Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2011, 13:43   #168
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Audiencja u gubernatora niewiele wniosła. Było miło, sympatycznie, jego ekscelencja zaprosił mnie na partię szachów. Rozmowy toczyły się o niczym, zwykła luźna pogawędka. Starałem się jak mogłem aby nie zaczynać kontrowersyjnych jak się okazało tematów. Znowu złapałem się na tym, że zajęty czytaniem straciłem zupełnie upływ czasu. Nie podoba mi się tu … czuje jakby coś oplatało moją szyję. Uścisk z każdym dniem staje się coraz mocniejszy. Zaczynam upodabniać się do ryby wyrzuconej na brzeg morza. Jeśli nie przyjdzie fala i nie zabierze jej z powrotem to niechybnie zginie.

***

Następnego dnia postanowiłem wcielić w życie postanowienia dnia poprzedniego. Udałję się do kawiarni doktora Bowmana. Docieram tam bez przeszkód. Gdy po kilkunastu minutach szybkiego marszu myślałem, że zgubiłem drogę uliczka z kawiarnią ukazuje się po prawej ręce. Wchodzę do środka kawiarni, czuję ten sam aromat kawy wabiący zmysły. Przyglądam się osobom w środku.

- Jeśli Pan jest doktorem Bowmanem...- słowa same opuszczają moje usta - to...Pan...Pan musi być...
- Goldmann...- najpierw błyskają zęby, a potem twarz wyłania się jak spod powierzchni wody - Nathaniel Goldmann.
- Maurice Watkins ... – moje usta nadal poruszają się same - ... ale Pan to już wie. Doktorze, może napijemy się kawy? – zajmuję miejsce przy stoliku naprzeciw Goldmanna.
- Przepraszam...- mruga oczyma Goldmann - ...ale to nie ja jestem doktorem. Panie Bowman?
- Już do panów dołączę...
Bowman akurat stawiał przede mną aromatyczną kawę, a potem wolnym krokiem poszedł po swoją. Po chwili siedzimy już we trzech. Patrzę jak doktor strzepuje niewidzialny pyłek ze swojego fartucha. Nathaniel uśmiecha się nieco głupkowatym uśmiechem.
- Wiem kim Pan jest, spotkaliśmy się jakiś czas temu ... to była eteryczna rozmowa – zwracam się do Nathaniela.
- Skoro mnie Pan zna, wie pan że nie mam żadnego tytułu naukowego. A rozmawialiśmy nie raz i nie dwa. I nie trzy...- odpowiada Goldmann. - Choć może...niezupełnie...
- Doskonale o tym wiemy, że to Pan Bowman legitymuje się tytułem doktora, Pana dziedzina jest chyba zupełnie inna monsieur Goldmann.
- Och! - zakrywa usta dłonią - A jaka to dziedzina?
- Brak tytułu sugeruje, że nie jest Pan lekarzem. Lekarz ... nie lekarz, pusty ... pełny, jest ... nie ma. Rozumie Pan ... selekcja zero jedynkowa – ciekaw jestem kiedy zniknie ten głupkowaty wyraz twarzy Goldmanna.
- No tak...- sprawia wrażenie zezłoszczonego, pomogło - Oczywiście. Cały świat dzieli się na lekarzy i resztę barachła. Typowe. - obraca się w kierunku Bowmana - Niech pan się cieszy doktorze, jest już was dwóch. Dwóch na jednego.
- Dwóch na jednego ... - marszczę brwi - ale ja nie jestem lekarzem, więc "siły" wyglądają nieco inaczej. Ja i Pan przeciw doktorowi ... oczywiście jeśli to ma w czymś Panu pomóc, monsieur Goldmann.
- Mydlenie oczu. - odparowuje Nathaniel - ...jest pan psychologiem, a dla mnie psycholog i psychiatra to i tak druga strona barykady. Miał pan współdecydować o mojej przyszłości? No właśnie. Bowman jest moim wrogiem więc i Pan nim jest, bez dwóch zdań.
- Myli się Pan ... nikt inny jak tylko Pan decyduje o swojej przyszłości.
- Tere fere. - ręce Goldmanna spoczęły na piersi - Powiedz to Pan tym, którzy siedzą w kaftanach w celach dwa na dwa.
- Czyżby. Proszę pomyśleć czy wsiadając do tramwaju przemieszcza się Pan z Place de Tertre do Rue de Rivoli czy pozostaje Pan w miejscu? Czy podejmując decyzję i robiąc krok w kierunku pojazdu nie decyduje Pan o swojej przyszłości?
- Pod warunkiem, że tramwaj nie wygląda jak furgonetka Xhystos Asylum, a do wnętrza nie zaprasza mnie trzech wściekłych byków-sadystów w przebraniu sanitariuszy...- czerwone plamy wątrobowe ukazują się na twarzy Nathaniela .- A do tego...
- Nathanielu...- przerywa mu Bowman - Jesteś zbyt podekscytowany...Ochłoń. Musisz lepiej nad sobą panować.
- Widzisz Pan? – spogląda na mnie Goldmann - To tak zawsze.
- Widzę, że przemawiają przez Pana emocje ... nie szkodzi, poradzimy sobie również z tym Panie Goldmann. W przeciwieństwie do Pana na potrzeby tej rozmowy ja będę podróżował tramwajem, jeśli Panu bliższy jest zaprzęgnięty w konie furgon to już Pana problem. Sam Pan widzi, że wszystko zależy od Pana. Czyż nie lepiej podróżować wygodnym tramwajem i podziwiać widoki z okna niż być stłoczonym w zakratowanej skrzyni?
- Myślisz Pan, że ja chciałem jechać furgonem?! Nikt się mnie, kurwa, nie pytał o zdanie!
- Nathanielu! - syczy Bowman ostrzegawczo.
- Tego nie wiem - odpowiadam spokojnym tonem - ale twierdzę, że mamy wpływ na swoja przyszłość. To że znalazł się Pan w furgonie było spowodowane złym wyborem w przeszłości. W związku z tym mam do Pana pytanie ... czy chce Pan przesiąść się do tramwaju ... czy nadal podróżować w zamkniętej skrzyni? Umówmy się, że po drodze tramwaj ma przystanki podczas, których zabiera nowych podróżnych.
- Dobra. - macha ręką Goldmann - Wsiadam. Jadę sobie tramwajem. Byłoby pięknie, gdyby nie to, czego chce doktor Bowmann. Proszę mu powiedzieć, doktorze.
- Nie będzie żadnych przystanków. - Bowman popatrzy mi w oczy - Ten tramwaj musi jak najszybciej się rozbić.
- Widzi Pan? Tego właśnie chce doktorek.
- Tramwaj czy furgon ... bo chyba czegoś nie rozumiem - zaczynam mimowolnie skubać brodę.
- Furgon...- odpowiada spokojnie doktor - ...jak sam Pan świetnie zauważył, to zły wybór w przeszłości. Tramwaj to wybór, który dopiero ma zostać dokonany. Goldmann powinien do niego wsiąść, rozpędzić go, rozbić się i zginąć. Kłopot w tym, że nie chce.
- Chciałbyś, doktorku...- Goldmann wyszczerzy się w kierunku Bowmana.
- Interesujące … co prawda istnieje pewne ryzyko, ale sam wynik może być zdumiewający. A może to Pan Goldmann stanie się bohaterem, który uchroni tramwaj przed katastrofą ... czy taka perspektywa jest dla Pana do przyjęcia, monsieur Goldmann?
- Ha! – znowu szczerzy się Nathaniel - Dla mnie bomba! Ale mój doktor prowadzący nie byłby zachwycony.
- Nie. - flegmatycznie odpowiada Bowman - Taka perspektywa niestety nie jest do przyjęcia. Dla dobra pacjenta. Goldmann musi zginąć. Bohaterem...Musi zostać ktoś inny.
- Znam jednego bohatera ... dobrze czuje się w tej roli - odpowiadam mieszając łyżeczką kawę.
- W tej akurat roli może wystąpić tylko jeden bohater. - rzecze doktor. - Problem właśnie w tym, że nikt nie może tego zrobić za niego.
- Kto nim jest doktorze?

- Tym człowiekiem...- Bowman robi pauzę dla upicia łyka aromatycznej kawy, po czym odstawia filiżankę i dokończa -...jest Persival Blum. Liczę na to, że to Panu uda się to, co nie udało się mi do tej pory w pojedynkę. Przekonać go o tym fakcie.
- Persival F. Blum ... wyjatkowo oporny przypadek. Wątpię aby udało się go do czegokolwiek nakłonić. Neguje każdą próbę pomocy z mojej strony. Dla jego własnego dobra powinien być nadal hospitalizowany. Mówiąc o bohaterze przed oczami stanęła mi zupełnie inna postać. Panowie nie znają tej osoby. Mężczyzna o którym mówię wyjątkowo dobrze czuje się w roli bohatera i ma nieodpartą chęć ratowania wszystkiego przed czymkolwiek.
- Hahaha! - tryumfalnie rozbrechtał się Nathaniel - Pudło, doktorku! Watkins też nie da rady...Wiedziałem...!
- Oporny, to prawda...- przyznał Bowman - ...ale gdyby było inaczej, Goldmann już dawno był nie istniał. Czy już wie Pan, do czego zmierzam, profesorze? Czy już rozumie Pan, dlaczego nie może tego dokonać nikt inny poza Blumem?
- Zestawiając Pana Bluma i Pana Goldmanna ze sobą doprawdy sam nie wiem, który z nich powinien zginąć w tramwaju.
- Świetnie! - ekscytuje się Goldmann - Doskonale! Proszę posłuchać mądrej głowy, doktorze! To Blum powinien zginąć! Panie Watkins, toż to samo właśnie usiłuję od lat bezskutecznie wbić do tej lekarskiej łepetyny Mounsieur Bowmanowi!
- A może powinni zginąć obaj ... nie przestając skubać brody głośno myślał Watkins.
- Profesorze! - Bowman jest wyraźnie oburzony - Jak Pan może tak mówić! Powinien się pan zawsze kierować dobrem pacjenta, a tymczasem sugeruje Pan rozwiązanie najprostsze. Byłoby to moją, ale też i Pana porażką.
- ... to mogłoby być interesujące ... – usta same składają się do słów. - Porażką? Porażką jest pańskie dotychczasowe życie, niech wreszcie weźmie się Pan w garść, monsieur Goldmann.
- Porażką? - rechocze Goldmann - Ależ moje życie to pasmo sukcesów. Zdobyłem piękną Żonę, prowadzę świetnie prosperujący antykwariat...Mam znajomych wszędzie, w wysokich sferach też. Słabi i nieudolni giną pod moimi butami jak karaluchy. To nie jest świat dla ułomnych. Ułomnych, i głupich, jak Blum.
- Tak? To niech mi Pan powie jak pan to osiągnął i dlaczego siedzi w tym furgonie a nie przy swojej pięknej żonie? Chyba w międzyczasie coś poszło nie tak ... musiał Pan niewłaściwie pokierować swoim życiem, bo jeśli Pan jeszcze pamięta o czym mówiliśmy na początku tylko od pana zależy pańska przyszłość.
- To zabawne że Pan o tym wspomina, Watkins...- odpowiada zaskakująco spokojnie Nathaniel - ...bo właśnie niezbyt dobrze pamiętam początek naszej rozmowy. Panu też się to często zdarza, nieprawdaż? Tak czy owak, odpowiadając na pytanie, tak się składa że to nie ja siedzę w furgonie. Osobiście jestem w swoim własnym sklepie, a z Żoną jestem umówiony na romantyczną i wystawną kolację. W moim życiu wszystko jest w najlepszym porządku, i to tylko tacy jak wy chcecie wsadzać mnie do jakiegoś tramwaju i każecie mi się w nim rozbijać.
- Jak Pan widzi, profesorze...- wtrąca Bowman - ...granica często bywa bardzo płynna. O tym między innymi chciałem wtedy z Panem rozmawiać.
- To o czym Pan mówi jest takie ... płytkie - Watkins zwraca się twarzą do Goldmanna. - Jest tylko kwestią czasu zanim dowie się Pan o czymś o czym my z doktorem Bowmanem od jakiegoś czasu już wiemy. Ale wtedy może być dla Pana już za późno. Może być też tak, że nigdy nie zda Pan sobie z tego sprawy ... ale nie mówmy o drastycznych rozwiązaniach. - Świetna kawa doktorze Bowman, gdzie się Pan w nią zaopatruje?
- Proszę mi zatem powiedzieć, o czym nie wiem? - poważnie pyta Goldmann. - No, proszę, podobno chce mi Pan pomóc. Słucham.
- Myli się Pan ... to Pan sobie musi sam pomóc ... i jeszcze jedno ... doktorowi Bowmanowi naprawdę na tym zależy ... jest jedyna osobą, która chce Panu pomóc, ale nie uczyni tego za Pana monsieur Goldmann.
- On chce pomóc Blumowi. Blumowi, i tylko jemu. A Pan...Przynajmniej nie owija Pan w bawełnę, że jest też moim wrogiem. Zresztą, to Bowman się uparł że Pan pomoże mu w jego zadaniu. Ja od początku twierdziłem, że nie da Pan rady.
- Wie Pan jakie mogą być konsekwencje pańskiego uporu w przyszłości? To, że dziś mówi Pan nie za kilka lat może spowodować, że nie będzie Pan mógł spojrzeć na siebie w lustrze. To tylko etap, kolejne mogą być o wiele gorsze... aż do momentu kiedy nie będzie już wyjścia, kiedy tramwaj roztrzaska się.

Nagle przypomina mi się jedna z wcześniejszych wizji, wtedy aż nie mogłem w nią uwierzyć, ale tytuły gazet nie dawały wątpliwości. Obrazy powykrzywianych w grymasie bólu zakrwawionych twarzy, połamane kończyny, kilka osób siedzących na przedzie tramwaju zmiażdżonych siłą spotkania rozpędzonej maszyny z budynkiem szkoły muzycznej. Tragedia w Xhystos, Śmierć w tramwaju to tylko tytuły gazet ze wspomnienia których długo nie mogłem się otrząsnąć. Teraz gdy w rozmowie pojawił się temat tego środka transportu wizja nie wiedzieć czemu znów powróciła.
Tak...Ale kto prowadził ten tramwaj? Do kogo należało ciało motorniczego z wizji, zmasakrowane najbardziej, praktycznie sprasowane w wyniku bezpośredniego uderzenia...Ciało, stopione w jedność ze stalą, na której zakończyło swój żywot...Pośmiertna jedność człowieka i maszyny... Twarz, która praktycznie już nie istniała... Jedyne, co pamiętam to okrwawiony tył głowy, zlepione juchą strąki włosów... i dźwięk, dźwięk skrzypiec wydobywający się z okna budynku. Jakby tragedia, która wydarzyła się na ulicy zupełnie nie dotyczyła ludzi wewnątrz, odizolowanych grubym murem, bezpiecznych …
Ten dźwięk skrzypiec słyszę i teraz...Zmienia się, moduluje...Zaczynał coraz bardziej przypominać...Ten zgrzyt, zgrzyt który słychać jest w Samaris...Staje się nim. Coś wchodzi na swoje miejsce...Nagle ustaje. Nastaje cisza.

- Panowie chcą wmówić mi istnienie problemu, który nie istnieje. - Goldmann wbija wzrok w ścianę - To wy macie problem. Waszym zdaniem to ja nim jestem. Ale ja sam nie potrzebuję nic więcej do szczęścia. Niczego, rozumiecie?
- Nathanielu...- odzywa się milczący już jakiś czas Bowman - Czy będziesz teraz tak uprzejmy i zostawisz nas samych?
- I tak już skończyłem kawę. - szura krzesłem Goldmann - Uszanowanie. A nie, wcale nie. Mam was gdzieś.
Postać Nathaniela przez moment przesłania światło wpadające przez otwarte drzwi. Kroki wkrótce cichną. Zostajemy sami.
 
Irmfryd jest offline