Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2011, 19:10   #113
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Forsownym truchtem przemierzali kolejne metry długiej ulicy, prowadzącej wprost na nabrzeże. Miarowe oddechy, zlewały się z metalicznym chrzęstem kolczugi, i delikatnym pobrzękiwaniem naramienników. Ciężkie udeżenia twardych butów o podłoże, rytmiczne, niby bicie w bęben i prosty cel na którym należało się skoncentrować, pozwalały na chwilę zapomnieć o tym gdzie się znaleźli. Nie towarzyszyły im żadne ciekawskie spojrzenia, jeśli już to albo były one pełne strachu, albo dzikiej wściekłości. Właściciele tych pierwszych, czmychali szybko w mrok zaułków lub zatrzaskiwali za sobą najbliższe drzwi, ci drudzy... Cóż, ginęli, lub jeśli jeden czy dwa ciosy nie wystarczyły, pokiereszowani i niekiedy ciężko ranni, zostawali za plecami bięgnących elfa i krasnoluda, leżąc na bruku i krwawiąc. W tym szalonym wyścigu, Kh'aadz nawet nie zorientował się gdy Andaras nagle zaczął odstawać bardziej z tyłu. Właśnie mijali kolejną przecznicę, gdy u wylotu drogi przed sobą ujrzeli toczącą się na placu bitwę. Był pośród nich, ze swoimi żołnierzami, zakuty w prawdopodobnie najdroższą zbroję w całym Śródziemu,
majstersztyk sztuki płatnerskiej, Eldarion z wysokości swojego siodła gromił Dunlandczyków, przedzierając się przez ich szeregi, z taką łatwością, z jaką pikujący na swoją ofiarę jastrząb przecina powietrze. Tuż za nim z impetem wbijała się królewska gwardia przyboczna, nie odpuszczając swego monarchy na krok, potęgując jedynie dzieło zniszczenia i popłoch wśród wrogów.

- Dalej elfie, już niedaleko! - Kh’aadz krzyknął radośnie w biegu, wskazując w stronę Eldariona. Jednak gdy zamiast oczekiwanej odpowiedzi, poczuł na plecach i karku nieprzyjemne, chłodne mrowienie, odwrócił się w stronę towarzysza...

To co zobaczył, sprawiło, że stanął w miejscu jak wryty. Nigdy i nikomu o tym nie powie, ale w tej krótkiej chwili poczuł prawdziwy, paraliżujący strach. Cała okolica nienaturalnie pociemniała, ściany okalających ulicę budynków jakby urosły, potęgując wrażenie bezsilności i strachu. Oczy Andarasa jarzyły się złowrogim blaskiem, niczym para rozżarzonych węgli, sylwetka klęczącego elfa cała emanowała bladym i przerażająco zimnym blaskiem. Krasnolud przysłonił oczy ramieniem, w którym dzierżył swoją broń, ale nienaturalne światło które mimo, że nadal raziło oczy, ani za grosz nie rozświetlało okolicy. W pewnej chwili Kh'aadz poczuł przenikające go fale okropnego zimna, gorszego nawet od tego czego doświadczył topiąc się pod lodem. Kolejne udeżenia, niczym przybuj oceanu, przeszywały go na wskroś, do samych kości, wywołując niekontrolowane skurcze i drżenie mięśni. Twarz elfa skąpana w trupiej, blado błękitnawej poświacie, pozostawała kompletnie pozbawiona wyrazu, jednak upiornie złowroga. Kruczoczarne włosy jakby żywe i obdarzone własną wolą, unosiły się i falowały w nieprzyjemnie drgającym powietrzu. Do uszu przejętego trwogą krasnoluda dochodziło głuche buczenie i świst wichru, zmienijący się wraz z oscylującym natężeniem dziwnego światła, w rytm którego falowały włosy elfa. Andaras niby kukiełka na sznurkach, gwałtownie rozpostarł ręce i odrzucił głowę do tyły, cała aura jeszcze bardziej przybrała na sile, odrzucając pod ściany walające się po bruku śmieci, otwierając z hukiem niezaryglowane drzwi i przewracając stojące w wejściu do zaułku beczki z deszczówką. Krasnolud sam poczuł niematerialne uderzenie, które niemal pozbawiło go powietrza w płucach i cofnęło o dwa kroki. Niepewny i pełen trwogi nie wiedział co się się dzieje, ale stojące dęba włosy na karku, przejemujący chłód w kościach i wdzierające się do serca przerażenie i strach, nie mogły oznaczać nic dobrego...

Z początku niepewnie, drżąc, stanął w rozkroku, nisko na nogach. Jak do przyjęcie szarży wroga, uniósł tarczę zasłaniając nią prawie całą krępą sylwetkę, jak gdyby ta materialna zasłona miała obronić go przed upiornymi czarami. Mocniej ścisnął trzonek swojego nadziaka, który wzniósł w gotowości do zadania ciosu niewidzialnemu przeciwnikowi. Trwał tak kilka sekund targany zimnymi dreszczami, wbijającymi w jego duszę kolejne lodowate szpile. Skryte pod zmierzwioną i omiataną magicznym huraganem brodą dygoczące wargi same, bezwiednie, zaczęły recytować krasnoludzką mantrę.

- Skała nie ma serca, które mógłby przeszyć lęk...- pierwsze słowa z trudem wydobywały się ze ściśniętego strachem gardła.
-... Skały nie można zastraszyć ani spętać w kajdany trwogi... - każdy kolejny wers przychodził łatwiej, z każdą znaną sylabą wypierając lęk i paraliżujące zimno z krasnoludzkiego serca.

-... My jesteśmy Khazadami, ludem ze skały!

-... Ludem jak skała twardym, której nie skruszy wróg!- ostatnie słowa Kh’aadz wywrzeszczał na całe gardło wyrzucając z serca i duszy resztki paraliżującego lęku przed demoniczną emanacją elfa. Znowu w pełni kontrolując swoje ciało, jak gdyby stawiał harde wyzwanie przeklętym mocom, trzymając uniesioną tarczę i broń, postąpił krok w kierunku opętanego przez demony druha.

- Andarasie! - Wywrzeszczał imię przyjaciela, postępując kolejny krok pod nasilający się magiczny huragan wiejący od elfa. Nagle, wszystko ucichło... Od tak, w jednej sekundzie, znikła upiorna poświata, zgasły diabelskie ognie w oczach elfa, wizg i szum aury uleciał w noc... Andaras padł na bruk.

-Jesteś niepoprawnym durniem. Mogłem choć nie chciałem rozerwać cię na strzępy. A teraz powiedz mi czy król żyje?- elf wybełkotał gramoląc się na klęczki. Wyglądał na wyczerpanego.

Słowa elfiego towarzysza, zwłaszcza po tym czego był świadkiem, wprawiły krasnoluda w niemałe zdumienie, bynajmniej nie tego się spodziewał... Choć tak na dobrą sprawę, sam nie do końca wiedział, czego niby miał się spodziewać... Stał nadal z wysoko uniesioną tarczą i nadziakiem, jak gdyby przed nim nie klęczał znajomy druh, a nieprzyjaciel.

- O czym Ty do jasnej urwy pieprzysz?! - warknięcie krasnoluda zabrzmiało nieco bardziej wrogo niż sobie tego życzył, ale emocje które nim targały nie pozwalały mu się szybko uspokoić.

- I co do tysiąca demonów się przed chwilą stało?! - Kh’aadz nadal nieufny nie opuszczał tarczy.

-To był Herumor albo ktoś równie potężny jak on. Miałem moc tak wielką moc.- tym razem oczy Elfa zaświeciły naturalnym blaskiem na wspomnienie owej siły.
-Kazał zabić króla a później pokazała się ona....-elf bełkotał trzy po trzy.
-Nieważne musimy ruszać w stronę Eldariona i Golina przydałby się jakieś konie. Nie wiem czy dam radę iść taki kawał i jeszcze się do czegoś nadawać.

- Jaka ona?! Byłeś tutaj ty i ja! Nikogo więcej! To znowu ten chędożony medalion tak? A mówiłeś, że nie ma na Ciebie wpływu! - Kh’aadz ciągle pozostawał w gotowości, jednak zrobił kolejny mały krok w kierunku podnoszącego się z klęczek Andarasa.

Elf widząc płonące słupy jakby się otrząsnął.
- Dobra mniejsza o wyczerpanie. Słupy płoną! Przebijamy się. Dunldaczykom co nie chcą konfrontacji odpuścimy nie ma co tracić czasu do słupów biegiem na mnie się nie oglądaj.

Krasnolud wahał się przez krótką chwilę, po czym zmiął przekleństwo w ustach i puścił się pędem w stronę przywiązanych do słupów więźniów, rozdając szczodrze silne uderzenia nadziakiem i tarczą po drodze, każdemu, kto tylko wyrażał taką chęć zbliżając się dość blisko do brodatego wojownika.
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline