Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2011, 17:38   #56
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Siedząc w swym powozie podążającym do Otivena Dryadsona Yllaatris kołysała się razem z wozem podskakującym na kocich łbach. Jej twarz była beznamiętna, możnaby rzec nawet o lekko głupkowatym wyrazie. Myśli krążyły wokół jednego. Żeby ten przeklęty dzień się wreszcie skończył. Żeby mogła położyć się w swoim wygodnym łóżku i spać. Nie chciało jej się wcale to a wcale wstawać dzisiejszego poranka. I gdyby nie to, że miała do załatwienia kilka niecierpiących zwłoki spraw pozostałby w swoim łoży do dnia następnego.
O podróż na bal do Lady Saliva wcale nie musiała się martwić. Dobrze widziała, że mała, słodka Darsys spakuje wszystko co potrzeba. I w tym właśnie momencie postanowiła, że zabierze służkę ze sobą. W końcu dziewczynie też się coś od życia należy. A i samej Yllaatris przyda się zaufana osoba zajmująca się jej garderobą. I kolejny raz kapłanka postanowiła, że w tym roku musi wydać służebną za mąż. Oczywiście za odpowiedniego kandydata. I oczywiście z zastrzeżeniem, że dziewczyna nadal będzie dla niej pracowała. Lady Yllaatris całym swym autorytetem mogła zaręczyć ewentualnym kandydatom, że dziewczyna jest czysta i niewinna, pomimo iż pracowała w takim a nie innym miejscu i pomimo że ta zgraja zbereźników, z samą Yllaatris na czele, wystawiali na ciężką próbę ową niewinność.
Yllaatris uśmiechnęła się na wspomnienie owej nocy, kiedy to Darsys dołączyła do ich wesołej gromadki. Był to jej pierwszy uśmiech tego dnia.
- Co cię tak rozbawiło?? - Czyjś głos wyrwał ją z zamyślenia i nie był to głos Thokasa, który zwykle jej towarzyszył podczas załatwiania interesów na mieście.
Kapłanka przyłapała się, że dziękuje w skrytości ducha bogom, że to nie jej przyjaciel jej teraz towarzyszy. Było to poniekąd podłe z jej strony, gdyż dobrze wiedziała dlaczego nie może on właśnie jej towarzyszyć. To z jej winy leżał teraz nieprzytomny w swoim pokoju. Nie mniej jednak dziękowała bogom, że nie musi wysłuchiwać jego umoralniającego wykładu na temat zgubnych skutków przedawkowania alkoholu. Ów wykład Thokas wygłaszał za każdym razem gdy Yllaatris miała syndrom dnia następnego. Zresztą ona też nie pozostawał mu dłużna gdy to on z kolei przedawkował siwuchę.
Yllaatris westchnęła głęboko, a wielkie piwne oczy wpatrywał się w nią z zainteresowaniem. Następnie wzrok kapłanki skupił się na przystojnej twarzy, której częścią były owe oczy. I wreszcie na całym mężczyźnie, który jej teraz towarzyszył. Na bardzo przystojnym mężczyźnie. Yllaatris bezwiednie oblizała wargi.
- Przypomniało mi się... - Ponownie uśmiechnęła się gdy przed oczami stanął jej obraz wrzeszczącej z przerażenia Darsys, nagiego Thokasa z bezradną miną usiłującego uspokoić rozhisteryzowane dziewczę i pozostałych domowników kłębiących się w drzwiach pokoju ochroniarza. - Przypomniało mi się jak Darsys do nas trafiła. - To ta niewinna dziewczyna, która... - Kapłanka szukała odpowiedniego słowa, wszak Darsys nie była zwykłą służebną, była członkiem ich dziwacznej rodziny. - … prowadzi nam dom. - W końcu Yllaatris znalazła trafne określenie.
- Niewinna?? - Chociaż jego pytanie tyczyło się raczej użytego przez Yllaatris przymiotnika, kapłanka potraktowała jej jak swego rodzaju napaść na swoją osobę.
- No jasne!! - Warknęła na swojego nowego ochroniarza. - Jak już ktoś pracuje w przybytku prowadzonym przez kapłankę Sune, to dziewicą być nie może. - Morley Dotes zaskoczony jej gwałtowną reakcją aż cofnął się, chociaż nie miał w zasadzie miejsca za sobą. Yllaatris ciągnęła dalej tym swoim gniewnym tonem. - Otóż wyobraź sobie, że ona jest dziewicą. Ja nie zajmuję się dostarczaniem starym capom, którzy nie radzą sobie z dojrzałymi kobietami młodych, wystraszonych panienek. Ja prowadzę porządny lokal.
Zapadła niezręczna cisza, którą skądinąd Yllaatris odczytała jako błogosławieństwo, gdyż od własnego jazgotu głowa ją ponownie rozbolała.
Kobieta zamknęła oboje oczu i poczęła sobie rozmasowywać skronie, by choć trochę uśmierzyć piekielny ból głowy. Po pewnym czasie, nadal wykonując powolne, okrężne ruchy dłońmi uniosła prawą powiekę. Jej towarzysz siedział nadal na swoim miejscu i nadal wpatrywał się w nią tymi swoimi oczami.
- Przepraszam. - Rzekła tak cicho, że był to niemal szept. - To przez... to przez ten cholerny eliksir.- Najłatwiej było winę zwalić na przedmiot od którego to wszystko się zaczęło.
- Wszystko jest nie tak jak powinno. I wyprowadza mnie to z równowagi. - Otworzyła drugie oko, odwzajemniając tym samym spojrzenie. Omiotła jego sylwetkę od niechcenia wzrokiem. W innych okolicznościach pewnie zatrzymałaby się dłużej to tu to tam, ale w tej chwili nie miała na to siły.
- Uhu... - Morley przytakną nadal bacznie się przyglądając. On nie miał takiego problemu jak ona i mógł sobie pozwolić na zatrzymaniu wzroku dłużej na niektórych fragmentach jej ciała.
- Normalnie w takiej sytuacji Thokas, mój ranny ochroniarz robi mi umoralniający wykład. - Jego wzrok w szybkim tempie przeniósł się na twarz kapłanki w niemym zapytaniu. - Bardziej chodzi o doprowadzenie mnie do szału samą paplaniną niż o treść tej wypowiedzi. - Yllaatris poczęła się tłumaczyć.
- Ciekawy macie układ. - Wtrącił, unosząc jednocześnie prawą brew w górę. - Powiedziałbym, że dalece wykraczający poza standardy obowiązujące chlebodawcę i pracownika.
- My się tylko przyjaźnimy. - Kapłanka poczuła nieodpartą potrzebę wytłumaczenia się swojemu nowemu pracownikowi. - Nie ma w naszym układzie żadnych niezdrowych podtekstów. Sypianie z własnym pracownikiem jest wysoce nieetyczne. - Takiej zasadzie zawsze hołdowała.
- Aha!! - Skwitował krótko.
- Nie wierzysz mi?? - Yllaatris przestała masować swoje skronie, chociaż jej dłonie nadal na nich tkwiły, a Dotes nadal bacznie przyglądał się jej twarzy.
- Nie no, wierzę. - Odparł szybko i nawet mogłoby to przekonać Yllaatris, że naprawdę jej wierzy, ale jego oczy mówiły jej, że jest inaczej. Przynajmniej tak to sobie wmawiała.
- Gdybym była typem zaciągającym podwładnych do wyra, - Nadal się gęsto tłumaczyła. - zatrudniłabym raczej samych mężczyzn.
- No chyba, że lubisz różnorodność. - Cięta riposta doprowadziła kapłankę do pewnej konsternacji.
- O mamuniu. - Jęknęła kobieta gdy powóz podskoczył na kolejnej nierówności.
- Co się stało?? - Nawet w tym stanie umysłu Yllaatris dostrzegła autentyczne zaniepokojenie na twarzy swojego towarzysza.
Kapłanka westchnęła głęboko.
~Litował się nad nią. Biedna, mała Yllaatris nieznająca swoich ograniczeń.~ Znów westchnęła.
- Nie. - Odparła cicho. - Chociaż tak. - Dodała szybko i głośniej. - Muszę kupić wygodniejszy powóz. Z wygodnymi kanapami. Dużymi, wygodnymi kanapami.
Zmiana tematu powiodła się. Jeszcze kilka minut i rozmowa zeszła już całkiem na neutralny tor, czyli rozmawiali o pogodzie. Tak, to był zawsze dobry temat gdy nie miało się o czym rozmawiać, lub gdy inne, bardziej interesujące tematy były zbyt drażliwe. Ta jałowa wymiana zdań przerywana była tylko od czasu do czasu utyskiwaniami lub przekleństwami, które padały z ust kapłanki ilekroć powóz podskoczył na jakiejś nierówności.

W końcu dojechali na miejsce. Yllaatris jakoś wygramoliła się z wozu i ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Dotes podążył za nią. Kapłanka gwałtownie i niespodziewanie zatrzymała się, tak że jej własny ochroniarz o mało co nie stratował jej, gdyż prawie zaskoczył go jej manewr.
- Ty poczekaj tutaj. - Zakomenderowała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
~Jeszcze dużo będę musiała mu wytłumaczyć. ~ Westchnęła w myślach. Z Thokasem przez te kilka lat już tak się dotarli, że nic mu nie musiała mówić.
Po tym krótkim przemyśleniu pchnęła drzwi sklepu. Uderzył ją ostry zapach perfum, egzotycznych korzennych przypraw i bogowie wiedzą czego jeszcze. Od tej mieszanki zakręciło ją w nosie, zresztą w żołądku też. Na chwilę na jej twarzy wykwitł wyraz obrzydzenia, ale znikł równie szybko. Yllaatris miała nadzieję, że nikt nie dostrzegł tego. Wypuściła ze świstem powietrze z płuc, w zasadzie to je wypompowała do granic możliwość. Stała tak chwilkę, nie oddychając, aż jej żołądek wrócił na swoje miejsce i wtedy dopiero ponownie wciągnęła powietrze do płuc. Uczyniła to jednak powoli i ostrożnie, by znowu wybuchowa mieszanka zapachów nie wywołała nudności.
Wystąpił ku niej młody człowiek, gotowy pomóc klientce we wszystkim.
- Lady Yllaatris, do pana Otivena Dryadsona . - Zaczęła nim młody mężczyzna zdążył otworzyć usta. - Jestem umówiona. - Dodała uprzedzając pytanie swojego rozmówcy.
Yllaatris musiała trochę poczekać, gdyż Dryadson właśnie finalizował jakąś umowę. Nie było jej to na rękę, ale nie miała innego wyjścia. Zaczekała więc. Znalazła sobie miejsce obok uchylonego okna. Świeże powietrze trochę ją orzeźwiło.
Po mniej więcej czterdziestu minutach pojawiła się i sam właściciel w całej swej krasie i okazałości. Monstrualnie gruby. Paluchami zdobnymi w pierścienie przeczesał swoją gęstą czuprynę i uprzejmie kiwną głową do kapłanki.
- Lady Yllaatris.
- Panie Dryadson . - Wymienili uprzejmości. A następnie obejmując ją w pasie swoją potężną, nie, nie potężną, grubą, obejmując ją w pasie swoją grubą ręką, poprowadził ją do swojego gabinetu. Takiego gabinetu nie powstydziłoby się większość urzędników w pałacu Wysokiej Lady. Otiven Dryadson ował towarami luksusowymi. Z tego się utrzymywał. Na tym zbił swój majątek. Majątek, którego pozazdrościć mógł mu niejeden szlachiura.


Otiven Dryadson podsunął kapłance przepięknie zdobione krzesła. Kapłanka opadła na nie ciężko. Kupiec nalał do dwóch kryształowych kieliszków jakiś rdzawy płyn. Yllaatris przełknęła głośno ślinę. Dobrze wiedziała co to jest. Winiak. Zapewne z tych najlepszych, ale i tak jakoś nie miała na niego ochoty. Gorączkowo zastanawiała się jak tu się wymigać od poczęstunku nie urażając gospodarza. Niestety, było już za późno, gdyż kieliszek właśnie stanął przed nią. Kapłanka uśmiechnęła się. Ujęła kryształ w dłonie. Przybliżyła do ust. Do jej nozdrzy dotarł delikatny aromat alkoholu. Dryadson wziął swój kieliszek i rozsiadł się wygodnie w wielkim fotelu po przeciwnej stronie wielkiego, dębowego biurka.
- Cóż panią sprowadza w moje skromne progi?? - Mężczyzna upił trochę. Chwilę przyglądał się swojemu gościowi. Kapłanka dobrze wiedziała, że teraz ona powinna się uraczyć winiakiem, który jej podał. Westchnęła cicho. Powoli umoczyła usta i pozwoliła by rudawy płyn przepłyną po jej języku, drażniąc i szczypiąc go nieco i by płynął do gardła a stamtąd do żołądka, który burzył się przy tym ogromnie. Yllaatris miała problemy z zapanowaniem nad reakcjami własnego ciała, ale jej się to w końcu udało. Drugi łyk już spokojniej został przyjęty przez niepokorny narząd trawienny.
- Ślub. - Odparła Yllaatris, mając nadzieję, że to jedno słowo wszystko wyjaśni.
Przyjemne ciepło rozlało się po jej wnętrznościach
- Szuka pani zatem prezentu ślubnego?? - Dryadson kręcił młynka palcami splecionymi na brzuchu.
- Raczej sposobu jak niedopuścić do niego. - Kapłanka patrzyła prosto w oczy kupcowi. Oczy te zwęziły się niemal do szparek i zmierzyły ją lodowatym spojrzeniem. Wypiła jeszcze więcej, chyba by dodać sobie otuchy. Ciepło w końcu ogarnęło ją całą. Trzewia przestały się buntować. Yllaatris poczuła to przyjemne odrętwienie.
Klin!! Tego jej było potrzeba, a nie jakiś tam paskudnych ziółek.
- To raczej nie mój... hmmmm...
- Właśnie, że twój interes. - Weszła mu w słowo gniewnym głosem.
- Słuchaj dziecino!! - Dryadson wyprostował się gwałtownie, aż wygodny mebel jęknął. - Xavendithas już dokonał wyboru. Ja nie będę go błagał czy skomlał by łaskawie raczył zmienić zdanie. - Teraz jego oczy naprawdę przypominały oczy węża, jadowitego węża szykującego się do ataku.
- Wiem, że czujesz się...
- Nic nie wiesz. - Teraz to on jej wszedł w słowo. - Jeżeli jego ekscelencja, szambelan, woli się za młodymi dupami oglądać, wolna droga. Więc nie wyskakuj mi tu z przyjaźnią czy innymi bzdurami. - Chociaż kapłanka doskonale zdawała sobie sprawę, że jej rozmówca musi być bardzo wzburzony, ani razu nie podniósł głosu. - Z całego serca życzę mu, by mu żona rogów nie przyprawiła.
- Raczej mało prawdopodobne. - Odparła beznamiętnie kapłanka.
- To się stary skurwiel doczeka się pewnie jeszcze gromadki dzieci. - Dryadson uśmiechnął się złośliwie.
- Już wydziedziczył syna. - Dodała jakby od niechcenia. I zauważyła, że ta wiadomość niejako poruszyła jej rozmówcę.
- Się w końcu smarkacz doigrał. - Jego zainteresowanie trwało nie dłużej niż mrugniecie oka. Potem był znów obojętny. - To jednak nie mój problem. Xavendithas w końcu zrobił to co chciał już i tak od jakiegoś czasu zrobić.
- Przestań mi tu pieprzyć bzdury. - Kapłanka powoli zaczynała tracić cierpliwość. A raczej głowa zaczynała ją pobolewać od ich podniesionych głosów.
- Ja niczego od dawna nie pieprzę. - Zauważył rzeczowo Dryadson
- A szambelan i owszem. Regularnie posuwa młode ciałko. I to cię boli!!
- Co?? Boisz się stracić takiego klienta?? - Odgryzł się jej.
- A żebyś wiedział. - Walnęła pięścią w stół. - Żebyś wiedział, że się boję. Odpowiadał mi nasz układ i to bardzo.
- To czemu sama się za niego nie brałaś?? - Język kupca nadal był jadowity.
- Bo jestem kobieta niezależną.
- To niezależnie niedopuść do tego ślubu. - Dryadson wstał ze swojego miejsca dając tym samym do zrozumienia kapłance do zrozumienia, że audiencja skończona.
Yllaatris już otwierała usta by coś powiedzieć, ale kupiec ją ubiegł.
- Nie wyskakuj mi tu tylko z przyjaźnią. Nasza przyjaźń skończyła się w chwili, gdy on zapragnął młodego ciała.
- To zrób to z czystej, ludzkiej zawiści. - Wypaliła Yllaatris.
Kupiec przez chwile patrzyła na nią z niedowierzaniem w oczach. Później powoli opadł na swój fotel, skupiając całą swoją uwagę na kapłance. Yllaatris też usiadła.
- Będziesz miał satysfakcję, że dał się omamić. Zobaczysz jak cierpi. - O!! To był miód na jego zbolałą duszę. Kupiec w skupieniu pokiwał głową.
- Ja wiem, że ten cały Dantos i ta jego siostrzyczka.... - Kapłanka chwilę szukała w pamięci imienia przyszłej szambelanowej. - … Oliwia coś kręcą. Chcę wynająć kogoś, kto powęszy tu i tam.
- Znajdzie coś kompromitującego. Wygrzebie jakąś śmierdzącą sprawę. - Dryadson uśmiechał się złowrogo, a Yllaatris doskonale wiedziała, że w tej chwili przed oczyma jej rozmówca ma jakieś niecne uczynki omawianej dwójki.
- Ale to kosztuje. - Przerwał mu w końcu.
- Domyślam się. - Odparł jej tym swoim opanowanym głosem.
- Dzielimy się po połowie. Ale ty musisz tego kogoś wynająć. Ja jutro, niestety, opuszczam nasze piękne miasto, w służbie Wysokiej Lady.
Dryadson zamyślił się na chwilę. Yllaatris już się bała, że zmieni zdanie.
- Dobrze. - Odparł w końcu, bawiło go widać, że przez te kilka uderzeń serca trzymał ją w niepewności. - Zajmę się wszystkim.
Oboje równocześnie podnieśli się ze swoich miejsc. Uścisnęli sobie dłonie i gospodarz odprowadził swojego gościa do drzwi.
- Możesz być pewna, że prześlę ci rachunki. -Szepnął jej gdy żegnał ją w drzwiach swojej kamienicy. - Możesz być pewna.
Yllaatris zadowolona z siebie do powozu. Morley już na nią czekał. Zadowolona z siebie kapłanka kazała powieść się z powrotem do domu. Zadowolona z siebie i trochę już podchmielona. W końcu wlała w swój pusty żołądek mocny alkohol.
W domu wyciągnęła z kuchni nową butelkę i poszła do swojego gabinetu. Drogę zastąpiła jej Elisys. Była świeża i rześka niczym poranek.
- Dalej każdy facet to świnia?? - Spytała wskazując na butelkę.
- Szukam raczej środka przeciwbólowego. - Odparła spokojnie kapłanka.
Yllaatris była zaskoczona, zresztą jak za każdym razem, że rudowłosa nie odczuwa żadnych dolegliwości, choćby nie wiadomo ile wypiła. Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale jakoś za każdym razem przyłapywała się na tym, że ją to zadziwia.
- Jak dziewica po nocy poślubnej?? - Elisys zrobiła słodką minkę niewiniątka.
- Chyba, że ta dziewica za dużo wypiła dnia wcześniejszego. - Odparła ponuro właścicielka domu uciech.
- Ja wiem, ze twój powóz jest niezbyt wygodny. - Ciągnęła dalej ruda gdy obie rozsiadły się ponownie w kuchni. - Już dawno ci to mówiłam.
Kapłanka wyciągnęła dwie szklanki i zastygła w niemym pytaniu.
- Jasne. - Uśmiechnęła się jej towarzyszka. - W końcu samotne picie to choroba. - Przysunęła się bliżej. - A teraz opowiadaj!! - Spojrzała na szefową przez brunatny płyn w szklanicy.
Yllaatris popatrzyła na nią ze zrezygnowaniem.
- Czyli dziewica dziewicą pozostała. - Skwitowała krótko. - Ty sobie naprawdę powinnaś poszukać faceta mającego coś między nogami.
- To nie jest... - Yllaatris zaczęła się tłumaczyć.
- To jest moja droga. To właśnie to jest.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline