Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2011, 18:08   #115
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Giordano czekał. Stał na środku dziecińca przyglądając się opuszczanemu powoli mostowi .
Małe złośliwości Adana stoicko ignorował, choć obiecał sobie w duchu, że gdy nadarzy się okazja to tak kopnie aroganckiego starucha w zad, że ten wywinie fikołka jak wenecki akrobata.
Di Strazza przyglądał się swym paznokciom ciekaw, co księcia Ferrolu sprowadza do Oka Zachodu. Kwestia łowów? A może zarazy? Czyżby już wiedział o statku niesławnego Mehmeda?
Na razie czekał, spoglądając na coraz bardziej opadający pomost. Czekał i układał mowę powitalną. Książę raczej nie będzie rad, gdy się dowie że Cykada wypięła się na niego tyłkiem i to bynajmniej nie w celach “romantycznych”.

Adan dłubał w nosie sękatym paluchem w wielkim napięciu. Wydobyte smarki oglądał z każdej strony, niektóre posyłał potem pstryknięciem w powietrze, a niektóre zjadał. Jego spojrzenie błądziło po murach i blankach.
- Niech by to... - mruknął wściekle. - Pani okna nie zawarła. Jak nie wróci szybko, znowu mewy się zalęgną, łajno skrobać trzeba będzie.
Giordano podążył za jego wzrokiem. Z dziedzińca widać było tylko szczyt wieży Cykady. Faktycznie, w murach czerniało jak oko rozwarte okno, drewniane okiennice tłukły o mur. Wokół wieży ze skrzeczeniem krążyły ptaki.

Iblis nic więcej nie rzekł Nosferatu. Kiedy przyjdzie czas, uprzedzi ich o zmartwychwstałych. Chciał milczeć do Mewy, lecz nie mógł. W jednej chwili wampirowi wydawało się, że świat zapalił się w posadach, szkarłatne języki płomieni buchały w górę, on płonął i plunęła Mewa. Powietrze wokół Iblisa zrobiło się parne i duszne, a niemal namacalna aura zła i bluźnierstwa. Iblis czuł, że traci pióra. Mewa w jego szaleńczej wizji miała masę swych piór, nie białych. Brudnych. Wampirem targały wątpliwości. Jeszcze przez chwilę słowa kojarzyły się z mu z Krukiem, na końcu języka brzmiało imię Leokadiusz... Potem tylko Kruk – ojciec – Bóg – niebo – on Szatan.
Powietrze przeszył mróz. Pióra zgasły. On odezwał się, głośno, aby go usłyszała. W losie brzmiał chłód, potem bluźnierstwo jak zwykle otulające psocą szaleńca, na końcu moc.

-Mewo! Do końca śmierci, ruiny morza rozbite o brzegi!

Nie czekał na reakcje. Po prostu wyrównał szybko konia z księciem, acz wedle zasady, jego koń pozostał od kroku do dwóch za tym książęcym. Jeszcze Tychówko wyciągnął ręka w powietrze łapiąc wyimaginowane pióro przed sobą.
Książę jarzył się przed Iblisem pochodnią czystego gniewu, pośród małych strachów i nieważnych uczuć bydła, które z nimi jechało, i Iblis podążał za tym światłem tak jak statek bierze kurs na jaśniejącą w ciemności latarnię. Tuż obok niego, choć miejsce to dla oczu śmiertelnika było puste, kłębił się jak pęk poplątanych lin pełen rozterek i nagłego - bo wszak jeszcze przed chwilą była pewna jak skała - niepokoju umysł Salome.
Brama była zawarta, most podniesiony. Płomienie książęcego gniewu strzeliły pod niebo, i gdyby miały moc trawienia rzeczy fizycznych, mury Oka Zachodu spłynęłyby już szkliwem.
- Zawsze tak robi - szepnął mrok z okolic strzemienia Iblisowego konia. - Zawsze zamyka bramę, by pokazać, że to jej twierdza i jej ziemia, a wola księcia jest tu respektowana tylko wtedy, gdy jest zgodna z jej wolą... Chcesz, żebym dowiedziała się czegoś konkretnego, czy mam tylko sprawdzić, czy statek nie stoi w przystani?

- Otwierać! - krzyknął Labrera. Książęcy koń, szarpnięty nerwowo wodzami, zatańczył na zadnich nogach.
Oko Zachodu milczało, ale Iblis w tym milczeniu aż nazbyt wyraźnie słyszał odpowiedź.
- Tutaj kończy się twoja dziedzina i twoje panowanie - mówiły te pokryte wilgocią mury zawieszone nad przepaścią, mosty rozkraczone nad skałami. - Ty który tu stoisz, zawracaj, póki jeszcze możesz - wołała wysunięta w morze wieża Cykady. Po kamieniach pięły się jak trujący bluszcz strużki krwi, skrzeczały krążące nad nią padlinożerne sępy.
- Opuścić most! - szedł w zaparte Labrera.
- Nasz książę nie ma dziś dobrego wejścia - zauważyła cichutko Salome.

Giordano czuł, że za chwilę wyjdzie z siebie i stanie obok. Ilości smarków, jakie Adan dobywał ze swych nozdrzy, budziły w jego nie do końca odzwyczajonym od ludzkich odruchów żołądku wymiotne skurcze.
- Otwierać! - dobiegł ich głos księcia, słaby i cichy, przesączony przez prastare mury.
- Krzyczy, żeby otwierać - poinformował ich usłużnie Miecznik, wystawiając głowę z kordegardy.
- Przecież słyszę - fuknął Adan, skończył wreszcie dłubać i dobył z kieszeni różaniec. Giordano nigdy nie sądził, że usłyszy w Oku chwalby na rzecz Pana, jednak stary zarządca naprawdę począł się modlić.
- Duch w tobie osłabł? - zadrwił Zelota.
Ghul przerwał mamrotanie.
- Pięć zdrowasiek i trzy ojczenasze od pierwszego “otwierać” - wyjaśnił precyzyjnie.

Chwile przed bramą zmieniały się w dłuższe chwile, i ustawiały się w równym rzędzie, ciągnęły się jak nudne kazanie. Książę się miotał. Salome wzdychała raz za razem.

Adan skończył cztery zdrowaśki i skinął Miecznikowi, wywieszonemu wpół przez okno.
- Możesz zapytać o imię.
Przez dziedziniec przebiegły pogardliwe chichoty. Oczywiście, można się było spodziewać, że dobrze zapowiadające się widowisko przyciągnie pod bramę tych Gangreli, którzy akuratnie nie mieli nic lepszego do roboty.

Salome dotknęła delikatnie stopy Iblisa.
- Może być, że nie otworzą, zwłaszcza jeśli już wypłynęła... Jeśli tak będzie, mam próbować zakraść się do środka?
Zanim Iblis zdążył odpowiedzieć, szczęknęły zawiasy i w okienku nad bramą pojawiło się blade oblicze.
- Kto i do kogo? - zapytano, flegmatycznie rozciągając słowa.
Księcia trafiła jasna cholera. Solenne zapowiedzi szlachtowania, wieszania, palenia żywcem i łamania kołem odbijały się echem od murów i skał.
- Przekażę słowa szlachetnego pana - odparł strażnik równie flegmatycznie jak na początku i zatrzasnął okienko.

- Mówi, że... - Miecznik rozpoczął relację.
- Niech sobie gada na zdrowie - Adan pocałował krzyżyk i schował różaniec. - Otwierać!

Książę nie czekał, aż most opadnie do końca. Spiął konia i zmusił go do skoku, przejachał galopem pod podnoszącą się kratą i wpadł na dziedziniec. Obrzucił zgromadzonych wściekłym wzrokiem. Jego oczy zwęziły się niebezpiecznie na widok Giordana.
- Gdzie Cykada, starcze? - rzucił do Adana.

A ghul wytrzeszczył oczy, potem mrugnął do Zeloty i zaniósł się nagłym, głośnym kaszlem. Spazmy gięły go wpół, a w gardle mlaskało coś wilgotne i ohydnie.
Giordano nie czekał, aż gniew Labrery doprowadzi do niepotrzebnej eskalacji przemocy. Co prawda los ghula Cykady mało go obchodził. Ale spięcia pomiędzy księciem, a Moshiką nie pragnął. Oboje byli mu potrzebni. Oboje byli ważni. Z obojgiem związał swój los w ten czy inny sposób.
-Cykada wypływa panie w morze. Ścigać zapewne Mehmedowy okręt, który wynurzył się z otchłani morskich odmętów. Nic i nikt jej przed tym nie powstrzyma.-wtrącił spokojnym głosem Giordano. Po czym wzruszywszy ramionami.- Jeśli to coś pilnego i ważnego, to być może moja pomoc wystarczy, książę.

Iblis stwierdził, że nic więcej w Oku Zachodu na tyłach nie ma sensu czynić, chyba, że Nosferatu uzna to za słuszne - ma jego poparcie. Prawdę mówiąc nie chciał zbytniego zamieszania. Scenie przy bramie przyglądał się ze skrzętnie ukrywanym rozbawieniem.
„Książę, jesteś już tylko błaznem w teatrze rewolty. Nikt cię nie szanuje, nawet ja mogłem pozwolić sobie na pewne lekceważenie cię. Mimo to myślisz, że na barkach udźwigniesz miasto... Bo zrobisz to. Lecz już dawno jako kukiełka.”
Spiął konia również, zmusił go do zarżenia... W sumie tylko po to, aby skupić uwagę na sobie i na księciu, a nie na Nosferatu która się zapewne zaraz ulotni. Odczekał kilka uderzeń serca śmiertelnych nim uśmiechnął się paskudnie.
- Poproszono mnie o przybycie w charakterze medyka z powodu ran odniesionych przez panią de Moshikę w polowaniu. Lecz skoro wyrusza w morskie tonie...
Nie przedstawiał się. Posłano poń, to wystarczyło. Był z księciem – a to już za dużo.

Z zadowoleniem odnotował, że uderzył w czuły punkt. Bali się. Bali się jej i jej reakcji na wieść, że nie dopilnowali wypełnienia jej woli. Umilkły chichoty. Adan przerwał próby zamarkowania odpowiednio pełnego szacunku pokłonu przed suzerenem przy jednoczesnych atakach spazmatycznego kaszlu. Odchrząknął i spojrzał na Zelotę w rozterce.
- Pani była ranna, ale czuje się już lepiej. Będzie wdzięczna za troskę i wynagrodzi ci twe starania, panie - jego zagubienie było widoczne nawet bez wspomagania się sztukami krwi. Nie wiedział, co powiedzieć, więc tymczasem plótł komunały, by powiedzieć cokolwiek i ugrać trochę czasu. Książę patrzył to na Zelotę, to na ghula, i usilnie starał się zrozumieć nowy rozkład sił.
Iblis poczuł delikatny, porozumiewawczy uścisk nad łokciem, a potem ruch powietrza. Salome ruszyła na łowy.
- Jesteśmy zaszczyceni, tak, zaszczyceni, że książę raczył nad odwiedzić na naszym pustkowiu... - Adan się rozkręcał. Ten komunał poparty był niskim pokłonem. W inną noc być może ukłony i peany ugłaskałyby czułego na dowody lojalności księcia. Dziś jednak książę był rozjuszony swoją stratą, koniecznością paktowania, długą drogą i jeszcze dłuższym czekaniem. Porzucił próżne próby dociekania, kto ze stających na dziedzińcu jest najznaczniejszy i przy szarży pod nieobecność Cykady. Przypomniało mu się, iż jest księciem, i rzucił w powietrze, do wszystkich w ogólności.
- Cykada wypłynęła już? Nie? To prowadźcie - obrzucił wszystkich badawczym wzrokiem i dodał wściekle: - Tłukę się po nocy po wertepach, aby jej medyka bezpiecznie dowieźć, a wy mnie trzymacie pod bramą jak dziada proszalnego i tracicie mój i jej czas. Żwawo, a może zapomnę o tym w drodze do przystani.

Jakaś drobna dłoń ujęła prawicę Giordana, szczupła kobieca rączka o dziwnie miękkiej i śliskiej skórze, choć obok siebie nie widział nikogo.
- Ciii, to ja, Salome - usłyszał tuż przy uchu zamierający szept. - Nie pozwól, by zostali sami. Słyszysz? Nie zostawiaj jej samej z Iblisem. - Nacisk na jego dłoni zelżał. Odeszła.

-Służba tutaj zdziadziała. Więc nie dziwota, że kołowrotem ledwie obraca.- Giordano wskazał kciukiem na niemal padającego do stóp księcia, Adana. Po czym spojrzał w kierunku Iblisa, mówiąc jednakże wciąż .- Medyk się przyda, a i owszem. Ino nie trzeba było z nim wyruszać. Sam by nie trafił? Jam nietutejszy, a nie potrzebowałem przewodnika by dotrzeć do fortecy Cykady.
Giordano skupił się na księciu, udając że nie zauważa Iblisa. Zastanawiał się nad sytuacją.-Trochę nas poraniły sługii Rabii, gdy wyruszyliśmy z Cykadą na Krwawe Łowy. Jednakże Kapadocjanka przepadła jak kamień w wodę. Niektórzy Gangrele nadal na nią polują.- po czym spytał.- Jak tam łowy dzielnych Rzemieślników? Czy posłuszni twemu edyktowi, dopadli Sarę, albo Rabię? Wybacz panie, to pytanie, alem ciekaw wieści z Ferrolu. Jedyne jakie do nas dotarły to te o zarazie i... przyjęciu wydanym przez twą “krewną”.- osobiście wątpił by Toreadorzy ruszyli swoje tyłeczki, z miękkich krzesełek. Popierać Labrerę to oni mogą, ale słowami... do czynów to zapewne się nie kwapią.
Ze wszystkich klanów Giordano najmniej szacunku żywił do Toreadorów właśnie. Nie była to pogarda, czy nienawiść. Rzemieślników uważał za godnych pożałowania mięczaków, za wilków którym wydaje, że są owcami.
Po czym dodał.- A do portu, szkoda iść. Pewnie wypłynie w morze zanim do niego dotrzemy.
Malkavian pozostawał spokojny i milczący. Ze wszystkich sił nie chciał pokazać, że gdzieś głęboko w sercu (jeśli jeszcze go nie stracił) czai się młody Leokadiusz, skrzywdzony, wyszedłby Boga ale mimo wszystko dobry. To dało o sobie znać wspomnieniami Kruka. Teraz znowu na wierzch wychodził to, czym był teraz. Szaleńcem uważającym się za samego diabła. Morderce, szuje, padalca... Zło. Mimo wszystko nie chciał znowu pić z Cykady, chyba, że miałby wypić z niej ducha. Teraz cele były jasne. Uczynić wraz z Salome z księcia pionka. I wzmocnić go. Kto jest z nim?
-Była kiedyś zła czarownica. Biedaczki, biedaczki... Przyprawiła niektórym ogonki świńskie, różki koźle, wełnę owczą... Niektóre z biedaczków to owieczki, wilków nie ma. Parę ma skrzydła, płetwy...
Szeptał pod nosem swój wywód. Dla Iblisa nie miał celu, tylko zajmował mu czas. Był wszak szalony. Chociaż coś go tknęło. Lekko musnął księcia o szatę aby zwodzić jego uwagę na słowa.
-Te białe, pierzaste zginąć muszą. Bo boją się same i mogą iść z Łazarzem...

Książę nie słuchał. Ani Zeloty, ani Szaleńca. Jego oczy stawały się coraz bardziej puste, twarz wykrzywiona grymasem wygładziła się. Nie, nie uspokoił się - jego gniew osiągnął tę lodowatą formę, w której gotująca się z wściekłości krew przestaje przeszkadzać w myśleniu.
- Ja decyduję, co warto, czego nie - wycedził wolno i ruszył przed siebie. - Trafię sam, nie musisz się fatygować.

A Giordano stanął mu na drodze blokując przejście i mówiąc.- Przyrzekałem ci wierność nie tak dawno książę. I dlatego zaklinam cię, na tą przysięgę. Odstąp od pomysłu spotkania z Cykadą.
Nic nie zyskasz wykłucając się, a wiele możesz stracić. Ona i tak popłynie tam gdzie chce, ale może przestać być twoją stronniczką.
Spojrzał wprost w oczy Labrery dodając.- Sam wspomniałeś mi kiedyś jak ważne dla ciebie jest poparcie gangrelki. Co takiego się stało, że ryzykujesz jego utratę?

Iblis stał przy księciu. Nie ważne czy go słuchał czy nie. Ziarno zostało posiane. Zbierze potem rośliny burzy nad miastem. A któż lepiej, niż szalony mógł grać dla siebie w wielkim chaosie? Medykowi zdystansowanie od Cykady było na rękę. Chaos... I ochrona przed Cykadą. Jego, Iblisa już nikt nie sprzeda jej. Spojrzał na Giordana wzrokiem zimny. Zimnym jak ostrze rozcinające w połowie duszę. Coś miał takiego w sobie wampir, że otaczało go zło, a wieśniacy zamykali chaty, przeżegnali się, odwracali wzrok, księża straszyli krucyfiksami. Mimo to się nie odzywał. Chciał po prostu przestraszyć stojącego na drodze, a samemu będąc trochę za księciem i biorąc pod uwagę gniew panującego – ten nie powinien nic takiego zobaczyć. Iblis wyszczerzył się wrednie i... Pokazał palcem w górę. Potem w dół.

Książę oparł dłonie o pas, kciuk lekko gładził rękojeść miecza. Czym innym jest mieć świadomość, że twa władza upada, czym innym usłyszeć to wprost, od kogoś, kto jeszcze niedawno na klęczkach składał hołd.
- Mnie przysięgałeś, czy jej? - wypluł z siebie. - Z drogi.
-Tobie panie. Przysięgał wspierać cię. I dlatego właśnie stoję tu.- odparł Giordano, spoglądając wprost w oczy księciu i nie ustępując ani na krok. Na Iblisa nie zwrócił uwagi, no bo teraz nie Malklav był problemem.- Nie mogę patrzeć ze spokojem, jak sam niszczysz to co budowałeś. Powiedz mi panie, co zyskasz na sporze z Gangrelką, a cię przepuszczę. Zważ jednak, także na to, co stracisz na tej kłótni. Wsparcie Oka Zachodu. Cóż ci wtedy pozostanie? Rzemieślnicy? Z nimi buntu Zelotów nie ugasisz. Oni nie ruszą tłustych zadków z Ferrolu. Ni Tremere. Nosferatu to klan miast, na nic ci w dziczy. Zaklinam cię książę. Powściągnij gniew, który cię zaślepia i bądź znów władcą, któremu przysięgałem.
Niemniej spojrzenie Brujaha spoczęło na moment na Iblisie, gdy rzekł.- A białe ptaki, są tutaj pod ochroną. A ci co je krzywdzą... marnie kończą.
Zelota nie był przesądnym wieśniakiem. Ostatecznie nieważne, czy czarownik, lupin czy wampir... nie pożyje długo pozbawiony głowy.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline