Jeśli gdzieś byli jacyś bogowie to chyba tego dnia czuwali nad Brunnerem. A jeśli ich nie było to miał cholerne szczęście. Z potyczki z mutantami wyszedł niemalże bez szwanku. Jedynie parę zadrapań i podziurawiony w paru miejscach kombinezon, to wszystko co zdołały zrobić potwory. Inni mieli mniej szczęścia, najgorzej było z Malfem, jednym z ocalałych piratów. Był nieprzytomny i ciężko ranny, trzeba go było taszczyć z powrotem. Brunner miał cichą nadzieję, że Malf po drodze wyzionie ducha i nie będzie stanowił balastu dla uciekających.
W pośpiechu skompletowali niezbędne części, których odnalezienie było znacznie łatwiejsze dzięki obecności Alexieja, który jako jedyny był w stanie odczytać opisy na skrzyniach. Zebrane podzespoły spakowali do dwóch pokaźnych rozmiarów pojemników i czym prędzej opuścili stację.
Droga powrotna była jeszcze gorsza niż ta, jaką przebyli wcześniej. Nie dość, że musieli dźwigać sprzęt i rannego pirata, to jeszcze maszerowali w ciągłej obawie, że z pustynnej zawieruchy wyskoczą ocalałe potwory i tym razem zakończą ich życie. Tak się jednak nie stało i Brunner, aby nie kusić losu, postanowił nie zastanawiać się jaka była tego przyczyna. Zamiast tego zajął się żmudną i czasochłonną naprawą promu.
Skończył na następny dzień. Był niemal nieprzytomny ze zmęczenia, jednak udało im się, wspólnymi siłami uruchomić statek. Stękał, stukał, trząsł się jak osika na wietrze i jęczał ale w końcu wzniósł się w powietrze i mimo uszkodzonych, naprędce pospawanych stabilizatorów, leciał w takim kierunku, w jakim się nim sterowało. Celem, jedynym jaki mogli osiągnąć była orbitalna stacja, krążąca wokół księżyca. Sensory promu były na tyle sprawne, że udało się im ją namierzyć i skierować prom w jej stronę. Bliższe oględziny wykazały, że gdyby nie poważne uszkodzenia, to nigdy by jej nie znaleźli. Pokryta była powłoką, która uniemożliwiała wykrywanie przez czujniki i tylko wielkiej dziurze w kadłubie, zawdzięczali to że czujniki promu ją zeskanowały. Dobili do śluzy i zadokowali.
Brunner w nowym kombinezonie, znalezionym w śluzie i ze strzelbą gotową do strzału zagłębił się w pogrążone w czerwonym świetle awaryjnego zasilania, puste korytarze i pomieszczenia stacji orbitalnej. Było tu zupełnie pusto, tylko wszędzie zalegały tysiące metrów komputerowych wydruków, tak jakby maszyny cały czas coś liczyły i analizowały.
Brunner aż podskoczył gdy z głośników popłynął ochrypły, nieco zniekształcony głos. A więc ktoś tu był. Stacja nie była opuszczona. Mieli szansę na ratunek. Skoro baza wciąż działała, pewnie nie było problemu z wysłaniem stąd sygnału o pomoc. Tylko dlaczego wszystko tutaj wygląda na opuszczone. Zgodnie z instrukcjami podążyli na wskazany poziom.
Trafili do jamy szaleńca. Inaczej nie można było nazwać człowieka, którego zastali w śmierdzącym, pełnym pociętego mięsa pomieszczeniu. Normalnie orbitalna rzeźnia, pomyślał Brunner, rozglądając się dookoła i starając zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Wyjaśnienia, nieco enigmatyczne i nieskładne popłynęły z ust naukowca. To co mówił było chore. Chore! Brunner miał wielką ochotę podejść do niego i z bliskiej odległości wypalić ze strzelby, jednak powstrzymał się. Alexiei, widocznie bardziej opanowany od niego zaczął rozmawiać i dopytywać się. No właśnie. Co on miał, kurwa wspólnego z tymi mutantami? |