrygowany.
- Tak, tak mam pewien prezent ! - Doktor uśmiechnął się szyderczo po czym dodał - Nie patrzcie na to w ten sposób, ale być możę będę mógł z jego genu, stworzyć drugiego, bądź nawet dowiedzieć się czegoś o jego pochodzeniu ! Poza tym, zrobili byś mu lewatywę ! Hahaha - Widać doktor miał wyśmienity humor - Wyobraź sobie, jakby go to uciszyło na chwilę ! - Doktor widocznie był szczerze uradowany, jednak nie wiedziałeś czy to żart czy poważna propozycja doktora.
-Jest jeden maluteńki szkopuł on nie ma układu pokarmowego jako takiego czerpie Energię ode mnie. Więc lewatywa nie wchodzi w grę.-Roześmiał się donośnie.
-Volito mówi mi, żebym ci powiedział, iż nie chce swoich kopi jednak na zbadanie pochodzenia się zgadza. Cóż wasza sprawa jak to załatwicie.-Vergil uśmiechnął się szeroko. Chciał dzisiejszą noc spędzić na śmianiu, i zabawie wszak jutro może być odstani jego dzień.
- Śmiej się śmiej, w końcu śmiech to zdrowie. Ale jest jeden mały szkopuł - Ile Ty musisz dziennie spać ? - Powiedział wyraźnie zaciekawiony - Nie sądzisz że sen to najlepszy poziom do nazbierania energii niezbędnej do przetrwania ? - Doktor powiedział to, wyraźnie zaciekawiony... Po czym jednak dodał - Mimo wszystko, powinneś iść się położyć
-W zasadzie to Volito powoduje, że nie odczuwam w ogóle potrzeby snu, nie chcę przespać tej nocy, chcę zrobić wszystko to co zrobiłbym w przeddzień śmierci
.-Vergil posłał rozmarzony wzrok ku gwiazdom.
-Nie patrz tak na mnie, nie zamierzam umierać, ale też nie chcę żałować.-Rzucił w roli wytłumaczenia.
William przysłuchiwał się odpowiedzi, po czym dodał - Cóż, jak by nie patrzyć, nie sądzę by siedzenie na ławce było rzeczą jaką chcesz zrobić przed śmiercią - Dodał z uśmiechem - To chyba nie jest tak fascynujące, chyba że ludzie widzą w tym.... Coś więcej - radosna twarz, nawet na chwilę nie pochmurniała - Więc masz jakiś pomysł co chcesz dzisiejszej nocy porobić ? Coś ciekawego, może nawet szalonego ?
-Tak, tylko nie wiem co w tej dziurze może być takowego do roboty. Jeżeli nie idziesz spać może miałbyś ochotę mi potowarzyszyć. Co więcej może masz jakąś ciekawą propozycję.- Vergilowi na myśl nie przychodziło nic, co mogło by być chodź w malutkim stopniu interesujące. Liczył więc na inwencję twórczą dhampira
- Możemy poprzyglądać się zniszczeniu jakie wydarzyły się ostatnio. Albo też iść do Pubu i napić się kilka kufelków. Albo też... Nie wiem... Nic tutaj niema... - Doktor powiedział beznamiętnie, bez jakiej kolwiek namiętności - Toż to tragedia... Najprawdziwsza....
Ostatnia być może noc, a nic niema -
-Prawda, a swoją drogą jak u Ciebie z walka?-Zapytał bardziej z troski niż z ciekawości
- Szczerze mówiąc nigdy nie miałem okazji użyć broni czy też innego śmiertelnego narzędzia. Za wyjątkiem strzykawki ! - Dodał dumnie - To jedyna broń w której biele się posługuję. - Tym razem już dodał z uśmiechem
-Musisz jednak mieć coś dzięki czemu w razie sytuacji kryzysowej się obronisz.-Vergil wstał i podszedł do wampira, palcem wskazującym dotchnał klatki piersiowej rozmówcy w miejscu gdzie znajduję się serce.
-Wampira dźgasz tu...-Przeniósł palec na czoło.
-Bądź tu, jeżeli chcesz mogę ci pokazać kilka ciakawych sztuczek.-Uśmiechnął się łobuzersko
William spojrzał zaciekawiony - Jeśli obiecasz że nic mi się nie stanie. To czemu nie. A a to cacko zrobił dla mnie Egon ! - Doktor pokazał mężczyźnie swoją broń - Co o niej sądzisz ? Nada się ?
-Jasnę.-Rzekł Vergil pewnym siebię głosem.
-Jednak Najpierw chodźmy do Pubu, poszalejmy !-Za proponował śmiało doktorowi, wszak to jest ich noc.
- Noc jest dziś nasza... - Dodał z uśmiechem - Doktor wskazał gestem by jego towarzysz poprowadził. Mężczyźni bardzo sprawnie przebyli drogę która dzieliła ich od królestwa piwa. Mimo iż na dworze Panowała rozpacz, to jednak w tamtym miejscu dało się usłyszeć głośne śmiechy. Mężczyźni sprawnie minęli drzwi wejściowe. - Ho, nie przepadam za takimi tłumami - To były pierwsze słowa doktora kiedy ujrzał środek karczmy
Vergil przytaknął, po czym dodał.
-Williamie nie znasz jakiegoś innego miejsca godnego zabawy dla dwóch dżentelmenów?
Chłopak, był raczej osobą która nigdy nie odwiedzała miejsc uciech miejskich, jak i był abstynentem alkocholowym, co też jego smak był dla niego dość abstrakcyjny.
- Tak... Masz rację, ale niestety tutaj niema NIC innego. Sprawa jest ciężka na tyle iż na tym terenie brak, jakich kolwiek innych rozrywek. Chodź przetrzymamy to jakoś - William wszedł pierwszy do budynku, po czym podszdł do lady - Dwa piwa proszę... Naturalnie jeśli macię taki “asortyment” - Powiedział z uśmiechem .
Młody chłopak równie egzotycznej urody co dhampir ruszył za nim. Z prawię każdego stolika jakaś białogłowa rzucała mu zalotne spojrzenie, ten jednak je ignorował. Usiadł obok towarzysza przy barze.
-A więc to w takich miejscach ludzie przepijają swój majątek?-Zadał pytanie bardziej retoryczne niż te które wymaga odpowiedzi.
- Niekiedy pomaga utopić smutki. Podobno.. Jednakże to nie jest dobry punkt wyjścia - William przyglądał się do okoła po obecnych tutaj niektórzy bardzo negatywnie spoglądali na niego - Wiesz... Ta sprawa jest dość kłopotliwa... Ale nie podobają mi się Ci ludzie
Wziął malutki łyczek złotego trunku, po czym się skrzywił. Jedyną myślą obecnie odbijającą się w głowie Vergila, było jak ludzie mogą pić tak niedobry napój. Odstawił kufel.
-Spokojnie Williamie, w razie czego poradzę sobie z nimi.-Chłopak mówił spokojnym jednostajnym głosem, starał się wyraźnie wyplenić niepokój z umysłu dhampira.
Doktor uspokoił się na myśl iż nie będzie sam w ostateczności. - Skąd tak w ogóle pochodzisz ? - zapytał szybko - Ja tak naprawdę nie wiem, całe życie podróżowałem z ojczymem... - Powiedział wyraźnie smutny
-W zasadzie to ja też nie wiem, są jakieś wskazania na to że urodziłem się w grocię, ale moje wspomnienia z dzieciństwa to krew i ból oraz wyczerpania, a w oddali majaczący zamek wampirów. Po śmierci brata nic się nie zmieniło tylko tyle, iż robiłem to z własnych pobudek.-Powiedział z pewną Nostalgią w głosie
- Rozumiem. Wybacz iż zacząłem ten temat. - Will zadumał się chwilę po czym dodał - A jakieś pozytywne wspomnienia ? Coś, co sprawia radość w twoim życiu ? Czy jest takie wydażenie ? - Powiedział wielce zaciekawiony
-Chmm pozytywne... chwile z bratem, poznanie Nancy i Claudii, Ciebie i Egona oraz Alex.
-Uwielbiam też patrzeć na wszystkie fascynujące momenty które stworzyła przyroda..- Tu w słowach Vergila można było wyczytać rozmażenie.
- Więc jak widzisz, mimo całego okrucieństwa losu, to jednak nasz oddech jest w stanie załapać chodź troszkę spokoju jak i szczęścia, prawda ? - Wiliam powiedział spokojnie, po czym dodał - Wiesz że tak naprawdę nigdy mi się nie przedstawiłeś ? - dodał z uśmiechem
Vergil w śmiesznym geście uniósł jedną brew do góry.
-Chodzi ci o moje pełne nazwisko?-Zapytał, gdyż nie do końca zrozumiał o co chodziło Williamowi.
- Ależ nie, nigdy nie przedstawiłeś mi swojego imienia. To znaczy nigdy w prost. - dodał uśmiechnięty - Chyba że moja pamięć mnie zawodzi, przedstawiłeś jedynie imię swojego towarzysza - dodał szybko, co jakiś czas spoglądając na innych obecnych - Nie mam racji ? - powiedział pytająco
Vergil zapeszyl się odrobinę.
-Przepraszam mój brak kultury, nie zauważyłem. Vergil.-Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę w stronę pół-wampira
William nie pozostawał dłużny, szybko się podniósł z krzesła, po czym odwdzięczył uścisk dłoni
- Żyjemy w takich czasach, iż po prostu nie mamy czasu, na wszystko albo też nie myślimy o wszystkim, więc tak się nie martw. - William ponownie usiadł na niewygodnym krześle krzywiąc się trochę po czym dodał - Ciekawe co czeka nas jutro...
Mężczyźni nie dopili swoich kuflów, niemal po chwili wyszli z baru. Pochodzili przez jakiś czas jeszcze po mieścinie, po czym wrócili do ratusza. Gdyż nie było tu Już nic ciekawego.

-Synku... chodź tu podejdź- zawołał Iwanowicz jednego z młodszych strażników, wyciągnął z kołczanu na udzie bełt
-Leć do kowala i każ mu wykuć mi ze dwa tuziny, oraz tyle srebrnych ile jest w stanie. Rozumiesz?
- Ale ja mam obowiązek zostać na posterunku...-odparł dość mocno zestresowany strażnik.
-Synek. Z każdą chwilą trop wampira wietrzeje i spada szansa, że Vova go wytropi. Panie radny!- zwrócił się do monitora- Czy będzie problemem jeśli wyślę tego tu młodzieńca na zakupy? Jak mu przed chwilą powiedziałem, z każdą chwilą wietrzeje trop wampira i spada szansa, że Vova go wytropi, więc lepiej abym natychmiast poszedł pod bramę.
Radny kiwnął głową i powiedział. - Niech młody idzie. -żołnierz przytaknął i oczekiwał wręczenia mu odpowiedniej kwoty na zakupy.
Borya szybko policzył w pamięci
-Trzydzieści srebrnych, plus pięćdziesiąt zwykłych da siedemnaście pięćset... masz tu dwadzieścia pięć kafli. Powiedz by nie spartolił sprawy. Mają być identycznych wymiarów jak ten. Inaczej na nic mi się nie zdadzą.

Po rozmowie Borya od razu skierował się, z Vovą, pod bramę gdzie znaleziono ciało Backleya.
Strażnicy zaprowadzili łowce w miejsce gdzie znaleziono ciało, Vova pociągnął kilka razy nosem wdychając zapach a następnie łbem wskazał drogę, na którą wskazywał trop - trasę do Mordimar, widać tą mniejszą miejscowość krwiopijca obrał za swój cel.
-Brawo kurduplu. Zapamiętaj ten zapach, pewnie się jeszcze przyda- nie musiał mu tego mówić, Vova pamiętał zapachy przypadkowych przechodniów przez bardzo długi czas. Jeśli miał powód by pamiętać to w ogóle nie zapominał. Borya dowiedział się od strażników gdzie jest najlepszy mięsny i zabrał tam Vovę kupując mu 5 kilo serc końskich... mutant je uwielbiał. A nagroda się należała. Potem poszedł do kowala by ostatecznie wrócić na miejsce narady i poinformować wszystkich zainteresowanych którzy byli na miejscu. Wieść powinna sama się roznieść. Samą noc spędził w jakiejś karczmie nad butelką spirytusu, bratając się z miejscowymi.
 

Ostatnio edytowane przez Cao Cao : 28-06-2011 o 10:27.
Cao Cao jest offline  
Stary 03-07-2011, 18:32   #46
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Wd8xPAHHeYU&feature=related[/MEDIA]

Odpoczynek, zakupy, chwila na przemyślenia, to znaleźliście w Lunie po otrzymaniu nowych informacji na temat zlecenia. Niektórzy skupili się na zebraniu odpowiednich zapasów żywnościowych na tę długą drogę, inni zakupili nowe uzbrojenie a niektórzy po prostu poszli się zabawić nie myśląc o jutrze. Księżyc powoli poruszał się po niebie zmniejszając cenny czas pozostały na beztroskie zabawy. Mimo jednak dość spokojnej atmosfery w głębi siebie czuliście ciężar powierzonego wam zadania, na barkach spoczywało widmo czekających przeszkód. Zwłaszcza, że po zaledwie kilku dniach, dwóch z łowców już nie żyło. Złapanie królewskiego wampira było tym o czym jednak wielu łowców marzyło, duma z zabicia tego diabelstwa była warta każdego wyzwania, a ogromna suma oferowana przez radnego tylko dodawała wam zapału.

Przez pustynię zaś toczył się powóz kierujący się w stronę Mordimar w powozie znajdowały się kobiety popadłe w dziwaczny letarg, zakapturzony śmierdzący osobnik... wampir bowiem siedział na dachu wpatrzony w niebo.
- Ludzie wciąż mnie zadziwiają, samemu prosić o przemianę cóż za bezczelność i strach przed swą nędzną egzystencją. –rzucił krwiopijca w przestrzeń. Woźnica przytaknął jedynie, by potem przyłożyć palec do ucha. Coś wypełzło zeń na jego paskudny paluch, a on uniósł stworzonko wpuszczając je do kieszeni.
- Spora grupa jutro za nami wyruszy Panie. –oznajmił zachrypły głos powożącego.- Wyszkoleni łowcy, złapali też nasz trop. –zakończył raportować. Wampir zaś westchnął tylko i przeciągnął się.
- Ludzie... zadziwiające istoty, mimo że nie wiedzą w jaką ciemność wbiegają, żądza pieniądza, przygody czy też sławy pcha ich na przód. Niczym szkodniki które pchane nieokiełznaną głupotą pędza przed siebie. Ale jak każdy szkodnik mogą być uciążliwą przeszkodą. Zniechęć ich trochę do drogi. –polecił na koniec woźnicy.
Istota powożąca powozem wciągnęła ze świstem powietrze, wydając dziwny dźwięk, piasek w kilku miejscach poruszył się nagle, po czym cos ruszył pod osłoną nocy w stronę Luny

Rozdział 2

Demon Pustyni.



Ranek nadszedł jak zwykle za szybko. Wszyscy zebrali się przed ramą, niektórzy ziewając inni z mocnym bólem głowy z powody zbyt dużej dawki alkoholu wypitej dnia poprzedniego. Pojazd Alexandry okazał się niezwykle pojemny, w ładowni zmieściły się wasze zapasy, broń jak i ścigacze, oraz nowe kanistry z benzyną. No i tez większość z was, bowiem nie wszyscy mieli tyle szczęścia by dostać własną kajutę. Tej wygody dostąpił Vergil wraz z Nancy i jej mała siostrzyczką, oraz doktor William jak i Egon. Ostatni pokój należał do właścicielki wozu, kto wie, może uda się tam komuś jakoś wyłudzić miejsce. W kokpicie sterowny było miejsce dla dwóch osób, tak więc Alexandra nie musiała przebywać tam sama. Reszta z was rozłożyła się w hangarze, lub też jeżeli ktoś chciał to na dachu, słońce bowiem jeszcze nie prażyło tak strasznie. Lfert zadeklarował się iż jeżeli w ładowni w czasie dnia będzie za mało miejsca, to na swym mechanicznym koniu będzie jechał nieopodal pojazdu. Strażnicy pomogli wam załadować cały dobytek by, na koniec odprawić was salutem. Potężny łazik ruszył przez pustynię w stronę rozdroży, na których to miał skierować się w stronę Mordimar
Gąsienice bez trudu pokonywały piach pustyni, zaś pasażerowie musieli przyznać, iż jazda była bardziej komfortowa niż na ścigaczach. Pojazd wyposażony był w klimatyzację, która sprawiała że nie było tu nieznośnie gorąco, zapewniał poczucie bezpieczeństwa dzięki swemu grubemu pancerzowi, no i można było się wygodnie rozsiąść. Ponadto okazało się, że w awaryjnych sytuacjach posiada on system chłodzenia zasilany wodą, który pozwalał mu jechać nawet w największy upał, to jednak kierowca postanowił zostawić tylko na nagłe przypadki. Stare radio zostało ustawione na jedyną stacje która tu odbierała a muzyka wypełniła wnętrze transportowca.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KjRGYE6brQY&feature=related[/MEDIA]

Na rozdroża mieliście dotrzeć jeszcze dziś przed południem. Tam też mieliście zadecydować, czy podzielić się na dwie grupy, z której jedna ruszy w stronę Mordrimaru druga zaś od razu do Elasto by tam przyszykować się na przybycie wampira. Teraz rodziło się pytanie, czy jeżeli stwór zmierza do Mordrimaru to czy stamtąd na pewno ruszy do Elasto? Może pojedzie w zupełnie innym kierunku, było trzeba się nad tym zastanowić, bowiem jeżeli istota ominie drugie miasto, to grupa która tam podąży pozostanie mocno w tyle. Zagadką też był wciąż dziwny medali który znalazł Sona, oraz pewna myśl która nie dawała mu spokoju. Radny bowiem mówił że wszystkie rzeczy prywatne, porwanej dziewczyny zostały przeniesione wraz z nią. Tak więc czy ten medali też należał do niej? Jeżeli tak, to czy udało im się wykołować wampira czy też nie?

Droga upłynęła wam na rozmowach jak i zajmowaniu się swoim sprzętem, konserwacja ekwipunku była ważna na pustyni. W końcu jednak pojazd zatrzymał się na rozdrożu z głośnym zgrzytem a wejście do ładowni otworzyło się. Ci którzy tam spędzali drogę, mogli w końcu wyjść na świeże powietrze, mała Caludia aż radośnie podskoczyła, bowiem nudziło jej się niemiłosiernie w pojeździe. Już chcieliście zacząć ustalać priorytety co do podziału, oraz ewentualnego zrezygnowania z tej decyzji, gdy piasek po obu stronach drogi poruszył się niebezpiecznie. Instynkt podpowiedziałby chwycić broń, i nie mylił się wysyłając do mózgu taki impuls, bowiem spod ziemi wyłoniły się paskudne stwory.



Stonogi-pustynne, paskudne robale, o grubym pancerzu, mocarnych szczypcach i giętkim cielsku. No i jadowite, potwornie jadowite. Było ich siedem, jedna wygrzebała się przed samą maską pojazdu na która od razu wskoczyła, reszta zaś po bokach traktu. Fox i Iwanowicz natomiast zdziwili się niezwykle ich widokiem. Stwory te bowiem, polowały najczęściej samotnie i to w nocy, cała sfora tych insektów i to w środku dnia była zjawiskiem naprawdę nienaturalnym. Teraz jednak nie było czasu na rozważania biologiczne bowiem stwory pędem ruszyły w stronę łowców wampirów.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 04-07-2011, 11:13   #47
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Noc przed wyjazdem w stronę Mordimar
Sypialnie w ratuszu;późny wieczór


Sona wpatrywał się w okno na zachodzące słońce zbierając się na siły przed zapadnięciem w sen. Z westchnięciem spojrzał na resztę wody w butelce, po czym wypił ją jednym łykiem.
Ściągnął z siebie wyłącznie bluzę, po czym wyjął z kieszeni wcześniej znaleziony medalion w domu porwanej i kładąc się na łóżko zacisnął go z całej siły. Powoli zamykał oczy, choć czuł jak pot spływa po jego czole.

Noc przed wyjazdem w stronę Mordimar
Miejsce nieznane;czas niesprecyzowany


[media] http://www.youtube.com/watch?v=JNJJ-QkZ8cM[/media]
Chłopak powoli otwierał oczy przyglądając się ciemnej niczym płaszcz upiora mgle. Jego oczy zaczynały przyzwyczajać się do ciemności i ukazywać mu kształty przed nim. Nie uległy one zmianie. Nie mogły.
To miejsce zawsze było takie, jakie je zostawił, i jakim je pamiętał.

Wysokie mury stanowiły obramowanie dla wejścia do teoretycznie odległego zamku, brama jednak nie budziła zbyt potężnej grozy sama z siebie, pozawijane wzory wokół niej nie stanowiły specjalnej ikony zagrożenia, a roztaczający się za nimi zamek o spiczastych ziemiach nie był niczym specyficznym. Przypominał raczej prostą budowlę oglądaną późną nocą, co dla każdego łowczego nie wydawało się specjalne.
W momencie, w którym zdecydował się otworzyć bramę zaczynał jednak powoli czuć się coraz ciężej. Tym, co przytłaczało go gdy podróżował do tego miejsca były wspomnienia.
Rodzina, przyjaciele, pokrewieństwo, przeszłość, przemiana. Ból całego okresu jego istnienia przechodził ponownie przez jego ciało, symulowany w sztucznym układzie nerwowym za pomocą mózgu pokrętnie analizującego sytuację pod wpływem emocji.
Jednak musiał żyć, aby uchronić od tego bólu innych. Wiedział o tym bardzo dokładnie, gdy przechodząc koło ogródka w drodze do bramy zamku pochylił się, aby zerwać czarną różę.
Księżyc powoli uniósł się ponad zamek zmieniając kolorystykę okolicy w krwistą, tak typową dla tego miejsca czerwień.

Trzask.
...
Wyrwanie na wpół martwego, na wpół żywego kwiatu poruszyło przestrzenią wydając dźwięk podobny do łamanej gałęzi. Rozległ się on echem po całej okolicy, budząc coś w pobliżu bramy, ledwo kontem oka spojrzał na poruszający się cień a ten już stał przed nim wpatrując się mu prosto w oczy.
Czerwony bies wpatrywał się w Sonę stojącego tuż na przeciwko dolnego okna do wnętrza zamku.
Był cicho, obserwował to Sonę, to kwiat w jego ręku.
Chłopak delikatnie się uśmiechną wyrzucając roślinę i poklepał stworzenie bo głowie, po czym pochylił się spokojnym głosem pytając.
- Gdzie twój pan? Zawołaj go.
Stworzenie lekko zawarczało, po czym biegiem rzuciło się w stronę bramy głównej zamku. Gdy tylko pojawiło się pod nią ta otworzyła się z głośnym hukiem ukazując postać o bladej cerze w zdobnym płaszczu i ceremonialnych ubraniach.
- Cóż za gość nas odwiedził. - Stwierdził z zdziwieniem osobnik. - Syn marnotrawny wraca do domu? Może coś zjesz?
- Wybacz. Odbierasz mi apetyt.

Bladoskóry pstryknął palcami a wnętrze zamku zaczęło posuwać się w stronę Sony. Nie minęła długa chwila a znaleźli się w jadalni przed stołem.
Miejsce było dosyć zadbane i nie szczególne, lampion palił się nad nimi, przy ścianie powieszony był portret, zaś za stołem stała półka na książki...typowy pokój w typowym wampirzym zamku.

Świece nad lampionem paliły się z pełną siłą, jednak jasność panującą w pokoju, co chwilę przerywał cień rzucany zza okna. Przez co? Miał wrażenie, że wiedział, choć nie chciał się upewniać.
Usiadł na krześle tak samo jak blady rozmówca, jednak powtórzył poprzednią wypowiedź widząc jak nieznajomi wnoszą talerze do pomieszczenia. Chciał spojrzeć w twarze kelnerów, jednak ilekroć to robił, po chwili zapominał jak wyglądali. Zapominał tego tak jakby nigdy o tego w rzeczywistości nie wiedział.
- Wybacz, ale odbierasz mi apetyt.
- Jak chwilę popatrzysz na jedzenie to ci wróci. Powiedz, namyśliłeś się w końcu, czy może twoje ciało jednak nie wytrzymało tak długo jak dusza.
- Wątpisz w siłę czegoś, co sam stworzyłeś, ojcze? - Zapytał spokojnie.
- Masz rację. Nie mogłem popełnić błędu, jako Vald VI nie mogłem przecież do tego dopuścić.
- Sześć oznacza gniew, nie dumę. - Odrzekł. - Jednak dobrze wiesz, że nie przyszedłem tu dla ciebie.
Vald podparł twarz dłonią spoglądając pod kątem na Sonę. Upił wina z podanego mu kieliszka gdy cień ponownie przesłonił na chwilę pomieszczenie.
- Doprawdy, masz tupet. Dałbyś pomarzyć staruszkowi, wiesz...Mam już swoje lata.
- Tch. Nie mam tyle czasu aby było mnie stać na grzeczność.
- A ja wolałbym abyś został tu na dłużej, mógłbym ci zostawić cały zamek...
- Tu nie ma nic oprócz zamku.
- A jeśli powiem że jest?
- Wiesz że nie jest. - Powtórzył Sona, zaś cień ponownie pokrył wnętrze pomieszczenia - I nawet nie miałbyś jak tego sprawdzić w innym wypadku. Właśnie przez nią.
- Nie przesadzaj. Smocza chimera to prawdziwy skarb na tym świecie. - Powiedziawszy to Vald wstał i podszedł powoli do okna. - Jakkolwiek brzydka by nie była, potrafi być interesująca. Spójrz, jest blisko.
Sona jednak nie czuł w sobie dość siły aby to zrobić. - Wybacz ale wiem jak bardzo jest odrażająca.
- Twoja strata. - Skwitował jego ojciec kładąc dłoń na jego barku - to, po co tu przyszedłeś? - Zapytał. - Mój młody czerwony baronie?
- Crux. - Poprawił go Sona.
Chłopak uniósł dłoń przed twarz wampirzego lorda, a otwierając ją ukazał medalion, z którym tak starał się zasnąć.
Baron złapał się za usta, jednak nie mogąc się skontrolować wybuchł śmiechem.
- Zaczęło się! W końcu coś się dzieje. Thaa! Świat idzie do przodu a nędzne pasożyty, wśród których musiałeś żyć znikną. Wszystkie tak niedoskonałe istoty, takie, jak twoja matka...To wszystko zniknie...
- Co to oznacza!? - Warknął Sona wstając z miejsca. Nie mógł tolerować marnowania czasu przez Valda ani chwilę dłużej.
- Rewolucję...Nie, może raczej ewolucję. Ludzie są już marnym elementem przeszłości, wampiry to nowy gatunek, następny poziom. A ciebie stworzyłem pomiędzy tymi dwoma typami kreatur...Jednak niedługo zostanie tylko jeden, a ty, prędzej czy później, sam wrócisz tutaj aby mi się poddać.
- Mów jaśniej... - Złościł się Sona, jednak Vald ignorując go zaczął zmierzać w stroną drzwi. - Czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy? Nie mam czasu na gierki!
- Myśl za siebie. - Polecił bladoskóry opuszczając pomieszczenie.
W tym momencie światło zgasło, a pokój zdawał się zniknąć.
- Szlag.

Dzień po naradzie w ratuszu
Zaułek między ruinami;wczesny ranek

Sona leżał obok ciała człowieka, który zginął najprawdopodobniej wczoraj w trakcie bitwy, nie obchodziło go to zbytnio. Ocierając usta z krwi starał się wybrać spomiędzy zębów pozostałe kawałki mięsa.
Słyszał w uszach niezrozumiały szum, którego źródłem była jego własna głowa.
Miał wrażenie, że najłatwiej byłoby zniknąć, że skoro koniec ma nadejść, a i tak kiedyś nadejdzie, to nic nie robi najmniejszej różnicy.
Wiedział jednak, że to iluzja. Złudzenie zjaw. Obraz jego zrodzony w ich umysłach, a nie jego samego. To nie był jego szum, niezależnie od tego, jak go odczuwał.

Dzień po naradzie w ratuszu.
Brama miasta;wyjazd

Sona nie miał wiele do powiedzenia ekipie, wsiadł do pojazdu wdzięczny, że nie muszą męczyć się dłużej z ścigaczami i wniósł wyłącznie swoją torbę. Wyrzucił ją gdzieś w kąt, pod którym postanowił później spać, a gdy wyruszyli w dalszą podróż wyszedł na dach, beznamiętnie leżąc i wpatrując się w słońce.
Melancholia nie była jednak tak pozytywna. Niedługo coś zapewne ich otrząśnie.
Teraz jak wpatrywał się w medalion, kojarzył go z zmierzchem bądź świtem. Ale z jakiegoś powodu nie księżyca, lecz słońca.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 04-07-2011 o 11:18.
Fiath jest offline  
Stary 16-07-2011, 20:20   #48
 
Zuki's Avatar
 
Reputacja: 0 Zuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicach
Egon zaspany zbliżał się właśnie do hangaru, gdy przed drzwiami spostrzegł znajomą mu postać. Protetyk przyśpieszył kroku i w parę chwil stał twarzą w twarz z doktorem Ronterbergiem.
- Witam, doktorze, jak tam nastrój o poranku? - zapytał rzucając swoje tabołki na ziemię.
- Dzień Dobry jak każdy Egonie. Toż to jest być może nasz ostatni poranek. Niesamowite prawda? Mówiąc szczerze, przeraża mnie myśl o tym, iż jutro mogę obudzić się... Nie, nie pasuje nie można obudzić się martwym, prawda? Chyba że u mnie wygląda to inaczej... Straszna niewiedza... Oj straszna - Zakłopotał się doktor.
- O niektórych rzeczach lepiej nie rozmyślać, przyjacielu. - odpowiedział mężczyzna
- Chodź do środka, słoneczko może nie jest jeszcze wysoko, ale i tak daje mi po moich zaspanych oczach. - powiedział mrużąc oczy.
Doktor nie czekał długo. Po prostu czekał na pierwszy ruch towarzysza - Sądzisz czy jest sens pchać się w pogoń za czymś, co może nami miotać jak szmacianymi lalkami? Toż to samobójstwo, powtarzam to od paru godzin, ale nikt mnie nie słucha... To jakiś obłęd, po prostu, to jest nienormalne... NIE normalne!
- Daj pokój, Will. - roześmiał się Egon - I tak nie mamy wyjścia. Pomyśl o tym, że śmierć to nie koniec życia, lecz jego nowy początek. Lubisz główkować. nie chciałbyś się dowiedzieć jak jest po drugiej stronie? - Protetyk podniósł swoje torby i wszedł do hangaru. Jego oczom ukazał się ogromny wóz pancerny.
- Nieźle...- powiedział bardziej do siebie, niż do doktora. - Muszę go pooglądać od środka. - Protetyk przyśpieszył, by jak najszybciej wejść do pojazdu.
- Śmierć, śmierć, ile czasu minęło nim ostatnią widzieliśmy? Ehh... Masz racje, ale to mnie stresuje doprowadza do rozpaczy. - Kiedy mężczyzna ujrzał pojazd, trzeba przyznać iż było to spore zaskoczenie - No, no... To wygląda na wspólną trumnę, na dodatek jako puszkę i konserwę dla zwierząt i wampirów! Hahah! - Sam roześmiał się ze swojego kawału. - Eh, aż tak Ci się tam śpieszy Egonie?
- No co ty, doktorku, toż to forteca, i do tego ruchoma. - Egon cieszył się jak dziecko z nowej zabawki. - No dalej, chodź, znajdziemy sobie pokój. - powiedział znikając w drzwiach pojazdu.
- EEE tam, mam wrażenie że dał bym rade wgnieść blachę zewnętrzną uderzeniem z pięści! - dodał bezdusznie - Sądzę że w tej trumnie, nie przetrwamy trasy... to będzię tragedia, śmierć i zagłada... Oj, oj... Chociaż jeśli posiada jakieś pokoiki to będę mógł tam przesiedzieć i zagłada mnie ominie! Ha! - Dodał z uśmiechem - Lepsza śmierć na łóżku niż w błocie albo piachu, prawda?
- No może przydałaby się tu mała renowacja.. - zamyślił się Egon. Gdyby miał wolne kilka dni i odpowiednio dużo materiału, doprowadziłby pojazd do porządku, przynajmniej zewnętrznie. Protetyk ruszył wzdłóż hangaru w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego kątu dla siebie i doktora Ronterberga. Po paru chwilach znalazł kilka małych pomieszczeń.
- Kabiny w sam raz dla nas, co? - spytał nie oczekując odpowiedzi - Przydałoby się spytać właścielki, czy któraś jest wolna.
Doktor rozmyślał sporo czasu, o silę oraz możliwości obronnych pojazdu, do czasu kiedy usłyszał pytanie, był małomówny.
- Kabiny powiadasz? Cóż, trochę ciasno... Ale winno się przyznać, że lepiej mieć własny kąt aniżeli biegać i walczyć z resztą grupy. Prawda? Doktor uśmiechnął się do siebie.
- Cóż, powinno się zapytać, jednak nie zaszkodzi zostawienie tutaj tobołków prawda?
- Dobrze mówisz, przyjacielu. -
odpowiedział starzec wrzucając swój bagaż do jednej z kabin.
- Co powiesz na śniadanko, zanim wyruszymy?
William rzucił torbę na ziemie, po czym próbował rozprostować ręce, niestety nie było to możliwe przez nisko umiejscowiony dach pojazdu.
[i]- Śniadanie powinno dobrze nam zrobić, co mamy dziś na karcie dań? - dodał z uśmiechem.
- Jak to co? suszona wieprzowina. - roześmiał się Egon - Dla ciebie dodatkowo szklaneczka świńskiej krwi. Wiem, że nie jest tak dobra, jak ludzka, ale lepsze to, niż nic.
- Cóż... Liczyłem na jakieś ludzkie jadło... - Dodał nieco skrzywiony - Sama myśl o... Świńskiej krwi, jakoś nie napawa mnie optymizmem. Może napijemy się wody, oraz jakieś.. Warzywa, mamy coś takiego?! -
Dodał radośnie.
- Warzywa może by się znalazły, ale nie są nasze. Poza tym nie starczy nam czasu na kucharzenie. - odpowiedział protetyk - Krew dostaniesz oprócz wody. Traktuj to jak lekarstwo.
Doktor wzdychnął głęboko, po czym dodał - Niech tak będzie, Panie doktorze... - William zaczął przeglądać szybko swój ewkipunek.
 
__________________
"Czuję się, jakbym był przywiązany do dachu żóltej ciężarówki obładowanej nawozem i wypełnionej ropą zepchniętej z klifu przez myszkę Miki samobójcę."
frag. piosenki Over the Moon z musicalu The rent w przeł. na jęz. polski.
Zuki jest offline  
Stary 17-07-2011, 12:08   #49
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
b]Vergil[/b] otworzył niechętnie oczy, na początku nie wiedział co się dzieje, jak to zwykle u niego bywa po przebudzeniu. Powolutku, po cichutku opuścił łóżko żeby nie zbudzić Nancy i wyszedł z kajuty. Postanowił sprawdzić co się dzieje i przejść się po pojeździe. Pół-śpiący powlekł nogami w tylko sobie znanym kierunku. Gdy ujżał jakieś drzwi pomyślał, że to łazienka, ale chyba pomylił mu się czołg z hotelem. Pewnym ruchem je otworzył i wszedł do pomieszczania, mamrocząc coś sam do siebie. Być może do Volito. Ale to już wie tylko sam chłopak. Zaraz po tym jak znalazł się w pokoiku na jego twarzy namalowało się zdziwienie, szok wraz z zakłopotaniem. Przed nim stał William jak i Egon.
-E..ee.. Wybaczcie.- Wydukał zagubiony troszkę w sytuacji w której się znalazł.
Egon powitał łowcę po czym zajął się przygotowywaniem jedzenia pozwalając przyjaciołom porozmawiać w cztery oczy.
- Masz niezwykłe wyczucie czasu - Dodał szybko doktor, który to jeszcze grzebał w swoich rzeczach, czegoś nie mógł znaleźć i to właśnie nie dawało mu spokoju. Przerzucał to kolejne przedmioty, aż wreszcie zdezorientowany zamknął tobołki.
- Cóż, właśnie zamierzaliśmy zjeść, śniadanie, mam nadzieje że się przyłączysz... - Dodał.
- Nie, nie martw się, nie będziesz daniem głównym - powiedział z uśmiechem.
- Tak swoją drogą Vergilu, pytałeś się właściciela pojazdu, o prywatne miejsce dla mnie? - Dodał zainteresowany
-Tak i tak.-Odpowiedział, ziewając delikatnie przy tym. Na pewno nie uszło uwadze współobecnych w pokoju, iż Vergil obecnie bardziej przypominał Wampira niż sam Wiliam z powodu jeszcze bladszej cery po nie zbyt dobrze przespanej nocy jak i dość nieschludnego wyglądu po odpoczynku. Co więcej wszyscy znajdujący się w pokoju mogli bezsprzecznie usłyszeć walenie drzwiami w innej części pojazdu jak i krzyk dziewczynki.
-Veeergil gdzie jesteś !?- Traf chciał, że w końcu padło na pomieszczenie w którym się znajdowali i w futrynie stanęła Claudia.
-Tu Cie mam! Głodna jestem! A w tym czymś nie ma nawet porządnej łazienki!- Lawina pretensji z ust młodej panny Sulivan potoczyła się w stronę czarnowłosego chłopaka. On sam z kolei dopiero teraz zdał sobie sprawę gdzie jest. Włożył rękę do kieszeni i dał Claudii tabliczkę czekolady. Ta tylko się uśmiechnęła i rzekła.
-Pójdę obudzić Nancy!- Jak powiedziała tak zrobiła i wybiegła z pokoju.
Kiedy William zobaczył całą sytuacje, nieco skrzywił usta, po czym zdjął wreszcie okulary
- Nawet mnie oczy bolą od ich ciągłego noszenia... Co się zaś tyczy dziewczynki, nie powinieneś jej dawać słodyczy. Niech zje coś normalnego, być może czekolada daje chwilowe “boom” jednak taka energia szybko się wypala, poza tym nie jest za zdrowa... - Dodał. spoglądając w stronę “sufitu”. Po czym wreszcie odwrócił się w stronę mężczyzny.
- Wiesz, jest wiele dużo pożywniejszych dań. Jednak, coś nie swojo dziś wyglądasz... Cóż, zawsze byłeś blady, jednak teraz wyglądasz tak, iż w nocy mógłbym się Ciebie wystraszyć.... To nie jest dla Ciebie dobra wiadomość. Mam Cie zbadać? - Zapytał szybko. A jego czerwone oczy niemalże zabłysnęły z uradowania.
-Wiem przyjacielu, jednak to nie ma jej posłużyć za śniadanie tylko za... hmm powiedzmy nagrodę za trud podróży.- Powiedział spokojnie przecierając oczy i ogarniając jako tako włosy.
-A, tak jest coś o czym Musze Ci powiedzieć a kompletnie wyleciało mi to z głowy.-Pogrzebał chwilę w kieszeni i podał doktorowi certyfikat.
-Dłuższy okres czasu byłem w grocie i uczęszczałem do tamtejszej Akademii medycznej, którą zresztą ukończyłem jednak nigdy nie pracowałem w zawodzie.-Powiedział wzdychając.
-Mówię Ci to ponieważ być może przydam się jakkolwiek w badaniach.
- Były to kursy na sanitariusza czy lekarza ? - Zapytał szybko. Zabrzmiało to pytanie, jakoby zadał pewnym ciężarem, nieznanym dla chłopaka ciężarem...
- I czy miałeś jakąś specjalizację/ kierunek - Powiedział cicho
-Szczerze to jestem zupełnym laikiem, ukończyłem kierunek lekarski jednakowo nic w praktyce nie stosowałem poza zszyciem sobie kilku ran, prawdopodobnie po takim czasie nawet nie poskładał bym sobie poprawnie nogi, a żadnej specjalizacji też nie posiadam. Ale interesowałem się troszkę kardiologią, chodziło mi o to dlaczego jest to tak słaby punkt wampira.-Strzelił kilka razy kręgami szyjnymi. Po czym rozprostował plecy.
-Wybaczcie moje zachowanie jednak, po nocy w której musiałem spać z Nancy na tym małym łóżko, nie czuję się najlepiej, nie dość, że obudziłem się na podłodze. To jeszcze przez sen zostałem uderzony... no mniejsza o to.-Miał nadzieję że lekarz i protetyk zrozumieli jego aluzję.
- Rozumiem... Panie doktorze... - William uśmiechnął się krzywo, po czym założył ręce na karku
- Liczyłem że się jeszcze w drużynie przydam, ale cóż... Ehh, nie, nie, nie to nie jest zazdrość... To jest pewne poczucie, a raczej brak poczucia odpowiedzialności. Wręcz niedorzeczna nierealna, niemożliwa do spełnienia forma braku poczucia własnej wartości ! - William rozgadał się, a to niebył zbyt dobry znak...
- Ale cóż, chociaż mam pewną alternatywę jako członek drużyny... Mogę pracować jako sporzątacz - Dodał z uśmiechem
- Zaś snu, to wiesz, wolałbyś położyć się zapewne... Koło drugiej z naszej rodzinnej paczki, prawda ? - Doktorowi zdażało strzelić się już głupstwa, te było kolejnym z nich, jednak robił to często nie umyślnie
Vergil roześmiał się głośno.
-Ja się nie nadaje do leczenia, posiadam tylko wiedzę teoretyczną i to ubogą a przy tym dziurawą jak ser. Zresztą co taki pacan jak ja ma do tak wykwalifikowanego lekarza jak ty.-Lekko się zarumienił gdy przemyślał drugą część wypowiedzi. Jednak po chwili to sprostował.
-Nas nie łączą takie więzi, poza tym to jest misja, trzeba zachować siły nieprawdaż?
- Ależ o tym mówie o Energie, można Ją na wszelaki sposób sporzytkować ! Ha, można nawet przeistoczyć jej forme, albowiem Energia nigdy nie zanika, jeno zmienia stan - dobrze mówię ? - Dodał z szerokim uśmiechem - Jest to pewna forma “intymności” która prawdo podobnie bardzo pozytywnie wpływa na nasz układ nerwowy. - dodał nie przerywając uśmiechu
- Zresztą, skoro powierzyła Ci opiekę nad własną siostrą, to coś musi być na rzeczy prawda ?
-Zwykła troska o siostrę to wszystko.-Powiedział nie to zrezygnowany nie to zmęczony.
-Możesz zmieniać ludzi w wampiry?-Nie wiadomo skąd to pytanie przyszło chłopakowi do głowy
- Nie mam zielonego pojęcia ! - Powiedział zaskoczony pytaniem
- Naprawdę nie wiem... Być może mogę wpłnąć na ludzki organizm, a być może moja krew nie różni się tak bardzo od waszej tak więc jedynie będziecie pogryzieni - dodał z uśmiechem
- Warto niekiedy się nad tym zastanowić prawda ? - William zamyślił się, poczym zapytał
- A skąd to pytanie się wzieło ?
-Bo jeżeli by się nam udało to zwiększa nasze szanse w walce z królewskim, wiem z czym to się wiąże.
..-Powiedział a na jego twarzy pojawiło się niezwykłe skupienie.
-Jednakowo jesteś pół wampirem. Czy to nie było by niezwykle ciekawe jak i paradoksalne gdybyś przemienił kogoś w wampira?
- To jest dobre pytanie, jednak jak się zapewne domyślasz nie zrobię tego... - Dodał z uśmiechem, po czym pokazał mu zęby
- Widzisz... Są troszke dłuższe od ludzkich, ludzie się mogą z Ciebie śmiać, że masz krzywe zęby - dodał, widocznie uradowany. Jednak po chwili spoważniał
- Nie chce nikomu odbierać życia... Rozumiesz mnie, prawda ?
-Wiesz jaki miałem plan.. gdyby to się udało to zabiłbym tego gnojka i wyruszył gdzieś gdzie nikt by nie był zagrożony.. i tak bym żył, a gdyby krwawa rządza mną zawładnęła strzelił bym sobie w głowę.-Powiedział dość melancholijnym głosem, tak jakby życie go znudziło.
-Cóż, nie mógłbym Ciebie przyjacielu obarczyć takim ciężarem... To tylko luźna myśl... luźna myśl...-Zamknął zmęczone oczy i rozmasował powieki.
William przez chwilę nic nie odpowiadał rozmówcy, jednak zmusił się wreszcie
- Czy naprawdę wierzysz.. Byś był w stanie popełnić samobójstwo ? Uwierz nie... Pragnienie krwi, jest czymś czego nieda się powstrzymać, jest to jedyny cel jak i motywacja, spoglądasz wówczas na inne istoty, jeno jak na pokarm, nic więcej. Sprawiasz wrażenie istoty, która ma prawo stać się boską sferą, czymś ponad pojmowaniem.... Stać się Panem.... Panem życia i śmierci - Doktor zamilkł na chwilę... Widać było iż sam zastanawia się nad własnymi słowami.
- Wówczas nie pozostaje nic innego. Jak wieczne pragnienie, niezaspokojone pragnienie... Nie pytaj skąd to wiem, ale uwierz mi na słowo...
- Racja, Juno przychodzi do mnie tylko, kiedy jest zaspokojona, a i tak ledwo się powstrzymuje przed pozbawieniem mnie zycia. - wtrącił się Egon i zaraz wrócił do pieczenia mięsa.
-Skoro tak twierdzicie to tak jest... nigdy nie byłem wampirem i mam nadzieje że tak pozostanie.. jednak nie chcę by ktokolwiek więcej zginął. Może większość jest zupełnie inna ode mnie, być może mnie nienawidzą ale to moi towarzysze. Co może znaczyć cierpienie wyłącznie mojej osoby w przypadku gdy mogę wam pomóc.-Uśmiechnął się gorzko po czym kontynuował wypowiedź.
-Jednakowo, mam zamiar jeszcze pomścić brata więc na drugą stronę mi nie śpieszno.
- Ha ! TO jest dobre podejście. Ale cóż, rasa rasą, to sądzę że gdyby było więcej “półwampirów” na tym świecie nie było by tak źle, jak jest teraz. Takie istoty, mogły by okazywać się świetne do niektórych zawodów. - Tutaj zamilkł na chwilę, po czym dopowiedział
- Albo do symboliki religijnej - Dodał to z wyraźnym uśmiechem !
- Wyobraź sobie, świątynie, kapłani...
-Ta, brakuje tylko fanatyków czczących wampiry.. Bez urazy. Rasa ludzka mogłaby zostać poważnie zredukowana. Mam nadzieje że wiesz o co mi chodzi. Już obecnie dzieci nocy mają niezwykłe wpływy.-Powiedział trochę poruszony.
- Rozumiem Cie - Dodał nieco zmieszany
- Jednak jakby nie patrzeć, jest to całkiem możliwe... Ba, bardzo możliwe, ale niemartw się, puki co nie padną najwięksi zapaleńcy w naszych stronach, to nie dadzą doprowadzić do takiej sytuacji, prawda ?
-Prawda.. wiesz co jest najgorsze? Widzieć śmierć dziecka. To że umrze dorosły jest do przełknięcia.. ale widok rozszarpywanego maleństwa na strzępy przez ghule..-Samotna łza mimowolnie spłyneła po policzku Vergila, a on sam spuścił głowę.
- Każda śmierć jest stratą, niezależnie od Wieku. Wszystko to jest, drogą życia, albo jak wolisz przeznaczeniem... Taki boski Plan. Coś ponad naszym stanem, naszym zrozumieniem... Tak przynajmniej sądzę. - Doktor zamyślił się drapiąc się po głowie, po czym chwycił w dłonie okulary
- Tak to już jest, ale przed nami, jeszcze wiele takich ofiar, my niestety nie mamy już na to wpływu. My jesteśmy po prostu. Na to skazaniu, tu i Teraz... Tu i teraz...
-Nie wierze w przeznaczenie, a nawet jeśli jest to moje ręce będą jego kuźnią i sprawię że zginie jak najmniej osób.-Mówiąc te słowa w które zresztą głęboko wierzył uderzył pięścią w stół.
-Może nie teraz może za sto lat, dzięki poznaniu Ciebie uważam, iż pokój między ludźmi a wampirami jest konieczny, inaczej obie rasy się w wypalą, w piecu zasilanym zwłokami niewinnych ofiar.-Jego słowa,a raczej sposób w jaki mówił wydał mu się zupełnie obcy, jednak wyraził to co chciał.
- Tylko musisz szczególnie zwracać uwagę kto jest winny, a kto nie. Jak dobrze wiesz wampiry nie będą tak selektywne jak Ty. Taki już niestety los, nie uratujemy całego świata, ale możemy starać się wpłynąć chodź by na część. Ten mały skrawek ziemi, który dałby nam poczucie bezpieczeństwa, oraz świadomość wolności. To jest wspaniałe marzenie, prawda ? Taki cel, ku wolności, ku wyższości. Ku życiu... - Doktor wówczas lekko się uśmiechnął
- Ale puki co, muszę obejrzeć kiełki twojej małej przyjaciółki. Czy jej ich nie wykończyłeś - Dodał z uśmiechem
Jak na zawołanie do pokoju wbiegłą Claudia.
-Veergil! Nancy nie chce wstać, zrób coś z nią. Obiecała mi coś..-Vergil posłał w kierunku dziewczynki wymowne spojrzenie które wyrażało jego chęć poznania o co chodzi.
Ta jednak tylko spłonęła rumieńcem i zmieniła temat.
-Nadal jestem głodna.. -Szepneła nieśmiało.
-Iiii nudzi mi się! Obiecałeś, że pozwolisz mi postrzelać z rewolwera!
-No to chyba Wiliamie będziemy mieć towarzystwo w postaci dziewczynki, o ile nie masz nic przeciwko
.-Vergil zagadnął do doktora-wampira.
 
Cao Cao jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172