Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2011, 11:26   #51
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Zabawa w kotka i myszkę miała co prawda swój urok, jednak pochłaniała za dużo czasu, zwłaszcza teraz. Igan miał inne plany na tę noc, bardziej wiążące się z łóżkiem. Pokluczył jeszcze chwilę po uliczkach dochodząc w końcu do ocienionych przejść kilku dużych spichlerzy...



Z tyłu było sporo wąskich przejsć byłej dzielnicy magazynów; niskich, płaskich dachów; podcieni i drewniamych bud... Setki miejsc, które mogły ułatwić ucieczkę i utrudnić pościg...

Igan doszedł do jednego z kamiennych wsporników, płynnie obrócił się spoglądając na miejsce, w którym powinien znajdować się elf i oparł o kamień plecami:

- Będziemy tak łazić czy przejdziesz do rzeczy? - zapytał wolno, kalkulując ewentualną najlepszą drogę ucieczki. Na kolejną dzierganinę Igan nie miał dzisiaj ochoty.
 
Aschaar jest offline  
Stary 17-05-2011, 23:56   #52
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
W głowie ułożyło mu się już kilka planów, możliwych ruchów, ale nadal brakowało wielu informacji. Dodatkowo obraz padającego elfa ciągle stawał mu przed oczami. Nie było go wśród pojmanych, więc pewnie nie stanowił już zagrożenia. Mark odrzucał od siebie tę myśl. Ciągle miał nadzieje, że jednak jakoś przeżył i po prostu uciekł. Tak samo zresztą jak Talving, Dosty i Vermilion.
Pozostali powoli się wybudzali i kręcili nerwowo, starając jakoś ułożyć w wygodniejszej pozycji. Wszyscy byli w paskudnych humorach. Pagnas i Flamia patrzyli tępo przed siebie. Nie wiadomo czy myśleli o wyjściu z tej patowej sytuacji czy po prostu stracili nadzieje. Skrzypienie drzwi i złowrogi pomruk jaki przeszedł wśród jeńców, świadczył że zdrajca przyszedł chełpić się swoim zwycięstwem. Nawet w mnichu krew zawrzała, ale powstrzymał się. Mnóstwo zależało od najbliższych kilku minut. Razem z Edwinem pojawiła się obstawa tęgich osiłków. Więc nie czuł się na tyle silny, by samemu do nich zawitać. Informacje jakie przekazał z pewnością nie należały do radosnych ale dawały jakąś szansę na przeżycie. Mark wiedział, że dla niego nie ma to wielkiego znaczenia. Jeżeli choćby domyślali się kim jest i dla kogo pracuje, to postarają się by nie wyszedł z areny żywy.
- Naprawdę ciekawe wieści nam przynosisz, mości Edwinie - zaczął mnich spokojnym głosem nie otwierając oczu i zaskakując jego towarzyszy. - Więc mamy być zabawkami ku uciesze milady...
Wyprostował się ale nie spojrzał na czarodzieja. Bardziej zainteresowały go towarzyszące mu osiłki.
- Może byś do nas dołączył. Ze względu na stare czasy, jak to się mówi. – dorzucił półgębkiem.
- Niestety, osoba mająca taka pozycję, jak moja, nie bawi się z półgłówkami w jakieś głupie gierki. Zresztą pocieszę cię tylko, że nie będziesz sam, bowiem kilka osób dołączy wkrótce do ciebie, spośród twoich przyjaciół.
Mnich uniósł jedną brew, zaskoczony słowami czarodzieja:
- Widzę, że wiesz więcej niż by wyglądało. Nie obawiasz się, że powiesz mi za dużo i twoja szefowa nie będzie zadowolona? Kiepski to myśliwy, który ostrzega zwierzynę.
- Ostrzega bandę niewolników, którzy niewiele mogą poza skomleniem. Nie mogliście nic poradzić na mój wspaniały plan, teraz także wam się nie uda. Przyjdą do nas, jak nie wszyscy, to prawie wszyscy. Wydusimy z was, co wiecie. Och, nie będziemy przesłuchiwać pętaków, ale najważniejszych.
Mark pokręcił głową z politowaniem i spojrzał na otaczających Edwina osiłków. Wstał powoli, opierając się o ścianę i spojrzał z góry na czarodzieja. Towarzyszący mu mężczyźni napięli muskuły, gotowi do działania. Mnich ostatkiem sił powstrzymywał się by do niego nie podejść i nie rozkwasić mu tej wesołej gęby własnym czołem.
- Skoroś taki pewny siebie to po co ci te kupy mięśni? - zadrwił z niego. - Jesteśmy skuci, zapewne także przez twoją magię. Skoro możemy tylko skomleć to po co te zwierzaczki na zewnątrz?
- Milady nalegała - przyznał Edwin - ona lubi takie stworki biegające dookoła. Oczywiście, niema znaczenia, czy jesteście skuci, czy nie, moja magia jest wystarczająca. Pomyślcie, wasze występy będą główna atrakcją balu. Powinniście się czuć zaszczyceni.
- Ah, tak. Występy - zmienił na chwilę temat. - Jak już jesteśmy przy tym to mam taką małą prośbę, Edwinie. Przywykłem do mojej broni, zwłaszcza do kija. Byłbym wdzięczny gdybym otrzymał go na arenie. Możesz mi uwierzyć, że dostarczy to większego widowiska. Nie ma żadnych magicznych możliwości, możesz sprawdzić.
- Pomyślę - rzucił czarodziej wychodząc.
- I jeszcze jedno... - rzucił za nim Mark. - Upewnij się, że będziesz to widział. To będzie zabójczy widok.
Uśmiech jakim mnich obdarzył czarodzieja, nie świadczył raczej dobrze dla niego. Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim mężczyzną, odczekał jeszcze chwilę po czym zwrócił się do swojej byłej “szefowej”.
- Dobra Flamia, koniec gierek. O co tutaj chodzi?
Dowódca spojrzała na niego niczym na zwykłego chłoptysia, który nie pojmuje rzeczy oczywistych.
- Jeśli dodałbyś “proszę” pewnie odpowiedziałabym ci - rzuciła mu obojętnie, dając do zrozumienia, że nie ma ochoty na pogawędki.
Mark osłupiał. Ta kobieta chyba nie rozumiała w jakiej są pozycji. Albo jest zbyt dumna by poprosić o pomoc albo wie coś o czym on nie. A może jedno i drugie..
- Słuchaj. Edwin to twój były podwładny, znasz go chyba najlepiej z nas wszystkich, jego sztuczki i możliwości. Ja natomiast mogę być waszą jedyną nadzieją na wolność i ujrzenie jutrzejszego wschodu słońca. Nie ruszę jednak nawet palcem, jeżeli nie dowiem się o co tutaj naprawdę chodzi. Lubię grać w otwarte karty. Dlatego musisz mi powiedzieć, czego należy się spodziewać.
Mówił powoli, siląc się na spokój. Cały czas nie tracił nadziei. Jeżeli jego pomysł wypali to uwolnią się jeszcze przed walkami gladiatorów. Jeżeli zaś nie, to będzie zmuszony improwizować, a jego wyprawa okaże się warta funta kłaków. Flamia jednak nie odpowiadała, nawet nie raczyła na niego spojrzeć. Mark sapnął ze zniecierpliwienia. Pochylił się do przodu. Podskoczył i szybkim ruchem przesunął ręce przed siebie. Poczuł szarpnięcie w barkach. Nie powinien tego robić bez rozciągnięcia mięśni, ale pal licho. Usiadł po turecku na ziemi, tyłem do Flami. W jego głowie panował sztorm. Znowu zajęło mu trochę czasu zanim się uspokoił. Nienawidził takich ludzi jak ona. Zakochanych we własnej dumie i uważającej się za lepszych od innych mimo jechania na takim samym wózku. Przypominała mu rodzinne strony i przyjaciół ojca. Kiedy jego energia wewnętrzna osiągnęła równowagę, przetransferował ją do mięśni, próbując zwiększyć ich siłę i rozerwać kajdany. Skoro nie chcą mu pomóc, zrobi to sam. Jednak ku swojemu zdziwieniu żelazne kółka nie puściły. Spróbował jeszcze dwa razy. Nic nie osiągnął. Najwyraźniej przeliczył swoje własne siły. To była jedyna szansa, by wydostać się stąd przed rozpoczęciem balu. Nie miał możliwości ostrzec nikogo. Ze zdenerwowania uderzył pięściami w podłogę, rozwalając deski. Pozostali przyglądali się mu ukradkiem, natomiast Flamia i Pagnas szeptali coś do siebie, zupełnie nie zainteresowani.
Wszystkie plany mnicha upadły, zanim zaczął je w ogóle realizować. Kalkulując już na zimno zrozumiał ile popełnił błędów. Mógł inaczej, z większym szacunkiem odezwać się do Flami, co z tego, że nie zasługiwała. Mógł coś więcej wyciągnąć z Edwina. No i najważniejsze mógł zostać razem ze wszystkimi, nie wpakowując w tę zadymę elfa. Nie po raz pierwszy w życiu podjął złe decyzje, ale po raz pierwszy czuł się taki bezradny.
- Ej, Mark – głos Laverona, zmusił go do uniesienia głowy. Półelf zignorował spojrzenia swoich towarzyszy i kontynuował. – Dam Ci radę. Następnym razem jak masz jakiś plan, to gadaj od razu, co i jak a nie wkurzaj dowódcę.
Mnich odwrócił się w jego stronę. W oczach strzelca ujrzał determinacje i płomienie zemsty. W końcu stracił w tej bitwie brata. Z pewnością zrobił by wszystko, byle by tylko go pomścić. Wojownik uśmiechnął się:
- Miałem plan, ale najwyraźniej trochę przeceniłem moje siły – uniósł do góry kajdany, by podkreślić o co mu chodzi. – Teraz jedyną naszą szansą są walki. Chciałem obmyślić jakąś strategię ucieczki, ale do tego potrzebowałem informacji. W końcu znamy się od niedawna, a jeżeli mamy razem się stąd wydostać, to musimy wiedzieć o sobie praktycznie wszystko. Jeżeli milady chce mieć dobry spektakl, to wyśle przeciwko nam silne stwory. Wie… domyślam się, że większość waszych umiejętności pochodzi z artefaktów albo magii – tutaj spojrzał szczególnie na ognistorudą wojowniczkę. – Moja natomiast nie. Przypuszczam, że Edwin nie jest tego świadom. Przygotuje czary, których zadaniem będzie ograniczenie naszych możliwości, ale mnie to nie będzie dotyczyć. To jest nasza przewaga, którą należy wykorzystać. Jednak by wyjść z tego żywi, musimy ze sobą współpracować, a do tego potrzebne jest zaufanie. Ja jestem gotów wam zaufać, ale czy wy możecie zaufać mi? Jedyne o co proszę to prawda i odpowiedzi na kilka pytań, między innymi dlaczego milady nas zdradziła, bo ochroniarzy za niewykonywanie zadań raczej się oddala, a nie zabija.
Miał nadzieje, że ta przemowa zmieni ich nastawienie do niego. Nie oczekiwał by wpatrywali się w niego jak w mesjasza, ale żeby chociaż wysłuchali. Przemowie daleko było do płomiennej, ale zawsze było to coś.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 18-05-2011, 22:11   #53
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Lady Yllaatris przysłuchiwała się wymianie zdań miedzy zamienioną ciałami dwójką, a jej głowa opadała coraz niżej. A kiedy grzmotnęła nią o stół, co ją trochę orzeźwiło, podniosła się dostojnie zza stołu, o ile w stanie wskazującym można cokolwiek robić dostojnie.
- No panienki. - Nadmiar powietrza zgromadzony w jej brzuchu uszedł w tej właśnie chwili rozdzierając nocną ciszę niczym grzmot. Wprawdzie ciszy nocnej nikt nie zachowywał w kuchni, gdzie wszyscy właśnie dyskutowali z ożywieniem, ale beknięcie kapłanki było głośniejsze od tego zgiełku. - Przepraszam. - Resztki dobrych manier pozostały jednak służce Sune i nie pozwoliły przejść nad tym zjawiskiem do porządku dziennego bez przeprosin. - Ja udaję się na zasłużony odpoczynek. A wy. - Tu wskazała oskarżycielko na parę, a przynajmniej próbowała, bo dwoiło i troiło jej się przed oczami, przeto nie była w stanie dokładnie owym palce celować. I być może wskazała nim powietrze obok osób, które miała na myśli. -Wy przestańcie się kłócić o to, kto więcej razy da wydupczyć ciało, w posiadaniu którego jest obecnie, a zajmijcie się lepiej ćwiczeniem dworskich manier i tańców. - Kapłanka ponownie musiała przerwać, tym razem pojedyncze czknięcie było tego przyczyną. - Jedziemy razem an ten bal. I macie się na min dobrze prezentować. I nie wzbudzać niczyich podejrzeń. - Skończywszy swoją patetyczną wypowiedź kapłanka wyminęła ochroniarzy, klepnęła przy tym w tyłek Effie, a może to był jednak Kenneth?? Nie byłą tego pewna, ale i nie miała ochoty tego dociekać. Próbując nadal zachować resztki godność sztywna, jak gdyby kija jej ktoś w tyłek wsadził, Yllaatris ruszyła do swoich komnat.
Owe resztki godności straciła, gdy wyrżnęła się na schodach. A później gdy mocując się z drzwiami do pokoju swojego przyjaciela wpadła na podłogę, gdy te w końcu ustąpiły.
- Ja tylko... - Zaczęła się tłumaczyć podnosząc się z podłogi. - Ja tylko przyszłam sprawdzić jak się czuje Thokas. - Rzuciła okiem na leżącego ma łóżku rannego. Nie wiele oczywiście zobaczyła, w pokoju było dość ciemnawo, a jej wzrok odmawiał posłuszeństwa.
Kapłanka zamknęła za sobą drzwi, co spowodowała iż podłoga po raz kolejny podniosła się i rąbnęła ją w głowę. Nie dała sobie jednak pomóc Dotesonowi. Z pomocą przyszłą jej też Darsys, która bezceremonialnie ujęła swoją panią pod pachę i doprowadziła bez oporu, ale za to z problemami do łóżka.
Tak Lady Yllaatris zwaliła się ciężko w puchowe kołdry i zasnęła pijackim snem.
Poranek był koszmarny. Głowa ją bolała, w żołądku ściskało, suszyło ją strasznie, a tu trzeba się przygotowywać by godnie Wysoką Lady reprezentować.
- O Sune!! O Pani moja!! - Kapłanka wielokrotnie wznosiła nieme modlitwy do swojej patronki tego dnia.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 19-05-2011 o 09:28.
Efcia jest offline  
Stary 09-06-2011, 14:05   #54
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Igan Mardock


Naprawdę trafił bezbłędnie. To był elf, właściwie elfina. Mardock widział jej kształt, rysy postaci, piękne, smukłe kobiece. Nie widział twarzy, bowiem tą doskonale kryła w cieniu wysokiego budynku. Była zaskoczona, ze ją jednak spostrzegł. Musiała być właściwie niemal pewna, że będzie śledzić go bezbłędnie, całkowicie niedostrzegalnie. Jakby oceniała niezwykle nisko ludzkie zmysły. Teraz jednak zawiodły ją umiejętności. Może podeszła zbyt rutynowo nie wiedząc, że ma przed sobą kogoś może nie tak obdarzonego wspaniałym wzrokiem przenikającym ciemności, jak ona, ale niewątpliwie mającego niemałe doświadczenie. To była elfka, to była prawdziwa drowka.


Wcześniej wydawało mu się, że miał do czynienia z mężczyzną. Czyli albo był tam ktoś jeszcze, albo używała tak lubianej przez drowy sztuki iluzji. Dziewczyna skąpo ubrana, według mody łączącej motywy typowe dla underdarku z naziemnymi, miała łuk, który odruchowo przygotowała do strzału. Igan słyszał raczej, że bronią drowów jest kusza, łuki natomiast pozostawały domeną elfów górnych. Niesamowicie płynna gotowość do strzału oraz gwałtowne znieruchomienie zaskoczonej elfki. Po chwili jednak uśmiechnęła się.
- Dobry jesteś, nie spodziewałam się kogoś takiego, ale ten krasnolud – wypowiedział te słowa z pełnią pogardy – Mizzrym wyszukał sobie bystrych towarzyszy. Wiedział doskonale, kogo potrzebuje, ażeby ochronić to swoje łajdackie istnienie.

Marcus von Klatz

Towarzysze reagowali różnie. Jedni jakoś usiłowali skinąć mu potwierdzając, że się zgadzają, że muszą sobie wzajemnie zaufać, żeby wydostać się z tej paskudnej sytuacji. Inni wręcz przeciwnie. Wydawało się jednak, że słowa Levrona nieco oczyściły atmosferę.
- Dobra, niech to dżin kopnie – przyznała Flamia jakby wypluwając te słowa. Widocznie nie była przyzwyczajona do takich sytuacji. - Kiedy szliśmy tutaj słyszałam co nieco, na temat tego balu, który ma wyprawić owa lady. Wtedy będzie nasza szansa. Wtedy będzie tłum gości oraz ich służących. Wtedy dorwiemy kilka osób. Marcus, także myślałam na temat tych więzów. Spokojnie, ten łajdak nie przewidział kilku rzeczy.

Flamia mówiłaby pewnie dłużej, gdyby nie nagłe nadejście kilku strażników. Podeszli do Marka oraz jeszcze innego mężczyzny.
- Nie martwcie się, jeszcze trochę musimy was zachować. Idziecie, bowiem pan Edwin kazał wam coś pokazać, ale wiecie, najmniejszy ruch – sztylet strażnika leciutko naciął skórę Marcusa wypuszczając kropelkę czerwonego płynu.

Słonce uderzyła niespodziewaną mocą oczy nieprzyzwyczajone do światła. Jednak trwało to momencik. Znowu weszli do jakiegoś magazynu, potem schodami w dół, długim korytarzem.
- Nie wiem, czy jej wysokość zgodziłaby się – słyszał Marcus rozmowę wojaków.
- Nic nas to nie obchodzi. Edwin chciał, jego decyzja, jemu służymy.
- Chyba chciał się popisać prędzej.
- Stul dziób.
- Niby dlaczego?
- Dlatego – starszy strażnik nie miał ochoty tłumaczyć koledze pewnych oczywistości.

Wreszcie dotarli do sali podziemnej, niewielkiej, lecz mającej malutkie okienka pokazujące widok na inne pomieszczenie: szerokie oraz dziwnie ustrojone. Było wysokie, niemal jak komnata, zaś na jego ścianach wymalowano rozmaite okropne maszkary. Centralny punkt zajmował kwadratowy podest. Na nim zaś znajdowały się kolumny podtrzymujące dach niczym jakiś dziwny baldachim. Pod nim zaś, to była ona. Ich zaginiona towarzyszka, Zareth Blaumond. Widział ją. Stała przerażona, nie wiedząca co robić, gdzie się ruszyć. Zresztą, nawet gdyby chciała by nie mogła. Poza nią zaś sala była pusta.



Lady Illadris

Kac gigant dawał się we znaki kapłance. Stado dzikich słoni skakało jej po głowie wywołując drżączkę, zaś grupa żebraków wymyśliła sobie, że przed jej nosem właśnie wypierze onuce. Rolnicy spod Silverymonn, zamiast użyźniać zwierzęcymi odchodami swoje pola, postanowili nawieźć solidną kupę krowiego gnoju prosto pod jej łóżko. Nieszczęsna Illadris największym wysiłkiem potrafiła otworzyć najpierw jedno oko, potem drugie, potem zaś palcami podtrzymać opadające powieki. Wiedziała, że musi się przygotować, ale łózko zapewniało jakie takie poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej nie wirowało obłędnym tańcem oraz sprawiało, że nie obawiała się, iż się zaraz przewróci. Wprawdzie zamroczenie solidna porcją wina minęło, jednak potworny kac sprawiał, że każdy niemal ruch powodował ukłucie boleści. Nagle poczuła delikatne męskie ramię, które przytrzymało ją jakoś nie powodując kolejnego obłąkanego tańca, dotknięcie przyłożonego do ust kubka zawierającego coś dziwnie chłodnego oraz orzeźwiającego.
- Wypij – usłyszała szept Dotesa – jest dobry na te sprawy. Wypróbowałem nieraz na sobie. Wypij spokojnie.
 
Kelly jest offline  
Stary 25-06-2011, 11:44   #55
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Iganowi wydawało się, że dwa razy pod rząd dostał z liścia w pysk. Pierwszym razem jak Drowka przestała być tylko cieniem na granicy percepcji stając się materialnym i ponętnym tworem, a drugim - gdy padło imię Mizzryma. Przez chwilę stał jak idiota, pewnie jeszcze z rozdziawioną gębą, aby w końcu opanować się wyduszając jakieś kretyńskie:
- Eeee, to nie tak. - dźwięk jego głosu musiał go otrzeźwić bo dodał: Mizzrym i ja nie mmamy z sobą wiele wspólneggo.
- Doprawdy? -
kpina była aż nazbyt dobrze wyczuwalna i Igan doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że prowadzenie dyskusji w ten sposób doprowadzi do niczego, a w zasadzie doprowadzi do kolejnej bitki. Co nie było dobrym rozwiązaniem.
- Nazywam się Igan - delikatne skinienie głową było wszystkim na co się zdecydował - Moje spotkanie z Mizzrymem bbyło czysto przypaddkowe. Po pprostu odpowieddziliśmy wspólnie na to samo ogłoszenie najemmnicze i to wszystko...
- Jestem Deffani'tree, a to była przekonująca bajeczka.
- Jakbym chhciał ci opowiadać bbajeczki to byśmy nie rozmawiali, ttylko poszli na nnoże -
prychnął Igan. - Czemu nniby miałbym mu ppomagać? Co on jaka rodzina ddla mmnie?
Chyba zupełnie przypadkowo Igan trafił w czuły punkt, bo Drowka na chwilę się zamyśliła. Potem odparła ze smutkiem w głosie:
- Mizzrym do niedawna mieszkał w Waterdeep, gdzie, jak może wiesz, jest spora grupa wyznawców Elistrae. Ten krasnolud, kanalia, agrrh - splunęła siarczyście dając upust gniewowi jaki w niej zebrał - po prostu obrobił świątynię! Szczególną stratą było utracenie pewnego specjalnego pierścienia. Pośród wielu mocy jakie ten pierścień posiada, potrafi również tworzyć niezwykle sugestywne iluzje; na przykład takie, że ktoś padł trupem podczas boju, gdy w rzeczywistości delikwent sobie zwiewa. Muszę odzyskać ten pierścień!
- Zupełnie szczerze; Mizzrym zniknął, przynajmniej dla mnie - zakomunikował Drowce usiłując przypomnieć sobie czy Drow nosił jakieś pierścienie i jak one wyglądały. Z reguły zwracał na takie detale uwagę. Mizzrym nie nosił żadnych pierścieni, ale to akuratnie o niczym nie świadczyło - równie dobrze mógł go ukrywać, zwłaszcza jeżeli był to gorący towar... - Po dowiedzeniu się na cczym polega robota i kilku nnieznaczących dyskusjach związanych z ommówieniem strategii - zniknął z mojego pola widzenia. Wwiem, że umawiał się z jjednym z nas na jakąś wspólnną akcję, ale nie wiem co z ttego wyszło... To było dwa dni temu - od ttamtej pory ggo nie widziałem. Nnie wiem czy to dla Ciebie wważna informacja, ale nie widziałem u niego żadnych pierścieni.
- Mógł je trzymać w ukryciu -
zastanowiła się - choć mógł je również sprzedać. Po co brał się za jakąś najemniczą robotę? - zapytała, choć bardziej retorycznie czy, aby przetestować Igana.
- Bo tak prościej zniknąć? - odparł zupełnie naturalnie. Igan zdawał sobie sprawę, że jego okrągłe odpowiedzi mogą nie wystarczyć Drowce i pewnie zaraz przystąpi do dalszych i dokładniejszych pytań; nie wyglądała bowiem na taką, którą można było spławić byle tekstem. Ekipa natomiast stawała się coraz ciekawsza i to utwierdzało ponownie Igana w przekonaniu, że pracując w pojedynkę przynajmniej wie się z kim się pracuje i na co współpracowników stać. Takie noże znikąd - jak ten - były najbardziej wkurzającymi niespodziankami...
- Z kim się umawiał? Na co się umawiał? Gdzie jest?
- E, e, e. - Igan pokręcił przecząco głową - Niezależnie czy Ci się tto poddoba czy nie; w jakimś tam sensie jesteśmy wspólnikami... Taka nnajemnicza więź. Jakkolwiek rozumiem Twoje racje, nie mogę go tak po prostu zdradzić. -
Widząc, że zamierza coś powiedzieć Igan dokończył nie pozwalając wejść jej w swoje słowa - Mogę przekazać Ci pewne iinformacje, które Ci wydattnie pomogą. Na Twoim miejscu zainteresowałbym ssię karczmą Jjana Dwa Topory - wwszyscy wiedzą gdzie to jest. Myślę, że nie będzie problemem ustalenie, żze Mizzrym tam mieszka. Jak mnie pamięć nie myli - pokój ddwadzieścia trzy na druggim piętrze. Także w tej kkarczmie dochodzi do ppewnych ustaleń. Twój cel - całkiem celowo Igan użył tego słowa - podejmował ostanie działania z pewnym mnichem - wykazując maksimum dobrej woli w tej sytuacji opisał mnicha - na tyle dokładnie, aby do opisu nie dało się przyczepić i na tyle niedokładnie, aby jednak dało się go z kimś pomylić, chociażby źle ocenionym wzrostem. Kradzież nie była jakimś strasznym czynem, ale kradzież ze świątyni nie mieściła się w kanonie zachowań Igana... co spowodowało, że w tej konkretnej sytuacji był jednak przeciwko Mizzrymowi. Zakończył lekkim ostrzeżeniem: Karczma jest z ttych lepiej chronionych, bo wwłaściciel ma układy.
- No dobrze, to jest jakiś punkt zaczepienia... A Ciebie gdzie znajdę?
- Bywam w tej karczmie również. Jeżeli zaś chcesz zzostawić wiadomość; można to zrrobić przekazując innformację barmance w gospodzie “Pod Krogulcem”...

- Aha - odparła Drowka i odeszła krok w tył dając wyraźnie do zrozumienia, że na chwilę obecną rozmowa jest zakończona.

Igan również cofnął się nie tracąc jej z oczu i zniknął za załomem muru. Dla spokoju pokluczył jeszcze trochę sprawdzając czy tym razem nie ma już ogona i podążył do Krogulca, do którego z tego miejsca było najbliżej. Na planszy pojawił się nowy gracz i sprawy po raz kolejny się skomplikowały. Pytaniem było - czy historyjka opowiedziana przez Drowkę była prawdą? Jeżeli tak to mieli w drużynie niezłą kanalię i na dodatek - jak dobrze kojarzył - podróżującą tylko z jednym z pozostałych. Świetnie. Nie byłaby to co prawda pierwsza kanalia, ale Harfiarze albo obniżyli standardy, albo byli w żałośnie złym położeniu lub sytuacji.

Jutro, do diabła, dzisiaj - wszak prawie brzask pojawiał się na niebie - trzeba się było dowiedzieć co robi reszta tej szacownej zbieraniny i, w miarę możliwości, kto gdzie jest. Ale najpierw - spać.
 
Aschaar jest offline  
Stary 06-07-2011, 17:38   #56
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Siedząc w swym powozie podążającym do Otivena Dryadsona Yllaatris kołysała się razem z wozem podskakującym na kocich łbach. Jej twarz była beznamiętna, możnaby rzec nawet o lekko głupkowatym wyrazie. Myśli krążyły wokół jednego. Żeby ten przeklęty dzień się wreszcie skończył. Żeby mogła położyć się w swoim wygodnym łóżku i spać. Nie chciało jej się wcale to a wcale wstawać dzisiejszego poranka. I gdyby nie to, że miała do załatwienia kilka niecierpiących zwłoki spraw pozostałby w swoim łoży do dnia następnego.
O podróż na bal do Lady Saliva wcale nie musiała się martwić. Dobrze widziała, że mała, słodka Darsys spakuje wszystko co potrzeba. I w tym właśnie momencie postanowiła, że zabierze służkę ze sobą. W końcu dziewczynie też się coś od życia należy. A i samej Yllaatris przyda się zaufana osoba zajmująca się jej garderobą. I kolejny raz kapłanka postanowiła, że w tym roku musi wydać służebną za mąż. Oczywiście za odpowiedniego kandydata. I oczywiście z zastrzeżeniem, że dziewczyna nadal będzie dla niej pracowała. Lady Yllaatris całym swym autorytetem mogła zaręczyć ewentualnym kandydatom, że dziewczyna jest czysta i niewinna, pomimo iż pracowała w takim a nie innym miejscu i pomimo że ta zgraja zbereźników, z samą Yllaatris na czele, wystawiali na ciężką próbę ową niewinność.
Yllaatris uśmiechnęła się na wspomnienie owej nocy, kiedy to Darsys dołączyła do ich wesołej gromadki. Był to jej pierwszy uśmiech tego dnia.
- Co cię tak rozbawiło?? - Czyjś głos wyrwał ją z zamyślenia i nie był to głos Thokasa, który zwykle jej towarzyszył podczas załatwiania interesów na mieście.
Kapłanka przyłapała się, że dziękuje w skrytości ducha bogom, że to nie jej przyjaciel jej teraz towarzyszy. Było to poniekąd podłe z jej strony, gdyż dobrze wiedziała dlaczego nie może on właśnie jej towarzyszyć. To z jej winy leżał teraz nieprzytomny w swoim pokoju. Nie mniej jednak dziękowała bogom, że nie musi wysłuchiwać jego umoralniającego wykładu na temat zgubnych skutków przedawkowania alkoholu. Ów wykład Thokas wygłaszał za każdym razem gdy Yllaatris miała syndrom dnia następnego. Zresztą ona też nie pozostawał mu dłużna gdy to on z kolei przedawkował siwuchę.
Yllaatris westchnęła głęboko, a wielkie piwne oczy wpatrywał się w nią z zainteresowaniem. Następnie wzrok kapłanki skupił się na przystojnej twarzy, której częścią były owe oczy. I wreszcie na całym mężczyźnie, który jej teraz towarzyszył. Na bardzo przystojnym mężczyźnie. Yllaatris bezwiednie oblizała wargi.
- Przypomniało mi się... - Ponownie uśmiechnęła się gdy przed oczami stanął jej obraz wrzeszczącej z przerażenia Darsys, nagiego Thokasa z bezradną miną usiłującego uspokoić rozhisteryzowane dziewczę i pozostałych domowników kłębiących się w drzwiach pokoju ochroniarza. - Przypomniało mi się jak Darsys do nas trafiła. - To ta niewinna dziewczyna, która... - Kapłanka szukała odpowiedniego słowa, wszak Darsys nie była zwykłą służebną, była członkiem ich dziwacznej rodziny. - … prowadzi nam dom. - W końcu Yllaatris znalazła trafne określenie.
- Niewinna?? - Chociaż jego pytanie tyczyło się raczej użytego przez Yllaatris przymiotnika, kapłanka potraktowała jej jak swego rodzaju napaść na swoją osobę.
- No jasne!! - Warknęła na swojego nowego ochroniarza. - Jak już ktoś pracuje w przybytku prowadzonym przez kapłankę Sune, to dziewicą być nie może. - Morley Dotes zaskoczony jej gwałtowną reakcją aż cofnął się, chociaż nie miał w zasadzie miejsca za sobą. Yllaatris ciągnęła dalej tym swoim gniewnym tonem. - Otóż wyobraź sobie, że ona jest dziewicą. Ja nie zajmuję się dostarczaniem starym capom, którzy nie radzą sobie z dojrzałymi kobietami młodych, wystraszonych panienek. Ja prowadzę porządny lokal.
Zapadła niezręczna cisza, którą skądinąd Yllaatris odczytała jako błogosławieństwo, gdyż od własnego jazgotu głowa ją ponownie rozbolała.
Kobieta zamknęła oboje oczu i poczęła sobie rozmasowywać skronie, by choć trochę uśmierzyć piekielny ból głowy. Po pewnym czasie, nadal wykonując powolne, okrężne ruchy dłońmi uniosła prawą powiekę. Jej towarzysz siedział nadal na swoim miejscu i nadal wpatrywał się w nią tymi swoimi oczami.
- Przepraszam. - Rzekła tak cicho, że był to niemal szept. - To przez... to przez ten cholerny eliksir.- Najłatwiej było winę zwalić na przedmiot od którego to wszystko się zaczęło.
- Wszystko jest nie tak jak powinno. I wyprowadza mnie to z równowagi. - Otworzyła drugie oko, odwzajemniając tym samym spojrzenie. Omiotła jego sylwetkę od niechcenia wzrokiem. W innych okolicznościach pewnie zatrzymałaby się dłużej to tu to tam, ale w tej chwili nie miała na to siły.
- Uhu... - Morley przytakną nadal bacznie się przyglądając. On nie miał takiego problemu jak ona i mógł sobie pozwolić na zatrzymaniu wzroku dłużej na niektórych fragmentach jej ciała.
- Normalnie w takiej sytuacji Thokas, mój ranny ochroniarz robi mi umoralniający wykład. - Jego wzrok w szybkim tempie przeniósł się na twarz kapłanki w niemym zapytaniu. - Bardziej chodzi o doprowadzenie mnie do szału samą paplaniną niż o treść tej wypowiedzi. - Yllaatris poczęła się tłumaczyć.
- Ciekawy macie układ. - Wtrącił, unosząc jednocześnie prawą brew w górę. - Powiedziałbym, że dalece wykraczający poza standardy obowiązujące chlebodawcę i pracownika.
- My się tylko przyjaźnimy. - Kapłanka poczuła nieodpartą potrzebę wytłumaczenia się swojemu nowemu pracownikowi. - Nie ma w naszym układzie żadnych niezdrowych podtekstów. Sypianie z własnym pracownikiem jest wysoce nieetyczne. - Takiej zasadzie zawsze hołdowała.
- Aha!! - Skwitował krótko.
- Nie wierzysz mi?? - Yllaatris przestała masować swoje skronie, chociaż jej dłonie nadal na nich tkwiły, a Dotes nadal bacznie przyglądał się jej twarzy.
- Nie no, wierzę. - Odparł szybko i nawet mogłoby to przekonać Yllaatris, że naprawdę jej wierzy, ale jego oczy mówiły jej, że jest inaczej. Przynajmniej tak to sobie wmawiała.
- Gdybym była typem zaciągającym podwładnych do wyra, - Nadal się gęsto tłumaczyła. - zatrudniłabym raczej samych mężczyzn.
- No chyba, że lubisz różnorodność. - Cięta riposta doprowadziła kapłankę do pewnej konsternacji.
- O mamuniu. - Jęknęła kobieta gdy powóz podskoczył na kolejnej nierówności.
- Co się stało?? - Nawet w tym stanie umysłu Yllaatris dostrzegła autentyczne zaniepokojenie na twarzy swojego towarzysza.
Kapłanka westchnęła głęboko.
~Litował się nad nią. Biedna, mała Yllaatris nieznająca swoich ograniczeń.~ Znów westchnęła.
- Nie. - Odparła cicho. - Chociaż tak. - Dodała szybko i głośniej. - Muszę kupić wygodniejszy powóz. Z wygodnymi kanapami. Dużymi, wygodnymi kanapami.
Zmiana tematu powiodła się. Jeszcze kilka minut i rozmowa zeszła już całkiem na neutralny tor, czyli rozmawiali o pogodzie. Tak, to był zawsze dobry temat gdy nie miało się o czym rozmawiać, lub gdy inne, bardziej interesujące tematy były zbyt drażliwe. Ta jałowa wymiana zdań przerywana była tylko od czasu do czasu utyskiwaniami lub przekleństwami, które padały z ust kapłanki ilekroć powóz podskoczył na jakiejś nierówności.

W końcu dojechali na miejsce. Yllaatris jakoś wygramoliła się z wozu i ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Dotes podążył za nią. Kapłanka gwałtownie i niespodziewanie zatrzymała się, tak że jej własny ochroniarz o mało co nie stratował jej, gdyż prawie zaskoczył go jej manewr.
- Ty poczekaj tutaj. - Zakomenderowała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
~Jeszcze dużo będę musiała mu wytłumaczyć. ~ Westchnęła w myślach. Z Thokasem przez te kilka lat już tak się dotarli, że nic mu nie musiała mówić.
Po tym krótkim przemyśleniu pchnęła drzwi sklepu. Uderzył ją ostry zapach perfum, egzotycznych korzennych przypraw i bogowie wiedzą czego jeszcze. Od tej mieszanki zakręciło ją w nosie, zresztą w żołądku też. Na chwilę na jej twarzy wykwitł wyraz obrzydzenia, ale znikł równie szybko. Yllaatris miała nadzieję, że nikt nie dostrzegł tego. Wypuściła ze świstem powietrze z płuc, w zasadzie to je wypompowała do granic możliwość. Stała tak chwilkę, nie oddychając, aż jej żołądek wrócił na swoje miejsce i wtedy dopiero ponownie wciągnęła powietrze do płuc. Uczyniła to jednak powoli i ostrożnie, by znowu wybuchowa mieszanka zapachów nie wywołała nudności.
Wystąpił ku niej młody człowiek, gotowy pomóc klientce we wszystkim.
- Lady Yllaatris, do pana Otivena Dryadsona . - Zaczęła nim młody mężczyzna zdążył otworzyć usta. - Jestem umówiona. - Dodała uprzedzając pytanie swojego rozmówcy.
Yllaatris musiała trochę poczekać, gdyż Dryadson właśnie finalizował jakąś umowę. Nie było jej to na rękę, ale nie miała innego wyjścia. Zaczekała więc. Znalazła sobie miejsce obok uchylonego okna. Świeże powietrze trochę ją orzeźwiło.
Po mniej więcej czterdziestu minutach pojawiła się i sam właściciel w całej swej krasie i okazałości. Monstrualnie gruby. Paluchami zdobnymi w pierścienie przeczesał swoją gęstą czuprynę i uprzejmie kiwną głową do kapłanki.
- Lady Yllaatris.
- Panie Dryadson . - Wymienili uprzejmości. A następnie obejmując ją w pasie swoją potężną, nie, nie potężną, grubą, obejmując ją w pasie swoją grubą ręką, poprowadził ją do swojego gabinetu. Takiego gabinetu nie powstydziłoby się większość urzędników w pałacu Wysokiej Lady. Otiven Dryadson ował towarami luksusowymi. Z tego się utrzymywał. Na tym zbił swój majątek. Majątek, którego pozazdrościć mógł mu niejeden szlachiura.


Otiven Dryadson podsunął kapłance przepięknie zdobione krzesła. Kapłanka opadła na nie ciężko. Kupiec nalał do dwóch kryształowych kieliszków jakiś rdzawy płyn. Yllaatris przełknęła głośno ślinę. Dobrze wiedziała co to jest. Winiak. Zapewne z tych najlepszych, ale i tak jakoś nie miała na niego ochoty. Gorączkowo zastanawiała się jak tu się wymigać od poczęstunku nie urażając gospodarza. Niestety, było już za późno, gdyż kieliszek właśnie stanął przed nią. Kapłanka uśmiechnęła się. Ujęła kryształ w dłonie. Przybliżyła do ust. Do jej nozdrzy dotarł delikatny aromat alkoholu. Dryadson wziął swój kieliszek i rozsiadł się wygodnie w wielkim fotelu po przeciwnej stronie wielkiego, dębowego biurka.
- Cóż panią sprowadza w moje skromne progi?? - Mężczyzna upił trochę. Chwilę przyglądał się swojemu gościowi. Kapłanka dobrze wiedziała, że teraz ona powinna się uraczyć winiakiem, który jej podał. Westchnęła cicho. Powoli umoczyła usta i pozwoliła by rudawy płyn przepłyną po jej języku, drażniąc i szczypiąc go nieco i by płynął do gardła a stamtąd do żołądka, który burzył się przy tym ogromnie. Yllaatris miała problemy z zapanowaniem nad reakcjami własnego ciała, ale jej się to w końcu udało. Drugi łyk już spokojniej został przyjęty przez niepokorny narząd trawienny.
- Ślub. - Odparła Yllaatris, mając nadzieję, że to jedno słowo wszystko wyjaśni.
Przyjemne ciepło rozlało się po jej wnętrznościach
- Szuka pani zatem prezentu ślubnego?? - Dryadson kręcił młynka palcami splecionymi na brzuchu.
- Raczej sposobu jak niedopuścić do niego. - Kapłanka patrzyła prosto w oczy kupcowi. Oczy te zwęziły się niemal do szparek i zmierzyły ją lodowatym spojrzeniem. Wypiła jeszcze więcej, chyba by dodać sobie otuchy. Ciepło w końcu ogarnęło ją całą. Trzewia przestały się buntować. Yllaatris poczuła to przyjemne odrętwienie.
Klin!! Tego jej było potrzeba, a nie jakiś tam paskudnych ziółek.
- To raczej nie mój... hmmmm...
- Właśnie, że twój interes. - Weszła mu w słowo gniewnym głosem.
- Słuchaj dziecino!! - Dryadson wyprostował się gwałtownie, aż wygodny mebel jęknął. - Xavendithas już dokonał wyboru. Ja nie będę go błagał czy skomlał by łaskawie raczył zmienić zdanie. - Teraz jego oczy naprawdę przypominały oczy węża, jadowitego węża szykującego się do ataku.
- Wiem, że czujesz się...
- Nic nie wiesz. - Teraz to on jej wszedł w słowo. - Jeżeli jego ekscelencja, szambelan, woli się za młodymi dupami oglądać, wolna droga. Więc nie wyskakuj mi tu z przyjaźnią czy innymi bzdurami. - Chociaż kapłanka doskonale zdawała sobie sprawę, że jej rozmówca musi być bardzo wzburzony, ani razu nie podniósł głosu. - Z całego serca życzę mu, by mu żona rogów nie przyprawiła.
- Raczej mało prawdopodobne. - Odparła beznamiętnie kapłanka.
- To się stary skurwiel doczeka się pewnie jeszcze gromadki dzieci. - Dryadson uśmiechnął się złośliwie.
- Już wydziedziczył syna. - Dodała jakby od niechcenia. I zauważyła, że ta wiadomość niejako poruszyła jej rozmówcę.
- Się w końcu smarkacz doigrał. - Jego zainteresowanie trwało nie dłużej niż mrugniecie oka. Potem był znów obojętny. - To jednak nie mój problem. Xavendithas w końcu zrobił to co chciał już i tak od jakiegoś czasu zrobić.
- Przestań mi tu pieprzyć bzdury. - Kapłanka powoli zaczynała tracić cierpliwość. A raczej głowa zaczynała ją pobolewać od ich podniesionych głosów.
- Ja niczego od dawna nie pieprzę. - Zauważył rzeczowo Dryadson
- A szambelan i owszem. Regularnie posuwa młode ciałko. I to cię boli!!
- Co?? Boisz się stracić takiego klienta?? - Odgryzł się jej.
- A żebyś wiedział. - Walnęła pięścią w stół. - Żebyś wiedział, że się boję. Odpowiadał mi nasz układ i to bardzo.
- To czemu sama się za niego nie brałaś?? - Język kupca nadal był jadowity.
- Bo jestem kobieta niezależną.
- To niezależnie niedopuść do tego ślubu. - Dryadson wstał ze swojego miejsca dając tym samym do zrozumienia kapłance do zrozumienia, że audiencja skończona.
Yllaatris już otwierała usta by coś powiedzieć, ale kupiec ją ubiegł.
- Nie wyskakuj mi tu tylko z przyjaźnią. Nasza przyjaźń skończyła się w chwili, gdy on zapragnął młodego ciała.
- To zrób to z czystej, ludzkiej zawiści. - Wypaliła Yllaatris.
Kupiec przez chwile patrzyła na nią z niedowierzaniem w oczach. Później powoli opadł na swój fotel, skupiając całą swoją uwagę na kapłance. Yllaatris też usiadła.
- Będziesz miał satysfakcję, że dał się omamić. Zobaczysz jak cierpi. - O!! To był miód na jego zbolałą duszę. Kupiec w skupieniu pokiwał głową.
- Ja wiem, że ten cały Dantos i ta jego siostrzyczka.... - Kapłanka chwilę szukała w pamięci imienia przyszłej szambelanowej. - … Oliwia coś kręcą. Chcę wynająć kogoś, kto powęszy tu i tam.
- Znajdzie coś kompromitującego. Wygrzebie jakąś śmierdzącą sprawę. - Dryadson uśmiechał się złowrogo, a Yllaatris doskonale wiedziała, że w tej chwili przed oczyma jej rozmówca ma jakieś niecne uczynki omawianej dwójki.
- Ale to kosztuje. - Przerwał mu w końcu.
- Domyślam się. - Odparł jej tym swoim opanowanym głosem.
- Dzielimy się po połowie. Ale ty musisz tego kogoś wynająć. Ja jutro, niestety, opuszczam nasze piękne miasto, w służbie Wysokiej Lady.
Dryadson zamyślił się na chwilę. Yllaatris już się bała, że zmieni zdanie.
- Dobrze. - Odparł w końcu, bawiło go widać, że przez te kilka uderzeń serca trzymał ją w niepewności. - Zajmę się wszystkim.
Oboje równocześnie podnieśli się ze swoich miejsc. Uścisnęli sobie dłonie i gospodarz odprowadził swojego gościa do drzwi.
- Możesz być pewna, że prześlę ci rachunki. -Szepnął jej gdy żegnał ją w drzwiach swojej kamienicy. - Możesz być pewna.
Yllaatris zadowolona z siebie do powozu. Morley już na nią czekał. Zadowolona z siebie kapłanka kazała powieść się z powrotem do domu. Zadowolona z siebie i trochę już podchmielona. W końcu wlała w swój pusty żołądek mocny alkohol.
W domu wyciągnęła z kuchni nową butelkę i poszła do swojego gabinetu. Drogę zastąpiła jej Elisys. Była świeża i rześka niczym poranek.
- Dalej każdy facet to świnia?? - Spytała wskazując na butelkę.
- Szukam raczej środka przeciwbólowego. - Odparła spokojnie kapłanka.
Yllaatris była zaskoczona, zresztą jak za każdym razem, że rudowłosa nie odczuwa żadnych dolegliwości, choćby nie wiadomo ile wypiła. Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale jakoś za każdym razem przyłapywała się na tym, że ją to zadziwia.
- Jak dziewica po nocy poślubnej?? - Elisys zrobiła słodką minkę niewiniątka.
- Chyba, że ta dziewica za dużo wypiła dnia wcześniejszego. - Odparła ponuro właścicielka domu uciech.
- Ja wiem, ze twój powóz jest niezbyt wygodny. - Ciągnęła dalej ruda gdy obie rozsiadły się ponownie w kuchni. - Już dawno ci to mówiłam.
Kapłanka wyciągnęła dwie szklanki i zastygła w niemym pytaniu.
- Jasne. - Uśmiechnęła się jej towarzyszka. - W końcu samotne picie to choroba. - Przysunęła się bliżej. - A teraz opowiadaj!! - Spojrzała na szefową przez brunatny płyn w szklanicy.
Yllaatris popatrzyła na nią ze zrezygnowaniem.
- Czyli dziewica dziewicą pozostała. - Skwitowała krótko. - Ty sobie naprawdę powinnaś poszukać faceta mającego coś między nogami.
- To nie jest... - Yllaatris zaczęła się tłumaczyć.
- To jest moja droga. To właśnie to jest.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 13-07-2011, 16:19   #57
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Post wspólny Graczy

Było bardzo późne popołudnie kiedy Igan w końcu zwlókł się z łóżka i ogarnął się na tyle, aby zejść na późny obiad. Usiadł przy bocznym stoliku praktycznie wkomponowując się pomiędzy załom schodów a ścianę budynku. Ten stolik był właściwie przeznaczony dla obsługi, ale o tej porze nikt tu nie siedział, a Igan nie miał ochoty na siadanie w sali, gdzie nie było pustych stołów. Dosiadanie się do podchmielonego towarzystwa nie było sensownym rozwiązaniem.


Przez chwilę patrzył jeszcze na ludzi na sali znad swojego talerza po czym zabrał się do pałaszowania kurczaka. Igan zastanawiał się nad całą sytuacją ponownie - teraz kiedy był już wyspany, spokojniejszy niż poprzedniego dnia. Jednak - niezależnie, z której strony się tej sytuacji przyglądał dochodził do tych samych wniosków. Bagno, po prostu bagno. Bagno, po którym łażenie było równie wciągające, co niebezpieczne. A jakoś nie było specjalnie możliwości czy może raczej chęci, aby zniknąć z tej sceny wydarzeń...

Przy jednym ze stołów doszło do jakiejś ostrzejszej wymiany zdań i po chwili jeden z gości ślicznym łukiem wyleciał przez drzwi wywalony, ku nieskrywanej uciesze pozostałych biesiadników, przez głupiego jak but, ale dużego orka, który pracował tutaj jako wykidajło. Igan skończył już jeść, ale siedział jeszcze przy stole, aż wszyscy nie wrócą do swoich zajęć i przestaną się ciekawie rozglądać po sali usiłując zgadnąć kto jeszcze wyleci...

*****

Prawie się zmierzchało, kiedy chłopak wszedł na teren przybytku lady Yllaatris i podszedł do drzwi. Zapukał energicznie czekając aż ktoś otworzy. Cały czas zastanawiał się w jaki sposób przekazać kapłance wszystkie informacje...
Drzwi otworzyły się, ale Igana nie powitała dobrze mu znana twarz płochliwej służki, ba niebyła to nawet kobieta. W progu stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Kilkudniowy, ciemny zarost zarost pokrywał jego opaloną twarz. Długie, równie ciemne włosy swobodnie opadały na ramiona i kontrastowały z białą nie do końca zapiętą lnianą koszulą.
- Tak?? - Spytał spokojnie. Był nieco wyższy od Igana.
- Do lady Yllaatris. - odparł Igan średnio interesując się samym mężczyzną i tym kim był oraz co tu robił; w końcu to był dom kapłanki i jej sprawy.
Mężczyzna kiwnął głową i wpuścił chłopaka. Poprowadził go prosto do kuchni. Tam Igan doznał jakby Déj�- vu. Yllaatris i Elisys ponownie siedziały nad butelką winiaku. Rozmowa została przerwana. Czworo oczu zmierzyło dwóch przybyłych mężczyzn.
- Przeszkadzam? - na poły zapytał na poły stwierdził Igan dochodząc do wniosku, że lady Yllaatris ma ciekawy sposób spędzania wolnego czasu. Kosztowny, ale ciekawy.
- Ależ nie. - Elisys wstała zza stołu. Wychyliła do końca zawartość swojego kieliszka. Chwyciwszy butelkę ruszyła w kierunku drzwi. - My już skończyłyśmy.
- Ale... - Yllaatris niemal ze łzami w oczach śledziła to co jej koleżanka robiła. - Ale...
Wychodząc ruda klepnęła Igan w tyłek i rzuciła do kapłanki. - Pamiętaj co ci mówiłam kochana.
Drzwi się zamknęły. Yllaatris siedziała ze skwaszoną miną nad pustym kieliszkiem. Po chwili jakby się opamiętała, że nie jest sama. Odstawiła puste naczynie i zaszczyciła Igana swym zmęczonym spojrzeniem. Syndrom dnia następnego aż nadto widoczny był w jej oczach.
“Aha, gadały o mnie” - pomyślał Igan mimochodem i w zasadzie wściekł się na siebie, że zaczynał rozmowę jakimś kretyńskim “przeszkadzam” zamiast odwrócić się na pięcie i zmyć. Rozejrzał się po kuchni i dość szybko namierzył pusty kieliszek. Postawił go na stole i zaczął się metodycznie rozglądać za schowkiem czy innym miejscem ukrycia butelki.
- Masz tu ggdzieś jakąś butelkę czy pijemy zakwas z kkapusty? - zapytał podchodząc do dużych drzwi, które mogły wyglądać jak wejście do jakiegoś podręcznego składziku.
Była to dobrze zaopatrzona piwniczka. Wina, winiaki, piwa. Do wyboru do koloru. Co kto lubi.
- Jasne. - Rzuciła ironicznie kapłanka. - Nie krępuj się. Kwasu z kapusty niestety nie mam.
Mężczyzna zignorował uszczypliwość i zszedł na dół. Dość szybko znalazł dokładnie taki sam winiak jakim wcześniej raczyła się Kapłanka Sune i wrócił na góre.


A kiedy Igan otworzył butelkę podsunęła mu swój pusty kieliszek i utkwiła w nim zwrok.
Igan usiadł, rozlał winiak do kieliszków i po chwili niezręcznego milczenia zaczął prosto z mostu:
- Co sądzisz oo tej całej sprawie? Wwydaje mi się, że wszyscy ganiamy w kółko zzupełłnie bez sensu.
- Raczej jak w ciuciubabce. - Zamyśliła się na chwilę. Na bardzo długą chwilę. Wpatrywała się w jakiś niewidoczny punkt na ścianie po przeciwnej stronie. A wreszcie gdy ów punkt przestał ją interesować ponownie zaszczyciła swego gościa uwagą. - Gonimy za czymś ale nie wiemy za czym. - Yllaatris nie umoczyła nawet czubka języka w swoim kieliszku, obracała go tylko w dłoniach.
- Dobre porównanie - Igan nie zamierzał specjalnie oszczędzać i wychylił swój kieliszek. Kiedy alkohol spłynął po przełyku docenił gust Yllaatris i uśmiechnął się - Na ile znasz tuttejszych Harfiarzy? To wwszystko albo jest próbą wrobbienia kogoś w coś, albo złożeniem kilku zupełnie różnych sspraw...
- Nie sądzę. - W końcu jednym ruchem opróżniła zawartość trzymanego naczynia. Aż nią całą zatrzęsło. Łzy napłynęły jej do oczu i przez chwilę wyglądała tak jakby miała zaraz oddać światu to co przed chwilą wlała w siebie. Twarz jej stała się blada, co w połączeniu z mocno przekrwionymi oczami nadało jej upiorny wygląd - Paskudztwo. - Wycedziła odstawiając pusty kieliszek. Po chwili kolory wróciły na lico kapłanki. A ona sama wyprostowała się i czujnym okiem zlustrowała pomieszczenie.
- Jeżeli te sprawy mają ze sobą coś wspólnego, to jedyną winą tutejszych Harfiarzy jest to, że zbytnio ufali w swoja potęgę w tym mieście. A obudzili się z ręką w nocniku i to jeszcze takim, do którego nasikało więcej osób.

- Wczoraj w nocy sppotkałem się z kimś, kkto twierdził, że Mizzrym jest złoddziejem, który obrobił świąttynie w Waterdeep - Igan celowo pominął wszystkie dokładniejsze informacje. Chciał wiedzieć jakie wrażenie wywoła ta informacja na kapłance.
- Którą?? - Yllaatris usilnie starała się przypomnieć sobie, które bóstwa mają tam swoje przybytki. Jej przemyślenia przerwała jakaś wrzawa na korytarzu i nagłe wtargnięcie do kuchni dwóch osobników o wyjątkowo zakazanych mordach.
- Sługa uniżony jaśnie pani. - Przemówił straszy z nich, a gdy zamiatał podłogę kapeluszem w parodii dworskiego ukłony , biesiadującej dwójce ukazała się pokryta parchami łysina. Drugi poszedł w jego ślady.
- Ja, ja... - Darsys stanęła między kapłanką a nowoprzybyłymi. - Ja im mówiłam, że pani jest zajęta. Że niewolno...
Yllaatris uciszyła ją ruchem ręki. W tej samej chwili w drzwiach pojawił się ów nieznajomy, który otworzył drzwi Iganowi. Mężczyzna był czujny i spięty, gotowy do ataku. Igan podniósł się od stołu i jego ręka niepostrzeżenie powędrowała w kierunku rękojeści sztyletu. “Nic mnie już nie zdziwi” znalazło właśnie nową granicę. Postanowił jednak nie mieszać się do niczego - jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne. W końcu to nie był jego problem.
- Wszystko w porządku panie Dotes. Panowie nie sprawią problemów, prawda?? - Przeniosła spojrzenie na dwóch swoich nowych gości.
- Ależ nie, jaśnie pani. - Znów odezwał się ten starszy, wyszczerzywszy pożółkłe, całe cztery zęby w czymś co miało być uśmiechem.
Mężczyzna nazwany Dotesem rozluźnił się odrobię. Służka wycofała się za niego.
- Ile tym razem?? - Yllaatris z pewnością nie była zachwycona, że ci dwaj ją odwiedzili, ale starała się robić dobra minę do złej gry.
- Pięćset. - Rzucił szybko młodszy z mężczyzn.
- Pięćset pięćdziesiąt. - Poprawił go starszy.
Oczy kapłanki rozszerzyły się do niebotycznych rozmiarów. A wyraz zdziwienia połączonego chyba ze złością na dłużej zagościł na jej twarzy.
- Ile?? - Powtórzyła kapłanka.
- Pięćset pięćdziesiąt złotych monet. - Opowiedział jej ponownie ten z parchami na głowie. - Jak się nie umie grac to się do stoli, jaśnie panie, nie siada.
- Otóż to, otóż to. - Zawtórował mu jego towarzysz.
Kapłanka zmęłła jakieś przekleństwo, dodała coś jeszcze o kastracji tępym narzędziem. Podniosła się zza stołu i ruszyła w kierunku drzwi. Niezbyt zręcznie wyminęła stojącego tam mężczyznę, ba nawet wpadła na niego i mamrocząc jakieś przeprosiny zniknęła w korytarzu.
Dotes bacznie obserwował dwóch mężczyzn, którzy stali spokojnie w kuchni niczym dwa wcielenia niewinności niesłusznie podejrzewane o najgorsze.
Kapłanka wróciła po kilku minutach. W ręku trzymała mieszek, w którym pobrzękiwało złoto z pewnością. Wręczyła go temu bardziej gadatliwemu. Ten rzucił okiem an zawartość, później znowu uraczył ich tym swoim jakże zalotnym uśmiechem.
- Całuję rączki. - Znów parodiując dworskie zwyczaje wycofali się. Dotes odprowadził ich prawdopodobnie do samych drzwi.
Darsys stała w progu dłuższą chwilkę przypatrując się swojej chlebodawczyni.
- Chciałaś coś kochana?? - Kapłanka spiorunowała wzrokiem dziewczynę, która w mgnieniu okaz zniknęła zostawiając Yllaatris i Igana samych.
 
Aschaar jest offline  
Stary 13-07-2011, 16:28   #58
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny Graczy

- Którą?? - Kapłanka znów zwróciła się do chłopaka. Barwa i ton jej głosu świadczyły dobitnie o tym, że jest wkurzona, chociaż z pewnością starała się to ukryć.
Igan wykorzystał chwilę do rozlania kolejnej porcji alkoholu. Odstawił i przesadnie dokładnie zakorkował butelkę zyskując kilka sekund.
- Ile? - odbił pytanie będąc gotowym do uskoku. W kuchni byli znów sami, więc wszystko zostawało pomiędzy nimi... - Elistrae - dodał w razie gdyby kapłanka nie zamierzała ciągnąć wątku haraczu.
- Co ile?? - Zignorowała drugie słowo, na razie.
- Kosztują Cię te karty? Nie myślałaś nnad innym rozwiązaniem pproblemu? - zapytał spokojnie dość dobrze zdająć sobie sprawę z faktu, że pozbycie się natrętów nie będzie proste, a zabójstwo na pewno nie jest legalne, ale - wyglądało na to, że w tym mieście i tak był spalony - na dłuższy czas. Ponadto, były jakieś dodatkowe pieniądze, które jemu były średnio potrzebne...
- Gdyby to były moje długi karciane, to byłoby pięć tysięcy a nie pięćset. - Odparła rozbrajającą szczerością. - Ale tak, często myślę jak rozwiązać ten problem. I zawsze dochodzę do jednego wniosku. Nie da się. - Wzruszyła ramionami uśmiechając się jednocześnie dobrodusznie.
- Aha - stwierdził Igan i w zasadzie z tonu głosu i postawy wcale nie dało się wywnioskować czy to potwierdzenie, kpina, czy coś jeszcze innego. - Wwracając do kolejnej ciekawej ppersony w naszej coraz ciekawszej eekipie...
- Z drugiej strony mogłąbym zamknąć go na jakiś czas. - Uśmiechnęła się do swoich myśli. - Ale wtedy mogłabym wylądować w więzieniu za bezprawne przetrzymywanie kogoś. - Wypiła trochę ze szklanki, tym razem nawet nie mrugnęła okiem. - Drow, nic dodać nic ująć. Drow rabujący świątynię Elistraee. Zachowanie godne najwyższego potępienia. - Ale było to raczej potwierdzenie obiegowej opinii niż jej własne zdanie, wszak prawie każdy kapłan potępiał przywłaszczanie sobie boskiej własności. - Ale jakoś trafi do Harfiarzy.
- Do ttego właśnie zmierzam. - odparł wypijając kolejny kieliszek winiaku. - Nie ttwierdzę, żem święty, ale też nigdy nnie byłem Harfiarzem. Tu zaś przewinęła się taka ilość osób, o wwątpliwej reputacji, że to wszystko mi nie pasuje. MMoże jestem przeczulony... Jednak te pojawiające ssię i znikające jak mmgła o poranku perssony - nie wiem czy to przyppadek czy celowe cczyjeś działanie...
- O wątpliwej reputacji?? - Kapłanka podniosła głos. - Co?? Jak już ktoś prowadzi taki przybytek jak mój, tak nazwij to po imieniu, burdel, to już ma wątpliwa reputację?? - Yllaatris była wściekła.
- Że CO?!? - Igan aż zatrzymał kieliszek tuż przed ustami i spojrzał zdziwiony na lady Yllaatris - o czym ty do diabła mówisz? - wychylił i natychmiast mało kulturalnie nalał sobie następnego. Zdecydowanie wypił za mało, albo za dużo... Albo on i Yllaatris nadawali w zupełnie różnych językach.
- Sam to przed chwilą powiedziałeś. - Nadal była wzburzona. - I dodatkowo wcześniej powiedziałeś, że ufasz tylko sobie. - Yllaatris jakoś zapomniała, że wtedy dał jej do zrozumienia, że szpiegiem ona nie jest.
- Przed chwilą mówiłem o nnaszych drogich ttowarzyszach - powiedział z przekąsem - którzy pojawili się na pierwszym spotkaniu, a potem zniknęli jak kamfora... Nie sądzisz chhyba, że rozmawiałbym z Ttobą o ttakich rzeczach, gdybym nie miał do Cciebie choć krztyny zaufania? Po prostu w ttym zwiariowanym ukkładzie z kimś ttrzeba ttrzymać - wypadło na Ciebie...
- Yyyyyyyyyyy... - Yllaatris podrapała sie po głowie. Proces myślowy powoli ruszył, ale bardzo powoli, była to chyba wina wypitego alkoholu. Kilka razy już miała cos mu odpowiedzieć, ale jakoś w ostatniej chwili zmieniała zdanie. Patrzyła się cały czas na swojego rozmówcę, jakby widziała go po raz pierwszy. Aby dodać sobie odwagi wychyliła zawartość swojego kieliszka.
- Chyba, chyba wyobraźnia cię ponosi. Jaheira raczej nie myli się w tych sprawach, chyba. - Znów przerwała. Podparła się pod brodę. - Coś więcej o tej kradzieży w świątyni?? - Rzuciła ni z tego ni z owego. Mówiła już spokojnie, jakby w ogóle przed chwilą nie podniosła głosu na Igana.
- Niewiele wiem sam. Wwyglada na to, ze szczególną sttratą była krkradzież pewnego magicznego pierścienia tworzącego bbardzo sugestywne iluzje... Nie pytałem sppecjalnie o szczegóły zdarzenia...
- Uważasz, że ma to coś wspólnego ze skradzioną własnością Wysokiej Lady?? - Utkwiła swoje spojrzenie w rozmówcy. - Kradzież eliksiru można jakoś połączyć z nagłym zniknięciem syna szambelana, w końcu młody Carter jest oficerem w służbie Wysokiej Lady. Można to też połączyć z di Grizz. W końcu był lub jest jej kochankiem. Ale wyznawcy Bhaala czy morderstwo w świątyni i zniknięcie Unaatris to chyba nie za wiele ma wspólnego z samą kradzieżą. - Nadal przypatrywała się Iganowi. - Bhaalem i jego plugawymi wyznawcami powinny zająć się odpowiednie służby lady Silverhand. Nie wiem co z tym ma wspólnego wrabianie ciebie w morderstwo jednego z Harfiarzy?? - Uśmiechnęła się dość sztucznie. - A propos wrabiania. Czy nie wydaje ci się to jakoś znajome?? Na ile wiarygodna jest osoba, od której wiesz, że drow okradł świątynię drowiego bóstwa??
- Wrabianie mnie w mmorderstwo ma na celu tylko osłabienie naszej ggrupy i sianie zamętu. To niestety znaczy, że kktoś doskonale wie czym się zzajmujemy... Ppytanie - skąd jest nieistotne, bo i tak niewiele z tym zrobimy. Wwidzę więc dwie ssprawwy - kradzież eliksiru i wszystko z tym związane oraz wyznnawców Bhaala i spawy z nimi zzwiązane. Póki co wydają się onne niezwiazane z sobą, mimo tego, że czas bbardzo dobrze pasuje... Być może tutaj też ktoś kogoś usiłuje wrobbić tak samo jak mnie - choć to, że ta Drowka zjawiła się u mmnie, a nie w siedzibie straży miejskiej z oskarżeniem o kradzież bardziej skłannia mnie do tego, że nie kłamie i również chce załatwić ssprawę ddyskretnie; tak jak Wysoka Lady sprawę kraddzieży eliksiru... Jednak wwracając do samej kradzieży. Zzniknął eliksir i zniknął Carrter, jednak w jego domu ktoś przebbywa - nie sprawdziliśmy, czy nie zzniknął ktoś jjeszcze oraz kkto zastępuje Cartera na stanowisku. Onn może być tylko przykrywką - jjego zniknięcie jest oczywiście wiązane z kradzieżą, wwięc może odwracać uwagę od prawwdziwwego sprawwcy. - mężczyzna przerwał na chwilę. Tak długie mówienie nie leżało w jego naturze i trudno mu było kontrolować wymowę przez tak długi czas. Podniósł kieliszek i przez chwilę mu się przyglądał, w końcu upił połowę i kontynuował: Carter może już nie żyć. To, że kktoś przebywa w jego ddomu również uniemożliwia jego przeszukkanie (chyba, że byłoby oficcjalne - a tego nie chcemy). - Igan przemyślał jeszcze raz całą sytuację - Di Grizz - na nią tteż nie ma abssolutnie nic - to, że się nie lubi z lady Silverhhand nie jest żadnym dowodem. Pponadto jedynym dowodem na znajommość Silvany di Grizz z Carterem są słowa zawoddowego oszusta pozbawionego w Waterddeep szlachhectwa i wygnanego na bbanicję. Jedyne cczego można się chwycić to powrót do początku - kto był na służbie w pałacu kkiedy kradziono eliksir i kto miał do niego dostęp, kkto o nim wiedział i... po co został sstworzony. Cały wątek di Grizz mmoże być zupełnie nnieistotny, a prawdziwy ssprawca jest zupełnie gdzie indziej... - Alton Wistbrom, w opinii Igana ponownie zyskał w całej sprawie znaczenie i to właśnie jemu trzeba się było przyjrzeć dokładniej.
- Głowę dam, że urzędnicy są starannie sprawdzani nim dostaną stanowisko, zwłaszcza wysokie. I równie starannie Jaheira sprawdziła wszystkich. W końcu, skoro nie mienisz się Harfiarzem, dlaczego ci zaufała?? - Yllaatris zaczęła się przypatrywać paznokciom prawej dłoni. Czyniąc to zamknęła lewe oko i co raz to oddalała dłoń to ją przybliżała jak gdyby chciała uzyskać dostateczną ostrość widzenia. Wykrzywiała przy tym usta w wyrazie wyraźnej dezaprobaty.
- Gdyby faktycznie wwszyscy byli tak drobiazzgowo sprawdzani do tej całej ssytuacji by nie doszło. Ile straży trzeba było przejść, aby ddostać się do prywatnych kkwater?!? Panna Blaumond znikajaca jjak kkamfora i doskonale wiedząca o co toczy sie gra, kkolejna dobrze sprawdzona?!? - Igan spojrzał na butelkę, potem na puste kieliszki i ponownie na butelkę. Skrzywił się i kontynuował spokojniej: Nie jestem Hharfiarzem i może dlatego wwidzę pewne sprawy inaczej... Według Ciebie kim powwinniśmy sie zainteresować skoro Wisdborn jjest poza podejrzeniami, bo jest tak dokkładnie sprawdzony?
Jego słowa wyrwały ją rozmyślania na temat swojego manicure.
- Może to jednak twoja własna przeszłość cię dogoniła w postaci oskarżenia?? - Yllaatris przyjrzała się pustym kieliszkom. Czyniąc honory nalała do nich rudawy płyn. - Pytam się więc, co skłoniła Jaheirę do zaufania ci?? Do powierzenia tej sprawy??
- Zapytaj Jaheirę. - odparł patrząc na kieliszki - Moja włassna przeszłość może ma tu coś do rzeczy. Jednak pponawiam pytanie kto jest Twoim zddaniem odpowiedzialny za kradzież? Kogo straże nie bbędą się czepiac i przepuszczą? Kto może coś ugrać na ttej całej syttuacji? Wioskowy przygłup, złodziej czy polityk o wątppliwej reputacji?
- Najbardziej zyskają wrogowie samej lady. - Kapłanka wzięła swój kieliszek. Zaczęła go powoli obracać w dłoniach, przyglądając się przez jego zawartość swojemu rozmówcy. - Wiesz kto ma nieograniczony dostęp do buduaru?? Kogo straż nigdy nie sprawdza?? Kto jest po za podejrzeniami?? - Tu zrobiła przerwę by zmoczyć usta w zawartości trzymanego kieliszka. - Służba. Im ufa się zawsze. Bezgranicznie.
- Jednak służba nie wymmyśli takiej kraddzieży sama. Służba nie jest ggłupia, ale nie ma wieddzy komu można co spprzedać, musi otrzymywać instrukcje...
-Trzeba mieć haka na tę służbę. - Zauważyła rzeczowo kapłanka. - Wątpię, by chodziło o czysty zysk. A wracając do twoich rozważań na temat członków naszej jakże wspaniałej drużyny. - Sarkazm wyczułby nawet kompletny idiota. - Podejrzewasz wszystkich po za sobą, że kopią dołki pod tobą?? I to chcesz mi powiedzieć przynosząc wieść o kradzieży rzekomo dokonanej przez Mizzryma?? Mnie to trąci kolejna próbą siania zamętu. Zobacz jak to wygląda. Zaczepia ciebie nieznajoma i mówi, że twój znajomek okradł świątynię. Wszystko ładnie pięknie, tylko skąd ona wie, że ty go znasz?? - Yllaatris mieszała palcem w swoim kieliszku. - A jeżeli już wie, że się znacie, a niewielu wie, to skąd ma te informacje?? I po co by ci to mówiła??
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 13-07-2011 o 17:30.
Efcia jest offline  
Stary 13-07-2011, 17:20   #59
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Post wspólny Graczy

- Mnie ciężko bbyłoby kopać dołki pod sammym sobą. - odparł, choć właściwie kapłanka trafiła w samo sedno, nie ufał nikomu i to była jedna z rzeczy, które utrzymywały go przy życiu i w dobrym zdrowiu. - Po ppierwsze - zastanawia mnie czy jesteś w sttanie tą informację potwierdzić w jakikolwiek sposób. Zakkładam, że świątynie ssię porozumiewają pomiędzy ssobą, a przynajmniej mają taką możliwwość... Po drugie - niezzależnie czy jest to prawda czy nie - jest to jakaś informmacja, albo o członku naszej drużynny, albo o tym co się wokół drużyny dzieje. Waterdeep jest dużym miasttem, ale nagle zbyt wiele z tej sprawy się z nim łączy. Po trzecie wreszcie - jeżeli ten skradziony pierścień ttworzy tak sugestywne iluzzje jak śmierć na placu boju dająca szanse na spokojną ucieczkę to byłby on wręcz wymarzonnym narzędziem do dokonania kradzieży flakkonu. Wystarczyło by rzucić na siebie iluzję kogokolwiek uprawnionego do wejścia do kkomnat i wyczekać moment kkiedy Wysoka Lady nie będzie chroniona magią, aby iluzji nie pprzejrzeć. Wierz mi - złodzieje mają swój kodeks. Nikt nie okradnie świątyni jeżeli nie ma ddobrego powodu. A to jest albo bardzo, bardzo dobra zapłata albo kkonieczność - wynikająca na pprzykład z szantażu...
Pytanie kapłanki było jednak całkiem zasadne - skąd Drowka wiedziała o tym, że są wspólnikami, jakimiś przynajmniej, z Mizzrymem? Przy rozmowie Igan zupełnie pominął ten aspekt sprawy - zdobywanie tego typu informacji jemu samemu przychodziło dość prosto, jednak w tym wypadku - on właściwie nigdy i nigdzie nie pokazał się z Mizzrymem... Ta cała sprawa miała zdecydowanie za dużo pytań a za mało odpowiedzi:
- Skąd wwiedziała? Nie wiem, może wywróżyła to ze sszklanej kuli? Czasami wydaje mi się, że to najszybszy ssposób rozwiązania tej sprawy... Na chwilę obecną nie mamy żadnego pomysłu na to kto i po co dokonał kkradzieży, a wwszystkie tropy prowadzą ddo nikąd. Druid, który mógł cokolwiek ppowiedzieć jest w stanie krytycznym; Ccarter zniknął. Przez te dni nie zzrobiliśmy w zasadzie nic co posuwało by nas ddo pprzodu - zakończył z lekkim wyrzutem w stronę całej ekipy w tym również, a może przede wszystkim - w stronę siebie. Wyglądało na to, że rozmowa po raz kolejny zmierza w kierunku wielkiego niczego. - Może powwinniśmy wrócić do początku? Spróbuję zrobić jeszcze jedno podejście do mmieszkania Cartera, może uda się coś dowiedzieć lub je sprawdzić. Ciekkawe tteż czy świątynia Imatera ma jakieś wieści o porwanej kapłance, mmoże ktoś zarządał ookupu? - to były działania, które można było wykonać i mogły rzucić trochę światła na sprawę, a jednocześnie politycznie omijały one Wisborna i sprawę niekompetencji straży Wysokiej Lady.
- Może. - Wzruszyła ramionami kapłanka. - Ale i tak nie mamy na to teraz czasu. Przyjęcie. Pamiętasz??
- Ah - Igan aż potrząsnął głową - Kiedy jest to pprzyjęcie u di Grizz i z kim się na nie wwybierasz?
- Ja?? - Yllaatris z przesadnym zdziweniem pokazała na siebie. - Ja się na jutrzejsze przyjęcie u di Grizz wybieram sama.
- To świetnie. Znaczy... yyyy - Igan chyba jednak delikatnie przecenił, a raczej niedocenił mocy winiaka lady Yllaatris
- Świetnie, że nie mam kogo zaprosić?? - Głos jej się łamał. - Kapłanka... Sune... nie... ma... mężczyny... - Nie dokończyła gdyż wybuchła głośnym płaczem. Stanowczo Igan nie docenił mocy winiaku i nie pomyślał ile Yllaatris wlała w siebie przez ostanie dwadzieścia cztery godziny.

Igan przez kilka sekund patrzył na kapłankę z wyrazem czegoś dziwnego na twarzy. Potem bezszelestnie wstał i podszedł do lady Yllaatris. Przykucnął przy jej prześle i odjął ja pozwalając jej wypłakać się w swoje ramie. Rzadko coś takiego robił, wolał jak ludzie trzymają się od niego z daleka, taka bliskość - jak ta - w jakiś sposób go przerażała...

Yllaatris wtuliła głowę w jego ramię. Tego jej było potrzeba, żeby ktoś, żeby mężczyzna, ją objął, przytulił. Sama Sune jedynie wiedziała jak bardzo jej służka pragnie kilku chwil zapomnienia w męskich ramionach. Jak rośliny na spalonej słońcem pustyni wody, tak Yllaatris potrzebowała tego rodzaj bliskości. Bliskości, która ani chybi prowadziła prostą drogą do alkowy. Z pewnością Igan też musiał czuć jak bardzo kobieta, którą trzymał w ramionach, jest we władaniu Ognistowłosej Pani.
Lewa ręka kapłanki spoczęła na torsie mężczyzny, potem nieznacznie przesunęła się w dół i nagle kobieta zesztywniała w jego objęciach.
- Nie!! - Yllaatris wykrzyknęła wyrywając się z objąć młodzieńca. Zrobiła to tak gwałtownie, że krzesło na którym siedziała wywróciło się głucho uderzając o drewnianą podłogę kuchni. - Nie, nie, nie!! - Odsunęła się jeszcze bardziej od Igana. Prawą rękę wyciągnęła tak jakby chciała go zatrzymać. - To ma być profesjonale podejście?? - Lewą ręką zakryła oczy. - To nie jest profesjonale. - Sama odpowiedziała na swoje pytanie.
Stała tak, z oczami zakrytymi dłonią, głęboko oddychając tak by się uspokoić. Huśtawka nastrojów spowodowana pewną przypadłością kobiecą, spotęgowana jeszcze alkoholem we krwi dała teraz o sobie w pełni znać.

Igan podszedł do stołu odwracając się do kapłanki bokiem i wypił kieliszek. Nalał ponownie wyrzucająć gdzieś do podświadomości resztkę uczuć, które przed chwilą dały o sobie znać. Usiadł i ponownie sięgnał po kieliszek. Podniósł go do ust i po chwili wahania odstawił.
- Masz rację - stwierdził zupełnie nie precyzując, czy racja dotyczy lądowania w alkowie, czy profesjonalnego podejścia czy - brońcie bogowie - balu u di Grizz.
- To dobrze, że się ze mną zgadzasz. - Głos Yllaatris był już spokojny, ale ona nadal nie opuszczała ręki. Rozstawiła tylko szerzej palce, by móc obserwować to co dzieje się wokół. - Nie będziesz zatem oponował gdy ci powiem, że to ty jesteś tym szczęśliwcem, który towarzyszyć mi będzie podczas balu. Ramsay się do tego zupełnie teraz nie nadaje. W ogóle jest w tej chwili bezużyteczny. Zachciało mu się zabawić w wyznawcę Pana Mordu i teraz ma. Parę jędrnych cycków i kształtny tyłeczek. A córka jego szefa ma to samo co ty w spodniach. - Opuściła rękę. Po starannym makijażu zostało tylko wspomnienie. Po oczami kapłanki pojawiły się czarne ślady po rozmazanym tuszu.Yllaatris potarła palcem oko i zaczął się przyglądać czarnym śladom na palcu. Wydała z siebie pomruk dezaprobaty. Podeszła do pieca, na którym stały wypolerowane miedziane garnki. Zaczęła się sobie przyglądać w jednym z nich.
- Cholera jasna. - Kapłanka wziąwszy jedną z lnianych ściereczek zaczęła pozbywać się pozostałości po makijażu. - Tylko nie waż mi się wychodzić po cichu, tak jak to ty potrafisz. - Rzuciła mu nie zaprzestając usuwać resztek tuszu z oczu. - Cholera jasna. Cholera jasna. - Klęła pod nosem.
- Że co?!? - zapytał chłopak dopiero po chwili, kiedy dotarło do niego co właściwie powiedziała lady Yllaatris - No chyba... nie. Skoro Ramsay ma cycki - powstrzymał się od parsknięcia śmiechem - to idź nawet z mmnichem nie ze mmną...
- Zapomniałeś, że nie ma mnicha.
- A ja się do tego nie nnadaję. - wypalił prosto z mostu i wychylił kolejny kieliszek.
- Dlaczego?? - Nim padło to pytanie kapłanka wzięła kilka głębszych oddechów by się uspokoić. Jej nastrój zmieniał się jak w kalejdoskopie.
- Nie znam się na ttym, nie potrafię ssię zachować na ttakich imprezach, jjąkam się... Wymieniać dalej?
Kapłanka zaczęła rozmasowywać swoje skronie. - Wymieniaj dalej. - Odpowiedziała spokojnie.
Igan prychnał: Wydaje się, że wwystarczy, poza ttym - nie mmam się w co ubrać. Przecież ludzie di Grizz przejrzą takką masskaradę...
- Mizzrym i Marcus są niewiadomo gdzie. Amblecrown nieżyje. Ramsay ma cycki, znaczy się jest ofiara owej zamiany płci dokonanej przez wyznawców Bhaala, a nie Elisys jak sądziłeś. Mam wymieniać dalej?? - Odwróciła się w stronę swojego gościa. - A, zapomniałabym panna Blaumond. Jej też nie ma.Tylko, że ona jest kobietą. - Zaczęła głośno rozważać Yllaatris. - Byłoby to całkiem ciekawe gdybym zaprosiła kobie... Nie nikogo innego!! - Wyraźnie zaakcentowała ostanie wypowiedziane przez siebie zadanie. - Dlatego bardzo proszę. Pojedź ze mną na ten cholerny bal. - Pierwsze słowa wypowiedziała bardzo spokojnie, ale przy ostatnich wyraźnie zacisnęła szczękę by nie wrzasnąć. Wypuściła ze świstem powietrze z płuc, nastała chwila ciszy.
- Ubrania to najmniejszy problem . - Odezwała się po dłuższej chwili kapłanka. - Twoje jąkanie, hmmm... powiem to wprost, wzbudzisz w nich litość. - To było bardzo infantylne określenie faktu, że całe to towarzystwo będzie miało Igana za kompletnego idiotę, którym zabawia się kapłanka Sune. - Coś jeszcze chcesz dodać??
- LITOŚĆ?!? - jakoś skontrolował swoje mięśnie, aby czegoś tu i teraz, zaraz, nie rozwalić. - Tt To jjest - nabrał powietrza i wypuścił - mi naj...m...niej pot...trze...bne. - Alkohol wcale mu nie pomagał zapanować nad emocjami, więc wstał i niby dla rozprosowania kości podszedł do okna, wrócił do stołu, po czym ponownie powędrował do okna. Wycedził przez ściśnięte zęby: Nie potrzebuję nniczyjej litości...
- Do ciężkiej cholery. Ale ty jesteś uparty. - Każde słowo zostało poprzedzone dłuższą niż to wymagane przerwą. - Zrozum jak działa to całe towarzystwo. - Tu już kapłanka zaczynała mówić normalnie. - Uznają cię za nieszkodliwego idiotę, którym wystawiona do wiatru kapłanka stara się pocieszyć. Więc z pewnością musisz być świetny w łóżku, co rekompensowało by tę twoją wadę. - Kapłanak śledziła każdy jego ruch. - Nazwij to sobie litością, współczuciem, rekompensatom czym, kurwa, kolwiek!!
Być może przez ilość wypitego alkoholu być może przez ogólny stan całego tego ich wzajemnego dwuosobowego “towarzystwa” Igan doszedł do wniosku, że coś tu bardzo mocno nie gra. Jakikolwiek zwiazek z lady Yllaatris nie miał żadnych szans na przyszłosć - zbyt wiele ich dzieliło i w sumie nawet tylko to powodowało, że nie miało sensu próbować. W zasadzie wbrew sobie powiedział:
- Tylko tten jeden raz. I tak będę mmusiał wyjechać z Sillverrymoon gdy tylko sprawa eliksiru zzostanie zammknięta.
 
Aschaar jest offline  
Stary 13-07-2011, 17:32   #60
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny Graczy

- Bardzo dobrze. - Yllaatris uśmiechnęła się, może nie do końca uśmiechnęła się był to raczej wyraz triumfu. - Wyjeżdżamy jutro rano. - Tu mina jej zrzedła. - Dlatego dobrze byłby gdybyś przenocował tu. Mielibyśmy czas na dobranie garderoby. Dopracowanie szczegółów.
- Niezależnie od ttego co myślisz, mmnie interesuje tylko zzamknięcie sprawy ttego cholernego eliksiru, a jak ssama zauważyłaś - zostaliśmy sami nna placu boju...
- Co myślę??
- Wy... - potrząsnął głową, najwyraźniej nie aż tak pijany, aby nie wiedzieć co mówi - Nieważne.
- Nie no, dokończ, bardzo proszę. - Kapłanka rozsiadła się wygodnie przy stole. - Co wy?? Jacy wy?? Hmmm...??
- Chyba ppowinniśmy iść sspać jeżeli mammy wyruszać rrankiem...
- No powiedz co ci na wątrobie leży. - Yllaatris nie podniosła się. - Możesz to zrobić teraz, albo w drodze do di Grizz!!
- Albo wcale. - odparł zdając sobie sprawę z faktu, ze właściwie to jego plany zostały pokrzyżowane przez winiak i wczesny wyjazd.
- Wyduś to z siebie, co masz przeciwko Harfiarzom. - Yllaatris zdawał sobie sprawę, że nie za bardzo ma jak z niego wyciągnąć to co zaczął mówić. - Będzie man o wiele łatwiej współpracować. - Zaczęła się też zastanawiać gdzie umieścić Igana. Pokoje służby były przepełnione z powodu obecności najemników. Mogła go umieścić na piętrze z dwoma ochroniarzami, ale tam nie było już tez miejsca. Został jeszcze pokój Kevavera, tylko że tam trzebaby wnieść łóżko. Skrzywiła się analizując wszystkie możliwości.
- Wydaje się, że wwspółpraca jest dobra; nie sądze, aby moje uwagi uczyniły ją llepszą.
Kapłanka dokonała Już wyboru. Pokój Kevavera będzie odpowiedni. Ruchem ręki kazała iść za sobą. Może nie była aż tak wstawiona jak wczoraj, ale błędnik nie pracował dobrze, szła więc blisko ściany, by mieć się o co oprzeć w razie nagłego podniesienia się podłogi.
Wyszli z kuchni i ruszyli schodami na górę. Igan pokonał je już co najmniej raz. Yllaatris kilka razy zahaczyła nogą o stopień, ale na szczęście dla nich obojga nie straciła równowagi.
W końcu stanęli przed drzwiami, które według wyliczeń Igana musiały należeć do owej blondynki, którą chłopak miał okazję oglądać, ale tylko z tyłu, gdy kilka nocy wcześniej wspinał się na drugie piętro domu.
Yllaatris zapukała. Nikt nie odpowiedział. Yllaatris zapukała wiec głośniej. Po chwili drzwi otworzyła...otworzył blondwłosy elf.



- Kevaver, ten pan przenocuje dziś u ciebie. Chyba, że wolisz tam. - Yllaatris odwróciła się do Igana wskazując jednocześnie na drzwi do pokoju Elisys.
- Czy to jest...?? - Elf zaczął pytanie swoim melodyjnym głosem.
- Tak to jest. - Yllaatris ucięła szybko.
- No to gratuluję ci chłopie. - Kevaver wyciągnął swoją starannie wypielęgnowaną dłoń, by uścisnąć dłoń Igana i tym samym wyrazić pełen podziw dla niego.
-Ta jasne... - odparł Igan uściskać wyciągniętą dłoń i rozglądając się po pomieszczeniu. Łóżko było tylko jedno, więc Igan usiadł w kącie i oparł się o ścianę: - Dobranoc.
-Gdybym chciała cię w ten sposób potraktować, to spałbyś w stajni. - Kapłanka z rozbawieniem popatrzyła na Igana. - Zaraz każę coś tu przynieść. A wy w tym czasie może znajdziecie jakoś odpowiedni strój.
- Co proszę?? - Elf przeniósł wzrok na swoją chlebodawczynię.
- No coś w czym on się będzie dobrze prezentował. Na balu. No wiesz... - Yllaatris nadmiernie gestykulując odpowiedziała. - Coś mu tam dobierz. Jedziemy razem do di Grizz,a w tym stroju to on może co najwyżej za koniuszego robić.
- A ma robić za twojego towarzysza. - Dodał elf, dając do zrozumienia, że załapał o co chodzi.
Yllaatris zeszła na dół, w właściwie zleciała sądząc po pewnych odgłosach i kilku przekleństwach jakie padły z jej ust.
Po jakimś czasie do pokoju został wniesiony szezlong, a Igan miał już przygotowany zestaw garderoby na przyjęcie u Silvany di Grizz. Starał się przy tych wszystkich przebierankach nie pokazywać jak bardzo działają mu one na nerwy. Póki co jeszcze miał solenne postanowienie wstania rankiem i udania się do świątyni Ilmatera oraz domu Cartera... rzecz jasna przed wyjazdem na bal.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172