Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2011, 16:09   #229
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Podróż na Tython była stosunkowo krótka, nie zajęła nawet jednego dnia. Planeta nie leżała zbyt daleko od Coruscant. Aby do niej dotrzeć wystarczyło minąć Ruan i System Cesarzowej Tety. Gdy Gwiezdny Ambasador wyszedł z hiperprzestrzeni czwórka Jedi zobaczyła niebieską planetę.


Statek wszedł w atmosferę, a jego pasażerom ukazały się ogromne lasy, z wielkimi drzewami, ciągnące się przez całe kontynenty. Kierowany przez mistrza Karnisha Tamir poprowadził maszynę nad jednym z nich, aż dotarli w rejon gór. Tam, u stóp jednej z nich, dostrzegli sporą posiadłość, a przed nią kamienny plac, na którym można było wylądować.

Gdy Jedi wyszli na zewnątrz, ku ich zdziwieniu, okazało się, że spomiędzy płyt, z których składał się plac, wystają liczne źdźbła trawy. Chwast rozplenił się wokół, a w niektórych miejscach doprowadził do pęknięcia płyt.

Jeszcze gorzej prezentował się sam budynek. Była to dwupiętrowa kondygnacja, szeroka na jakieś sto metrów i nie wiadomo jak długa, gdyż częściowo wbijała się w górskie zbocze sprawiając wrażenie, że spora jej część znajduje się wewnątrz góry. Niestety budowla była już bardzo stara. W wielu miejscach porósł ją mech, ściany popękały, a miejscami czerwony kamień, z którego ją zbudowano, zaczął się kruszyć. Wyglądała jakby nikt w niej nie mieszkał od bardzo długiego czasu. I rzeczywiście tak było, chociaż młodzi rycerze nie zdawali sobie nawet sprawy z tego jak długo.

Posiadłość wyglądała już lepiej w środku, gdzie ząb czasu nie odcisnął tak bardzo swojego piętna jak na zewnątrz. Najpierw trafili do dużego holu, w którym znajdowały się szerokie schody prowadzące na piętra, a także liczne drzwi. Na ścianach wisiały najróżniejsze obrazy, na których ludzie nosili niezbyt bogate ubiory. Mogło to zastanawiać jeśli wzięło się pod uwagę rozmach z jakim budowano ten dom, ale ciekawszym był fakt, że na wielu obrazach postacie dzierżyły miecze świetlne. Czasami w walce, czasami podczas rozmowy, był nawet wizerunek czegoś w rodzaju rady.

- Witam w posiadłości Karnishów - oznajmił Irton. - Musicie wybaczyć nieco surowe warunki, ale nikt tu nie mieszkał od bardzo dawna. Myślę jednak, że jako Jedi nie będziecie zbytnio wybrzydzać. Po lewej stronie jest jadalnia, po prawej biblioteka. Pokoje z kolei są na górze. W każdym jest łazienka. Powinny one działać, jak widzicie wnętrze nieco odrestaurowano. Tam, w głębi korytarza, znajduje się wejście do pustego pomieszczenia, które może służyć jako sala treningowa. Rozgośćcie się i czujcie swobodnie. Za jakieś dwie godziny kolacja.

Za przyzwoleniem mistrza Jedi rozeszli się po budynku. Każdy pokój składał się z przestronnej izby z wielkim łóżkiem, na którym spokojnie mogły się zmieścić dwie osoby, łazienki oraz czegoś w rodzaju garderoby. Spora szafa była za duża jak na te kilka drobiazgów, które rycerze ze sobą przywieźli.

Jadalnia okazała się być olbrzymią salą, w której postawiono stół, przy którym wygodnie mogło usiąść kilkadziesiąt osób. Wieczorny posiłek dla czwórki wyglądał w niej wręcz śmiesznie. Biblioteka z kolei była niewielka, ale zawierała wiele interesujących materiałów i to nawet sprzed siedmiu tysięcy lat, choć takich było w sumie niewiele. Głównie zawierała dane dotyczące różnych pokoleń Karnishów.

Cały budynek wydawał się być jakimś monumentem poświęconym tej rodzinie. Gdzie człowiek nie spojrzał wisiał jakiś obraz z anonimowym Jedi, w korytarzach poustawiano liczne posągi, na których widniały imiona i nazwiska przodków Irtona, a na pierwszym piętrze znajdowała się nawet sala z wieloma rękojeściami mieczów świetlnych. Ale kto to wszystko właściwie stworzył?

* * * * *

Podczas gdy Era, Tamir i Ziew spędzali czas na Tython w galaktyce nadal szalała wyniszczająca wojna. Jeszcze w czasie, gdy drużyna Karnisha przebywała na Tatooine wojska Republiki rozbiły siły Separatystów na Pengalan IV i to bez udziału Jedi.

Ci zaangażowali się w poszukiwanie antidotum na gaz, którego fabrykę jakiś czas wcześniej odkryto na jednym z księżyców Naboo. Piątka mistrzów wyruszyła na wulkaniczną planetę Queyta by zdobyć lekarstwo. Misja zakończyła się sukcesem, ale po starciu z uczennicą hrabiego Dooku, Asajj Ventress i łowcą nagród Durgem czwórka z nich zginęła, nad czym potem długo ubolewano w świątyni na Coruscant.


Światło dzienne ujrzała też inna tajemnica Sojuszu. Jeszcze przed wybuchem wojny na wielu planetach budowano potężną flotę złożoną z niszczycieli, której zadaniem było zajmowanie neutralnych światów. Całą grupę nazwano Flotą Szturmową, a Republika stoczyła z nią dwie bitwy w systemach Llon Nebulae i Cyphar, w obu wypadkach zwyciężając i w sumie niszcząc połowę sił Separatystów.

Flota ta jednak zapoczątkowała nową taktykę Konfederacji, która polegała na atakowaniu bezbronnych planet w celu uzyskiwania źródeł surowców. Armia Republiki musiała potem oczyszczać taki świat z sił wroga.


Na Axion stoczono krwawą dla klonów bitwę i nawet interwencja mistrza Yody nie uchroniła republikańskich wojsk od klęski. Wkrótce jednak Yoda, z pomocą innych Jedi, przeprowadził próbę odbicia planety, która już odniosła sukces, a droidy bojowe więcej nie pojawiły się w tym regionie. Następnie Republikę czekały zwycięstwa na Rothanie, Mandalore, Muunillist, Mon Calamari, Ilum, gdzie droidy Konfederacji starały się zniszczyć jaskinie z kryształami do mieczy świetlnych oraz Dantooine. Serię tych sukcesów przerwała tragedia na Hypori.

Desant, który zrzucono został rozbity już w pierwszych godzinach walk w momencie lądowania. Droidy bojowe, których garnizon okazał się być o wiele większy niż przypuszczano likwidowały pojedyncze ogniska oporu klonów, aż wreszcie przy życiu zostali tylko Jedi, dowodzący armią. Tych miało spotkać jednak jeszcze większe zaskoczenie. Oto zmierzyć musieli się z wojownikiem używającym, tak jak oni, mieczy świetlnych, ale nie mającym kontaktu z Mocą. Mimo tej wady zdołał on zabić trójkę Jedi, kolejną trójkę ciężko ranić, a głównodowodzącego całą operacją mistrza Mundiego uratował specjalny oddział klonów, który przybył mu z pomocą. Ten groźny wojownik, który był w stanie zmierzyć się z kilkoma Jedi jednocześnie i jeszcze ich pokonać nazywał się Generał Grevious.


Mimo wszystko w kolejnym miesiącu Republika ponownie zwyciężała. Brentaal IV, Esseles, Iktotch, Terra Sool, Nadiem, Telos IV to tylko niektóre miejsca, z których Jedi i klony wyrzuciły armie droidów. Na Ord Canfre mistrz Yoda znów poprowadził swoje oddziały do zwycięstwa, na Aridce to samo uczynił Plo Koon. Sukcesy te przyćmiewał tylko fakt, że za każdym razem, gdy Separatyści wycofywali się z jakiejś planety, natychmiast atakowali inną zajmując ją i znów trzeba było ich stamtąd wyrzucać. Wojna zdawała się zmierzać donikąd.

Stoczono bitwę na Kalabrii, która była pierwszym, od czasu Hypori, zwycięskim starciem dla Konfederacji. Mistrz Kolar stoczył walkę z byłym Jedi Quinlanem Vosem, lecz niestety nie zdołał go zatrzymać. Wkrótce Vos miał dołączyć do Dooku. Na Haruun Kal mistrz Windu pokonał siły Separatystów, ale mistrzyni Billaba, jego była uczennica, uległa Ciemnej Stronie i czarnoskóry mistrz musiał ją powstrzymać. Był to kolejny cios dla byłego przewodniczącego Rady.


Na Amaltannie stoczono nierozstrzygniętą bitwę, w której zniszczone zostały obie walczące armie. Z wojsk Republikańskich przetrwała jedynie Bultar Swan, która prowadziła klony do boju. Do kolejnego krwawego starcia doszło na orbicie Drongaru, gdzie Republika odniosła taktyczne zwycięstwo, ale poniosła znacznie większe straty i wkrótce jej siły musiały się wycofać. Podobnie zachowali się Separatyści dowodzeni przez zdrajcę Sorę Bulqa. Do walki oddziały poprowadził po raz pierwszy sam hrabia Dooku, który zajął Antar 4.

* * * * *

Wieści z frontu rzadko dochodziły na Tython, o co sumiennie dbał mistrz Karnish. Jedynych informacji Jedi mogli zaczerpnąć u odwiedzających planetę innych rycerzy, którzy również zapragnęli odrobiny spokoju. Irton przyjmował ich chętnie i wkrótce na planecie wytworzyło się coś na wzór małej kolonii użytkowników Mocy.

Po otrząśnięciu się z wrażenia jakie wywarł na przyjezdnych zrujnowany budynek, w którym mieli mieszkać, można było zrozumieć wybór Karnisha. Cisza, spokój, w promieniu wielu kilometrów nie było żywej duszy. Spacery po ogromnych, ale w przeciwieństwie do Kashyyyk, bezpiecznych lasach pozwalały na bliższy kontakt z naturą i tylko pomagały w znalezieniu równowagi wewnątrz siebie.

Gospodarz dbał o wszystkich obecnych jak tylko mógł najlepiej. Już przed przylotem zapewnił regularne dostawy żywności i prawie zupełne odcięcie posiadłości od świata zewnętrznego. Jedyny projektor hologramów służący do komunikacji znajdował się w pokoju Irtona, który zabronił komukolwiek wchodzenia tam, chyba że w nagłych wypadkach, za co jednocześnie przepraszał.

Wielką radość sprawiało mu trenowanie pojedynków w pustej sali i uczenie młodszych rycerzy i padawanów różnych sztuczek, które okazywały się bardzo pomocne w walce. Z tej atrakcji często korzystał Tamir wynosząc wiele z tej nauki.

Era sporo czasu spędzała w bibliotece, gdzie dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy na temat Karnishów, planety Tython i historii Republiki. Największą radość sprawiło jej jednak odebranie nauk od mistrzyni T'ra Saa, która przybyła by odwiedzić swojego przyjaciela Irtona. Ponieważ była znakomitą uzdrowicielką przekazała wiele cennych wskazówek młodej D'an.

Ziew tymczasem sporo obcował z naturą i często oddawał się medytacji, zarówno samotnie jak i z innymi osobami. Otworzyło go to jeszcze bardziej na czucie poprzez Moc i zwiększyło jego możliwości władania nią. Wielce ucieszyło go, gdy jego mistrz pewnego dnia stwierdził, że Verpine już niedługo doczeka się pasowania na rycerza.

Karnish chętnie rozmawiał ze swoimi podopiecznymi, którym zdawać by się mogło poświęcał cały swój czas. Rozmowy z nim nie tylko uspokajały, ale również uczyły jeśli tylko otworzyło się na nie umysł, jak Jedi sam mawiał.

Niestety zdarzały się też przykre rzeczy. Najczęściej były one związane z przybyciem wyniszczonych przez wojnę członków Zakonu. Zwykle przywozili ze sobą niewesołe opowieści, niejednokrotnie jeżące włosy na głowie. Składało się to na bardzo pesymistyczny obraz przebiegu wojny, ale Irton uspokajał i tłumaczył, że walki są zacięte, a Republika potrafi zwyciężać. Wolał jednak nie zgłębiać tego tematu, który z kolei był jednym z najpopularniejszych gdy mistrza nie było w pobliżu.

Ku wielkiemu smutkowi Ery pewnego dnia na Tython pojawiła się Caprice. Dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała swojej mentorki w takim stanie. Okazało się, że Tally zginęła w trakcie bitwy, gdy krążownik, na którym się znajdowała, został zestrzelony. Caprice walczyła wówczas w swoim myśliwcu, a potem usłyszała, że jej padawanka prowadziła akcję ratunkową dzięki czemu ocaliła wielu żołnierzy, ale nie zdołała ewakuować się sama. Gdy prowadziła jedną z grup do kapsuł, od wysokiego ciśnienia eksplodowała jedna z rur zabijając większość członków grupy w tym młodą Twi'lekankę.

Dla jej nauczycielki to był szok. Nie potrafiła się z tego otrząsnąć. Przez wiele dni chodziła pochmurna i osowiała. D'an próbowała wielu sposobów by choć trochę ją pocieszyć, ale za każdym razem ponosiła klęskę. Dopiero po długiej, wielogodzinnej rozmowie jaką Caprice przeprowadziła za zamkniętymi drzwiami z Karnishem, uspokoiła się i powoli wracała do swojego zwyczajnego stanu. Jakieś dwa tygodnie później opuściła posiadłość.

Również ich gospodarz nie wysiedział na planecie do końca pobytu, tych których ściągnął tu jako pierwszych. Pięć miesiący po ich przybyciu oznajmił, że otrzymał nowe zadanie od Rady i mimo iż wielu obecnych na Tython chciało mu towarzyszyć oznajmił, że musi lecieć sam, gdyż podobno jest to misja dla jednej osoby, a większa grupa tylko zwiększa ryzyko. Erze, Tamirowi i Ziewowi powiedział w tajemnicy, że chodzi o dziwną maszynę, dzięki której stworzono klona Kastara. Podobno szpiedzy mistrza Tholme'a znaleźli miejsce, w którym się znajduje. Długo rozmawiał zwłaszcza z Verpinem, który po raz pierwszy nie był zabierany na misję wraz ze swoim mistrzem.

Jakiś czas później w posiadłości Karnishów pojawiła się znajoma dla Ery i Tamira postać. Była nią Shalulira Qua'ire, którą ostatni raz widzieli na Kamino, gdy w przeciwieństwie do nich postanowiła wrócić do XXX Korpusu. Swoim przełożonym oświadczyła, że ma już dość wojny i poprosiła o czas na odpoczynek. Przybywszy na Coruscant usłyszała o projekcie Irtona i postanowiła z niego skorzystać.

Tak mniej więcej młodym Jedi upłynęło sześć standardowych miesięcy...

* * * * *

Słońce powoli wyłoniło się zza górskich szczytów rozpoczynając nowy dzień. Jego promienie wchodziły przez okna i docierały do sypialni rozświetlając wszystkie zakamarki. Ich następnym celem zdawały się być zamknięte oczy śpiących w środku, co tych z kolei nieco irytowało. W takich warunkach nie można było pozwolić sobie na zbyt długie wylegiwanie się, więc życie w posiadłości zaczynało się dość wcześnie. Zresztą Jedi byli przyzwyczajeni do szybkiego wstawania.

Mimo nieobecności mistrza Karnisha wszystko przebiegało jak zawsze, oczywiście nie licząc licznych rozmów młodych z tym doświadczonym rycerzem, a nawet wykładów dla większej grupy słuchaczy, głównie o historii Republiki i Zakonu. Irton zdawał się być pasjonatem tej dziedziny wiedzy i nigdy nikogo nie zbywał jeśli zadano mu jakieś pytanie.

W większości obowiązków zastąpił go Ziew, co wydawało się oczywistym z racji, że Verpine był jego padawanem. Na szczęście wszystko ograniczało się do odbierania dostaw żywności i ustalania dyżurów gotowania i sprzątania. Cóż, ktoś musiał to robić.

Tego dnia wypadło akurat na Erę. Dziewczyna musiała przygotować śniadanie, ale nie było to zadanie aż tak trudne. Po pierwsze liczba mieszkańców domu nie była zbyt wielka, a poza tym śniadanie wydaje się być prostą sprawą w porównaniu z obiadem, ale ten był już zadaniem kogoś innego. Na szczęście każdy Jedi posiadał pewne zdolności kulinarne aby móc przeżyć w dziczy. W niektórych przypadkach ograniczały się one co prawda do upieczenia gryzonia na ognisku, ale wszyscy obecni zdążyli się już zorientować, że nie warto mieć zbyt wielkich oczekiwań co do posiłków.

Większość usiadła przy stole w jadalni prawie o tej samej porze, a kilkoro spóźnialskich dołączyło wkrótce potem. U szczytu stołu stało puste krzesło, które zwyczajowo zajmował mistrz Karnish. Po jego prawicy zawsze siedzieli Era i Tamir i tak też było tym razem. Obok Zabraka kolejną kanapkę pałaszował najwyżej parę lat od niego starszy mężczyzna. Miał krótko strzyżone brązowe włosy i strój rycerza o tej samej barwie. Nazywał się Ijan Bath, to on walczył ramię w ramię z Tornem na Kamino.

Dalej zasiadał osiemnastoletni blondyn z fryzurą podobną do tej Ijana, ale na ramię opadał mu jeszcze cienki warkoczyk, a z tyłu głowy wystawała krótka kitka. Był to Alerq Squit, padawan samego Kita Fisto, członka Rady Jedi. Żywo dyskutował o czymś z niebieskoskórą Twi'lekanką Antis Forsan, która również była jeszcze padawanką.

Z drugiej strony stołu licząc od pustego miejsca po nieobecnym gospodarzu siedział Ziew, a obok niego Shalulira. Dalej kobieta o długich blond włosach, równieśniczka Alerqa o imieniu Rila Amra, czarnoskóry młodzieniec Terr-Nyl O'wa i zielony Rodianin Tropull. Cała trójka wciąż posiadała stopnie uczniów. To byli wszyscy obecni mieszkańcy posiadłości.

Po śniadaniu wszyscy oddali się swoim zajęciom. Jedni ćwiczyli walkę, inni zamknęli się w bibliotece, kolejni preferowali medytację lub długi spacer. Możliwości było wiele, wystarczyło chwilę pomyśleć. Wszystko zdawało się przebiegać jak co dzień, lecz zmieniło się to wczesnym popołudniem.

Jedi zaczęli się zbierać na obiad. Brakowało jedynie Terr-Nyla i Alerqa, którzy niemal codziennie pojedynkowali się na miecze świetlne. Nieobecna była również Rila, lecz wkrótce pojawiła się z dziwną wiadomością. Wpadła lekko zadyszana do sali i niemal krzyknęła:

- Pokój mistrza Karnisha! Jest otwarty! Ktoś go przewrócił do góry nogami!

Wszyscy ruszyli na piętro by zobaczyć to na własne oczy. Rzeczywiście drzwi były otwarte, a konsola znajdująca się w ścianie kompletnie zniszczona, jakby ktoś uderzył w nią ciężkim przedmiotem i to kilka razy. W samym pokoju panował okropny bałagan. Wielka szafa leżała na ziemi, pościel i materac z łóżka również. Niewielka szafka miała powyjmowane wszystkie szuflady, które również wylądowały na podłodze. Drzwi do garderoby zostały wręcz wyrwane z zawiasów. Interwencji tajemniczego gościa nie uniknęła nawet łazienka.
 
Col Frost jest offline