Dean "Oczko" Salvadore
Don Malaparte wyskoczył ze samochodu, poprawiając na sobie garnitur. Wszedł do domu, Ciebie zastawiając na razie bez słowa. Po chwili pojawił się z dwoma kopertami.
- Świetnie się spisałaś słonko, naprawdę solidny kawałek rzemiosła masz w rękach. Proszę – wręczył pierwszą kopertę, bagatela 1500 dolców –
Ale jedź jeszcze tym samochodem do naszego mechanika na Burnground Street, zaraz pod autostradą. To złomowisko, ale też i świetny warsztat. Naprawia świetnie samochody i motocykle. A nie chcę się żegnać z tym Jaguarem, zrobisz to dla mnie? Zawsze może z tobą pojechać Eric – wskazał palcem na ochroniarza, który wpatrywał się w Ciebie, jak w przyszłą ofiarę.
- Oczywiście że z nią pojadę, sama pewnie nie zna drogi – powiedział sam goryl i wsiadł do samochodu, od strony pasażera.
Dorian „Zibi” Zibowski
Miałeś dziwne wrażenie, że Polacy tylko zabawili się Rosjanami. Na pierwszy rzut oka, mogli się czuć potrzebni i robili coś wielkiego. Ale nagle przypomniało Ci się co mówili ludzie z furgonetki.
„Szef nam daje tylko adresy, od nas zależy jak załatwimy sprawę. Na przykład adres tamtego warsztatu sprzedał nam jakiś Czech, podobno to ich jakaś świeża baza. A Sokoła Maltańskiego nękamy tak co miesiąc, a jeszcze musimy odwiedzić Bar Selluciego, ale to wieczorem... O już jesteśmy u nas.
W głowie zadzwoniły Ci słowa Polaka, w sumie to też była twoja zasługa. Pięknie, naprawdę zgrabnie odciągnąłeś najlepszych cyngli Selucciego od baru, zastawiając pole do popisu ludziom Zaworskiego. Cóż, mogłeś tam zadzwonić z posługi Louisa. Mogłeś się zająć przesłuchaniem Ruska, ale największej uwagi potrzebował Selucci, który z zakrwawioną twarzą, ciężko łapał oddech. Jego żona szybko się podniosła i podbiegła do niego, w drzwiach do których się dobijali, pojawiła się również twarz jego córki, która też doskoczyła do ojca.
Aleksander Zduński
Czekając w samochodzie, zauważyłeś że wiele osób patrzy się na twój wózek i wcale nie wydawali się najemnikami. Ot, po prostu mieszkańcy Grey Pointu. Kilku gdzieś zadzwoniło, z jednej z kamienic wyszedł mężczyzna w kamizelce. Zapukał w okno samochodu, delikatnie je uchyliłeś.
- Szuka tu Pan czegoś? – zapytał po polsku.
- Nie, nie. Czekam za znajomym – odpowiedziałeś w swoim rodowitym języku.
Facet w kamizelce uśmiechnął się i skinął głową. Ty sam przyłożyłeś komórkę do ucha i udałeś, że z kimś rozmawiasz:
- Co? Nie możesz? Szkoda. Zobaczymy się jutro – i odjechałaś spod kamienic.
Jerycho Czarnecki
Dawid nie chciał prowadzić pod żadnym pozorem, w końcu był po piwie. Ty się godziłeś, w końcu ty miałeś prowadzić. Jechaliście przez centrum i różne dzielnice, pamiętającym lepsze czasy Jeep’em Cherokee XJ.
Szpital wcale nie był daleko. Zaledwie dwie dzielnice dalej, choć podział na dzielnice w Empire Bay był umowny. Sam mężczyzna szybko się znalazł, czekał na was przed szpitalem. Całą łydkę miał w bandażu, który już zaczął przesiąkać krwią. Sam się do was odezwał, rozpoznając w was ludzi Zawora.
- Ej, koledzy. Jak od Zaworskiego, to ja jestem Piekarski. Zabierzcie mnie do domu, dobra? Żona sobie rwie włosy z głowy, co się ze mną stało.