Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2011, 08:24   #166
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- Xhystos? - uniósł nieznacznie brwi, szykując się do wyjścia. - Nigdy nie słyszałem o takim mieście...

Czułem się zaniepokojony słowami eleganckiego mężczyzny.

Może to były echa wcześniejszej rozmowy z Robertem, może zwyczajnie lęki budzące się, kiedy irracjonalne przeczucia mówią wam, że coś jest nie w porządku, ale rzeczywistość wokół was zda się temu zaprzeczać.

Samaris było spokojnym i obcym miastem. Niczym więcej – próbowałem bezskutecznie przekonać sam siebie. Jednak nagle poczułem, że ściany hotelu napierają na mnie, duszą mnie i miażdżą w swym wężowym uścisku. Dopadł mnie nagły atak lęku i duszności. Z trudem panując nad swoimi reakcjami podziękowałem memu przeciwnikowi i zachowując pozory spokoju wyszedłem na plac przez hotelem.

Przyjrzałem się jego wspaniałemu wykonaniu, frontom kamieniczek, elementom zdobniczym i słońcu błyszczącemu jasną kulę nad budynkami. A potem rzuciłem się do biegu.

To był jakiś impuls, jakiś imperatyw, któremu nie mogłem się oprzeć. Biegłem, jak człek niespełna rozumu, niekiedy wpadając na jakiś ludzi. A w biegu krzyczałem. Krzyczałem, jak szaleniec. Zamilkłem dopiero wtedy, gdy zabrakło mi tchu w piersiach, a zatrzymałem się, jak w bok chwyciła mnie kolka. Oparłem się plecami o ścianę budynku nie zwracając uwagi na potencjalnych przechodniów i osunąłem po niej na ziemię.

* * *

Pamiętam.

Mieliśmy w Xhysthos taką ulicę, na której pod ścianami budynków siedzieli złamani przez życie ludzie. Nieudacznicy – jak próbowała indoktrynować nas Rada. I tak ich postrzegano. Nie mieli sił lub kwalifikacji do pracy, więc żebrali pod ścianami tej jednej, wydzielonej do tego celu ulicy.

Czasami przechadzałem się tam, studiując ich spojrzenia pod czujnym okiem moich instruktorów z Akademii. Jako negocjator Rady miałem wybrać sobie jakiegoś człowieka. Przyjrzeć się mu uważnie a potem opowiedzieć o jego losach. O powodach, jakie rzuciły go pod ścianę przegranych. O tym, jaką moim zdaniem jest jednostką i jakie cechy charakteru zaprowadziły go w to miejsce. Czasami musiałem zdemaskować oszusta, którego Akademia ukrywała pośród żebraków i nędzarzy.

Byłem w tym dobry. Naprawdę dobry. Przez myśl przemknęło mi, co też powiedziałbym o samym sobie, gdybym teraz kroczył tą ulicą.


* * *

Jak się tutaj znalazłem? Nie pamiętałem.

Słońce przesunęło się na nieboskłonie. Ile minęło? Godzina, półtorej, może dwie?
Stałem przy rogu jakiegoś budynku.



Tak. Przebłyski wspomnień.

Pamiętam, jak wstawałem z uliczki. Jak spacerowałem bez celu wąskimi zaułkami Samaris, aż trafiłem w to miejsce. Nie pamiętałem, co mnie w nim zaintrygowało. Ale wiedziałem, że stałem tutaj i podziwiałem wykonanie bramy. Może dlatego, że wydawała się starsza, niż otaczające ją budynki. A może .... nie było wyjaśnienia.

Sprawdziłem, czy drzwi są otwarte. Nie były.

Krążyłem po ulicach Samaris uspakajając myśli.

Przez najbliższe dwa czy może i trzy dni nie zamierzałem się przemęczać. Miałem zamiar odpocząć, bo najwyraźniej przeżywałem jakieś załamanie psychiczne, podobnie jak w Xhysthos, po śmierci moich ukochanych.

Zamierzałem spacerować, zamierzałem poznawać okoliczne ulice – nakreślić sobie w pamięci mapę Miasta.. A jakby była ku temu naturalna sposobność, to i może zagadnąć kilku miejscowych ludzi. Wyrobić sobie opinię na ich temat.

Przyglądałem się wtedy dyskretnie każdemu rozmówcy z Samaris. Podobnie, jak w Xhysthos na ulicy odrzuconych. Analizowałem gesty, analizowałem twarze, analizowałem słowa w krótkiej pogawędce. I szukałem albo prawidłowości, albo anomalii. Czegoś, co pozwoliłoby mi odszukać wśród otaczających nas ludzi konfidentów lub kogoś, kto podobnie jak ja czy Robert, czuje się zagrożony.

Nie śpieszyłem się. Ogarnęło mnie jakieś trudne do przezwyciężenia lenistwo.

Miałem wrażenie że wypalam się, jak knot świecy i podobnie, jak świecy, było mi zaiste obojętnie, kiedy dopalę się do końca.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 05-07-2011 o 08:42.
Armiel jest offline