Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2011, 13:30   #107
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Dziesięć miliardów kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
Dziesięć miliardów kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
Dziesięć miliardów kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
I jeden psia jucha szczur podstępny się wdarł i za nas wzniósł toast…

Hummm… Hummm… Hummm….

Dziewięć miliardów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć milionów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
Dziewięć miliardów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć milionów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
Dziewięć miliardów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć milionów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
I jeden psia jucha szczur podstępny się wdarł i za nas wzniósł toast…

Hummm… Hummm… Hummm….

Dziewięć miliardów…

Wóz ruszył stukocząc kołami po bruku, a Trzmiel zakołysał się balansując gdzieś na granicy jawy i snu. Był wyczerpany. Wsłuchując się w ciche, monotonne buczenie krasnoluda (bo jak zauważył, krasnolud nie śpiewał, a zwyczajnie buczał) naprawdę próbował usnąć. Nie mógł. I nie przez wbijający mu się pod żebro łokieć Aglahada, czy obutą w sandał stopę Amarys, którą chcąc nie chcąc musiał oglądać, bo dziewczyna nie zmieściła się cała na umiejscowionym wyżej worku obroku. Nieee... Coś strasznie ciążyło mu na sercu. Wspomnienia wracały same, a z nimi jakaś niemoc. Miał w końcu coś czego pragnął. Misję. Przygodę. Przyjaciół. Tak jak w książkach... Czegoś jednak brakowało...

Zastanawiał się, czy teraz nie dałby naprawdę wiele by znów móc się w spokoju ducha skrywać za chlewikiem przed szukającymi zaczepki Tymi Trzema. Wrócić na lekcję do Anduvala i dostać do niego po uszach za cokolwiek. A potem skryć się w bibliotece, lub wynieść jedną z książek Helbina na wrzosowiska przed lasem gdzie można było się bezkarnie rozłożyć i dać porwać opowieściom o sprawach wielkich i odległych. Opisom miejsc wspaniałych i nieprawdziwych... Teraz gdy do tych miejsc i wydarzeń ścieżka sama siłą go wciągnęła i nie przestając na tym jeszcze, tak boleśnie utarła mu nosa... poczuł tę straszną niemoc. Taką, która sprawia, że się chce nakryć pościelą, szybko usnąć i niech się dzieje co chce...
Taką, której nawet monotonia słów piosenki długo nie mogła uspokoić...

W milczeniu wpatrując się w pociemniałe od skłębionych chmur niebo musiał też przyznać, że pan Goldkeeper, jak na kupca przystało, w rachunku kufli nie pogubił się ani razu.

W końcu przy siedemdziesiątym ósmym chyba toaście szczura, magia monotonii zadziałała. Trzmiel usnął.

***

Marny nastrój przegrał z kapuśniakiem. Gladys zwykła robić zdecydowanie lepszy, ale to nie miało teraz znaczenia. Był przepyszny. I nawet udało mu się złowić kilka przypalonych skwarek gdzieś w odmętach kwaśnej zupy. A kwaśna była wybitnie, choć to akurat mogło mieć swoje źródło w pełnym reprymendy spojrzeniu Zimiry od którego to by i mleko samo skwaśniało.
Połknął ostatni skrawek kapusty, który ostał się na jego brodzie i wysłuchał do końca nieciekawej nowiny o losie Stama i bliźniaków. Kwestia jaka pozostawała otwarta to ta, co zrobią teraz, ale ku zdziwieniu Trzmiela, okazało się, że prawie nikt nie ma co do tego wątpliwości. Ruszali w góry!

Problem pojawił się jednak już chwilę później kiedy to należało ustalić co zostanie zakupione za srebro jakie Tych Trzech otrzymało od cienia. Mag naprawdę szczerze wolałby wrócić do namiotu Zimiry i na spokojnie przyjrzeć się szklany fiolkom, w których leciwa kapłanka przyrządzała jeszcze przed chwilą miszkulancję chyba na bazie jakiegoś rdestu dla Stama i bliźniaków. Gdyby tak miał jeszcze z kilka miesięcy na naukę u Andu... Celowo nie dokończył myśli.
Czas był najwyższy ruszać po te głupie zakupy.

***

Zniszczenie Domu i śmierć kilku osób w niczym nie wpłynęło na życie spokojnych mieszkańców Haven. Wszyscy, jak zawsze, zajmowali się swoimi sprawami. Również na targowisku panował zwykły ruch.


- Pilnujcie sakiewki i uważajcie na złodziei - powiedział Aglahad, zostawiając Degary'ego i Rava po czym znikł wśród licznych, kręcących się po targu klientów.
Rav wolał nawet się nie zastanawiać nad tym, co się stanie, jeśli Aglahad ma zamiar zrobić to, o czym on myśli. I zostanie na tym przyłapany.
Powtórzył w pamięci, po raz kolejny, listę zakupów, którą Amy tyle razy mu wyrecytowała, a potem spojrzał na Dagary'ego.
- Od czego zaczniemy? - spytał.
Mag skupiony dotychczas na wyłożonych na stoły towarach kramarza osobliwościami, obejrzał się szybko na starszego chłopaka przez chwilę próbując sobie przypomnieć o co ten właściwie pyta. Cała ta litania produktów jakie Rav ustalał z Amy od początku wydawała mu się nie dość, że nudna to i właściwie niepotrzebna. A nawet jeśli potrzebna, to skąd on miał wiedzieć jakie ubrania należy kupować w góry i gdzie tak u licha należy szukać na targu mydła??? Rzucił jeszcze raz tęskne spojrzenie jakimś ususzonym szczątkom wiszącym na drewnianym kiju i z westchnieniem rzucił to co wydawało się najstraszniejsze:
- To może najpierw te buty, koce czy co tam...
Znajdujący się nieopodal stragan obwieszony różnymi krojami odzieży wełnianej, lnianej i konopnej był dosłownie „strasznie” wielki...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline