Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2011, 00:15   #6
QuartZ
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Korytarz szpitala miejskiego





Wrażenie iż zgromadzeni skądś się znają, że mają ze sobą coś wspólnego świdrowało umysł i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Gdy w kimś wreszcie pękła ostatnia granica nie pozwalająca siedzieć cicho, pusty korytarz wypełniła rozmowa.

Vincent rozejrzał się po korytarzu po czym nachylił nad dziewczynką. Przyglądał się jej przez chwilę po czym uśmiechnął leciutko.
- Gdzie Twoja mama? Nie powinnaś chyba siedzieć tu z nieznajomymi, co?
-Nie wiem dokładnie. - odpowiedziała niepewnie dziewczynka na pierwsze pytanie.
-Tu chyba jest bezpiecznie, prawda? - spytała się i rozejrzała się wokół by upewnić się że nic jej nie grozi.
Uśmiech na twarzy mężczyzny poszerzył się. Blondyn wyprostował się, położył łagodnie dłoń na jej głowie i pogłaskał delikatnie.
- Nie musisz się niczym przejmować, mała. Ta miła pani się Tobą zajmie. - Spojrzał na Emily z wesołym błyskiem w oku. Nie miał przecież zamiaru zajmować się jakimś szczeniakiem. Zwrócił się do dorosłej części towarzystwa.
- Powiecie cokolwiek? Mam jeden dzień urlopu i chciałbym jak najszybciej zapomnieć o Hepnerze i pozytywkach.
Mike patrzył niepewnie po twarzach stojących na korytarzu osób. Tak … na pewno bezpiecznie mała, cały szpital roi się od glin, ty zgubiłaś rodziców a tych dwoje pewnie chce cie porwać. Hepner i pozytywki … to przez nie tutaj wszyscy jesteśmy …
- Tak … - po raz pierwszy niepewnym głosem odezwał się Mike - … może byśmy stąd poszli i pogadali w jakimś spokojnym miejscu? A ty mała najlepiej zacznij głośno płakać … wtedy rodzice szybko się znajdą.
Emily zmrużyła oczy patrząc na nowo poznanego faceta o imieniu Vincent. Uśmiechnęła się, stojąc koło niego i mimowolnie puszczając mu kuksańca między żebra.
-Ta miła pani, nie lubi, gdy ktoś jej mówi co ma robić.
Klepnęła się w czoło patrząc na zegarek.
-Cholera- mruknęła pod nosem- właśnie mija mi próba u Simply Red. W sumie, nic straconego, ale będzie ból dupy.
Tymczasem Amelia zignorowała radę Mike. Zamiast płakać, wolała poczekać aż rodzice ją odnajdą. Bez ich obecności w pobliżu nie czuła się zbyt pewnie. Widać to było chociażby po tym, jak nerwowo rozglądała się po korytarzu.
-Miła Pani powiedziała brzydkie słowo. Bardzo brzydkie słowo na literkę "d". Nieładnie. - powiedziała wskazując palcem na jedyną dorosłą kobietę w towarzystwie. -Niech Pani uważa, bo jeszcze Mikołaj to usłyszy i na święta zamiast prezentu przyniesie rózgę. - szeptem, tak by Mikołaj nie usłyszał, dała radę Emily.
-Świetnie- mruknęła Emily, zasłaniając ręką twarz.
- Starczy... - powiedział stanowczo Vincent do całej grupy. - Mała, gdzie są Twoi rodzice? Jak już mówiłem, nie mam dużo czasu. Proponuję pójść do mnie, mieszkam niedaleko. Tam usiądziemy i na spokojnie porozmawiamy.
I tak miał już z głowy spotkanie z Angie. O dziwo, stracił nawet na to ochotę. Chciał tylko mieć już za sobą sprawę pozytywek.
- Propozycja padła … jestem za. - odparł Mike - Dzieciaka możemy zostawić przy rejestracji. Jeśli ktoś bedzie jej szukał tam uda się w pierwszej kolejności. A jak nie to jakaś miła pani pielęgniarka się nią zajmie.
- Ja poczekam tutaj. Rodzice na pewno już mnie szukają, a Mama zawsze mi mówiła, że jeśli się zgubie, to mam się nigdzie bez potrzeby nie oddalać.
- Zawsze słuchaj mamy mała … to co idziemy - Mike zwrócił się do pozostałych.
Emily zawahała się.
-Ja mogę wpaść dosłwonie na parę minut.
Po chwili oddalila się z telefonem w ręku.

Nim wróciła z rozmowy na korytarzu znaleźli się tak "ogon" młodego Stonera, jak i ktoś z opiekunów młodej Amelii. Każdy zmartwiony rodzic dbając o swoje dziecko stara się dowiedzieć jak najwięcej i tak też było tym razem. Dziewczynka nie miała w tej chwili wiele do powiedzenia i po godzinie, najdalej dwóch, będzie w drodze do domu, jednak ku zaskoczeniu wszystkich przyjęliście to z ulgą. Nawet jeśli gospodarz nie planował aż tak długich spotkań, z ulgą przyjął informację, że chociaż część wesołej gromadki nie ma zamiaru u niego przesiadywać.

Wszyscy czuli się nieswojo, a cała ta sprawa ze szpitalem, z pozytywką i zaburzeniami świadomości zostawiła po sobie wiele dziwnych odruchów i uczuć. Uczuć, które nie dawały się zbyt łatwo zauważyć, chyba że ktoś próbował rozdzielić grupę, chociaż lekarze przekonywali Was że to może być jeden z efektów ubocznych.


Spotkanie



Nie czekając dłużej zebraliście swoje rzeczy ze szpitalnego depozytu i udaliście się do Vincenta. Podstawiony przez asystenta samochód pomieścił część osób, pozostali zabrali się w rodzinnym aucie należącym do rodziców Amelii i po kilku chwilach jazdy przez miasto wjechaliście na jeden z wielu w okolicy podziemnych parkingów. Każdy apartamentowiec takowy parking posiadał, chociaż rzadko się zdarzało by dla jednego lokum zarezerwowanych było kilka miejsc parkingowych. Powoli zaczynaliście się domyślać statusu Vinca, jednak nikt nie skomentował tego, przynajmniej jeszcze nie.




Kiedy drzwi windy otworzyły się bezpośrednio na luksusowy apartament pierwszą rzeczą, która uderzyła wchodzących to już od samej windy był widok. Widok za oddalonym o kilkanaście metrów oknem. Zapierający dech dla przeciętnego człowieka i zupełnie już normalny i opatrzony przez właściciela sprawił, że najmłodsza z grupy rozpłaszczyła swój mały nos na szybie. Chwilę później w ślad za małym gościem przyprowadzono pozostałą część grupy i wszyscy zajęli swoje miejsca.

- Czy ktoś może mi wyjaśnić co tu się dzieje? - Zapytał policjant. - O ile postrzał zdarza się często, tak przypadkowe omdlenia wszystkich posiadaczy rzeczy wykonanych przez ofiarę, a na deser jeszcze wspólne spotkanie jakby nigdy nic ... to nie jest normalne. Niestety mam obowiązek zdać raport z obserwacji tego młodzieńca, więc i Wasze słowa jakoś się w nim muszą znaleźć.
Glina jednak zawsze będzie gliną, a spojrzenia obecnych na pograniczu chęci mordu i kompletnego zaskoczenia spowodowały, że natychmiast poprawił się.
- Po prostu pomyślałem, że chcielibyście o tym wiedzieć. Taką mam robotę, co poradzę?
Uznaliście, że trzeba będzie z tym żyć, skoro nie można nic z tym robić i wróciliście do samego omawiania wydarzeń.

Zbiegające się historie i powtarzające się schematy utwierdziły Was w przekonaniu, że pozytywki są tutaj centrum problemu, a Hepner jest głównym jego źródłem. W dodatku jeszcze jakaś upiorna i nie do końca zrozumiała wypowiedź, prawdopodobnie majaczenie, samego kompozytora. Przez dłuższy czas ożywiona dyskusja toczyła się wokół "co, jak i kiedy", lecz nagle do rozmowy znów wtrącił się stróż prawa obserwujący chłopaka.
- Skąd to macie? - Zapytał z miną surową jak skalne urwisko.
Wszyscy z zaskoczeniem zauważyli iż trzyma w ręce coś, co wygląda na wizytówkę.
- Pozwoliłem sobie przeszukać kilka rzeczy. Ten gówniarz nadal jest podejrzany i mam do tego prawo, a teraz widzę dlaczego. Co to jest!?


Podana Mikowi wizytówka nie była imienna. Posiadała jedynie informację o instytucji z której pochodzi. Zdziwiony chłopak trzymał w rękach mały kartonik i ponaglony przez mundurowego zgodnie z poleceniem odwrócił go.

"Nie można mu ufać! Uważajcie na pozytywki."

Oczy młodzieńca otworzyły się szeroko ze zdziwienia, jednak natychmiast zaczął tłumaczyć, że to nie jego i na pewno nie da się wrobić. Pozostali słuchając tłumaczeń dla pewności zaczęli sprawdzać swoje kieszenie. Zapisane odręcznie słowa prawie zasłaniały adres fundacji, jednak kolejne osoby znajdując w swoich rzeczach identyczne kartoniki pozwoliły na wspólne ustalenie siedziby. Nawet obecny z Amelią ojciec przyznał, że kiedy mała się ubierała w przywiezione dla niej z domu rzeczy, w pojemniku ze zdjętymi przez personel szpitala leżała identyczna karteczka. Ta ostatnia deklaracja uspokoiła policjanta, a nawet zrezygnował z naciskania na Stonera.

Cała sprawa zaczynała się komplikować, a dezorientacja tylko się pogłębiała. W międzyczasie obecny tam policjant zaczął przekazywać centrali wstępne informacje i po chwili zwrócił się do wszystkich.
- Wybaczcie, ale muszę zabrać te kartoniki. Chcą to dołączyć do materiału dowodowego.
Spojrzeliście po sobie. Po kilku kolejnych zdaniach wymienionych przez policyjne radio stróż prawa dodał.
- Spokojnie. Nie ma ani nakazu, ani też ciągle jeszcze wystarczających podstaw, żeby Was aresztować. Po prostu będziecie teraz wszyscy pod dokładną obserwacją. Mała może jechać do domu.

Teraz mieliście na karku podejrzenia policji, które nigdy nie wróżą nic dobrego, tajemniczą "moc" pozytywek, która wpakowała Was w te problemy, a jakby tego było mało ktoś najwyraźniej próbował Was odwieść od ponownego otwierania małych mechanizmów stworzonych przez muzyka z niewiadomych do końca powodów. W dodatku ostatnie zdanie mundurowego nijak nie poprawiło Wam humoru i przez skórę czuliście, że jeśli nic z tym nie zrobicie prędzej czy później skończy się to w pierdlu ... lub jeszcze gorzej.
 
__________________
-Miejsce na jakieś głębokie filozoficzne stwierdzenie-
QuartZ jest offline