Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2011, 21:32   #116
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Mówisz tak, biała ptaszyno? - rzekł Iblis.

- Po prostu stwierdzam fakt.-odparł Giordano spoglądając na Iblisa z gniewem w oczach.- Nie jesteś tu na swoim Szaleńcze, więc zachowuj się jak na gościa przystało. Albo przestaniesz być gościem.

Damaso Hiero da Labrera przysłuchiwał się wymianie zdań z coraz bardziej martwą twarzą. Wreszcie bez słowa wyminął Zelotę i ruszył w kierunku przystani. Adan zaniósł się spazmatycznym kaszlem.
Iblis nic nie rzekł już, tylko przyglądał się interlokutorowi wzrokiem oddalonym, wyciszonym, z miną błogą, uśmiechem szerokim i zapewne słodkim gdyby to nie był on, gdyż w jego wykonaniu chcąc nie chcąc nabierało cech szyderstwa. W sumie to się cieszył. Zaśmiał się cicho pod nosem, lekko obłąkańczo.
Giordano z irytacją stwierdził, że dał sobie rozproszyć uwagę. I zamiast skupić się na księciu wdał się w pyskówki słowna z Iblisem. Teraz mógł, albo zatrzymać księcia siłą, albo podążyć za nim i na miejscu próbować ułagodzić sprawę. Zacisnął dłoń na rękojeści assamickiej szabli, obiecując sobie w duchu, wypróbować jej ostrze na szyi Iblisa, gdy nadarzy się okazja.
Ze smutkiem stwierdził, że Ali miał rację... Labrera był jedynie cieniem dawnego władcy. Jeśli kiedyś był wielkim Kainitą, to ta wielkość zdążyła już skarleć.

Da Labrera maszerował ku przystani energicznym krokiem, z dłonią na rękojeści miecza, jakby nie na rozmowy, a na wojnę szedł, zacięty i gniewny. Na schodach zwolnił, zorientować się musiał, iż niemal biegnie, i wyhamował kroki. Odwrócił się raz jeden, już przy przystani, obrzucił okiem podążający za nim tłum i obdarzył Iblisa spojrzeniem w jego mniemaniu umacniającym w podjętych decyzjach.
Na Srebrookiej podnoszono już żagle. Cykada stała przed trapem z uniesioną głową, mała obok swego statku. Labrera krzyknął, idąc ku niej pomostem, a ona obróciła się ku niemu i bez słowa weszła na trap, patrząc cały czas w górę, na naciągane bez pośpiechu żagle. Jeśli Iblis potrzebował jeszcze jakiegoś dowodu na to, że wąż morski zerwał się księciu z łańcucha - a może i nigdy nie dał się weń zakuć - oto go miał jak na dłoni. Tak różni, a jednak oboje, i książę, i stara Gangrelka, znajdowali upodobanie w demonstracyjnych zachowaniach. Nie było w dziedzinie tajemnicą, że książę boi się morza, że nie postawił nigdy stopy nawet na własnym statku. Cykada witając go swoim, przypomniała mu o tym boleśnie, ustawiła na gorszej pozycji. W płomienie gniewu wokół Labrery wplotły się włókna strachu, a wąż morski pławił się w swoim zadowoleniu. I Iblis zrozumiał, że nim padły pierwsze słowa, Cykada zdążyła już wyprowadzić jeden celny cios.
Zelocie jeden rzut oka wystarczył, by ocenić nastroje. Cykada stała oparta o burtę przedramionami, na pozór jeno rozluźniona i spokojna, na przystani kłębił się żądny widowiska tłum. I jedno słowo nieuważne tu by wystarczyło, jak iskra padające na wyschnięte wióry, i zacznie się rzeź, i polecą głowy.
Przed pomostem podążający za księciem tłum skłębił się, ktoś kogoś popchnął, ktoś komuś strzelił na odlew w pysk. Iblis kroczył przed siebie w szklanej bańce, którą zapewniał mu otaczający go chłód i odraza, jaką go darzono. Wtem jego łokieć objęły miękkie palce, a przy uchu rozległ się cichutki szept Salome. W pierwszym odruchu chciał wyrwać rękę z odrazą, jednak ku własnemu zdziwieniu znalazł ukontentowanie w tym poufałym uścisku i szeptanych słowach. Po raz pierwszy od dawna działał w zmowie z innym spokrewnionym, mógł nie ufać do końca, jednak w umowie z Trędowatą znalazł pewne oparcie, które go cieszyło. Jak i w tym, że tak szybko się sprawiła. Musiała mieć tu swoich ludzi... jak wszędzie.
- Nie ma tu dziewki. Vargas przywiódł ją w nocy, w płaszcz z kapturem spowitą, ale zdjęła go nim pod pokład zeszła. W wielkim pośpiechu wypływali, nie mówili przedtem z Cykadą. Ale, Iblisie, wiedzieć musiała. Tu i mucha nie zabzyczy bez jej wiedzy i zgody. Nie wrócili, nikt ich potem nie widział.
Palce Trędowatej zacisnęły się silnie.
- Coś złego na morzu się dzieje. Jeden ze Zwierząt wrócił niedawno na statku jakby pazurami poharatanym... całkiem jak książęca Estrella. Z trudem wyrwał się. Mówią o upiorze, o statku z kości poczynionym, z tronami na pokładzie. Wczoraj kolejny poharatany wrócił, Cykada kapitana i załogę do lochu kazała wtrącić. Tego samego upiora mieli widzieć, z dziesiątką tronów na nim. Morze nie jest dla nas bezpieczne. Ktoś na nas poluje, Iblisie. I nie oszczędza nikogo.

- Gdzie jest Lucinda Andrade? - wypluł z siebie książę, stając przed trapem.
Cykada zmieniła pozycję, zaplatając ramiona na piersi.
- Kto? - zapytała z wyraźnym brakiem zainteresowania. - A, ta. Zgubiłeś swoją zabawkę, Labrera?

Iblis drgnął. Pani Zwierząt dziwnie sepleniła, a gdy przyjrzał się uważniej, dostrzegł migający między zębami rozdwojony koniec języka.

- Była tutaj - wycedził książę.
- Ponoć była - wzruszyła ramionami obojętnie. - Prowadzona przez Vargasa, było nie było, twego lennika i przyjaciela.
- Mogłaś ją zatrzymać! - warknął.
- Mogłam. Ale tego nie zrobiłam. Niby na jakiej podstawie? Vargas to twój zaufany lennik, miałam go więzić? Czy was do szczętu w tym mieście popieprzyło? - nawet nie zmieniła tonu głosu, ale Iblis wyczuł już pomruk zbliżającej się burzy. - Za kogo wy mnie macie? Za smoka pożerającego dziewice, których dupy żeście sobie do własnych swawoli upatrzyli? O to żreć się będziemy, Labrera? Do tej pory donioślejszych powodów nam było trzeba niż twe miłostki i rzucane chyłkiem niedorobione oskarżenia. Nie, nie mam tu waszych panienek, ani jednej, ani drugiej, nie gustuję w niedorosłych dziewkach. Nawet daleko szukać nie muszę, kto ci myśl, że trzymam twoją gówniarę podał. Przyjechał sam, oczy paść wynikiem swoich knowań. Miło cię widzieć, Iblisie.

W jej oczach ku sobie zwróconych Iblis nie znalazł gniewu, nie znalazł nawet tego koszmarnego nacisku pana nad posiadanym bydlęciem, z jakim dotąd na niego spoglądała. Tylko czerwone, lepkie pożądanie. Nie w oczy mu patrzyła, lecz na gardło, a w uszach rozbrzmiewały mu recytowane chórem przez Mewę i jego ojca słowa. Jesteś tylko workiem krwi.

Nagła cisza przerwała pełne nalegania szepty Salome, sączące się w ucho Szaleńca. Jednak jedno zdążył dosłyszeć:
- Książę zaraz powie o jedno słowo za dużo. Niech ona płynie, cokolwiek jest na morzu, niech to ściga. Puśćmy ją, bo pożałujemy gorzko, gdy walczyć będziemy musieli sami.

A Iblis musiał przyznać, że gdy pani Zwierząt wstąpiła już na swój statek, będzie potrzeba czegoś więcej nad nadszarpnięty autorytet księcia, by skłonić ją do zejścia na ląd. A może... może to nawet lepiej?
To wszystko z powodu dziewki? Giordano mógł tylko westchnąć w duchu. Jeśli mężczyzna zachowuje się jak gołowąs i odrzuca rozsądek, to można być pewnym, że ostatecznym powodem jest jakiś zadek w kieckę spowity. Niemniej był zdziwiony. Jakoś po Labrerze nie spodziewał się romantycznych uniesień, godnych greckiej tragedii. Nazwisko Andrade, di Strazza kojarzył z ulubionymi ghulami księcia, niemniej... nie rozumiał powodu tej całej farsy.
-Panie. Mam okręt do twej dyspozycji z doświadczoną załogą. Oni mogą popłynąć w pościg, za twym lennikiem.- wtrącił Giordano podchodząc bliżej księcia.-Sam na okrętach i pościgach się nie znam. Ale... myślę, że Mewa, córka Kraba, będzie mi tu pomocna. A nie płynie ona z Cykadą.
Iblis był zadowolony. Bardzo zadowolony. Nie okazywał tego. Lecz chaos narastał, narastało zamieszanie, szaleństwo, wściekłość. Ci co nie byli wściekli jak szczury mknęli pomiędzy ławicami gniewu wymijający czoło niosące zagładzi starający się powstrzymać je chwytając za ogony.
Wampir zrobił kilka kroków pośród szkarłatnych ptaszysk złości które teraz w jego szaleństwie latały wkoło. Zbliżył się. On był spokojny. Ptaki się mu podobały, ich harde dzioby z żelaza gotowe rozdzierać ciało, ich mocne zapory i rozłożyste skrzydła o postrzępionych w walce piórach. Jeszcze chwilę przyglądał się z fascynacją swym urojeniom.
-Książę, jeśli poczekasz, zyskasz więcej jeśli mogę skromnie rzecz.... Czym będzie twierdza bez jej pani? Czym będą jej owieczki? A kto jeszcze jest pasterzem, pasterzu?
Szeptał. Potem spojrzał na Cykadę. Wielki wąż morski zapadł w swe własne szaleństwo. Potem na Giordano. Stał trochę z nimi, płożył mu dłoń na ramieniu, chyba tylko aby ten mu nie przywalił w razie nagłego szeptu Iblisa pojawiającego się nad uchem.
- Ptaki są szkarłatne, ty jesteś białym... Tylko powiedz mi szczerze. Jesteś z nami czy ze sobą? Powiedz, a może czegoś się dowiesz...
Giordano strzepnął dłoń Iblisa, jakby było ptasim guanem i niemalże warknął.- Wspieram tych którzy są warci wspierania. Nie tych, co się czają za silnymi zatruwając ich swymi sztuczkami.

Spojrzał na basztę w której spędził noc z Cykadą. Czymże będzie twierdza bez Cykady? Stadem kąsających się psów, które niczyjej władzy nie uszanują.
Brujah był niemalże pewien, że Oko Zachodu i Cykada są jednym. Gdy upadnie Gangrelka, upadnie i Twierdza. Jeno Krab miałby dość rozsądku, by utrzymać tą sforę psów w całości. Ale nawet i on nie miał dość autorytetu by to uczynić.

Palec wiatru dotknął jasnych włosów Cykady, rozdzielił je na pasma. Pani Zwierząt spojrzała na Giordana i jej twarz na moment odmienił cień uśmiechu. W jej mowie nie było jednak nic z łagodności czy pogody ducha.
- Cóż za noc. Winniśmy ją zapamiętać... lub opisać w annałach miasta - oznajmiła zjadliwie i przewróciła wymownie oczami. - Zelota prawi z większym rozsądkiem niż książę. Aż strach myśleć, gdzie nas to zaprowadzi, gdzie każdy z nas będzie siedział, gdy noc dobiegnie końca - uniosła dłoń, wcinając się księciu w ripostę. - Nie, Labrera. Usłyszałam już z twoich ust wszystko, co miałeś do powiedzenia. Dla przysięgi, którą ci niegdyś składałam, oszczędzę ci dalszego roztrząsania twoich pobudek, a także i tego, żeś wtargnął do mego domu by ciskać mi w twarz puste oskarżenia. Oszczędzę ci tego teraz, ale nie zapomnę nigdy. Dość o tym. Wypływam. Na morzu czekają mnie sprawy pilniejsze i ważniejsze nawet nad Łowy. Jeden z kapitanów widział wczoraj upiorny statek, na jego pokładzie rozpoznał Mehmeda i Malafrenę. To ważniejsze niż wszystkie zarzuty, którymi byłeś łaskaw mnie dziś obrazić. Wypływam. Nieodwołalnie i niezwłocznie.

Książę milczał, gryząc wargi. Chciał rzec coś, ale znać było, że z naglącą potrzebą sprawdzenia, kto poluje na morzu na statki ferrolskich Spokrewnionych się zgadza.

- Jeśli zaś naciskasz, by szukać twej ukradzionej zabawki, przychylę się do twej prośby - ostatnie słowo wymówiła z pogardliwym naciskiem. - Zelota może i rozsądnie gada, ale słabe ma rozeznanie w tym, ile kto jest wart. Mewa to smarkata dziewka ze skłonnością do konfabulacji i rzucania niewczesnych oskarżeń... przypomina ci to kogoś, Iblisie? Nie? Szkoda... Mewa się nie nadaje.

Podniosła palec i wskazywała stojących w tłumie kapitanów.
- Edredon. Czapla. Miecznik... tych trzech wystarczy. Także di Strazza, jeśli uzna to za stosowne.

Giordano poderwał głowę i natrafił na twarde oczy pani Zwierząt. Coś się stało, coś istotnego, i zmieniła zdanie, skoro daje mu wolną rękę w decydowaniu, czy może płynąć. A może nie daje wyboru - tylko znów rozkazuje? Nie rzucałaby mu przecież jawnie rozkazów w obecności księcia.

- Oczywiście, wszyscy ci, którzy będą szukać twej zguby, nie będą w tym czasie polować na Rabię. Twoja decyzja, Labrera, co dla ciebie jest ważniejsze.
- Niech płyną.
Kapitanowie nie ruszyli się z miejsc, stali jak wmurowani, dopóki nie skinęła im głową.
- Jeśli znajdziecie galeon Vargasa, i będzie poszczerbiony przez sztorm na tyle, że będziecie mieć szansę, zająć i odbić dziewkę. Vargasa... - spojrzała na księcia pytająco.
- Żywcem.
- Słyszeliście. Zatem, sprawę mamy szczęśliwie z głowy. Nie zawracaj mi na przyszłość dupy swoimi miłostkami, Labrera. To potraktuj jako prezent, na jaki stać jeszcze Oko Zachodu.

“Jeszcze” zadźwięczało w uszach Iblisa fałszywą nutą.

- Nie ufasz mi - stwierdziła raczej niż zapytała. - Może to i lepiej. Nie wiedziałabym co zrobić z twoim zaufaniem. Ale idzie wojna, Labrera, a my dwoje nie powinniśmy szarpać się na jej progu, bo dziedzina upadnie. Ufasz temu wężowi za tobą? Nie mnie oceniać twoje wybory, ale przyjmę go na pokład. Będziesz miał wierne sobie oczy śledzące każdy mój krok - wzruszyła ramionami. - Nie boję się oskarżeń. Nie mam nic do ukrycia.
Iblis spojrzał na wampira z uśmiechem o ile ten upiorny grymas można było tan nazwać. Westchnął.
- Musimy porozmawiać na osobności.

- To akurat mi nie odpowiada.- mruknął Giordano kładąc dłoń na rękojeści szabli. Pamiętał słowa Salome, którą wszak uważał za swą sojuszniczkę.

- Wszędzie te gadzie języki. Masz szablicę, ja mam tylko słowo. Naprawdę sądzisz, że słowo ciałem się stanie i rozszarpie swych wrogów? - Iblis zrobił kilka kroków dalej od portu, powoli, nieśpiesznie. - Nie boisz się, prawda? Tego, co możesz usłyszeć?

- Słowo jest tak samo dobrą bronią jak pazur czy miecz.- syknął Giordano i wspominając Astrologa i jego pietyzm względem książek, dodał.- I ma swoją wartość. Ile jest warte twoje słowo? I honor?

- Widzisz jak łatwo osiągnęliśmy porozumienie? O to samo chciałem zapytać, a także... - Iblis oddalił się jeszcze bardziej tak, że aby z nim porozmawiać rozmówca musiałby się zbliżyć i oddalić od zgiełku, ghuli i innych postronnych uszu. Ostatnie słowa wampira, może je powiedział, może tylko przerwał w pół zdania.

-Giordano przybliżył się do szaleńca, spoglądając na niego zza przymrużonych oczu.- Zetnę ci łeb, jeśli uznam, że kombinujesz coś teraz z moim umysłem za pomocą swych diabelskich sztuczek. Ale tylko wtedy. Więc nie kombinuj, a będziesz miał głowę na karku. Czego chcesz od księcia i od Moshiki?

- Czy jesteś za księciem? Czy byłbyś z nim nawet wtedy, gdyby podupadł? Gdyby do władzy pragnął ktoś taki, jak poprzedni władca lub Celestin, czy ich byś nie wsparł? Czy byłbyś z nim z jakiegoś innego powodu niż chwiejna władza w jego dłoniach? To chcę na początek usłyszeć. Cze jesteś sercem, duchem i wolą?

-Jestem przeciw Hamilkarowi i jestem za Cykadą. I na pewno przeciw mordercom pokroju Mehmeda. Księciowi składałem przysięgę, a nie zwykłem ich łamać.- odparł Giordano dumnie.- Nie szukam chwały, ni poklasku, ni stanowisk. Nie wesprę przeciwników księcia.
Brujah zerknął za siebie.- Słaby on teraz. Ale każdy ma chwile słabości. Nie po nich sądzi się człeka.

- Doskonale. Ja nie pragnę władzy, królestwo moje nie z tego świata – Wskazał palcem ziemię czy raczej to co pod ziemią i zaśmiał się histerycznie. - Nawet gdyby wrogowie byli nieśmiertelni? Byli wodą na młyn, prochem i... Czymś więcej? Bo chyba tego bałeś się usłyszeć. Że też jesteś na ich liście. Tych, których nie można powstrzymać, a których jesteś wrogiem. Rozumiesz? Rozumiesz? Czy rozumiesz? Nie ma śmierci, odrzuć śmierć, ostateczną śmierć.... Rozumiesz? Tacy wrogowie?

Giordano uśmiechnął się odsłaniając długie kły. Spojrzał w oczy Malklavianina.- Ja już nie uciekam. Już nie.
W oczach di Strazzy odbijała się furia i bezgraniczna odwaga wynikająca z prostego faktu spalenia wszystkich mostów za sobą. Niczym przyparty do kąta szczur, Włoch rzucał wyzwanie każdemu wrogowi, bez względu jak małe były szanse na zwycięstwo.

- Tak... Trzymaj sympatie z Cykadą. I trzymaj na niej oko. Bo jesteś z nią i księciem lecz możliwe, że będziesz kiedyś wybierał, przyjrzyj się aniele kogo widzisz.... Ciesze się. I jeszcze jedno. Bądź jutrzejszej nocy, z jej początkiem, na moich włościach. Znam sposób, sile i moc zatrzymującą młyn. Wiem, jak ich na zawsze...
Oczy Malkaviana błysły martwym ogniem, niepokojącym, szaleńczym błyskiem.

-Zgon obelżywy, ślad po wodzie,
Wstydliwe tarło pośród trzcin.
Zima pod lodem i o głodzie,
Lato ciągniętych z łodzi lin.
Wielka nad ocaleniem praca
I jeden sukces na prób sto.
Walka, co ciągle się odradza,
Pomimo to, że rządzi zło.
A więc milczące bohaterstwo
W szpalerach mulnych mogił śpi.
Rycerstwo obeznane z klęską,
Ciemna reduta zimnej krwi.

Wampir odszedł. Nie słuchał co interlokutor ma jeszcze do powiedzenia. Wymruczał mu słowa w transie i poszedł swoją drogą.

Wybór między Cykadą a księciem. Wybór między krwią, a słowem. Giordano nie chciał wybierać, tym bardziej że znał konsekwencje takiego wyboru. Dopóki miał na sytuację jakikolwiek wpływ, zrobi to co Krab, by zrobił na jego miejscu. Będzie mediatorem między obojgiem. Giordano owinął się mocniej płaszczem i ruszył na okręt. W morze.

Tymczasem Iblis ruszył w kierunku księcia. Lecz nie odezwał się minął go bez słowa idąc dalej, przejść się po Oku Zachodu z całą czujnością i wsłuchać się w pieśń morza. Może tam znajdowały się pytania do których w umyśle szaleńca brzdękały odpowiedzi? Bo właśnie Iblis nie potrzebował szkatuły, a klucza do szkatuł u siebie.
Uśmiech, tym razem błogi zagościł na twarzy nim nie przerwał go gniew. Anastazja. Gdyby coś się jej stało, Iblis miotałby się jak dzikie zwierzę. Wyrwałby kaganiec normalności. Tak wpatrywał się w fale, w milczeniu, milczeniu i krzyku spadających aniołów. Poczeka na księcia i brzydkich. Będzie trzeba porozmawiać z księciem, z paskudą, ze światem, z...
...tylko jedno imię złowieszczo brzmiało w głowie Iblisa w taki sposób, że wstręt ogarniał go. Celestin Inigo. To była odpowiedź. Medykowi brakowały do niego tylko pytania.

Giordano zaś ruszył na swój okręt.


Jego okręt. Te słowa napełniały Zelotę dumą. Statek Dantego nie był tak duży jak flagowy okręt Cykady, ani tak piękny.
Ale był jego. Stojąc na pokładzie "Milagros", rozumiał czemu Cykada kochała okręty i morze. Sam był w stanie również je pokochać.
Miecznikowi, którego uważał za swego sojusznika, zlecił znalezienie Mewy. Użyteczna czy nie, Krabowy pisklak będzie bezpieczniejszy pod jego skrzydłami niż w Oku Zachodu.
I nie zamierzał wypłynąć bez niej.
Giordano przejął okręt czyniąc Fernandeza swym ghulem, ale Moshika miała rację mówiąc, że nie zna się na morzu. Rzekł więc do marynarzy.- Mamy okręt do dogonienia i zdobycia. A to co na nim znajdziemy, będzie należało do tego kto dopadnie zwierzynę pierwszy. Więc ruszajmy na łowy.
I resztę administrowania statkiem pozostawił w rękach Hugo. Cykada miała rację. Nie znał się na morzu, ni na okrętach. Ale zamierzał się nauczyć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-07-2011 o 11:56.
abishai jest offline