Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-07-2011, 15:43   #31
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Olga Miedwiediew

Przeniesienie trupa z siedzenia, na tył pojazdu nie było zbyt ciężkie. W końcu to był bus, z reklamą jakiejś firmy deratyzacyjnej. Stary, wysłużony GMC. Ale co ważniejsza, działał, a Mafia nie przykładała zbytniej uwagi do rozdawanych pojazdów. I tak wszystkie pochodziły z kradzieży czy zostawały odbierane siłą dłużnikom.
Do wyboru miałaś, aby pozbyć się ciała, doki, rzekę, złomowisko lub kanały ściekowe. Wszystkie te miejsca były znacznie oddalone od siebie, ale nie traciłaś nadziej.
Ku twojemu nieszczęściu opłacona przez gangi i mafie policja, dla relaksu skupiała się na uprzykrzaniu życia zwykłym obywatelom. Dogłębne oględziny pojazdów były normą oraz wysokie mandaty.
Niestety z daleka spostrzegłaś, radiowóz i przy nim policjanta, machającego lizakiem w twoim kierunku. Nie było mowy o pomyłce, na tym pasie była tylko twoja furgonetka.

Dean "Oczko" Salvadore

Dwie godziny spędzone we willi Malapartego, przypominały Ci rodzinny dom. Na pewno nie pod względem bogactwa, tylko tego sztucznego spokoju, wyczuwalnego z wielu kilometrów. Ale nie narzekałaś. Syn Malapartego wraz z ojcem gdzieś zniknęli, zapewne rozmawiając o tym wszystkim, co zaszło pod Sokołem i co się stało z nim samym. Twój spokój zakłócił tylko nieco pulchny, wysoki mężczyzna, który tylko skinął Ci głową w ramach dzień dobry i zajął się parzeniem kawy.
W końcu przyszła pora na twój debiut. Malaparte miał chyba skłonność do staroci, bo samochód jakim jeździł, widywałaś na zdjęciach z zabytkowymi modelami, kiedy jeszcze byłaś w Hiszpani.
Czarny, chyba standardowy kolor samochodów ludzi z półświatka przestępczego, Jaguar XJ zamruczał cicho, kiedy przekręciłaś kluczyk. Niczym pieszczony czule kociak. Jeszcze tylko podjechałaś pod główne drzwi po szefa i jakiegoś goryla, potem już jechaliście pod podany przez pracodawcę adres.
Barbarossa Ave 211. Zamontowany w pojeździe GPS, wskazywał na klub jachtowy poza miastem. Udałaś się w podanym kierunku.
Szef prowadził jakieś rozmowy z ochroniarzem, ale czy warto było zawracać sobie tym głowę?

Dorian „Zibi” Zibowski

Ruszyliście po schodach do góry. W powietrzu czuć było ciężki, przytłaczający klimat. Uchyliliście drzwi od parteru. Kątem oka spostrzegłeś jak Louis nakręca tłumik na M9, choć nie tak dawno strzelał z rewolweru do uciekającego samochodu. Ciekawe co jeszcze krył, pod luźno narzuconą skórzaną kurtką. Reszta została w piwnicy i uzbrojeni w radzieckie cuda techniki, zabrane ruskim, pilnowali wejścia do piwnicy.
Z uchylonych drzwi widać było salon połączony z kuchnią, gdzie siedziało trzech ruskich. Jeden w kuchni, dwaj na kanapie przed wypasionym telewizorem, który w przybliżeniu pokrywał całą ścianę, a to co nie pokrywał, zostało dla wielkich głośników.
Na piętrze słychać było szamotaninę, odgłosy walki.

Jerycho Czarnecki i Aleksander Zduński

Hotelik nie okazał się luksusowy, ale za to całkiem przyjemny. Pokoje mieliście prawie naprzeciwko siebie, po bokach inne, wynajęte pokoje przez nieznanych wam ludzi. Po całodziennym zmęczeniu i ukończeniu toalety, rzuciliście w puch kołder i poduszek. Zasnęliście momentalnie. To było coś rozkosznie przyjemnego.
Noc minęła bez większych problemów. Jedynie mieszkańcy pokoju obok Jerycha, nie próżnowali całą noc i „testowali” łóżko. Łóżko skrzypiało, do tego ich pojękiwania mogły dobić każdego.
Za to Aleks obudził się wypoczęty i skory do działania to jest infiltracji Polskich gangsterów z Grey Pointu. Aż dziw że sami tam nie wylądowaliście, zaraz po wylądowaniu. Choć Polacy robili wrażenie głupich, nie ogarniętych, wszystko to było niczym przy ich determinacji. Zamachy bombowe, to była ich specjalność. I choć nie byli tak silnik jak Włosi, stanowili część gangsterskiej potęgi Empire Bay, na którą ich szef, Jan Zaworski, pracował strasznie długo.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 03-07-2011, 15:08   #32
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Droga do klubu była spokojna. I to nawet bardzo, biorąc pod uwagę kogo wiezie. Raz ktoś jej zajechał drogę, ale to nie żaden przestępca. Jedynie niedzielny kierowca. I tych, i tamtych powinno się odstrzelić dla bezpieczeństwa na drodze. Nie spoglądała nawet na swojego pracodawcę. Dojechać, poczekać, wrócić. I tyle, koniec roboty.

Klub był, no cóż... klubowy. Jachty i inne takie statki. Nie znała się na statkach. Mało zwrotne, bujają i nie poruszają się po ziemi. Trzy poważne wady dyskwalifikujące je z jej kręgu zainteresowania. Trochę poczekała, jakiś ochroniarz, który wyłowił jej wzrok na sobie, schował się za jacht, jakieś snoby gadały. A... ten snobek to jej szef. Ale i tak uznaje go za snobka. Mieć tyle kasy i nie mieć całej flotylli samochodów oraz kilku warsztatów? Dziwactwo. Nie powiedziała szefowi o ochroniarzu. W końcu, czemu miałaby się odezwać? Znów przekręciła kluczyk, a silnik zamruczał. Silniki samochodów mruczały. A te od jachtów to darły się jakby ktoś kotu w dupę włożył rozżarzony pogrzebacz. Lewa nóżka, prawda nóżka, prawa rączka, lewa rączka. W tej kolejności nimi poruszyła, a samochód spokojnie zaczął się kierować w stronę domu, z którego wyjechała.

Po drodze mijali wielu ludzi. Biznesmenów, matki z dziećmi, dzieci z matkami i dzieci zwiewające przed matkami. Nie raz minęła staruszki, które mimo upływu lat wciąż przeganiały młodzież bo musiały iść dać na tacę/kupić bułeczki bo wnusi niedożywiony choć wygląda jak piłka do kosza/obgadać tą Zośkę spod trójki. I gwałtownie skręciła w bok. Kula spokojnie rozwaliła jej boczne lusterko. Raz, dwa, trzy, ścigacze gonią mnie. Dwa za nami, jeden stara się wyprzedać. Takiego wała! Kolejny skręt w ciasną uliczkę, lekkie zarysowanie karoserii, drugie lusterko rozwalone. Malaparte na podłodze, ochroniarz stara się strzelać do tych napastników. A oni, jak takie jebane komary, dalej starają się ich ujebać. Ochroniarz... najpierw gdzieś dzwonił, a teraz strzela jakby ktoś mu oczy wydłubał i celował ze słuchu. Panienko Maryjo, jak można mieć takiego cela? On musiał chyba szkolić się we strzelaniu po wszystkim poza celem. Jakiś stary człowiek stracił dłoń. A szyld kawiarenki został przestrzelony dokładnie w miejscu, gdzie była literka "o" w napisie "U Bolka". I to było pewne szczęście, bo szyld nie spadł. A pod nim znajdował się jakiś dzieciak, z 4 lata góra?

W ten oto piękny sposób minęło magicznie 40 minut, nim wkurzona Robin sama wyciągnęła rewolwer i zastrzeliła jednego z pościgu, idealnie trafiając go wprost w brzuch. Chyba nie było mu zbyt fajnie. I co było najgorsze to to, że mógłby to być pistolet maszynowy, nie rewolwer. Teraz bolał ją nadgarstek i palce. To cholerstwo miało zbyt dużą moc jak na jej drobne rączki przyzwyczajone do używania kluczy czy palników. A ochroniarz najwyraźniej nie był sojusznikiem bo tak strzelać to musiał celowo. Ale oczywiście Malaparte i tak by jej nie posłuchał. Kolejna dwójka miała mniej szczęścia. W zasadzie to jeden miał szczęście. Zginął szybką śmiercią, uderzając w ścianę budynku na pełnej szybkości gdy został zepchnięty w bok przez nią. Drugi tego szczęścia nie miał. Na obrzeżach miasta, przez które jechała, zrzuciła go wprost w wielką zgniatarkę. Gdyby się zatrzymała to dostrzegłaby, że wyjęto z maszyny kwadrat zmiażdżonych samochodów, pomalowanych czerwoną farbą. Która tak naprawdę farbą nie była. Ostatecznie do posesji dojechał ten sam samochód, co wyjeżdżał. Jedynie stracił boczne lusterka, miał rozwalone światła, połowę rozwalonych szyb, niezliczone wgniecenia i dziury na prawie całej długości pojazdu, jedynie przód obył się bez zarysowań. No i trzeba wspomnieć również o długim szlaczku pozbawionym farby, a stworzonym przez szuranie bokiem pojazdu o ścianę gdy przeciskała się przez cholernie ciasny przesmyk między dwoma blokami. Zamrugała. I wyłączyła silnik.
 
Kizuna jest offline  
Stary 03-07-2011, 19:39   #33
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Zibi uśmiechnął się lekko i pochylony ruszył wzdłuż korytarza, w stronę drzwi od kuchni. Ruscy obejrzeli się za siebię w chwili gdy w progu drzwi od piwnicy stanął Louis z pistoletem w dłoni. Padły dwa strzały zmienione w gwizdy przez tłumik. Stojący w kuchni rosjanin rozejrzał się zdezorientowany gdy błyski wystrzałów odbiły się w lśniących płytkach pokrywających ściany kuchni.

Dorian wykorzystał to, wypadając zza uchylonych drzwi i kantem dłoni uderzając w nadgarstek mężczyzny. Rosjanin jęknął głucho a jego pistolet z klikotem uderzył w podłogę. Sam szuler działał na zimno i z cholerną precyzją. W chwili gdy rozbrojony bandzior obrócił się w jego stronę Zibi uderzył go od dołu w szczękę, zadzierając głowę przeciwnika wysoko do góry. Drugi cios był kończący. Pięknie wyeksponowane gardło rosjanina było idealnym celem dla lewego sierpowego w wykonaniu Polaka.

-Zajmij się tym pod drzwiami...- rzucił szeptem do Louisa, samemu ruszając w stronę stróżówki i przyległego do niej pokoju ochrony.

Wewnątrz pomieszczenia strażniczego znajdywało się kilka ciał ochroniarzy oraz przeszukujący je rosjanin. Dorian skrzywił się lekko i krótkim kopnięciem posłał mężczyznę na ziemię. Rusek padł na twarz a rozbity o podłogę nos skutecznie uniemożliwił mu sklecenie zdania składającego się z czegoś innego niż przekleństw. Kopnięcie w kark zakończyło żywot gangstera. Zibi westchnął, zdając sobie sprawę że olał polaków po to żeby nie musieć zabijać.

Uśmiechnął się krzywo.

-Tutaj przynajmniej zabijam ludzi którzy zdają sobie sprawę w jakie gówno się władowali...- ta myśl w minimalnym stopniu pomogła polakowi.

Dorian zamarł na chwilę gdy drzwi do pokoju ochrony otworzyły się a w progu pojawiły się kontury dwóch zwalistych postaci.

-No ja pierdolę!- Zibi zaklnął przez zęby, odruchowo wyprowadzając kopnięcie w stronę twarzy pierwszego z zaskoczonych rosjan. Cios był celny i na tyle silny by dryblas zachwiał się i prawie przewrócił ze sobą kolegę. Drugi z zakapiorów, wygolony na łyso neandertalczyk o twarzy jak mongolskie siodło, dość zwinnie uniknął obalenia na ziemię i odruchowo uniósł w górę pistolet maszynowy Ingram z tłumikiem.

Zibi w ostatniej chwili padł na ziemię i przetoczył się w stronę przeciwnika. Seria z pistoletu zabrzmiała jak stado wściekłych os. Małokalibrowe pociski rozorały ścianę, dywan i prawie urwały ucho pobladłemu polakowi.

-Zaraz zginę, zaraz zginę, zaraz zginę.- myśl ta przewijała się przez umysł Zibiego niczym wielki, podświetlany neon. Nie raz miewał podobne myśli i jakimś cudem udawało mu się przeżyć. Tak było i tym razem.

Dorian o mały włos uniknął skoszenia serią i precyzyjnie wykonaną dźwinią podważył rękę przeciwnika. Rusek okazał się jednak zbyt ciężki aby go przewrócić. Zibi zacisnął zęby i resztą sił potrząsnął ręką przeciwnika, wytrząsając mu pistolet z ręki.

Cios który posłał Doriana na ścianę chwilę później przyrównać można by było do uderzenia przez żelazną sztabę. Zibi jęknął głośno gdy gdy wolna ręka mężczyzny zacisnęła się w pięść i z maksymalną siłą uderzyła go w okolicach nerek. Po raz pierwszy w życiu Zibowski ucieszył się że musiał brać udział w ulicznych walkach na pieniądze. Normalnie, bez tej praktyki, leżałby teraz półprzytomny pod ścianą, oczekując na cios łaski ze strony rosjanina.

Tak się jednak nie stało.

Polak zacisnął zęby i rzucił się na bok, chwilę przed tym jak drugi cios byczka uderzył w miejsca gdzie sekundy temu była jeszcze jego głowa. Rosjanin obrócił twarz w stronę leżącego na plecach szulera i uśmiechnął się wrednie. Zibi odpowiedział równie perfidnymw wyszczerzeniem się a podeszwy jego butów dość szybko zapoznały się z twarzą osiłka. Po serii pięciu kopnięć przy pomocy pięt bysior opadł na dywan ze zmasakrowaną twarzą.

-Zabiję cię, skurwielu!- Dorian zamarł i powoli obrócił głowę w stronę pierwszego z rosjan. Szuler kompletnie zapomniał o nim i nawet nie usłyszał kiedy rusek wstał, zabierając z podłogi porzucony ingram kolegi. Ze złamanego nosa obficie ciekła krew.

-Umiraya, ublyudok- warknął przez zębym, odbezpieczając automat.

Dorian odwrócił wzrok, gdy oko mężczyzny eksplodowało w chmurze białka i krwi. W drzwiach łazienki stanął Louis. Za jego plecami, przewieszony przez brzeg wanny, leżał kolejny rosjanin z dziurą między oczami.

-Wiesz... Może lepiej nauczy się strzelać, co?- Louis uśmiechnął się z powątpieniem, posyłając kulę w tył głowy ogłuszonego mongoła.-Dół zabezpieczony, tak samo posesja. Idziemy na górę.

Zibi skinął krótko głową i podniósł się z dywanu. Idąc jako pierwszy, z Louisem za plecami, cicho wszedł na piętro.

W korytarzu słychać było cichy płacz, rosyjskie przekleństwa oraz przerażone krzyki kobiety albo dziewczyny. Dorian ostrożnie rzucił okiem na pomieszczenie.

Na środku korytarza stało krzesło z przywiązanym do niego Seluccim. W rogu, pilnowana przez jednego z rusków, kuliła się żona mafioza. Sam szef był mocno obity i obdarty. Pozostałych dwóch rusków dobijało się do jakiś drzwi. Sądząc po krzykach, była to sypialnia córki bossa.

-Trzech w korytarzu i mają Selucciego. Nie wiem ilu jest w pokojach.

Louis skinął głową i poprawił tłumik. Pewnym krokiem wszedł na piętro, od razu unosząc w górę pistolet. Pierwsze dwa strzały trafiły kolejno w szyję i głowę rusków forsujących drzwi do sypialni dziewczyny. Trzeci zginął mniej czysto. Seria pięciu kul przeorała mu rąmię, pierś i brzuch by finalnie zakończyć się pod okiem.

Zibi w tym czasie kolejno przeczesał pokoje, by w biurze pana Selucciego zobaczyć chudego rosjanina, grzebiącego przy biurku. Jego karabin leżał swobodnie oparty o krzesło.

Dorian z pobłażeniem pozwolił mężczyźnie rzucić się w stronę broni, tylko po to by w połowie drogi kopnąć go w twarz. Mężczyzna zatoczył się na półkę z książkami i wyciągnął błagalnie ręce. Polak spokojnie podszedł do niego.

-N... Nie zabijaj...- Zibi aż skrzywił się, słysząc ciężki akcent faceta. Bez zbędnych ceregieli chwycił mężczyznę za wyciągnięte dłonie i potrząsnął nimi gwałtownie, wybijając ze ze stawów. Wrzask rosjanina poniósł się po piętrze.

-Nie zabiję cię.- Zibi uśmiechnął się wrednie i wyrzucił go na korytarz. W tym samym czasie Louis oczyścił sypialnie państwa Seluccich oraz pusty pokój. W łazience nikogo nie było.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 05-07-2011, 18:31   #34
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Jerycho z Aleksem spotkali się na śniadaniu. Tym razem półPolak zamówił już normalne jedzenie, fajnie być burżujem, ale jednak lepiej nie wydawać wszystkiego w dwa dni.
- Dobra, musimy omówić jak załatwimy sprawę z Polakami... masz jakiś pomysł?
- Ne- powiedział Aleks wpychając dwa tosty z masłem do ust naraz.
PółPolak uśmiechną się widząc to.
- Dante wspomniał coś, że poszukują najemników... - powiedział Jerycho po połknięciu naleśnika.- Wydaje mi się najlepsze, że byś do nich dołączył i zbierał informacje, a ja bym Cię ubezpieczał. Nie ma sensu by wiedzieli o nas obu. Na Ciebie spadnie główne niebezpieczeństwo, ale ja nie umiem kłamać. Nie cierpię takich gierek.
- Wiesz - Aleks wytarł usta ręką, potem wytrzepał ręce po tostach i sięgnął po kubek herbaty upijając trochę - Ja się na najemnika nie nadaję bo jestem za lalusiowaty, ba nawet nie umiem strzelać. A kłamstwa czasem potrafią uratować życie. A swoją drogą, cieszę się, że mi to powiedziałeś. Będę wiedzieć, że mówisz zawsze prawdę - wyszczerzył zęby.
- Racja. Nie masz doświadczenia w półświatku... to sprawia, że ja jestem znacznie lepszym materiałem na najmitę. Aj... logika podpowiada, że raczej ja się do nich zgłoszę. Nie podoba mi się to.
Przerwał by dokończyć naleśnika, po czym popił sokiem.
- Ach, moja perswazja czyni cuda - zaśmiał się Aleks.
Jerycho nie podzielił “entuzjazmu” towarzysza... na prawdę nie podobała mu się myśl bycia wtyką.
- Dobra. To będziesz mnie ubezpieczał z zewnątrz. Jak powiedziałem, nie ma sensu by o wszystkim wiedzieli. W razie problemów będziesz mógł mi jakoś pomóc znacznie bardziej.
- Jak znacznie bardziej? Wyjść do nich, zaparzyć herbatkę i porozmawiać?
- Nie. Podstawić samochód bym mógł szybko spieprzyć. Obserwować kto wchodzi, ilu ludzi jest na zewnątrz i którym oknem, w razie czego, najlepiej wyskoczyć. Musimy kupić ci komórkę.
- Ja nie chcę tej cegły! - zbulwersował się Zduński.
Jerycho westchnął i zmierzył go wzrokiem typu “chyba sobie kpisz”
- Co gały wybałuszasz? Nie chcę tego szmelca! - Jerycho nie znał prawdziwego powodu odmowy. Mógł się tylko domyślać.
- To jaka jest Twoja propozycja? Branie ciebie do środka jest bez sensu. Jeśli zostaniesz na zewnątrz musimy mieć jakiś kontakt. Inaczej na nic się nie przydasz.
- Dziękuję ci za słowa otuchy... - mruknął - Dobra, niech będzie, idźmy po tego śmiecia, którego nazywasz komórką.
- Ty się nie dąsaj. To ja idę ryzykować skórę, a i tak dostaniesz swoją działkę. Poza tym masz lekcję używania komórki, bo muszę cię tego nauczyć skoro nigdy tego nie tykałeś.
Jerycho podniósł szklankę z sokiem i dopił zawartość.
- Phi, a jak mnie zauważą? I mi łeb na kierownicy rozkwaszą? To co? Ja pójdę do piachu bez głowy, a ty będziesz mieć kasę, wtyki u polaczków i nie będziesz mnie musiał uczyć.
- Kupimy ci lornetkę i będziesz obserwował kamienicę z innego dachu, więc będziesz bezpieczny. Będziesz miał czas by obmyślić plan B, na wypadek gdyby okazali się sprytniejsi niż sądzimy.
- W tej akcji widzę więcej wydatków niż korzyści... Chcę sobie kupić dom! - wybuchnął Aleks
- Chyba nie sądzisz, że po trzech robotach już będziesz miał na niego kasę, co? Poza tym policz. Komórka koło 20 dolców, do 50ciu. Słuchawki bezprzewodowe... nie mam pojęcia. Nie powinny być strasznie drogie. Lornetka kolejne 50. Ja sam kupię sobie kamizelkę za 400, więc nie masz co narzekać.
- Ale tym masz jeszcze skitraną forsę na koncie.
- Pamiętasz, że żywiłem się wyrzuconymi ogryzkami? Gdybym sądził, że mam do niej dostęp bym nigdy tak nisko nie upadł. Mogę sobie być pod ochroną Malpartego, utopiłem im szefa w szambie...
Na słowa “utopiłem w szambie” Aleks buchnął niekontrolowanym śmiechem:
- Dobra, niech ci już będzie.
- Dobra. Więc musimy się jeszcze trochę przejechać zanim do nich się zgłoszę. Skończyłeś jeść? - zapytał Jerycho samemu właśnie odkładając sztućce.
- Oczywiście - i dopił herbatę.
Kolejne trzy godziny zostały spędzone na jeżdżeniu po mieście i odwiedzaniu różnych sklepów. Komórka i słuchawki nie były problemem. Razem z kartą kosztowały 120$. Trudniej było ze znalezieniem lornetki i kamizelki. W końcu udało się znaleźć sklep z bronią. Tam Kupiono porządną lornetkę za 65$ oraz kamizelkę za 350. Poza tym Jerycho jeszcze się uparł na tour de lumpeks. Dopiero w czwartym znalazł czego szukał. Skórzane rękawiczki i trencz w kolorze głębokiej, ciemnej zieleni.



A do tego wszystkiego okulary (jak w awatarze)

- Dobra, teraz wyglądam jak powinienem. Przydałoby się trochę łańcuchów, czy ćwieków.
Zawinął dredy jednym z nich tak, że grzecznie zwisały z tyłu głowy.
- Żeś się odwalił - zażartował Aleks siedząc w miejscu “dla mężczyzn” czyli przy wejściu. Cały czas bawił się nowym telefonem, grał teraz w “snejka”
- Dobry imejdż to ważna sprawa. Wiesz już chociaż jak dzwonić?
- Obczaiłem to cudactwo, powinienem sobie poradzić. Wybrać numer i zielona słuchawka. - wyrecytował.
- Zgadza się. Jeśli się uda będę miał stale słuchawkę na uchu, więc nawet nie będą wiedzieć kiedy będziesz dzwonił. Zapisałeś mój numer w pamięci?
- Nie podałeś m go - wyszczerzył zęby.
- No to podaję...
- Dobra, mam.
- No to do dzieła... Zmienimy się ze trzy przecznice przed ich kamienicom i dalej pójdziesz z buta, a ja odstawię szopkę. Znajdź miejsca z których będzie miał dobry widok na wszystkie strony budynku. Przydałby się jeszcze ktoś, ale musimy sobie radzić.
- Czyli odwalam robotę za dwóch... A pensja za jednego...
Jerycho odpowiedział kolejnym spojrzeniem typu “chyba sobie kpisz”
- Dobra, właź. Takimi oczkami to się na lasencje przyglądaj, a nie na mnie - dociął Aleks
- Nie lecą na to. Zwykle się boją - uśmiechną się - A jeśli chcesz to ja bardzo chętnie zajmę się obserwowaniem wszystkiego wokół.
- Widocznie się nie starasz. Ja nawet nie muszę patrzeć, a już łapią się jak ryby na haczyk. Jak chcesz, mi to rybka.
- Nie. Nie nadajesz się na gangstera. Domyślą się, że coś kręcisz. Poza tym nie odstawiłem się tak dla picu.
- Aaaaa, chcesz rozpalić ich zmysły? Ok, to ja się będę przyglądał co tam wyczyniasz, ale jak zaczniesz tworzyć coś zbereźnego to się zabiorę i pójdę.
- Nie żartuj sobie. To poważna sprawa. Jakby działo się coś niedobrego to dzwoń do mnie. Jeśli nie odbiorę znaczy, że zwyczajnie nie mogę.
- Dobrze.
- Wiesz... ty bierz samochód. Ja się do nich przejdę. W razie gdybyśmy gdzieś jechali to musisz mieć możliwość dogonienia nas. Im mniej i nas wiedzą tym lepiej.
- Ej, to mi się coraz bardziej podoba. Taka robota jak detektyw, jeszcze jakbym miał taką małą pukaweczkę...
- Ja biorę microUZI i glocka, więc ci zostaje colt i emdziewiątka
- Ja z dwóch naraz nie umiem strzelać, ale tak dekoracyjnie...
- Ty W OGÓLE nie umiesz strzelać, więc wiesz... to i tak dla ozdoby. Aha, nie zdążyłem ci pogratulować niezwykłego farta gdy strzelałeś do telefonu. Bez doświadczenia równie dobrze mogłeś trafić pana Browna.
Aleks wciągnął powietrze jakby chciał wybuchnąć - Jak to nie umiem? Skąd wiesz? Gdybym nie umiał to bym na pewno zabił Browna. Inna sprawa, że rodzice robili mi wodę z mózgu, ze broń jest zła.
- Tuż po wyjściu powiedziałeś mi, że do tamtego telefonu strzelałeś pierwszy raz
- Mogłem kłamać, jak ja ci mówiłem, że kłamstwo jest czasem dobre to o takie coś mi chodziło - Aleks gubił już się w tym co mówi, ale nadal z miną emeryta utrzymywał się przy swoim.
Jerycho zmarszczył brwi
- Ta... Jakie korzyści ci to przyniosło?
- Eeee... Nooo... Dobra, jedźmy już tam bo czas leci.
- Dobra. Ale nie okłamuj mnie kochanie. Nienawidzę kłamstw, a jak się dowiem to będę zły...
- Dobra, dobra, skarbusiu...
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 11-07-2011, 14:22   #35
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jerycho doszedł do polskiego zakątka. To było niemal jak ściana. Nagle przestał słyszeć angielski, a zaczął polski. Dawno nie przysłuchiwał się przypadkowym rozmowom w tym języku. Dosyć. Nie słuchać. Jest wtyką. Nie może mu się tu podobać. Staną przed kamienicą z rękami w kieszeni płaszcza i wzniósł wzrok w górę. Westchnął i wszedł do środka.
Papatrzył na kilku ochroniarzy, z klamkami w kaburach. Prawdopodobnie WISTY polskiego pochodzenia. Czujni, złapali za rękojeści pistoletów, lecz ich nie wyciągnęli. W drugich rękach trzymali znajomy napój. Znałeś go, przyjrzałeś się puszkom. Kiedy ostatnio piłeś Stronga?
- Polak? - usłyszałeś od jednego z nich.
Jerycho popatrzył na piwo jakby miał zaraz się rozpłakać ze wzruszenia. To nie prawda, że jest kiepski w kłamaniu. Mógłby być najlepszym kłamcą w kraju. Mógłby zostać aktorem z prawdziwego zdarzenia, bo doskonale potrafił tłumić i naśladować emocje. Tu nie chodziło o umiejętności a o sumienie. Czuł się po prostu bardzo źle kogokolwiek okłamując. Tym bardziej jeśli ten ktoś mu zaufał. Wskazał palcem puszkę
-Wiecie ile się tego tu naszukałem?- zapytał z "tłumioną radością" po polsku
- Haha! - uradował się rodak - To nasz. Częstuj się - w ostatniej chwili złapałeś rzuconą w twoim kierunku puszkę - Sprzedają je za rogiem i wiele innych polskich specjałów, jak wiesz o czym mówią - i zaśmiał się - Co cię sprowadza? Praca, pożyczka czy ochrona?
Kurwa... nie bydlaku, bądź wrednym skurwielem... błagał w myślach, już czuł się źle. Bardzo źle. Jednak nie pozwolił by to wyszło na wierzch
-Słyszałem, że jest tu gorąco, więc trzymałem się zdala. A szukam pracy. Podobno potrzebujecie ludzi znających się na mordobiciu
Po czym upił łyk z podanej puszki
- Tak, tak. O tym musisz pogadać z Zaworem, jest na trzecim piętrze. Trafisz bez problemu, ma zawsze otwarte drzwi. Ja jestem Dawid, a to jest Slavek. Co prawda Czech, ale nauczył się Polskiego i bardzo mu się u nas spodobało - wskazał na drugiego strażnika - Prawda Slavek?
- Jasne - odpowiedział - Polacy są the best! - powiedział pośpiesznie.
Slavek był już w średnim wieku i łysiejący, za to Dawid miał może z dwadzieścia pięć lat. Bardzo młody człowiek, w koszuli na krótki rękaw i rybaczkach.
- Przysiądź się. Jak już będziesz miał zatrudnienie, nie będziesz miał czasu posiedzieć.
-Ja jestem Jerycho Czarnecki. Matka była z Jamajki, ale wychowałem się w Polsce. Miło poznać.- Zdjął okulary i skorzystał z zaproszenia, popił kolejny łyk
-Jednak Ameryce brakuje wielu rzeczy- uśmiechnął się - piwo może i dobre, ale brakuje mu duszy, mam rację panowie?
- Taa... Wiesz, tylko rok byłem w Polsce. Urodziłem się tutaj, ale pamiętam że siedzenie na ławce z puszką w garści to zupełnie co innego. Poczęstuj się tym - Dawid wyciąga z nie zajętego stolika kilka kiełbas - Sokołów. Szaleję za tymi kiełbasami, chcesz to się częstuj. To nie to co te Amerykańskie odpady
Jerycho niemal natychmiast, tyle by nie być niegrzecznym, odłamał sobie połowę i zagryzł popijając piwem
-Brakuje jeszcze meczu football, znaczy piłki nożnej. Ach... zbyt długo nie mówiłem po Polsku. Przecież to taki piękny język! Tak czy siak piwo, kiełbasa, mecz w którym Polacy rozgromią szwabów i mogę umrzeć szczęśliwy
- Nie każą nam oglądać na służbie telewizji, ale kupiłem sobie teraz dekoder i satelitkę, mam też polskie programy na bieżąco. Wpadnij może kiedyś, co? Masz też trochę polskiej wódy w lodówce, a to nie to co whisky - Slavek w tym czasie zagryza pęto kiełbasy delektując się smakiem.
-A... najlepiej i tak smakuje samorobny bimer. Ojciec miał niemal profesjonalną maszynę w piwnicy. Zakradałem się tam z kolegami i sami z niej korzystaliśmy, hehe.
Slavek uśmiechnął się:
- Dwa budynki dalej mieszka Artur, on destyluje. Ale sprzedaje tylko polakom, uczciwy chłop.
- Ta siekiera!? - skrzywił się Dawid - On tu chyba w zardzewiałej beczce destyluje. Piłem kiedyś dobry bimber, ale to przesada.
- Bo żeś młody jest i smaka nie masz wyrobionego - podsumował Czech
Jerycho na prawdę zaczynał się cieszyć ze spotkania z Polakami. Na prawdę lepiej smakowała mu polska kiełbasa zapijana polskim piwem podczas gdy w uszach brzmiały polskie słowa. Gdyby tylko nie był zdrajcą nawet nie musiałby udawać radości
-Hah. Pamiętam jak kiedyś z kolegą, jeszcze w Polsce, piliśmy spirytus. W mordzie jak najdłużej, połknąć i zero popity. To była siekiera. Tarzaliśmy się na ziemi, sliniliśmy, bo nie mieliśmy odwagi połknąć tej dziewiędziesięcioprocentowej śliny by nam gardeł nie spaliło ale wytrwaliśmy. Po wszystkim jeszcze sięgnałęm po gin. Nad kiblem, z zafascynowaniem obserwowałem, że rzygam nie tylko gębą, ale i nosem. Hah! Ciekawe co z Damianem...
- Widzisz Dawid? Kolega to ma dopiero wytrenowany smak - zaśmiali się obaj - Artur ma coś podobnego, ale to się doprawia soczkiem i jest naprawdę świetna gorzałka. A on - kiwnął głową w stronę Dawida - to pił jak wodę, ale potem jak wystrzelił z naszej "Polki", to dwa dni go szukaliśmy. I w końcu znaleźliśmy go w mieszkaniu w kałuży wymiocin i na mega kacu! Podziw!
Dawid ni to się uśmiechał, ni to złościł. Sączył powoli piwo.
-Taa... nigdy nie zrozumiem czemu Polacy uważają, że ten kto najwięcej wypije, najwięcej się wyrzyga i ma największego kaca to największy kozak- powiedział udając powagę- Ale najbardziej mnie zastanawia, czemu widząc tego bezsens sam się z tym jak najbardziej zgadzam- zakończył już śmiejąc się
- Ooo, szkoda że nam tu wódki nie każą pić, działo by się - zaśmiał się Czech.
- Mówię wam, trzeba się spotkać. O ile Jerycha Zawór nie pogoni robotą, jak tylko pójdzie po zatrudnienie - dopowiedział Dawid.
-Te...- Jerycho wzniósł palec w geście jakby miał powiedzieć na wielką tajemnicę- kiedyś słyszałem historię. Na jakimś akademiku profesor wziął kubek po piwie. Nasypał tam kamieni. Zapytał czy jeszcze się coś zmieści. Odpowiedziano, że nie. To nasypał grubego żwiru. To samo pytanie. Potem piasku. Powiedział, że te kamienie to ważne sprawy, żwir to błahe, a piasek to drobnostki. Sam kubek jest życiem. I walną morał, że w życiu trzeba zaczynać od spraw ważnych, bo jeśli zacznie się od błahych to nie zostanie dla nich miejsca, czy jakoś tak. Nie o to chodzi. Wtedy wstał jeden student, podszedł do profesora trzymającego kubek z kamieniami, żwirem i piaskiem i wiecie co zrobił? Nalał tam piwa. Piasek nim nasiąkł. Zmieśniło się, mimo, że nikt się tego nie spodziewał. Wiecie jaki z tego morał?
- Jaki? - ponaglił Dawid
Jerycho sie uśmiechną i rozłożył ramiona w geście "you are welcome"
-Na piwko zawsze znajdzie się czas- powiedział cholernie z siebie dumny
Obaj jak na rozkaz uśmiechnęli się, a potem zaczęli się chichrać.
- Dobre, dobre. Sprzedam żonie jak wrócę do domu - powiedział Dawid.
-Dobra panowie. Jak będzie okazja musimy wyskoczyć na piwo. A teraz pójdę do pana Zawora. W końcu po to tu jestem.
Dopił piwo i zgniótł puszkę uderzając nią w czoło
- Powodzenia. Trzecie piętro, otwarte drzwi - przypomniał Slavek
-Dzięki.- Wstał, ukłonił się delikatnie, po czym poszedł wymachując laską jakby brał udział w brodłejowskim musicalu.
-Aha... to chyba ważne- cofnął się do nich. Sięgną za pazuchę i wyciągnął spod niej... microUZI, położył na stole. Sięgnął znów i położył glocka o chwilę potem eM9kę. Uśmiechnął się szczerząc zęby


Znalazł się w niewielkim pokoju, jak było zapowiedziane, drzwi były otwarte. Przy oknie stał mężczyzna w prochowcu z Polskim karabinkiem Onyks. Nie wiedział skąd go wzięli, ale prezentował się dobrze w rękach cyngla. Na przeciw było duże, drewniane biurko. Po lewej stała komoda, po prawej jakiś mężczyzna układał coś na stojaku. Jak zauważył, była to zbroja Husarii, a układał ją nie kto inny, jak sam Jan Zaworski. Nie zauważył jego wejścia, za to ochroniarz groźnie się spojrzał.
Jerycho wybałuszył gały widząc pancerz husarii. Swego czasu fascynował się nimi. Nawet chciał zacząć samemu zabierać ich oporządzenie, ale nie miał na to czasu, a matka pieniędzy. Opanował się. Zagwizdał wesoło, tak jak to się robi okazując podziw
Zawór spojrzał na ochroniarza, ale to nie on zagwizdał. Szybko obrócił się w kierunku drzwi, gdzie stał Jerycho:
- Witam jaśnie Pana, potrafiącego docenić kawałek Polskiej historii. Jan Zaworski do usług - wyciągnął w twoim kierunku rękę.
PółPolak szybko zdjął skórzana rękawicę i odwzajemnił
-Jerycho Czarnecki, miło poznać. Kiedyś sam chciałem zebrać pełne oporządzenie. Ale gdy dowiedziałem się ile to kosztuje i, że nie dostanę skóry lamparta uznałem, że to nieco śmiałe marzenia jak na piętnastolatka.- Wychylił się nieco w bok by mieć lepszy wgląd na pancerz, po czym spojrzał na Zaworskiego wskazując palcem zbroję
-Mogę?
- Proszę bardzo - wykonał zapraszający gest ręką.
Na ścianie w której znajdowały się drzwi, dodatkowo zauważył sporo średniowiecznego uzbrojenia.
-Dziękuję- skinął głową i staną tak by móc podziwiać rynsztunek
-Łał! To prawdziwa broń i zbroje, czy ozdobne repliki?
Zaworski podszedł do ściany, ściągnął z niej miecz półtoraręczny i podał.
- Nie lubię udawania, nie lubię podróbek.
Jerycho zważył broń w ręce i oddał spoglądając na Jana z respektem. Zaraz wrócił do podziwiania. Sam już nie wiedział czy udaje czy na prawdę mu się podoba. Chyba to drugie.
-Kiedy byłem mały bawiłem się z braćmi w rycerzy. W zasadzie polegało to na naparzaniu się kijami, ale fajnie było.- Odwrócił się
-Piękny rynsztunek. Skąd pan dostał zbroje husarska w Ameryce?
- Wiesz, przypłynęły do mnie tą samą drogą co np. ten Onyks, jeśli wiesz o czym mówię - uśmiechnął się - Ale chyba nie przyszedł do mnie Pan podziwiać zbroję i rynsztunek?
Jerycho skinął
-Oczywiście, że nie, choć nie przeczę, że to bardzo miły akcent. Więc wprost. Szukam pracy, a słyszałem, że szukacie ludzi którzy znają się na mordobiciu
- To dobrze pan słyszał, ale za nim dam panu cokolwiek, chcę się czegoś o Panu dowiedzieć, wtedy ja powiem co mogę zaoferować. Ostatnio popełniłem fatalny w skutkach błąd, przez który pozbyłem się czterech lasek dobrego semtexu i ładunku C4 oraz, prawie zginął mój człowiek.
-Chodzi o skrócony życiorys, czy o coś kontretnego?
- Umiejętności, życiorys się przyda i najważniejsza, jakie Pan ma zatargi z prawem oraz z tymi, którzy są z prawem na bakier. Oczekuję szczerości.
-Więc od początku. Jestem Polakiem półkrwi, matka, Rebecca Marcus była Jamajką. Obywatelstwo mam zarówno polskie jak i Jamajskie. Była mistrzynią sztuk walk. Nauczyła mnie wszytskiego co umiała, a potem posyłała do swoich przyjaciół. Ale o umiejętnościach za chwilę. Niestety nie miała dla mnie wiele czasu, bo musiała zarabiać. Ojciec szybko zmarł więc dużo pracowała. Dużo byłem w gangach. Bardziej polegało to wtedy na wandalizmie, ale czego się spodziewać po dzieciach. Gdy dorastałem sprawy robiły się poważniejsze. W pewnym momencie wyjechaliśmy z matką do Ameryki, bo narobiłem sobie niezłych problemów. Załapałem się do bandy Red Edda w Nowym Yorku, niewielki, ale dobrze prosperujący gang. W pewnych okolicznościach narobiłem sobie jeszcze większych tyłów w nieco większym gangu Hellangels. Jako, że gang z polski dawno został rozbity uciekłem tam. Po jakimś czasie wróciłem, ale znów narobiłem sobie kłopotów. Tym razem yakuza. Znowu gorzej. Do dziś mają do mnie... wielki żal. Przed nimi uciekłem tu. Jestem w mieście od miesiąca, ale nie najlepiej prosperuję. To, że udało mi się zorganizować czyste rzeczy na dziś jest osiągnięciem. Jeśli chodzi o policję to w pewnym momencie zastrzeliłem policjanta, ale udało mi się wyłgać i zrzucić na niedawnych kamratów którzy mnie zdradzili. Jeśli chodzi o umiejętności to może i nie jestem adeptem jakiejś znanej szkoły, ale niemal mistrzowsko walczę miesznką wielu różnych styli. Opiera się to na kung-fu, ale są elementy boksu tajskiego oraz wielu innych, mniej znanych acz niesłusznie, styli. Jestem bardzo dobrym strzelcem. Poza tym długo trenowałem yamakasi i opanowałem je w takim stopniu, że przynosi mi wymierne profity w określonych sytuacjach
Może się wydawać, że jestem magnesem na kłopoty, ale sądzę, że sam fakt, że wciąż żyję i mam się dobrze, mimo, że mam takich wrogów świadczy o moich umiejętnościach
- A więc Panie Czarnecki, dobrze wiedzieć iż Pańscy wrogowie to praktycznie płotki. Yakuza w Empire Bay jest słaba i jest już na czarnej liście, zaraz po makaroniarzach i Irlandczykach. Co oferuję, no cóż. Nie płacę za wiele za akcje, ale oferuję w tej cenie mieszkanie w jednej z kamienic, a to już dużo moim zdaniem i kilku innych ludzi. Oczywiście w grę nie wchodzą jakiekolwiek podatki. Nie ściągam też haraczy z tych kilku polskich kramów, płacą zwyczajne sumę za wynajem lokalu. Moja organizacja musi się utrzymywać - uśmiechnął się - A pańska matka, doprawdy świetny zawodnik. I ładny - zaśmiał się, ale nie żeby Cię obrazić - Oczywiście płacę od pół tysiąca w górę, zależnie od roboty. Jako iż Pan ledwo znalazł czysty ciuch, wizja swojego mieszkania zapewne wygląda pięknie. Jak jest Pan chętny, możemy na szybko podpisać nieformalną umowę nazywaną "uściskiem dłoni".
Jerycho się uśmiechną na myśl, że jeszcze ktoś pamięta jego matkę. Po czym zaraz napluł sobie w duszy w twarz za to, że właśnie podpisuje umowę której nie zamierza dotrzymać. Wyciągnął rękę. Zawór również uścisnął rękę i w szczerym uśmiechu, potrząsnął nią.
-Interesy z panem to czysta przyjemność. Oczywiście pasują mi te warunki. Tym bardziej, że widzę, że chyba będę mógł tu odbudować moją kolekcję broni ze złotych lat
- Na razie nie mam dla Pana pracy, ale może się Pan wprowadzić do mieszkania. To tamta kamienica - wskazał na okno, lekko się pochylając do tyłu - Mieszkanie numer 14, proszę o to kluczyk. Meble są, ale niech Pan się nie spodziewa cudów.
-Rozumiem. Sam fakt, że śpię w przyzwoitym miejscu jest dla mnie sporym awansem społecznym. Nie wiem. Podać komuś mój numer telefonu czy coś?
- Możesz mi go zostawić na biurku, tu jest długopis i notes - po chwili zastanowienia - Potrafi Pan prowadzić samochód, prawda?
Jerycho skrzywił się nieznacznie
-Nie miałem wielu ku temu okazji, ale posiadam prawo jazdy, lecz zdecydowanie nie jestem rajdowcem. W razie potrzeby poprowadzę, lecz, szczerze to wolałbym tego unikać. Lepiej czuję się na własnych nogach i mogą mnie zabrać w znacznie więcej miejsc-Uśmiechnął się delikatnie
- E tam, żadne wyścigi. Proste zadanko za 200 dolców na start. Pojedzie Pan do szpitala po naszego człowieka, postrzelili go w nogę. Zna Pan już kogoś z naszych?
-Miałem okazję zbratać się nieco z Dawidem i Slavkiem tuż za wejściem do kamienicy
- Cholerni gawędziarze, ale to mili ludzie, zwłaszcza Dawid. Pan sobie wyobraźni że mieszkał w Małej Italii, dopóki nie dowiedział się o Grey Poincie? Weźmie go Pan ze sobą, może on prowadzić. Ten postrzelony to Tomasz Piekarski. Wejdą panowie po niego i wyjdą. Przywieźcie go potem tu, trzeba chłopakowi wypłacić odszkodowanie.
-Rozumiem. Zajmę się tym natychmiast. Zostawię tylko numer i nie będę już zajmował czasu, szefie.
- Nie przeszkadza mi Pan, była to naprawdę miła konwersacja.
-Miło to słyszeć- uśmiechnął się, bardziej szczerze niż sam by chciał- Jednak nie płaci mi pan za stanie w miejscu, a aktualnie jestem w nastroju, że aż rwę się do roboty. Nawet tak prostej.
- Miło mi to słyszeć, iż moje pieniądze są motorem napędowym do pracy, u tak młodego człowieka. Praca to podstawa, jak mawiał mój dziadek.
-Tu nawet nie chodzi tylko o pieniądze, ale o fakt, że wreszcie zacznę robić coś sensownego, zamiast szlajania się w poszukiwaniu pracy.Swoja drogą. Nie będę nachalny gdybym zapytał pana w przyszłości o jakiś kontakt na handlarza bronią białą? Pan jest chyba nejlepszą osobą od której powinienem zacząć poszukiwania gdy już trochę odłożę
- Jak Pan chce, może mi Pan napisać co chce i sprowadzę z kolejną dostawą amunicji z Polski. W tych sprawach współpracujemy z Ruskimi, a ostatnio nawet poszerzyliśmy naszą współpracę, ale to mało ważne. A jeśli chce pan sam o tym pogadać z Panem Isakiem, mogę podać numer
-Byłbym bardzo wdzięczny. Uciekając przed yakuzą musiałem zostawić cała moją kolekcję, boleję nad jej stratą. Więc, jeśli pan pozwoli, pojadę teraz po naszego chłopca.
- Jak Pan wróci, będzie na Pana czekał numer Isaka.

Jerycho szedł korytarzem w dół. Zebrał już całkiem sporo informacji. Kamery, czujniki ruchu, straże, mniej więcej uzbrojenie. Nieźle jak na tak krótki czas. Zszedł na sam dół,
- Masz robotę? - zapytał z podekscytowaniem Dawid
- Pewnie że ma, nie widzisz jak mu z oczu patrzy - rzucił Slavek
-Tak!- twarz Jerycha zdobił taki uśmiech, że można było mu policzyć zęby
- No i oto chodziło - również uśmiechnął się Dawid - Mieszkanie dostałeś też, czy masz własne?
-Dostałem. Czternastka. Dobra Dawid, mamy fuchę. Jedziemy do szpitala odebrać naszego postrzelonego. Piekarski chyba. Tak, Tomasz Piekarski. Mamy go tu przywieźć.
- Słyszałem o nim, dość wysoko w hierarchii jest, choć jest tylko umowna. Podobno Sokół Maltański dzięki niemu się poszedł jebać. Był czujką na parkingu, czy coś takiego, no nic. Slavek, zostajesz sam. Piwo weź, ale oddawaj kiełbasę - zaśmiał się Dawid
 
Arvelus jest offline  
Stary 11-07-2011, 20:26   #36
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Dean "Oczko" Salvadore

Don Malaparte wyskoczył ze samochodu, poprawiając na sobie garnitur. Wszedł do domu, Ciebie zastawiając na razie bez słowa. Po chwili pojawił się z dwoma kopertami.
- Świetnie się spisałaś słonko, naprawdę solidny kawałek rzemiosła masz w rękach. Proszę – wręczył pierwszą kopertę, bagatela 1500 dolców – Ale jedź jeszcze tym samochodem do naszego mechanika na Burnground Street, zaraz pod autostradą. To złomowisko, ale też i świetny warsztat. Naprawia świetnie samochody i motocykle. A nie chcę się żegnać z tym Jaguarem, zrobisz to dla mnie? Zawsze może z tobą pojechać Eric – wskazał palcem na ochroniarza, który wpatrywał się w Ciebie, jak w przyszłą ofiarę.
- Oczywiście że z nią pojadę, sama pewnie nie zna drogi – powiedział sam goryl i wsiadł do samochodu, od strony pasażera.

Dorian „Zibi” Zibowski

Miałeś dziwne wrażenie, że Polacy tylko zabawili się Rosjanami. Na pierwszy rzut oka, mogli się czuć potrzebni i robili coś wielkiego. Ale nagle przypomniało Ci się co mówili ludzie z furgonetki.

„Szef nam daje tylko adresy, od nas zależy jak załatwimy sprawę. Na przykład adres tamtego warsztatu sprzedał nam jakiś Czech, podobno to ich jakaś świeża baza. A Sokoła Maltańskiego nękamy tak co miesiąc, a jeszcze musimy odwiedzić Bar Selluciego, ale to wieczorem... O już jesteśmy u nas.

W głowie zadzwoniły Ci słowa Polaka, w sumie to też była twoja zasługa. Pięknie, naprawdę zgrabnie odciągnąłeś najlepszych cyngli Selucciego od baru, zastawiając pole do popisu ludziom Zaworskiego. Cóż, mogłeś tam zadzwonić z posługi Louisa. Mogłeś się zająć przesłuchaniem Ruska, ale największej uwagi potrzebował Selucci, który z zakrwawioną twarzą, ciężko łapał oddech. Jego żona szybko się podniosła i podbiegła do niego, w drzwiach do których się dobijali, pojawiła się również twarz jego córki, która też doskoczyła do ojca.

Aleksander Zduński

Czekając w samochodzie, zauważyłeś że wiele osób patrzy się na twój wózek i wcale nie wydawali się najemnikami. Ot, po prostu mieszkańcy Grey Pointu. Kilku gdzieś zadzwoniło, z jednej z kamienic wyszedł mężczyzna w kamizelce. Zapukał w okno samochodu, delikatnie je uchyliłeś.
- Szuka tu Pan czegoś? – zapytał po polsku.
- Nie, nie. Czekam za znajomym – odpowiedziałeś w swoim rodowitym języku.
Facet w kamizelce uśmiechnął się i skinął głową. Ty sam przyłożyłeś komórkę do ucha i udałeś, że z kimś rozmawiasz:
- Co? Nie możesz? Szkoda. Zobaczymy się jutro – i odjechałaś spod kamienic.

Jerycho Czarnecki

Dawid nie chciał prowadzić pod żadnym pozorem, w końcu był po piwie. Ty się godziłeś, w końcu ty miałeś prowadzić. Jechaliście przez centrum i różne dzielnice, pamiętającym lepsze czasy Jeep’em Cherokee XJ.


Szpital wcale nie był daleko. Zaledwie dwie dzielnice dalej, choć podział na dzielnice w Empire Bay był umowny. Sam mężczyzna szybko się znalazł, czekał na was przed szpitalem. Całą łydkę miał w bandażu, który już zaczął przesiąkać krwią. Sam się do was odezwał, rozpoznając w was ludzi Zawora.
- Ej, koledzy. Jak od Zaworskiego, to ja jestem Piekarski. Zabierzcie mnie do domu, dobra? Żona sobie rwie włosy z głowy, co się ze mną stało.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 12-07-2011, 18:36   #37
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
- Świetnie się spisałaś słonko, naprawdę solidny kawałek rzemiosła masz w rękach. Proszę –

Wręczył mi pierwszą kopertę. Calutkie 1500 dolarów. Tak, praca dla Włochów nie tylko jest bardziej zgodna z jej wartościami moralnymi, ale i bardziej opłacalna. I bezpieczniejsza, mimo tego pseudo-ochroniarza. Ten koleś był wrogiem, i Malapartego, i jej. Jak nic, gdy tylko opuszczą zabudowania to strzeli do niej. I już w tym momencie miała gotowy plan. Nikt nie będzie jej ranił. NIKT ani NIGDY nie będzie mógł bezkarnie jej zranić. I już wiedziała, że będzie trzeba popracować przy kablach gdy odda samochód mechanikom.

- Oczywiście że z nią pojadę, sama pewnie nie zna drogi –

Goryl wszedł na miejsce pasażera. Cóż, trudno. Zabrudzi trochę tapicerkę bo będzie się ostro bawić. Wzięła również drugą kopertę, kiwając głową do Dona. Szkoda by zakrwawić lub przestrzelić kopertę, prawda? Schowała ją tam gdzie schowała poprzednią i wsiadła za kierownicę. Biedny jaguar, miał rysy i dziurki. Za dużo szpecących dziurek. Gdyby miała własny warsztat to by sama się zgłosiła by go naprawić. Ale kiedyś, jak podrośnie i zarobi, założy własny warsztat. Piękny, wspaniale wyposażony, z garażami, własnym źródłem zasilania i każdym narzędziem jakie ten świat wymyślił. Przekręciła kluczyk, a samochód zamruczał. Trochę smętnie, jak ranione zwierze. Biedny samochód. Biedne cudo. Rozumiała czemu Don chciał je naprawić. I niech się wali cały świat, jak będzie trzeba to sama mu pomoże swoimi umiejętnościami! Nie robiła tego dla Dona, robiła to dla jaguara.

Podróż była dosyć spokojna, mimo goryla obok niej oraz licznych dziur, które robiły niemały świst w czasie jazdy. W każdym razie, było na pewno przyjemniej niż w starym i rozklekotanym trabancie. Właśnie mijała ostatnie budynki. Ostatnie budynki, dziwne zachowanie ochroniarza, który powoli kierował rękę pod marynarkę oraz cisza spowodowały to co się stało. Najpierw zupełnie zaskoczony ochroniarz przywalił głową w szybę by zaraz po tym dostać prostego w szczękę, łokciem w jaja, znów w szczękę, w mostek, znów w jaja, jaja, jaja, jaja... i parę łokciów w jaja później, kopnięciem wyleciał przez otwarte drzwi. Po czym oddała cztery strzały. Po jednym w każde kolano i po jednym w każdy łokieć. Spokojnie wysiadła i zabrała się do dzieła.

Cóż, najwyżej zapłaci za prąd do naładowania akumulatora. Podeszła do ochroniarza i spojrzała na niego, bez emocji. Choć w jej oczach czaiła się niema groźba. Pocierała dwoma klemami o siebie, na co Rosjanin dostał wytrzeszczu. Biedaczek chyba zrozumiał co czeka go za parę chwil. Ale najpierw Oczko ściągnęła mu spodnie wraz z bielizną. I sama dostałą wytrzeszczu.

-Kurwa, ale mały.-

Taki komentarz potrafił zabić mężczyznę w każdym samcu. A sam ochroniarz chyba poczuł się mocno dotknięty tymi słowami. Nie pozwoliła mu się długo gniewać i najzwyczajniej w świecie, bez skrupułów, podłączyła mu jaja do akumulatora. Na chwilkę, ale bardzo bolesną. Dla goryla. Szkoda opisywać ból jaki odczuwał, bo ciężko byłoby go do czegoś porównać. Ważne, że wydobyła co chciała wiedzieć. Czyli to, dla kogo pracował. Uśmiechnęła się. Rosjanie będą mieli kłopociki. Spojrzała jeszcze raz na goryla i uniosła jedną brew. Spokojnie przeszukała niezdolnego do ruchu śmiecia. Znalazła colta z jednym, ale pełnym magazynkiem. Do tego 137$ oraz zdjęcie, a z tyłu adres. Wyglądało na to, że Eryk miał córkę. Cóż, ładne zdjęcie, powiesi w swoim warsztacie jak się go dorobi. Tak jak ją nauczyli w Hiszpanii, porządny warsztat musi mieć sporo zdjęć i plakatów dziewczyn, najlepiej rozebranych. Jakoś jej to nie interesowało, ale była przyzwyczajona do takich plakatów i zdjęć. Cóż, swojski klimat zrobi przynajmniej. Ostatnia kulka w jej dotychczasowej broni czyli rewolwerze Colt Detective Special, poszła wprost w czoło goryla. Westchnęła. Przejechała kilka razy paznokciem po swojej twarzy, robiąc podłużną, głęboką i szerszą rysę niż przy pojedynczym rozcięciu. Ładnie imitowała otarcie się, bolesne, kuli o policzek. I wsiadła do pojazdu, a trupa zostawiła na polanie, z zwęglonymi genitaliami.

-Ochroniarz zdrajcą. Lekarza.

Trzy proste słowa czyli to, że ochroniarz zdradził, a ona potrzebowała kogoś kto spojrzy uważnie na tą ranę. Dodatkowo wskazała samochód i podała drugą kopertę, z zapłatą za naprawdę. Cóż, zadanie wykonane, prawda?
 

Ostatnio edytowane przez Kizuna : 12-07-2011 o 18:44.
Kizuna jest offline  
Stary 16-07-2011, 12:04   #38
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jerycho prowadził bardzo niepewnie. Dawno nie siedział za kierownicą i wyglądał jak ktoś kto ledwo dostał prawko. Jeździł bardziej przepisowo niż się to podobało innym kierowcom, ale ignorował to. W końcu dojechał pod szpital. Zobaczył, że ktoś już tam czeka z zabandażowaną nogą
-To ten?- zapytał Dawida
Ten tylko wzruszył ramionami.
- Tylko o nim słyszałem, nigdy się z nim nie spotkałem.
Jerycho zatrzymał się i otworzył drzwi
- Ej, koledzy. Jak od Zaworskiego, to ja jestem Piekarski. Zabierzcie mnie do domu, dobra? Żona sobie rwie włosy z głowy, co się ze mną stało.
-Ok, wskakuj. Pokażesz jeszcze dowodzik? Wybacz, ale jestem nowy i wolę nie walnąć gafy
- Może być zielona karta, panie władzo?
Cokolwiek z pana nazwiskiem i zdjęciem obywatelu- zaśmiał się i obejrzał podany dokument-Dziękujemy za współpracę. Proszę wsiadać- odpowiedział Jerycho karykaturalnie oficjalnym tonem
- A Pan? Skąd mogę wiedzieć że nie jesteście od makaroniarzy i zatłuczecie mnie w samochodzie?
Jerycho gwałtownie się odwrócił by spojrzeć na siedzącego z tyłu Dawida, miał na twarzy strach
-Porca miseria! Fiabio! Przejrzał nas!
- Wydurniasz się facet, prawda? Znasz polski? - dopiero teraz dojrzał Dawida - To ochroniarz kamienicy Zawora.
-Dobra, dobra. Nie bądź taki cwany- powiedział już po polsku. W zasadzie chyba powinien tak od początku ale przyzwyczajenie zwyciężyło.- Jestem nowy, Jerycho Czarnecki miło poznać- wyciągnął rękę na powitanie
- I mnie również, Piekarski. Tu i ówdzie "Piekarz".
półPolak odczekał aż pasażer zamknie drzwi
-Lepiej zapnij pasy. Słabo prowadzę
- Skoro mus, to mus - zapiął
Jerycho spróbował ruszyć, ale po sekundzie samochód zgasł. Za drugim razem to samo
-Ani słowa- warknął półżartem
Za trzecim razem już się udało. Skierował się spowrotem do Grey Pointu
Nawiązała się rozmowa. W pewnym momencie Piekarski stwierdził, że chce iść najpierw do żony.
-Zawór chciał się z tobą widzieć. Jak to ujął "chce ci wypłacić odszkodowanie". Nie wydał jasnego polecenia, więc jeśli koniecznie chcesz to ok, ale nie na długo by się nie niecierpliwił i sam cię do niego odprowadzę. Może być?
- Dobra, najpierw do niego jedź.
- Dzięki. W ogóle jak cię postrzelili?
- Byłem czujką przed Sokołem. Zawór uważa że najważniejsza jest informacja, ma wielu takich obserwatorów. Akurat miałem zmianę z pilnowania korytarza, na czujkowanie. Tam widziałem dwójkę ludzi, jakiś Polak i Hiszpanka bodajże, Dean czy coś w tym guście. Potem widziałem ich z parkingu. Zadzwoniłem, dostałem rozkaz, wykonałem. Jak wyskakiwałem przez okno, oberwałem chyba od gliniarza.
-To ty wysadziłeś Sokoła?
- Tak, ale nie miałem czasu przyglądania się mojemu dziełu. Byłem zbyt zajęty spieprzaniem, gdzie pieprz rośnie.
-Rozumiem.- Jerycho w ostatniej chwili się powstrzymał by nie powiedzieć o tych efektach, ale uznał, że mógłby wiedzieć zbyt dużo- Teraz prowadzimy z nimi otwartą wojnę. Jesteśmy na to gotowi?
- W dokach, u Ruskich zawór ma całą halę broni i materiałów wybuchowych. Ale na razie stara się poprzetrącać głowy rodzin, lub je skłócić, choć i tak się nie darzą sympatią. Wiesz co, przypominasz mi kogoś, jakbym Cię już kiedyś widział.
-Bardzo możliwe. Szwędam się po mieście od miesiąca. Rzucam się w oczy z moim wzrostem i dredami. Mogłeś mnie nawet raz widzieć w Sokole. Raz udało mi się dostać jednorazową, średniopłatną fuchę. Dałem się skusić wizji burżujowatego jadła i poszedłem tam na śniadanie, albo gdy byłem tam roboty szukać.- Jerycho ukrył wszelkie zawahania oraz niepewność zwalając je na karb ruchów związanych z wyciąganiem komórki i sprawdzaniem godziny. A najlepszym kłamstwem jest prawda tylko podana na odpowiednim półmisku. -Nawet nie wiedziałem, że to jakaś mafia. Dopiero po tym co zrobiłeś skojarzyłem.
- Widzisz, cholerni burżuje. Jak tylko Zawór przetrąci im łeb, sam sobie kupię taką restaurację i będę podawał polskie jadło. Bigos, pierogi. Nie to co te ich śmieci
- Aż tak strasznie nie jest. Bywa, że mają coś dobrego, choć na ogół mnie na to nie stać hehe. Choć rzeczywiście nasze potrawy mają znacznie lepszy smak. Pamiętam pierwszy koszyczek jagód jaki tu kupiłem... bleh. Chciałem dać nobla komuś kto wymyślił jak rozcieńczać owoce...
Jerycho odetchnął z ulgą, choć nie pokazał tego. Udało się. Niedługo dojechali.
-No, jesteśmy na miejscu. Teraz do Zawora
- Dobra. Chodźmy
-Cześć Slavko, już jesteśmy- przywitał się Jerycho wchodząc. Idziemy do Zawora. Masz tu moją broń...
- Jesteś pracownikiem, nie musisz oddawać broni
-Aha. Fajnie wiedzieć- schował wyciągnięte już Uzi. - Jak będę miał teraz wolne to się umówimy na piwo. Cześć- pół zasalutował, a pół zamachał i poszedł w górę trzymając laskę w połowie
Dawid wrócił na miejsce i zaczął rozmawiać ze Slavko, pewnie opowiadał jak Jerycho legitymował Piekarza
-Zawór jest na górze, ale pewnie to wiesz. - Powiedział do Piekarskiego samemu wchodząc juz po schodach
- Ta, wiem. Od dawna pracujesz? Wyglądasz na kogoś, kto umie to i owo...
-Tutaj od dziś. Ale mam burzliwą historię. Moim rekordem jest utopienie w szambie jednego z bossów Yakuzy w Nowym Yorku, a tam oni się liczą bardziej niż tu
- Wiesz, mam robótkę na boku i potrzebujemy jeszcze jednego gościa. Zawór już nam wydał pozwolenie, ale za 10% łupu. Zainteresowany?
-Najpierw powiedz co to jest. Zaznaczam, że nie tykam się tzw. "niewinnych". Nie mam oporów przed mordowaniem gangsterów, ale zwykłego człowieka nie ruszę. "Cywile" mają prawo żyć spokojnie
- Opowiem Ci w domu - powiedział przechodząc przez próg pokoju Zawora
Jerycho staną krok za progiem i znów wlepił wzrok w kolekcję broni.
Zaworski pogratulował wam tyko zadania i wręczył dwie koperty. Grubszą Piekarzowi, chudszą tobie.
- Jerycho, podrzuć jeszcze z Dawidem Piekarskiego do domu. Musi się oszczędzać.
-Ayay szefie- półPolak luźno zasalutował samą ręką.- Żoneczka będzie musiała Ci opatrunek zmienić. Zaraz sobie buty zapaskudzisz- zażartował już na korytarzu
- Fakt, krwawi to cholernie. Mój pierwszy postrzał - powiedział z dumą
-Phi.. swego czasu dostałem dwie kulki. Udo i bark- klepnął po razie w tych miejscach- Dwa dni potem brałem udział w turnieju walk- ale ładnie się trzymasz. Widziałem ludzi którzy siedzieli w kącie powtarzając szalonym głosem "strzelali do mnie, STRZELALI!- Jerycho wzbogacił przewrażliwiony głos gestykulacją, po czym dodał już normalnie- choć ten koleś był o krok od śmierci

Chwile potem byli już w domu Piekarskiego. W sumie mieszkał dwa piętra pod Jerychem. Urocza żonka Ola wyraziła swoje powątpiewanie w poradność swego męża skoro potrafi tak paskudnie przewrócić się na grabie.
-No zdziebko kaleczne- przytaknął Jerycho z poważną minął a gdy Aleksandra Piekarska poszła po piwo uśmiechnął się od ucha do ucha w odpowiedzi na złe spojrzenie kolegi.

Niedługo potem zostali sami, bo kobieta Tomka była umówiona z koleżankom. Wtedy wszystko omówili. Chodziło o napad na bank w malutkim miasteczku Pemberton. Ktoś tam był i miał okazję obejrzeć sejf. Jerycho nie wnikał. Niewielkie miasateczko, niewielkie zyski i niewielkie zabezpieczenia. Kostka C4 podobno wystarczy.

-Akcja już zaplanowana?
-Nie zupełnie. Wiemy jak się dostaniemy, wiemy jak uciekniemy...
-Tak, a jak? To chyba najważniejsza część
-Pemberton jest zbudowane dosyć staromodnie. Mają wielkie kanały. Nie mam pojęcia po kiego grzyba. Chyba jeszcze z czasów wojny. Jeden ze starszych biegnie pod bankiem. Wysadzimy podłogę w odpowiednim miejscu i będą tam na nas już czekać małe skutery. Mamy lateksowe maski. Z dala nie widać, że to tylko maska, a gdy zobaczą to znaczy, że już działamy.
-Dobre. Co z odciskami palców? Grupa ludzi wchodząca w rękawiczkach wzbudzi podejrzenia
-Też lateksowe. Elastyczne, bardzo wygodne i nie zostawiają żadnych odcisków. Mogą być dowolnego koloru, więc ty byś dostał białe, a my byśmy robili za czarnuchów. Sięgają połowy przedramion, więc nie ma stracha, że ktoś zobaczy.
-Rozumiem. Wytrzaśnijcie jeszcze soczewki kontaktowe. Im bardziej się zmienimy tym lepiej.
-Da sie załatwić.
-Ilu nas będzie?
-Ty, Dawida bierzemy oraz dwóch których nie znasz
-Dobra. Jak planujemy załatwić sam napad?
-No... wbijamy, krzyczymy “dawać forsę!” i spadamy zrobionym podkopem
-Lepiej załatwić to po cichu.
-Co przez to rozumiesz?
-Bez krzyku. Trza wszystko załatiwić tak by policja jak najpóźniej się o tym dowiedziała. Jak wygląda ten banl?
-Mały. Bardziej przypomina sklepik tylko z wielkim szyldem “Morgan brothers Bank”
-Ile jest tam stanowisk?
-Dwa. Ale zwykle otworzone jest jedno.
-Widzę, że wywiad środowiskowy już za nami
-Zgadza się.
-Tym lepiej. Trza to zrobic gdy będzie sama. Widziałem kiedyś taki numer. Bandyta oblał panią kioskową benzyną, w ręce trzymał zapalniczkę zippo. Wizja spłonięcia bardzo działa na wyobraźnię, a skoro będzie sama to nie będzie miała wątpliwości, że dowiemy się, że to ona. Tylko ustalmy, ona jest cywilem. Staramy się ograniczyć jej stres. Dobrze? No... nie kręć nosem. Mamy jedynie wymusić na niej by pozostała bierna, całą resztę sami zrobimy. Nie trzeba jej straszyć.
-Dobra. Skoro tak mówisz. W sumie to ma sens. Co proponujesz z nią zrobić?
-Mamy dostęp do chloroformu?
-Znajdzie się. Mamy kilku ludzi w szpitalach.
-To ją najpierw nastraszymy by nie wezwała policji, potem ją zwiążemy i uśpimy. A teraz dokończ plan powrotu. Uciekniemy tymi skuterami, co dalej? Wpłyniemy na nich do miasta?
-Nie. Kanał wpływa do rzeki którą z czasem da się dopłynąć do Empire Bay. Piotr Walczak, który zabiera się z nami, ma wyporzyczalnie łodzi, nart wodnych i tym podobnych spraw nieco na północ od Emipre Bay. Tam popłyniemy, potem podzielimy łup i wracamy z buta.
-Może być. Kiedy zaczynamy?
-Jutro rano wyjeżdżamy pociągiem.
-Może być. Skoro nie jest to taki wielki skok to może być.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 30-07-2011 o 13:17.
Arvelus jest offline  
Stary 16-07-2011, 22:05   #39
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Dorian skrzywił się mocno, uderzając dłonią w czoło.

-Kurwa! Louis, dawaj telefon.

-Ale po co... ?

-Kurwa, dawaj! I zapakuj Selucciego do samochodu i jazda do jakiegoś bezpiecznego i pewnego szpitala gdzie go nie otrują leżącego w łóżku. Wybierz mi Malpartego...

Mężczyzna zmarszczył brwi i wystukał numer do szefa. Następnie podał komórkę szulerowi.

-Co jest... ?

-Dzwoń do baru Selucciego i powiedz im że dzisiaj wieczorem nastąpi atak. Niech zamkną drzwi, okna i przygotują się na worek granatów albo inne mocno prostackie zagranie.

-Ale skąd... ?

-KURWA! PO PROSTU MNIE OLŚNIŁO! JAZDA JAZDA JAZDA!- wrzasnął do słuchawki i rozłączył się. Kątem oka rzucił na ostrożnie znoszonego na dół Selucciego a następnie na ocalałego ruska.

Był zły, i to tak na serio. Nie wiedział do końca czemu. Może dlatego że niby miał okazję wrócić do dawnego życia a tak naprawdę robi za żołnierza mafii? Może. Równie dobrze wkurwić mógł go fakt że po kilku miesiącach życia w nędzy wpieprzył się w jeszcze większe gówno? To prawdopodobne.

Najpewniej jednak powodem jego złości był zawód na rodakach. Na bandzie skretyniałych pojebów. A ten ruske na pewno coś widział.

Dorian podszedł do niego i chwycił go za włosy. Słowianin jęknął głośno z bólu, zaraz potem puszczając pawia z powodu pięści wbitej w żołądek. Zibi nie bił mocno, ale boleśnie. Znał się na tym. Krocze, twarz, krocze, twarz, brzuch, krocze, brzuch, twarz... Po kilku minutach rosjanin wyglądał już jak krwawy ochłap i błagał wręcz by Zibi zaczął zadawać mu pytania.

Dopiero gdy poczuł pęknięcie żeber rzucił facetem o ścianę.

-Dobra... kto was wysłał? Jaki dokładnie był cel? Gdzie wasza siedziba? Kto jej pilnuje?- zapytał, unosząc obcas nad kroczem ruska.

Kilka minut później zszedł na dół z nową porcją informacji. Rosjanin zmarł od obrażeń wewnętrznych. Sam Zibi wsiadł do samochodu razem z rodziną bossa oraz Louisem.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 17-07-2011, 00:09   #40
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Dean "Oczko" Salvadore

Mechanik, w którym od razu rozpoznałaś włocha, gdy wpadłaś do pomieszczenia siedział przy stole i czytał gazetę. Zapewne Malaparte, jak już byłaś w drodze, uprzedził go o nocnej wizycie. Gdy znalazłaś się w pokoju, dobitnie mówiąc o lekarzu i zdradzie, zerwał się jak popieszczony prądem, wylewając na siebie kawę i rozsypując jakieś ciastka z supermarketu.
- Rany boskie, ty jesteś ta Dean? Rany boskie… Gdzie on jest?
Wytłumaczyłaś mu, w swoich słowach o co chodzi.
- Dobrze, dobrze. Daj zerknę na twoja twarz… E, tam przeżyjesz. Tam jest apteczka – wskazał palcem na ścianę – Ja muszę zadzwonić do Malapartego
Facet był niski, łysy i miał już dość długą brodę. Mimo tego był w średnim wieku. Góra czterdzieści lat na karku. Słyszałaś cały przebieg rozmowy, z drugiego pokoju.
- Ten wasz kierowca… Ta kobieta zabiła Erica, zdradził! Jak to nie wierzysz? Trochę ją poharatał, ale dała mu radę. Ale po co? Dobra, zatrzymam ją do waszego przyjazdu
Po chwili wyszedł z pokoju.
- Częstuj się – wskazał na ciastka, które cudem ostały na stole i nie poleciały za przykładem swych ciastkowych braci, na podłogę.
Mechanik stał w drzwiach, pomieszczenia do którego wbiegłaś. Było z niego tylko jedno wyjście, nie licząc małych okienek ulokowanych wysoko, na ścianie. No, i był drugi pokój. Coś na kształt biura, tylko skromniejsze. W końcu to złomowisko.

Jerycho Czarnecki

Plan był, kompania była. Żona Piekarskiego nie uprzykrzała życia, ale krzywo patrzyła na gości swojego kochanego mężusia, pracującego w jednym z barów Zaworskiego, jak jej było wiadomo, jako logistyk.
Miałeś cały dzień, aż do wieczora dla siebie. Miałeś własny kąt, trochę gotówki i polski sklep za rogiem. Może nie szastali gotówką, zresztą który polak nie stara się oszczędzać? A teraz jeszcze nowi przyjaciele… Nie, jeszcze nie przyjaciele. Byli sympatyczni, weseli, ale jeszcze nie byli przyjaciółmi.
Pożegnałeś się z nimi, oddałeś wszystko co było nie twoje, np. kluczyki do Jeepa i poszedłeś do siebie.
Mieszkanie które dostałeś, było typowym mieszkaniem w kamienicy. To nie było ciasne mieszkanie w bloku, tylko przestronny apartament. I nawet miał podstawowe meble, to jest łóżko, lodówkę i telewizor. No, i łazienka była wyposażona jak należy, reszta czekała na uzupełnienie. Ale lepiej zainwestować w mieszkanie, niż spać w zawszonym garaży czy nawet na ulicy.

Dorian „Zibi” Zibowski

Z tego co mówił Rosjanin, wszystkim kierował Isak Katiuszko. Był szefem związku zawodowego w porcie, słyszałeś już kiedyś to nazwisko. Wynajmując hale na nielegalne interesy mafii, czy też wykorzystując zwyczajnych pracowników, zbijał kokosy. Ale najważniejszą jego częścią interesów był przemyt europejskiej broni oraz dzieł sztuki, czasami też zdobywał trudno dostępne rzeczy z Europy. Był tak znany i miał taką popularność, iż chodziły zabawne słuchy, iż to on był ostatnim człowiekiem który widział bursztynową komnatę. Ale miał też podsobną garstkę dobrze opłacanych siepaczy, a nad sobą cały rosyjski syndykat mafijny Empire Bay, który najczęściej trwonili pieniądze w barze „Saszka” w okolicach doków. Niedaleko garażu, z którego was wciągnięto w tą okropną grę.
Louis odebrał jakiś telefon, milcząc po chwili się rozłączył.
- Dante mówi że w barze nie odbierają, o co chodziło?
Wytłumaczyłeś mu, kiedy Phil jechał w kierunku znanego Ci wzgórza, dzielnicy bogatych, z którego wcześniej kradłeś samochód. Zatrzymali się kilka domów dalej, przed staromodną willą. Brama była otwarta, a na werandzie stał jegomość z arystokrackim wąsem.
- Szybko, nieście go za mną! – rozkazał, a Louis wykonał polecenie.
Szliście chwilę drewnianym korytarzem, potem otworzyły się drzwi do zadbanej i dobrze oświetlonej piwnicy, w której mieściła się sala operacyjna doktora Felixa. Wykonywał dobrze swoją robotę i nie zadawał niepotrzebnych pytań, to też był ceniony wśród mafii i gangsterów.
Od razu przystąpił do czyszczenia ran i szycia, wam każąc iść do salonu i czymś się poczęstować.
Usłuchaliście.

Aleksander Zduński

Zatrzymałeś się niedaleko Grey Pointu, na parkingu małej restauracji, do której następnie wkroczyłeś. Zamówiłeś kawę i w spokoju czekałeś na telefon od Jerycho. No bo przecież musiał zadzwonić. Sam jakoś nie miałeś ochoty chwalić mu się, że zostałeś spłoszony sprzed polskich kamienic i sklepów.
Niestety swoimi przemyśleniami, długo napawać się nie mogłeś. Pod restauracyjkę z piskiem podjechał biały Ford i wyskoczyło z niego trzech czarnoskórych. Jeden ruszył do tylniego wejścia, dwóch weszło frontem.
- Ręce do góry! To napad! – zakomunikował jeden z nich, po czym wystrzelił dwa razy w powietrze.
- Wyskakiwać z portfeli! – wrzasnął następny.
Chwilę później na korytarzu zrobiło się tłoczno, ponieważ ten biegnący od tyłu nagnał na środek sali całą obsługę kuchni. Ludzie poczęli wyjmować portfele, a jeden afroamerykanim szedł z workiem i zbierał je, niby na tacę w kościele.
W końcu przyszła pora na Ciebie.

Olga Miedwiediew

Nie zatrzymałaś się, nie mogłaś. Nie z trupem. Ale już czekało Cię tylko jedno. Mimo że dawałaś gazu, furgon jakby robiąc Ci na złość, wcale nie przyśpieszał. Za tobą w szyku jechał jeden radiowóz, potem drugi. Nie zatrzymując się nadal, dołączyły kolejne dwa wozy z wymalowanymi na drzwiach EBPD, Empire Bay Police Department. Kiedy droga zrobiła się wąska, zauważyłaś przed sobą blokadę, którą postanowiłaś staranować.
I prawie by Ci się to udało, gdyby nie cztery przebite opony, o rozłożoną kolczatkę, której nie zauważyłaś. Nie miałaś już po co się bawić w uciekinierkę, zatrzymałaś się i wyszłaś z rękoma uniesionymi do góry.
Przesłuchanie nie było długie, a połowa i tak poprawiona. Malaparte dobrze opłacał policję i nie dali Ci go pogrążyć. Mimo wszystko wyszłaś w dość korzystnym świetle, nawet jak na zabójstwo.
Rozprawa była krótka, za to wyrok był jej przeciwieństwem. Miałaś paszport, więc byłaś legalnie, więc byłaś sądzona według prawa USA.
- Skazuję, Olgę Miedwiediew na pięć lat pozbawienia wolności, w zawieszeniu na trzy lata – ryknął sędzia, uderzając młotkiem o biurko – Rozprawę uznaję za zakończoną
Ty załkałaś cicho, a twoja obstawa odprowadziła Cię do samochodu, który następnie zawiózł Cię do więzienia.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 17-07-2011 o 00:24.
SWAT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172