Akt I
Drugie słońce łypało szkarłatnym okiem - mityczny Balor na piedestale niebios.
Wojna miliardów maluczkich, celulozowych żołnierzy bezlitośnie topionych w bordowej krwi na otchłaniach ziemi.
Dwa światy scalone diabelskim uczuciem w formę byka w świecie czerwieni.
Pomiędzy nimi dzieci przeklętego związku: Asmoteus i jego smok - pochylony w pędzie kary ogier poplamiony rdzawymi refleksami na lśniącej sierści z umundurowanym jeźdźcem naznaczonym orłem w koronie.
Rude włosy niby unurzane w ludzkiej posoce, jak bicz, smagały kobiecą twarz ściągniętą w demonicznym grymasie.
Piekielny jazgot z ponurego cmentarzyska, spomiędzy cyrkowych płacht docierał, niesiony przez wiatr, wprost do okrągłych uszu pani kapitan.
Głośne wrzaski zdawały się być sprzężone z damskimi nogami. Raz po raz popędzała wierzchowca, wiedząc, że tam, w środku cyklonu znajdował się jej oddział.
Eargeil wraz z resztą Redańskich Służb Specjalnych kupowali jej trochę czasu, jednakże arystokraci byli wymagającymi kupcami, a jej zespół był ubogi w możliwości.
Nie wytrzymają długo. Nie zatrzymają zajazdu Rajczewa. Nie trzecią dobę z rzędu.
Przed oczami wyobraźni dowóddcy stanął król Radowid, dający wyraz słuszności przydomka, jaki otrzymał w niedługim czasie po wstąpieniu na tron.
Jego gniew nie ominie również prowodyra agresji.
Siły Specjalne Redanii także dostaną się w krąg objętych niełaską, jako niegodni zaufania monarchy, nie będący w stanie wykonać tak ważnego dla ich kraju, zadania.
W ogromnej mierze od niej zależało wykonanie rozkazu. Spoczywał na niej potężny głaz odpowiedzialności pochylający ją nad grzbietem zwierzęcia z całą dostępną mocą.
Jednostajny, miarowy tętent kopyt i poganiające krzyki pani kapitan ostatecznie stały się jedynymi dźwiękami w obliczu oddalających się szczątków Woedd D'yaebl - epicentrum kiełkującej, gorzkiej porażki, której sama nie zdoła przerwać.
Włócznię, niosącą pokój miał jedynie Roztoką się pieczętujący - obrzydliwy wirtuoz intryg.
Teraz mogła użyć owego określenia bez najmniejszych wyrzutów sumienia.
Było zdecydowanie za późno na przeciwdziałania.
Za późno było w chwili zjeżdżania się magnatów, lecz dopiero teraz widziała wyraźnie.
Ustawiony na uprzywilejowanej pozycji największy z arystokratów, każdym posunięciem wygrywał.
-
Skurwysyn!-wrzasnęła, brutalnie wbijając pięty w końskie boki.
Rozgrywał pierwsze karty, każdym ruchem zamykając zabójcze oko.
Krwawe ślepię wznosiło się tuż nad rosnącym dworem.
Nagle zdała sobie sprawę z pomyłki. Dreszcz zrozumienia przepłynął przez plecy jak oślizgły węgorz elektryczny, sunąc powoli w dół, wzdłuż kręgosłupa.
Nie zamykał oka. Zwracał je przeciw innym...